Czy Witold Pilecki był ochotnikiem

80 lat temu Witolda Pileckiego aresztowano w Warszawie i wysłano do Auschwitz. Szczegóły pozostają nieznane, bo kruszą legendę.

Publikacja: 18.09.2020 10:00

Napis na warszawskim pomniku Rotmistrza nieściśle informuje, że był „ochotnikiem”

Napis na warszawskim pomniku Rotmistrza nieściśle informuje, że był „ochotnikiem”

Foto: ALAMY/BE&W/Wojciech Strożyk

Miejmy to z głowy i zacznijmy od wyznania wiary: Rotmistrz wielkim bohaterem jest. Jego pomnik na Żoliborzu widzę z okna salonu i codziennie mijam kamienicę przy alei Wojska Polskiego 40, gdzie 19 września 1940 roku został aresztowany przez Niemców, o czym opowiadam dzieciom. Takiego heroizmu w polskiej historii ze świecą szukać! Nie chcę jednak – dla dzieci i siebie – dokonywać beatyfikacji Witolda Pileckiego, w czym celują nadgorliwi patrioci: politycy, dziennikarze, kibice, my. Przecież bohater jest nim tym bardziej, gdy nie został ulepiony z czystej pneumy, ale kości i krwi. Naginanie albo prostowanie życiorysu nie ma sensu.




Pułapka

Pilecki urodził się w 1901 roku na Kresach i zetknął z tajnymi organizacjami zakazanymi przez cara. Po I wojnie światowej trafił do wojska polskiego: walczył pod Grodnem i Warszawą, bronił Wilna. Osiadł w rodzinnym majątku koło Lidy, gdzie w 1931 roku ożenił się z Marią – mieli syna Andrzeja i córkę Zofię. Zaangażował się w lokalną społeczność: założył kółko rolnicze i prezesował miejscowej mleczarni. Dowodził też I Szwadronem Przysposobienia Wojskowego, by w kampanii wrześniowej – jako podporucznik rezerwy – służyć w piechocie, gdzie poznał majora Jana Włodarkiewicza. Po klęsce 41. Dywizję rozproszono, obaj nie zastosowali się do rozkazu naczelnego wodza o wycofaniu do Francji. Zamiast tego Pilecki pojechał do Ostrowi Mazowieckiej do rodziny – w pełnym rynsztunku przekroczył most na Bugu, mimo stojących tam wart, które nie zdążyły wystrzelić.

W Warszawie Pilecki udał się do szwagierki Eleonory Ostrowskiej, agronomki z Izby Rolniczej, zaangażowanej w działalność konspiracyjną (zdobywała cukier i mięso, aby dożywiać ludzi). W jej mieszkaniu przy Wojska Polskiego spotkał się z Włodarkiewiczem. Z ich inicjatywy 9 listopada 1939 roku powstała tam Tajna Armia Polska – organizacja wojskowa do działań wywiadowczo-dywersyjnych o chrześcijańskich korzeniach, dbająca o pryncypia i morale. Na komendanta wybrano Włodarkiewicza, Pilecki został szefem Sztabu Głównego. U Ostrowskiej znalazł swój przyczółek: pomieszkiwał w mieszkaniu numer 7 albo w kawalerce na strychu. W kotłowni stworzył magazyn broni pod strażą dozorcy Jana Kiliańskiego, również członka TAP.

Zimą 1940 roku aresztowano dwóch czołowych działaczy, którzy 14 sierpnia znaleźli się w pierwszym transporcie z Warszawy do Auschwitz. Włodarkiewicz zwołał naradę, podczas której – jak pisze Kazimierz Malinowski, szef łączności TAP („Tajna Armia Polska", 1986) – „wysunięto wniosek, aby ktoś z kierownictwa TAP dostał się do obozu w Oświęcimiu w celu wysondowania możliwości uwolnienia (ucieczka, odbicie itd.) niektórych więźniów, zdobycia materiałów dotyczących złego traktowania więźniów politycznych przez Niemców (i następnie ich przekazania rządowi RP w Londynie), zorganizowania podziemnej organizacji wewnątrz obozu. Wniosek uzyskał jednomyślną aprobatę uczestników odprawy i został zaakceptowany przez komendanta TAP. Do wykonania zadania zgłosił się ochotniczo porucznik Witold Pilecki, major Włodarkiewicz wyraził zgodę na tę kandydaturę".

Tymczasem po zatrzymaniu przez bezpiekę w maju 1947 roku Witold Pilecki zeznawał inaczej: „Do tego kroku nakłonił mnie mjr Włodarkiewicz przez oświadczenie mi, że wymienił on moje nazwisko przed płk. Roweckim ps. Grot, który wówczas był głównym komendantem ZWZ, jako człowieka, który zdecydowałby się wejść do pierwszego z brzegu obozu i zorganizować tam pracę konspiracyjną". W 1945 roku, w spisanych we Włoszech wspomnieniach, gdy Pilecki dołączył do 2. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych, potwierdzał te słowa: „Już na początku sierpnia Włodarkiewicz zapowiedział: »Spotkał Ciebie zaszczyt, Twoje nazwisko wymieniłem u »Grota« jako jedynego oficera, który tego dokona«". Wspominał nie o Auschwitz, lecz „jakimś obozie" i „poprowadzeniu tam pracy wśród Polaków".

Na tych wspomnieniach oparł się Jack Fairweather („The Volunteer", 2019 – polskie tłumaczenie „Ochotnik" właśnie wydały Instytut Pileckiego i Znak), który pisze o domysłach Pileckiego, że rozkaz TAP mógł wynikać z jego niezgody z Włodarkiewiczem co do podporządkowania strukturom ZWZ – według Fairweathera wzajemna niechęć obu panów była wyczuwalna. Adam Cyra, autor wspomnień historycznych i kustosz muzeum w Oświęcimiu, jest zdania, że misja Pileckiego była efektem politycznych tarć w organizacji. Według Fairweathera Włodarkiewicz rozpoczął sierpniowe zebranie od wieści o połączeniu TAP z ZWZ, o co zabiegał Pilecki, dopiero po tym przedstawił mu zadanie do wykonania. Autor opisał szok, bo Pilecki wiedział, że wpadł w pułapkę: nie mógł odmówić wykonania zadania i musiał to uczynić jako ochotnik.

Czemu w ogóle wysłano Pileckiego, jednego z najważniejszych członków, skoro TAP miała w Auschwitz dwóch swoich ludzi? „Zastanawiająca jest również sama idea celowego przeniknięcia do nowo otwartego KL Auschwitz. Przed utworzeniem tego obozu Polaków transportowano głównie do KL Dachau i KL Sachsenhausen, a mimo to żadna z podziemnych organizacji nie podjęła się wysłania do któregoś z nich swojego wysłannika" – dociekała Ewa Cuber-Strutyńska w szkicu „Witold Pilecki. Konfrontacja z legendą o »ochotniku do Auschwitz«" (rocznik „Zagłada Żydów", 2014). Nie umniejszając bohaterstwa Rotmistrza, co mocno podkreślała, zwracała uwagę na „elementy idealizujące i uproszczenia prowadzące do krzywdzącej mitologizacji" i nieadekwatne użycie określenia „ochotnik", bo Pileckiemu bliżej było do wykonawcy rozkazu.

Artykuł nie spotkał zarzutów naukowych, gorzej przyjęły go środowiska prawicowe: autorkę krytykował Tadeusz Płużański, który w tygodniku „Do Rzeczy" opublikował polemikę „Zamach na legendę rotmistrza Pileckiego". – Już poprzez sam tytuł tekstu zostałam oskarżona o należenie do „wpływowych środowisk", których „ojcowie wyrywali mu paznokcie, oskarżali go i skazywali", o „odzieranie Pileckiego z jego niezwykłości, z jego arcypolskich cech". Z nieuzasadnioną krytyką spotkał się np. fragment tekstu, w którym cytuję słowa prof. Władysława Bartoszewskiego o tym, że niewielu ludzi w Warszawie latem 1940 roku słyszało o istnieniu KL Auschwitz. Moje odwołanie się do wspomnień profesora, który tym samym transportem co Pilecki trafił do obozu koncentracyjnego, Płużański wykorzystuje do zarzucenia Bartoszewskiemu rzekomej chęci zdyskredytowania Pileckiego i przejęcia należnej rotmistrzowi legendy. Płużański zarzucił mi także, iż nie odkrywam niczego nowego, zarazem potwierdzając, że misję przedostania się do obozu powierzył Pileckiemu jego przełożony, mjr Włodarkiewicz. Ponadto zauważa, że „historycy piszą o tym od dawna". W tym właśnie problem, że tak nie jest – mówi „Plusowi Minusowi" Cuber-Strutyńska.

Łapanka

Po spotkaniu u Ostrowskiej Pilecki przybrał tożsamość oficera Tomasza Serafińskiego z Krakowa, który miał zginąć w 1939 roku i – pisze Malinowski – „od tej chwili zaczął przygotowywać się do realizacji zadania. Zdawał sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa, ale nic nie było go w stanie powstrzymać od wykonania przyjętego na siebie dobrowolnie zobowiązania". Z wywiadu TAP otrzymał informacje o metodach wobec aresztowanych i czekał na odpowiedni moment, który nadszedł 19 września 1940 roku. Pilecki był wtedy w mieszkaniu Ostrowskiej, gdzie Niemcy szukali ukrywających się oficerów z Cytadeli i inteligentów. Zresztą – potwierdza Cyra („Ochotnik do Auschwitz", 2000) – tego dnia zarządzono olbrzymie obławy w kilku dzielnicach.

Ludwik Landau („Kronika lat wojny i okupacji", 1962): „Znowu dzień emocji: »łapanie«. Obławy odbyły się z samego rana, o godz. 5–7 w ten sposób, że obstawiano domy, po czym obchodzono mieszkanie za mieszkaniem – wymagało to użycia wielkiej ilości sił policyjnych; jak słychać, sprowadzono oddziały policji z Lublina. W wyniku rewizji, przeprowadzanych bardzo starannie w mieszkaniach, we wszystkich ubikacjach itp., zatrzymano wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 45 lat, zdarzyły się wypadki zatrzymywania i starszych. Charakter obław można by więc, jak się zdaje, określić w ten sposób, że było to łapanie na roboty, ale z szukaniem przy tej sposobności osób podejrzanych politycznie i z wybraniem »podejrzanego« środowiska – inteligencji".

Sam Rotmistrz w czerwcu 1943 roku w Nowym Wiśniczu, w raporcie spisanym dla AK po ucieczce z Auschwitz, pominął okoliczności aresztowania. Dwa lata później we Włoszech wyjaśniał: „Dnia 19 września 1940 r. – druga łapanka w Warszawie. Jeszcze żyje kilku ludzi, którzy widzieli, jak o godzinie 6 rano poszedłem sam i na rogu al. Wojska Polskiego i Felińskiego stanąłem w »piątki« ustawiane przez SS-manów z łapanych mężczyzn. Potem załadowano nas na pl. Wilsona do aut ciężarowych i zawieziono do koszar Szwoleżerów". Na podstawie tych wspomnień Józef Garliński, historyk z Londynu, w książce „Oświęcim walczący" (1974) powielił okoliczności aresztowania, co utrwaliło wersję o przyłączeniu do łapanki. We francuskim tłumaczeniu książki Garlińskiego pierwszy raz padło sformułowanie „ochotnik do Auschwitz". Taka zbitka stała się synonimem imienia i nazwiska.

W „Ochotniku" Marco Patricelli (2011) dodatkowo ubarwił uliczną legendę: „gardłowe krzyki żołnierzy zmuszają go do zatrzymania się, wymierzone w niego karabiny świadczą, że nie pora na dyskusje. Mężczyzna podnosi ramiona do góry i zostaje wepchnięty między ludzi stojących ze splecionymi na karku rękami". A we wspomnieniach Wincentego Gawrona („Ochotnik do Oświęcimia", 1992), który w Auschwitz tworzył ruch oporu Pileckiego i ten miał zdradzić mu kulisy zatrzymania, brzmi to inaczej: „19 września byłem na Żoliborzu, gdy ktoś nagle krzyknął: łapanka! W pierwszym, samozachowawczym odruchu skoczyłem na strych najbliższej kamienicy, gdzie się ukryłem. Po chwili zastanowienia postanowiłem zejść na dół prosto w łapy żandarmów".

