Szeroki uśmiech, gdy wokół się pali

Nowojorski Diamond District położony na 47 Ulicy pomiędzy Piątą a Szóstą Aleją to miejsce szczególne zarówno na mapie miasta, jak i całych Stanów Zjednoczonych. To tu, w samym sercu Manhattanu, od dekad – począwszy od czasów, gdy ortodoksyjni Żydzi z Europy uciekali za ocean przed nazistowskimi prześladowaniami – lokują się jubilerzy, czyniąc z okolicy globalne centrum wymiany klejnotów. Ich obroty sięgają kilkuset milionów dolarów dziennie! Targów wciąż często dobija się tu poprzez uścisk dłoni, a zewsząd słychać tradycyjne żydowskie pozdrowienie „Mazel tov!". Nic więc dziwnego, że właśnie w tym miejscu bracia Benny i Josh Safdie postanowili zawiązać akcję „Nieoszlifowanych diamentów". Wszak nigdzie indziej historia ta nie miałaby ani takiej siły oddziaływania, ani też tyle sensu.

Publikacja: 21.02.2020 18:00

Szeroki uśmiech, gdy wokół się pali

Foto: materiały prasowe

Bracia Safdie, twórcy intensywnego, hipnotyzującego i pełnego napięcia „Good Time" z 2017 r., swym nowym filmem robią krok, który ma szansę przenieść ich z odmętów kina niezależnego prosto do mainstreamu. Inspirując się opowieściami ojca, który w branży kamieni szlachetnych pracował najpierw jako chłopiec na posyłki, a następnie jako handlarz, po raz kolejny wrzucają widza do świata lęków, niepokojów i ryzyka. Świata, którego bohaterowie – niczym w efekcie kuli śnieżnej – spadają z każdą chwilą coraz niżej.




Howard Ratner (Adam Sandler) prowadzi sklep jubilerski, zabezpieczony lepiej niż niejedna forteca. Skarbów ma zresztą sporo. Interesy robi ze wszystkimi, niezależnie od rasy, wyznania czy profesji. Jest człowiekiem ze stale zaciskającą się pętlą na szyi – może nie codziennie ociera się o śmierć, ale już na pewno o kilka dodatkowych siniaków. To facet uzależniony nie tylko od ryzyka, ale również od hazardu. Zadłużony u wszystkich większych graczy na rynku.

Ścigających go wierzycieli Ratner próbuje spłacić w sposób najgorszy z możliwych, czyli znów stawiając zarobione pieniądze u bukmacherów. Im wyższe kwoty, tym większe niebezpieczeństwo czyha nie tylko na niego, ale również na bliskie mu osoby. Zabiera jednym, by oddać drugim, zastawiając pułapkę na samego siebie.

Gdy pewnego dnia udaje mu się w pokrętny sposób sprowadzić prosto z Etiopii czarny opal – rzadki, cenny i mieniący się wieloma barwami klejnot, bohater śmie przypuszczać, że oto karty wreszcie zaczynają mu sprzyjać. Tym bardziej że na kamieniu można się nieźle dorobić, a chrapkę nań ma nie kto inny, jak sam Kevin Garnett (w tej roli sam koszykarz), jeden z czołowych graczy NBA, naiwnie wierzący, iż minerał ma właściwości magiczne, mogące zapewnić mu zwycięstwo na parkiecie.

Tak jak „Good Time" zakorzeniony był w kryminalnym półświatku pełnym nieudaczników i pechowców, tak też „Nieoszlifowane diamenty" zdają się nie wychodzić poza ten krąg. Chaotyczne życie Howarda, przypominające kolejkę górską, napędzane jest bodaj przez reaktor jądrowy, podobnie zresztą, jak cały film: skrajnie stresujący i naładowany atmosferą tak gęstą, że aż trudno wyobrazić sobie widza oglądającego całość w sposób pasywny, bez najmniejszego choćby zaangażowania w losy bohatera.

To jednocześnie najlepsza rola w dorobku Sandlera, aktora ekstremalnie popularnego w pewnych kręgach amerykańskiego społeczeństwa, znanego głównie z prostackich komedii z żartami rodem z rynsztoka. Jego wizytówką w „Nieoszlifowanych diamentach" stają się szeroki uśmiech, wieczny optymizm i pogoda ducha, mimo iż wokół wszystko wali się i pali. Czyżby zatem potrzebował on reżyserów, którzy go odpowiednio poprowadzą? Tę tezę potwierdzają jego wcześniejsze występy u Noaha Baumbacha („Opowieści o rodzinie Meyerowitz (utwory wybrane)" z 2017 r.) czy Paula Thomasa Andersona („Lewy sercowy" z 2002 r.).

Z kadrów wylewają się tandetne kolory, a soczyste dialogi wraz z pulsującą ścieżką dźwiękową i gorączkowym tłem akustycznym składają się na pełną napięcia kakofonię. Można tylko żałować, że obraz Safdiech nie trafił w Polsce na kinowy ekran, od razu lądując w bibliotece Netflixa. 

Bracia Safdie, twórcy intensywnego, hipnotyzującego i pełnego napięcia „Good Time" z 2017 r., swym nowym filmem robią krok, który ma szansę przenieść ich z odmętów kina niezależnego prosto do mainstreamu. Inspirując się opowieściami ojca, który w branży kamieni szlachetnych pracował najpierw jako chłopiec na posyłki, a następnie jako handlarz, po raz kolejny wrzucają widza do świata lęków, niepokojów i ryzyka. Świata, którego bohaterowie – niczym w efekcie kuli śnieżnej – spadają z każdą chwilą coraz niżej.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich