Książki historyczne dzielę na dwa rodzaje. Pierwszy z nich to opowieści, które udają historię. Imitują ją. Dotykają jedynie wierzchniej warstwy, dotykają kostiumu, nie zajmując się sednem sprawy. Drugi rodzaj – to powieści o historii, które starają się wejść w buty bohaterów odległych czasów, przedstawiając sposób ich spojrzenia na świat, ich wrażliwość, ich wiedzę, ich horyzonty umysłowe.
Po latach wróciłem do Aleksandra Dumasa i jego trylogii o muszkieterach. Przejmująca to opowieść o czworgu przyjaciół, „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" – którzy nagle znajdują się we wrogich sobie obozach politycznych. Tak jakbym czytał opowieść o moich kolegach sprzed pół wieku.
Polskie powieści historyczne? Teodor Parnicki, wielki i jakże niesłusznie zapomniany. Ci politycy i duchowni, którzy dziś chętnie recytują slogany o swych korzeniach sięgających „cywilizacji łacińskiej", powinni zapoznać się z jego twórczością i podjąć trud jej zrozumienia. Może wtedy by się wreszcie dowiedzieli, o czym mówią i poczuli wstyd.
Najnowsze wywiady rzeki, które mnie poruszyły, to „Matka Polka" Anne Applebaum i Pawła Potoroczyna. Polecam ją każdemu z ręką na sercu.
Na ekranie najchętniej oglądam kinowe klasyki. Wracam do „Obywatela Kane'a" Orsona Wellesa, do „Spisku bojarów" Eisensteina, do „Eroiki" Munka, a w związku z pandemią – do „Siódmej pieczęci" Bergmana. Tam warto szukać odpowiedzi na pytanie, jak godnie żyć w czasach zarazy, w czasach doświadczenia granicznego?