Tymczasem zupełnie odmienną wersję część historyków przywołuje za relacją Eleonory Ostrowskiej, właściwie – relacjami, bo składała je Malinowskiemu i Cyrze, choć zmieniała szczegóły. U Cyry: „Wcześnie rano 19 września 1940 roku Witold był w moim mieszkaniu (wyjaśniam, że w dotychczasowych opisach Witold ze względów konspiracyjnych nie podawał mojego adresu, skąd go zabrano). Dozorca Jan Kiliański, zaprzysiężony żołnierz TAP, przyszedł do mnie i oznajmił, że jesteśmy otoczeni przez mundurowych Niemców, którzy z każdego domu wyprowadzają mężczyzn i ładują na samochody. Pan Jan, mówiąc to, podał Witoldowi dwie możliwości uniknięcia branki: ucieczkę do nieobstawionej części Żoliborza przez przylegające do naszego domu ogródki, które nie były przez Niemców strzeżone, lub ukrycie się w miejscowej kotłowni centralnego ogrzewania, która była już nieraz wypróbowaną kryjówką. Ku mojemu zdumieniu Witold propozycje te odrzucił i nie chciał nawet próbować ukryć się w moim mieszkaniu. Po chwili do moich drzwi energicznie zastukano. Otworzyłam i w drzwiach stanął niemiecki żołnierz. Zapytał, kto tu mieszka".

W mieszkaniu znajdował się również mały Andrzej Ostrowski, syn Eleonory. W rozmowie dla Muzeum Powstania Warszawskiego wspominał, że dozorca przychodził dwa razy (Fairweather potwierdza) i Niemców było dwóch: cywil i mundurowy (Fairweather i Cyra pisali o jednym). Ostrowski: „Pytają się: »Czy tu są jacyś mężczyźni?«. Nie zdążyła matka nic odpowiedzieć, kiedy w tym czasie rotmistrz wyszedł z pokoju, w którym ja byłem również, i mówi: »O co chodzi?«. No i od razu, bez legitymowania zabrali, bo wiekiem odpowiadał ich kryteriom". Malinowski: „Widać przy tym było, że zadowoliliby się również odpowiedzią negatywną. Tymczasem z głębi mieszkania wyszedł do nich Pilecki. Wylegitymowali go, ponieważ nie miał zaświadczenia z pracy, został zatrzymany". U Cyry: „Niemiec nie legitymował go. Witold ubrał się i żegnając ze mną, szepnął: »Zamelduj, gdzie trzeba, że rozkaz wykonałem«. Niemiec Witolda wyprowadził. Ochłonąwszy, spojrzałam przez okno i zobaczyłam odjeżdżające załadowane samochody ciężarowe". Ostrowski: „Później poprowadzono całą tę grupę na plac Wilsona i stamtąd samochodami zawieźli na ujeżdżalnię na Szwoleżerów".

Powstanie

Wersje różnią się szczegółami o liczbie niemieckich żołnierzy, legitymowaniu Pileckiego, miejscu startu szpaleru samochodów ze złapanymi mężczyznami – klasyk historii mówionej. Wiadomo, że wysłano ich w trzech kierunkach: Pilecki trafił do Auschwitz, gdzie otrzymał numer 4859. Pisał stamtąd do Ostrowskiej grypsy, że „udało mu się na działce posadzić drzewka i ciągle ich przybywa" – chodziło o rozwój konspiracji. Założył Związek Organizacji Wojskowej, zdobywał odzież i żywność, słał meldunki (pierwszy w styczniu 1941 roku). I bez skutku czekał reakcji, aż w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku postanowił uciec, gdy Niemcy znieśli zbiorowe kary za ucieczki. I przypadkiem znalazł się w Nowym Wiśniczu w domu oficera Tomasza Serafińskiego, którego tożsamości używał! Tam opisał, co zobaczył w Auschwitz. Wrócił do Warszawy i działał w AK. Z tego czasu pamięta go Andrzej Ostrowski, którym wujek opiekował się, zastępując ojca w oflagu w Murnau: z dwójką swoich dzieci nie miał kontaktu, „żeby nie zostawiać śladu, bo Niemcy mogliby stosować szantaż na rodzinie".

Ostrowski wspomina, że bał się ciemności, kosmatego i wielkiego potwora, ale wuj kupił mu dziecięcą szablę i poradził: „Jak tylko go zobaczysz, tnij przez łeb". Chodzili nad Wisłę, gdzie wchodził do łódek rybackich. Kiedyś rzucił kapelusz na wodę: „Patrz, jak ładnie płynie". Wspólnych chwil nie było wiele, Pilecki miał zadania i przychodził na kolacje: bezszelestnie i Andrzej nazywał go Zjawą. „Poruszał się jak kot. Był bardzo wysportowany. Pokazywał mi ćwiczenia gimnastyczne. Uczył odporności fizycznej i psychicznej. Mówił: »Tężyzna fizyczna jest podstawą dobrego myślenia i w ogóle skutecznego działania«. Powtarzał: »Musisz być bardzo wytrwały. Jeśli masz górę do pokonania, to nie oglądaj się do tyłu, tylko patrz do przodu«".

W powstaniu warszawskim Pilecki walczył w Zgrupowaniu „Chrobry II": blokowali Aleje Jerozolimskie, których Niemcy używali dla wojsk idących przez Warszawę. Ostrowski wspominał, że Polacy poza bronią małokalibrową nie mieli przeciwpancernych działek, więc jego wuj wymyślił, aby beczki po sidolu ustawić przed barykadą i „pół dnia Niemcy walili z czołgów do tych beczek, myśląc, że to miny przeciwczołgowe". W ten sposób ponad dziesięć dni blokowano przejazd. Na kamienicy, gdzie kiedyś mieściła się redakcja „Rzeczpospolitej", wisi tablica o reducie Rotmistrza. Ostrowską zaprzysiężono jako łączniczkę. Witold uczył ją obsługi pistoletu, co podglądał Andrzej. Raz został nakryty na podsłuchiwaniu. „Pamiętaj, że się nie może nikt dowiedzieć, co się tutaj dzieje" – mówił wuj. „Ja wiem, że za to Niemcy zabijają, tak że nie musicie się bać, że komuś to powiem" – powiedział. W dniu wybuchu powstania Ostrowska utknęła na Starym Mieście i Andrzej z ciocią zostali sami na Żoliborzu. Mieszkanie było ostrzeliwane i razem z innymi żyli w piwnicy. Po kapitulacji doszli po trupach na Dworzec Zachodni, gdzie załadowano ich do transportu na południe – może do Auschwitz? Pod Jędrzejowem pociąg zatrzymał się z powodu bombardowania i uciekli.

Ostrowska dostała się do Ożarowa, gdzie w kolumnie powstańców zauważyła Witolda, któremu obiecała przynieść cywilne ubranie, aby mógł uciec. Nie zdążyła, w nocy wywieziono go do oflagu Murnau w Bawarii, gdzie spotkał Edwarda Ostrowskiego! Eleonora szukała zaś Andrzeja, naklejała ogłoszenia na słupach i pytała w punktach PCK. Spotkany inspektor powiedział, że to mało prawdopodobne, aby znalazła go wśród tysięcy uchodźców: „Wyobraź sobie, że zupełnie przypadkowo spotkałem syna mojego kolegi Edwarda, który jest bez rodziców w tej Łowini". „Mama jak to usłyszała, ze szczęścia zwariowała prawie. Ja jej nie poznałem, była tak zmieniona. No bo na Starówce to wiadomo, jak było. Po pewnym czasie dotarł mój ojciec, wrócił z oflagu. Też go nie poznałem. Jakiś pan w mundurze. Tak się przyglądałem, ale później jakoś te lody się przełamały" – opowiadał Ostrowski w rozmowie dla Muzeum Powstania Warszawskiego.

Aresztowanie

W grudniu 1945 roku Pilecki wrócił do Warszawy z misją wywiadowczą PSZ. Odtwarzał sieć kontaktów, opierając się na TAP i ZOW, ale został rozpracowany i 8 maja 1947 roku aresztowany. Ostrowski: „Rotmistrz przysłał list przez takich dwóch panów smutnych: »Wydaj wszystkie pamiętniki, które masz, panom, którzy ci dali ten list«. On chciał osłonić moją mamę, bo w ciąży była. Żeby nie ciągali ją na przesłuchania, bo przecież wytrząsnęliby to dziecko z niej, żeby się coś dowiedzieć. Tak że był człowiekiem, który potrafił bardzo wiele rzeczy sobie wyobrazić, rozwój wypadków, i zapobiegać pewnym rzeczom. Mama mówiła o procesie, że ma pozrywane paznokcie, że ukrywa te ręce pokiereszowane za sobą, że bardzo godnie się zachowuje, że wszystko bierze na siebie. Dziwię się, że tutaj znalazł się taki profesorzyna, który twierdzi, że on zadenuncjował. Facet zupełnie nie ma zielonego pojęcia, co to jest konspiracja. Jeżeli wpada ktoś, to automatycznie wszystkie te punkty kontaktowe się likwiduje. On dopiero powiedział to wszystko po paru dniach przesłuchań".

„Profesorzyna" to prof. Andrzej Romanowski, literaturoznawca z UJ i historyk z PAN, który dopuścił się zamachu na świętość Rotmistrza w tekście „Tajemnica Witolda Pileckiego" („Polityka", 2013) recenzując okolicznościowy album IPN. Zarzucił wydawnictwu ton hagiograficzny, czemu miały przeczyć zawarte w nim dokumenty – wynik konfrontacji nazwał „wstrząsającym". Szczególną uwagę zwrócił na protokoły przesłuchań, gdzie Pilecki wyjawił funkcjonariuszom nazwiska konspiracyjnych współpracowników, w tym fakt, że Tadeusz Płużański ma „wtyczkę" w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.

I nie czekał „paru dni", lecz od razu zeznał o dokumentach: „w Warszawie na Mokotowie na ul. Woronicza 16 na I piętrze z prawej strony pod podłogą pod oknem. Deska, pod którą są przechowane wyżej wymienione materiały, jest na zawiasach, i otwiera się. W mieszkaniu Szelągowskiej jest tylko jedno okno". Maria Szelągowska była najbliższą współpracownicą Pileckiego i 9 maja osadzono ją na Rakowieckiej. We wskazanej skrytce znaleziono 71 klisz fotograficznych.

„Jakie mechanizmy zostały uruchomione, by ten bohater najwyższej próby powiedział funkcjonariuszom UB aż tyle, i to nie tylko na swój temat?" – pytał Romanowski. „Album IPN mówi, że »od razu poddano go niezwykle okrutnemu śledztwu«, jednak nie precyzuje, na czym to okrucieństwo polegało. Tymczasem – jeśli mamy wierzyć dokumentacji ubeckiej – ubecy nie potrzebowali nawet większych zabiegów, by rotmistrz się otworzył". Oto 14 maja pisze do nadzorującego śledztwo pułkownika Józefa Różańskiego wierszowany list. Pisał Romanowski: „Wszak od więźnia, nawet storturowanego, wszystkiego można wymagać, ale nie tego, by umiał napisać wiersz... Jeżeli nawet tak było, to Pilecki musiał mieć świadomość krzywdy, jaką wyrządził Szelągowskiej, Płużańskiemu i innym".

W procesie przed sądem wojskowym Pilecki nie odwołał zeznań, choć inni tak czynili, i został skazany na śmierć jako jedyny z sądzonych. Zamordowano go strzałem w tył głowy 25 maja. Pod koniec miesiąca w więzieniu nie przyjęto paczki przyniesionej przez żonę Marię.

