Dla Bryana jakość zdjęć nie była jednak celem samym w sobie. Mówił: „kłopot z wieloma (...) fotografami polega na tym, że w swoim życiu i pracy nie mają żadnego silnego i podstawowego bodźca, któremu podporządkowane byłyby ich fotografie". On sam gromadził obrazy życia w obcych krajach, by „propagować lepsze zrozumienie między rasami", co czynił m.in. podczas niezliczonych prelekcji, z którymi objeżdżał Stany Zjednoczone. Z jego opowieści wynika, że „towarzysze w Związku Sowieckim mimo wszystko są ludźmi" (1934 r., „The Wall Street Journal").




Zdjęcia z podróży do ZSRS w latach 1930–1959 i kilka tekstów Bryana w pięknie wydanym albumie przedstawia polskiemu czytelnikowi Instytut Pamięci Narodowej. Pochodzą z kolekcji przekazanej przez syna autora. Na ile można wierzyć w prawdziwość tego obrazu Rosji? Oczywiście, to nie jest obiektywne źródło wiedzy. Sowieckie władze, z którymi amerykański fotograf musiał jakoś się układać, pilnowały wizerunku kraju rządzonego przez Stalina i Chruszczowa. O tym wszystkim pamiętam, a jednak odczuwam więź z chłopakami oglądającymi mecz w Moskwie (1934), uśmiecham się na widok sprzedawczyni ustawiającej piramidkę z puszek w mińskim sklepie (1946), współczuję babinkom z domu starców w Kijowie (1947), wpatruję w chłopskie twarze znad Bajkału (1959).

Czytelnikom proponuję ćwiczenie. Zasiąść w fotelu, album rozłożyć na kolanach (waży ponad 2 kg!), otworzyć też encyklikę Franciszka „Fratelli Tutti" i sprawdzić, ile w nas samych jest gotowości na wiarę w braterstwo między ludźmi.