Rządzący tenisem widzieli problem i szukali rozwiązań. W 2005 roku władze ATP Tour wpadły na pomysł, który miał uzdrowić sytuację. Działacze zaplanowali, by po US Open przeprowadzić w sześciu turniejach trzytygodniowy eksperyment: mecze deblowe bez przewag w każdym gemie, tie-breaki rozstrzygające seta już przy stanie 5:5 (albo nawet 4:4), finałowy tie-break do 10 punktów. Deble miały być krótkie i łatwiejsze do zaplanowania, co miało sprzyjać ich popularności.
Trochę ciszej podano, że każdy uczestnik turnieju deblowego miał też być w drabince turnieju indywidualnego, co od razu podkopywało egzystencję licznej grupy tenisistów grających tylko deble. Nowe reguły miały obowiązywać od 2008 roku.
Sprawa w sądzie
Wśród deblistów zawrzało, zgodnie ustalili, że zgody nie będzie, że pomysł doprowadzi do dalszego spychania debli na boczne korty. Grupa 48 osób złożyła do teksaskiego sądu rejonowego w Houston pozwy przeciwko Radzie Dyrektorów ATP, oskarżając ich o chęć przyjęcia zasad, które zagrażają grającym profesjonalnie w debla. – Oni nie myślą o uczciwości sportu i zasadach. Szkodzą deblom, by zaoszczędzić parę dolarów. Tenis próbuje się nas pozbyć. Nie chcą nas tutaj. Ale może to, co robimy, zapoczątkuje reformy. Może będzie to część naszego dziedzictwa – mówił wtedy Bob Bryan. Razem z bratem (także ojcem Wayne'em) stali się twarzami protestu, nawet jeśli pod pozwami podpisali się też inni znani deblowi fachowcy, wśród nich Mark Knowles, Daniel Nestor, Jonas Bjorkman i Robert Lindstedt.
Przeniesienie walki o swoje z kortów do sądu wymagało odwagi i pieniędzy. Trzeba było sfinansować pozwy z własnej kieszeni. Bryanowie włożyli w opłaty sądowe więcej dolarów niż ktokolwiek inny. Utworzyli też ruchomą skalę składek dla kolegów, dla tych najmniej zamożnych zmniejszyli je do 250 dolarów. Sami zdobywali fundusze, grając w meczach pokazowych, spotykając się kibicami, sponsorami i organizatorami turniejów, wierząc, że grają o przyszłość swej pracy.
Podtekst sporu był jasny: trzeba było określić, czy debliści, ze swymi specjalnymi umiejętnościami, są prawowitymi współtwórcami wydarzeń tenisowych czy raczej niespełnionymi singlistami, którzy w deblu naciągają organizatorów turniejów. – Byliśmy wtedy pod ścianą. Bez naszego zaangażowania mogło nie być już gry podwójnej – mówił Bob.
Dekadę później mogli powiedzieć, że wygrali. Deble wciąż są integralną częścią zawodowego tenisa, wybitni specjaliści deblowi nie mogą narzekać na zarobki i nieobecność na głównych kortach. Bez tamtego procesu i wycofania się działaczy ATP z dużej części proponowanych zmian i bez braci Bryanów mogło być zupełnie inaczej. Po latach Bob i Mike przyznali, że odbywali trudne zakulisowe spotkania, że pomogła sprawie zmiana szefa ATP Marka Milesa na Etienne de Villiersa, zwolennika debli. Musieli zaakceptować pewne ustępstwa: grę bez przewag i mistrzowskie tie-breaki w rozstrzygających setach, także pewne ułatwienia dla singlistów.
Warto było się jednak spierać, bo w końcu zmienili się też debliści – docenieni zaczęli bardziej profesjonalnie podchodzić do zawodu, dbać o dietę i przygotowanie fizyczne. Tę zmianę podejścia widać także w fakcie, że debliści grają dłużej – mogą z powodzeniem rywalizować nawet po czterdziestce, jak Bryanowie, Nestor, Nenad Zimonjić, Leander Paes i inni.
Polska silna deblem
Skrócone mecze nie zmieniły hierarchii, czego bardzo się obawiano. Specjaliści pozostali specjalistami i potrafią wygrywać, nawet jeśli mają na korcie przeciw sobie dwóch wybitnych singlistów, choćby takich jak Rafael Nadal lub Roger Federer. Gra podwójna na pewno jest bardziej ekscytująca niż 20 lat temu, także ze względu na ogólny rozwój tenisa, postęp w konstrukcji rakiet i jakości naciągów, które pozwalają na większą rotację piłek i tempo gry.
W deblu da się zarobić tyle, by utrzymać trenera, specjalistę od odnowy i przygotowania fizycznego, nawet psychologa. Nie wszystko jeszcze gra, brak relacji telewizyjnych, działania marketingowe zapewne mogłyby być lepsze, ale w sumie jest lepiej. Bracia Bryanowie grali w czasach, gdy sporo wygrywali także polscy debliści Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski. Oni także skorzystali z charyzmy i zaangażowania amerykańskich bliźniaków i odnaleźli w deblu udaną sportową i finansową drogę.
Polski tenis ma zresztą tę interesującą cechę, że zwycięstwa w seniorskim Wielkim Szlemie dawała mu do tej pory wyłącznie gra deblowa. Tych zwycięstw było cztery – dwa Łukasza Kubota, po jednym Jadwigi Jędrzejowskiej i Wojciecha Fibaka. Sa więc powody, by życzliwie wspominać uśmiechniętych braci z Kalifornii, którzy dla debla zrobili najwięcej, nie tylko na korcie.