Romanowski tezy powtórzył w książce „Antykomunizm, czyli upadek Polski" (2019). Zbagatelizował, że nikt nie miał zastrzeżeń do Rotmistrza o postawę w śledztwie, i pominął wiedzę o stalinowskich metodach, w szczególności słowa Szelągowskiej i Płużańskiego o torturach wobec Pileckiego: wyrwanych paznokciach, miażdżonych jądrach, nabijaniu na nogę od stołka. W rozmowie z „Plusem Minusem" dywaguje, że tortur w ogóle mogło nie być: nie chodzi o brak odwołania zeznań (interpretuje je jako niczym niewymuszone) czy wierszowany list do Różańskiego, ale przede wszystkim to, że Pilecki wymógł na śledczym zniszczenie protokołu, bo „popisali rzeczy, których nie mówiłem", a „więzień torturowany nie jest w stanie na swoim kacie czegokolwiek wymuszać". To argument, który zresztą dostarczył polemista z IPN, bo tezy Romanowskiego wzbudziły dyskusję wśród historyków.

– Oczywiście, nie wiemy, i nigdy się nie dowiemy, co działo się między aresztowaniem a pierwszymi zeznaniami. Nie możemy od razu zakładać, że każdy, kto wpadł w ich łapy, był bity. Mam wuja rozstrzelanego we Wrocławiu w 1948 roku za WiN – nie był bity. Skoro Pilecki zaczął mówić pierwszego dnia po zatrzymaniu – to mógłby być argument za biciem. Skoro jednak pisze do Różańskiego list wierszowany – to ślad, że być może zastosowano inne metody, by się otworzył. Konsekwentnie – w śledztwie, procesie, podaniu do Bieruta – zachowuje się lojalnie wobec władz, żadnej innej postawy nawet nie sugeruje – mówi Romanowski.

Zdaniem profesora nawet słynne słowa Pileckiego do żony „Oświęcim to była igraszka" nie mogą przesądzać o torturach! – Przecież nie wiadomo, o co chodzi. Może o brak jasności w sprawie wyborów politycznych, które w Auschwitz były. Może też chodzić o katusze moralne, bo – było nie było – wsypał Szelągowską – tłumaczy. Mówi, że z powodu poglądów na sprawę Pileckiego nie zaznał ostracyzmu środowiskowego, argumentami miał nawet przekonać wiele osób. Wylał się za to na niego hejt w mediach, zwłaszcza w internecie, gdzie zbierano podpisy pod petycją, aby odebrać mu tytuł profesora, ale sprawa nie została doprowadzona do końca.

Mit

Spacer po Żoliborzu. Pamiątkowa tablica, wtopiona w tynk kamienicy przy Wojska Polskiego 40, mówi o „ochotniku do Auschwitz", który „wychodząc z tego domu 19 września 1940 roku, dobrowolnie dołączył do łapanki niemieckich okupantów", co kłóci się z prawdą. Lepsza była wcześniejsza wersja inskrypcji: „Tu 19 IX 1940 roku aresztowany przez hitlerowców (...), by jako więzień KL Auschwitz zorganizować konspirację obozową", lecz wymieniono ją przed odsłonięciem pobliskiego pomnika Rotmistrza w maju 2018 roku, gdzie również wkradła się nieścisłość: „Dobrowolny więzień niemieckiego obozu KL Auschwitz" i „Ochotnik do Auschwitz". Potrzeba nieskalanego mitu wciąż okazuje się silniejsza.

Miejmy to z głowy i zacznijmy od wyznania wiary: Rotmistrz wielkim bohaterem jest. Jego pomnik na Żoliborzu widzę z okna salonu i codziennie mijam kamienicę przy alei Wojska Polskiego 40, gdzie 19 września 1940 roku został aresztowany przez Niemców, o czym opowiadam dzieciom. Takiego heroizmu w polskiej historii ze świecą szukać! Nie chcę jednak – dla dzieci i siebie – dokonywać beatyfikacji Witolda Pileckiego, w czym celują nadgorliwi patrioci: politycy, dziennikarze, kibice, my. Przecież bohater jest nim tym bardziej, gdy nie został ulepiony z czystej pneumy, ale kości i krwi. Naginanie albo prostowanie życiorysu nie ma sensu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich