Witkacy u źródeł polskich patologii

Historiozoficzne pisma Witkacego nigdy nie cieszyły się takim zainteresowaniem badaczy i komentatorów jak jego dokonania w innych dziedzinach. Stało się tak ze szkodą dla rozwoju polskiej myśli.

Publikacja: 18.09.2020 18:00

Witkacy u źródeł polskich patologii

Foto: ART Collection/Alamy/be&w

Witkacy jest serio, nie podlizuje się ani władzy, ani społeczeństwu, ani Kościołowi, ani „ludowi", ani „arystokracji" – pisał Tadeusz Różewicz. „Umysł drapieżny" – dodawał Czesław Miłosz.

Stanisław Ignacy Witkiewicz (właśnie minęła kolejna rocznica jego samobójczej śmierci – 18 września 1939 r.) doczekał się dziesiątek określeń: legenda osobowości, cygan artystyczny, dandys metafizyczny, klasyk, choć na prawach wariata, komediant, dziwak, skandalista, katastrofista, „wariat z Krupówek". Niesłychanie żywotny intelektualnie, zażarty polemista, stale toczący tzw. rozmowy istotne. Dla obrony swoich racji nie wahał stawiać na szali największe przyjaźnie. Z całych sił walczył o miejsce w społeczeństwie dla uczuć metafizycznych, ponieważ ich zanik miał zwiastować upadek całej cywilizacji.

Według Witolda Gombrowicza skrojony na nieprzeciętność, wydostał się z polskiej „normalności". Antoni Słonimski, z którym stale darł koty, przyznał: „osobowość na pograniczu genialności". Zjawisko – według Jarosława Iwaszkiewicza – jedyne w swoim rodzaju, samorodne i osobliwe.

Ognisko złych myśli

Witkiewicz był kreatywny w wielu dziedzinach, choć jego renesansowość osłabiała przynajmniej niektóre pola jego intelektualnych fascynacji. Zapisał się trwale z pewnością w historii sztuki, literaturze, wiedzy o kulturze (katastrofizm). Natomiast jego pisma historyczne (bardziej historiozoficzne) nigdy nie cieszyły się aż takim zainteresowaniem badaczy i komentatorów. Powody są przynajmniej trojakie i nie dotyczą jego samego. Doszło do tego ze szkodą dla rozwoju polskiej myśli.

Po pierwsze, książka „Niemyte dusze", w której wyłożył swoje poglądy na polskie sprawy, ukazała się w całości dopiero w 1975 r. (przed wojną dostępne były jedynie dwa fragmenty). Po drugie, Marcin Król tekstem z 1972 r. (korzystał z maszynopisu) prawdopodobnie przyczynił się do pomniejszenia znaczenia Witkacego w tej dziedzinie. Zarzucał mu, że w ocenach historii Polski umiał sformułować tylko „zlepek prymitywnych, obiegowych poglądów typu »Polska nierządem stoi«, anarchia szlachty, prywata magnaterii itp. W pewnym stopniu Witkacego odwojowała Małgorzata Szpakowska w książce z 1976 r., ale jej wpływ mógł być mniejszy.

Po trzecie, Witkacy nie angażował się w spory ideowo-polityczne typowe dla II RP i późniejszej Polski. Dla niego – pisał Miłosz – spory i polemiki II RP były dość miałkie, a Kazimierz Wyka dodawał, że nie mieścił się intelektualnie w „marnym polskim dwudziestoleciu". Jan Błoński słusznie zauważał, że dzieło Witkacego „nie jest tylko satyrą na sanacyjną Polskę". Jego adwersarzem były nie ówczesna lewica czy prawica, ale cała polska historia. W tej dziedzinie niewielu komentatorów prowadziło – podobnie jak obecnie – dojrzały dyskurs. Nie przenikał też do gazetowej publicystyki.

Ponadto nieliczni byli gotowi do intelektualnej konfrontacji z Witkacym. Wymagała ona bowiem dużo otwartości i lotności umysłowej. To warunek, aby dotrzeć do sedna jego rozumowania bez umniejszania jego potęgi myślowej, ale uwzględniając – jak napisała Szpakowska – czasami żenujący radykalizm (np. o potrzebie gilotyny w Polsce). Ponadto Witkacy pisał – podobnie jak w innych dziedzinach – dygresyjnie, mieszał wątki, dodawał emocjonalne wtręty. Posługiwał się abstrakcyjnymi pojęciami i koncepcjami teoretycznymi.

Witkacy pisał o Polsce z wielką pasją, jakkolwiek uważał jednocześnie, że narody wchodzą w okres zmierzchu. Czytając o naszych dziejach „wył (chwilami) z oburzenia i rozpaczy, zaciskał pięści z wściekłości". Uznawał naszą historię za serię „tragicznych i ohydnych (słabościowych) omyłek", w efekcie których nasz naród pomimo wielkich możliwości niewiele istotnego zdziałał i stworzył. Ku upadkowi wszystko zmierzało już za Sasów, zmieniało się w „śmierdzące świństwo". Katastrofa rozbiorów nie była zaskoczeniem, ale przerwaniem gnicia.

Witkacy analizował nasze dzieje, sięgając do – jak napisała Anna Micińska – „zbiorowej psychologii narodu". „Dekonstruował" cechy psychiczne Polaków, które z pasją obserwował. To one miały wyjaśniać perypetie społeczeństwa jako całości. Chwytał się pojęć Zygmunta Freuda. Zgodnie z jego psychoanalizą zakładał straszliwą potęgę podświadomości. To w nią Polacy mieli spychać przykre doświadczenia różnego typu porażek dziejowych, a także upokorzeń pochodzących z wzajemnych relacji opartych na pogardzie. Powstało promieniujące „ognisko złych myśli", „węzłowiska upośledzenia", kompleksy niższości. Zdaniem Witkacego stały się one faktycznym motorem działań i zachowań.

Kompleksy niższości (zranienie psychiczne) wywołały również (1) zatratę instynktu zbiorowego (szlachta i jej demokracja), (2) niezdolność do rzetelnego przywództwa (niezgodność), (3) niską kulturę umysłową (antyintelektualizm), (4) zatrucie moralne (wszechobecna wzajemna pogarda).

W jego ujęciu kompleksy owe to zmora, na które „kraj nieszczęśliwy" cierpi najbardziej ze wszystkich innych państw. Zagnieździły się, ponieważ Polacy wytworzyli w sobie ambicje, którym nie byli w stanie sprostać. To długa historia. Już przeciętny szlachcic miał cierpieć na kompleksy zrodzone z ustawicznego poczucia porażki i niezadowolenia. Według reguł szlacheckiej demokracji mógł zostać królem. Miał ku temu – jak zwykle uważał – wszelkie odpowiednie przymioty. Tym samym frustrowała go jego rzeczywista pozycja społeczna jako zbyt niska. Pozostało to kolejnym generacjom.

Polacy przeżywali również „podświadome niezadowolenie ze swojego położenia w świecie". Wpadli w kompleksy wobec Zachodu. W ogóle „kardynalnym bykiem" było przyjęcie chrześcijaństwa i kultury z tego kierunku. Zrodziło to chroniczny stan niedowartościowania. Mentalnie byli bliżsi ludom Wschodu, wobec których mogli odegrać rolę uszlachetniającą. Ustanowili jednak przedmurze izolujące Wschód. W rezultacie charakter narodowy uległ zwichnięciu, a dusza zbiorowa – wypaczeniu. Stracili swoistość kultury i szansę na „wielkie czyny społeczne i wielką twórczość".

Kompleksy podbechtywane

Polaków dotknął dramat. Wytworzyli bowiem odruch tuszowania kompleksów puszeniem się i nadymaniem. Natomiast nie umieli ich „przepracować", czyli łagodzić realnymi osiągnięciami pochodzącymi z udanych wysiłków. Na Zachodzie puszono się, ale proporcjonalne do faktycznych osiągnięć. Przeciętny Polak, a nawet wybitny, inwestować miał raczej w „blichtr zewnętrznego dostojeństwa", w „pozór spełnionych czynów", złudzenie ważności wobec innych.

Dla Witkacego Polacy byli stale „podbechtywani" czy skłaniani, aby kompleksy „zaklajstrować z wierzchu", co „mści się czasem straszliwie". Otóż stracili potencjał do realizowania pięknych postanowień, które potrafili planować, a nawet podejmowali niechciane działania, które budziły w nich najgłębszy wstręt. Stąd nasza historia wypełniona jest przykładami „zmarnowanej ludzkiej potęgi".

Witkacy wymieniał Piłsudskiego jako wielkiego przywódcę, ale uważał, że nie mógł przeprowadzić wielkich zmian, mimo że był do nich powołany. Ostatecznie zwyciężyła w nim obawa przed powstaniem chaosu. Zawodziły niektóre umiejętności. Nie umiał dobierać odpowiednich pracowników „pod względem umysłowej struktury", ale także w „masie narodu" nie było „idei kierowniczej", a takiej nawet wielki lider nie wygeneruje z niczego. Ponadto w Polsce, inaczej niż we Francji, nie było tradycji dźwigania państwa na „spiętrzeniach myśli" lidera (przykład Napoleona).

Witkacy chciał umyć polską duszę z kompleksów, bo był przekonany, że niszczą nas również moralnie. Dodatkowo za tragedię uważał to, że Polacy nie mają środków, aby umyć swoje dusze, i nawet nie zabierają się do tego. Małgorzata Szpakowska, autorka monografii o Witkacym, pisze, że „Polska była dla niego takim zbiorowiskiem o słabej więzi, właśnie dlatego niezdolnym do wypełnienia swej misji dziejowej". Atmosfera pogardy osłabiała nasze siły twórcze i zdolność do poprawiania swojego losu. Zatruwała bowiem klimat wzajemnych relacji. Prowadziła do tworzenia sztucznych hierarchii jako metody na wzajemne poniżanie.

Pisał: „Patrzyłem też, jak inni się patrzą na innych – to samo: pogarda, cicha, zatłamszona i jadowita lub bezczelna, pyszałkowata, »jurna, butna, junacka, zawadiacka« i plugawa – zawsze plugawa i śmierdząca". Uważał, że tajemnicą polskich miast jest tzw. mal'occhio – przekleństwo złego spojrzenia, wymierzanego innym, aby szkodzić.

Przekonywał, że Polacy odznaczają się wprost mistrzostwem „we wzajemnym i niczym nie uzasadnionym okazywaniu pogardy – mówię: okazywaniu, gdyż w 98% nie mają do niej żadnej przyczyny – ani w swej własnej wyższości (bo ta jest na ogół urojona), ani w niższości swego przeciw-wzgardziciela, którego sztucznie się poniża, aby nim skutecznie pogardzać móc". I dodawał: „Twierdzę, że u nas 85% ludzi, poza normalnym odżywianiem się, żyje, wprost tyje i puchnie z pogardy dla »bliźnich«".

Polaków nie zaliczał do narodów o zdrowym instynkcie solidarności (w przeciwieństwie do Anglików, Francuzów czy Niemców). „Polacy nie! – zasadniczo nie szanują się oni wzajemnie, bo nikt nigdy, przynajmniej z początku, nie wie, czy ma do czynienia z pustym, wygniłym w środku, napchanym pakułami »diabłem«, czy też z naprawdę »ludzkim« człowiekiem. Dlatego przyjmują założenie wyjściowej pogardy, »sycąc w ten nie szlachetny sposób poczucie swej własnej małości i nędzy, zamiast dokonać czegoś, co by ich mogło naprawdę wynieść ponad siebie i świat ukazać w nie znanej piękności. Brrr«".

Wyróżniał narody, które „dodają sobie energii i otuchy", i takie, gdzie „ludzie męczą się i wysysają spojrzeniami". Dla niego Polacy odznaczają się „wyjątkową obojętnością na niedolę drugich".

Szlachecka ohyda

W sferze umysłowej – twierdził – Polacy również puszą się z powodu kompleksów, ale „perwersyjnie na wywrót", czyli demonstracyjnie ignorują wszystko, co specyficzne dla intelektu. „Nawet ludzie inteligentni – przez dziwną perwersję – często szerzą pogardę dla niego". To przejaw antyintelektualizmu, który Witkacy uznawał za jedną z największych klęsk Polski po I wojnie światowej.

„Mędrsi udają głupich, aby móc żyć, nie wybijać się z otoczenia", „ludzie piszący zatłamszają w sobie światopoglądy, dlatego że to nie popłaca" – pisał. Antyintelektualizm symbolizował dla niego „uśmiech kretyna". Kretyn to ktoś, kto „stale dezaprobuje każdą nową myśl, ale natychmiast wyraża entuzjazm wobec niej, gdy ona uzyskuje powszechną akceptację". „Kretyn pokryje swym uśmiechem wszystko; uśmiech ten zaraźliwszy jest od dżumy, od niego nabierają idiotycznego refleksu całe ulice, całe lokale publiczne, całe miasta, kraj. Jest to jedna z tych plag, których grozy nie widzi się u początku jej pojawienia się". Wobec powyższego powstał w kraju klimat bezpłodnej malkontencji, lekceważenia oryginalnych poczynań, chęć zakatrupienia w zarodku każdej samodzielnej myśli, kult zagranicznych marek, wyśmiewanie się z bezinteresownej walki o idee, no i „ogólne spsienie i zgównienie".

Największą odpowiedzialnością za patologie w polskich dziejach obciążał Witkacy „demokrację szlachecką". Nie był w tym w żadnej mierze oryginalny, ale w jej krytykę zaangażował całe swoje talenty i język. Uznał szlachecką demokrację za „ohydę, na której wyrosły nowotwory złośliwe i gnijące". Zatracono wówczas ludzkie indywiduum i jego najlepsze cechy – twórcze i moralne, które są warunkiem, aby społeczeństwo mogło się rozwijać.

Szlachta ekstremalnie puszyła się i nadymała, aby „zaklajstrować" kompleksy niższości powstałe z powodu niezaspokojenia wybujałych ambicji. „Najnędzniejsza jakaś szerepetka [biedota szlachecka – AZ] też do korony pretendować mogła, nie mówiąc o magnatach" (przypominał również zawołanie „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie"). W ogóle samo uszlachcanie było dla niego efektem podlizywania się i służalstwa wobec możnych, a nie wynikiem osiągnięć. W efekcie szlachta stała się „bandą ludzi bez wykształcenia, bez poczucia obowiązku i właściwie bez uświadomionej dobrze przynależności państwowej, niezdyscyplinowana, niezhierarchizowana". „Każdy uważał się za pierwszego i nadymał się też odpowiednio", aby zatuszować „swoje ubóstwo, swój strój szaraczkowy, swój brak ogłady i wykształcenia".

Wymienia także prywatę, choć miał ją nie tyle za zwykły egoizm, ile za zatracenie „instynktu trwania gatunkowego", „spsienie poczucia solidarności". Twierdził, że wśród szlachty 25 proc. mogło być dobrych i nieegoistycznych ludzi, a pozostałe 75 proc. to typ najgorszego warcholstwa.

Szlachta zniweczyła podstawy umożliwiające zarządzanie państwem, w tym ideę silnej władzy królewskiej (ideę przywództwa wobec mas). Zniweczyła zdrową, zachodnią feudalną strukturę społeczną, wprawdzie hierarchiczną, ale zapewniającą transmisję istotnych treści w masy społeczne.

Wreszcie przekonywał, że doszło także do „spsienia" arystokracji, która przestała być twórcza i zdolna do podnoszenia poziomu kultury mas społeczeństwa. Dlatego kraj tracił dotychczasową względną równowagę i „jako taką twórczość". W kulturze zaczęto w sposób przypadkowy przyjmować wszystko z zewnątrz, co spowodowało „brak wszelkiej oryginalności w nauce, sztuce, filozofii". Ostatecznie „zmieniła się w bezkształtną kupę na wpół płynnych ekskrementaliów za Sasów i Poniatowskiego".

Siła i słabość psychoanalizy

Witkacy formułował wiele sądów, które brzmią arbitralnie. Można postawić pytanie o ich wartość. Wypływa ona raczej z celności jego obserwacji niż z drobiazgowych badań historycznych. Ponadto umiał analizować historię z punktu widzenia psychoanalizy, co było dość oryginalne. Dotarł do czynników, które tłumaczą wiele patologicznych zjawisk widocznych w polskich dziejach. Czynniki psychologiczne (treść podświadomości) i mentalne rzeczywiście sporo wyjaśniają, jakkolwiek dla pełnego obrazu konieczne jest także zrozumienie roli wpływu czynników geopolitycznych czy ekonomicznych. Tym Witkacy już się jednak nie parał.

Przeskoczył pokolenia komentatorów i badaczy. Zaczął analizować społeczeństwo i jego kulturę za pomocą pojęć, którymi pasjonują się dzisiaj setki badaczy, czyli oceniając tzw. kapitał społeczny i moralny, a zatem zdolność do zbiorowego działania. Zwrócił również uwagę na rolę tego, co dziś nazywamy kapitałem intelektualnym. Polski antyintelektualizm w zasadzie wciąż nie został dogłębnie przeanalizowany, a jednak stanowi istotny czynnik wywołujący zakłócenia w gospodarce i funkcjonowaniu społeczeństwa.

Natomiast dość kłopotliwe jest jednoznaczne osadzenie Witkacego w narodowych dyskursach, choć oczywiście nie pisał w próżni. Niektórzy komentatorzy uważają, że znał dorobek krakowskiej szkoły historycznej, której przedstawiciele podkreślali, że upadek I RP był skutkiem zapaści moralnej wśród ówczesnych Polaków. W tym nurcie zwracano również uwagę na – jak napisał ks. Walerian Kalinka (1826–1886), galicyjski historyk – „rozstrój" umysłowy Polaków. To wynik przesycenia umysłowości czynnikami emocjonalnymi, kosztem racjonalnych.

Krytycyzmowi pod tym względem bliski był również ekonomiście, działaczowi politycznemu Stanisławowi Szczepanowskiemu (1846-1900), który pisał: „Polska upada, bo szlachcic zakażony był trucizną przywileju, duchowieństwo stało się opasłem i wyziębłem, kołtun był zakuty w swojej ograniczoności, a chłop pogrążony był w gnuśności". Widoczne jest tu oddziaływanie tradycji rodzimego pozytywizmu.

Łatwo odnaleźć nawiązania do filozofa Stanisława Brzozowskiego i jego narracji o zdziecinnieniu polskiej umysłowości, ale także do publicysty Aleksandra Świętochowskiego, socjologa Ludwika Krzywickiego czy przyjaciela Witkacego Karola L. Konińskiego. Ten ostatni w swojej publicystyce również zarzucał rodakom deficyt intelektualnej tężyzny (wytrwałości), dzięki której uzyskuje się dojrzałe wnioski w wyniku działania machiny wytrwałej analizy. Polak zdobywa się na „heroiczne głupstwa czynu", ale nie może się zdobyć na „heroiczną logikę". 

Andrzej Zybała jest profesorem SGH, kierownikiem Katedry Polityki Publicznej. Ostatnio wydał książki „Polski umysł na rozdrożu. Wokół kultury umysłowej w Polsce. W poszukiwaniu źródeł niepowodzeń części naszych działań publicznych" oraz „Zarządzanie i partycypacja pracownicza w Polsce. Od modelu folwarcznego do podmiotowości"

Witkacy jest serio, nie podlizuje się ani władzy, ani społeczeństwu, ani Kościołowi, ani „ludowi", ani „arystokracji" – pisał Tadeusz Różewicz. „Umysł drapieżny" – dodawał Czesław Miłosz.

Stanisław Ignacy Witkiewicz (właśnie minęła kolejna rocznica jego samobójczej śmierci – 18 września 1939 r.) doczekał się dziesiątek określeń: legenda osobowości, cygan artystyczny, dandys metafizyczny, klasyk, choć na prawach wariata, komediant, dziwak, skandalista, katastrofista, „wariat z Krupówek". Niesłychanie żywotny intelektualnie, zażarty polemista, stale toczący tzw. rozmowy istotne. Dla obrony swoich racji nie wahał stawiać na szali największe przyjaźnie. Z całych sił walczył o miejsce w społeczeństwie dla uczuć metafizycznych, ponieważ ich zanik miał zwiastować upadek całej cywilizacji.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi