Listy Giedroycia. Historia bez politycznych gierek

Wydane właśnie trzy tomy korespondencji Jerzego Giedroycia znakomicie dokumentują wymiar wewnętrzny, nieoficjalny, skrywany, uprawianej przez niego polityki historycznej. To właśnie w listach Redaktor ujawnia się przed nami jako jej rzeczywisty kreator.

Publikacja: 11.12.2020 18:00

Jerzy Giedroyc w swoim gabinecie w Maisons-Laffitte

Jerzy Giedroyc w swoim gabinecie w Maisons-Laffitte

Foto: Fotorzepa, Sławomir Sierzputowski

W Wydawnictwie Uniwersytetu Łódzkiego (we współpracy ze Stowarzyszeniem Instytut Literacki Kultura) ukazało się właśnie monumentalne trzytomowe dzieło „»Mam na Pana nowy zamach...«. Wybór korespondencji Jerzego Giedroycia z historykami i świadkami historii 1946–2000", efekt kilkuletniej archiwalno-źródłoznawczej pracy profesorów Sławomira M. Nowinowskiego i Rafała Stobieckiego. W przypadku edycji tak specyficznego źródła historycznego, jakim są prywatne listy, zasadność przedsięwzięcia wydawniczego zawsze mierzy się rangą i znaczeniem samych korespondentów. Osoba i dzieło redaktora Giedroycia dla polskiej historii, ale także szerzej, dla europejskiej historii XX stulecia, są doprawdy bezcenne ze względu na zakres i unikatowość prowadzonych działań, opartych przecież jedynie na sile oddziaływania słowa drukowanego na sprawców historii. A właśnie Jerzy Giedroyc jest w tym wyborze korespondencji z lat 1946–2000 najważniejszym punktem odniesienia: jako inicjator i adresat tej wyjątkowej wymiany myśli, za pomocą sztuki epistolarnej, prowadzonej przez ludzi, którzy byli świadkami najważniejszych wydarzeń XX stulecia, lub – występując w roli historyków – stali się depozytariuszami tego świadectwa, a w pewnym sensie nawet strażnikami polskiej pamięci historycznej. Lista nazwisk jest tu imponująca i obejmuje kilkaset pozycji, z najważniejszymi politykami z kraju i emigracji oraz czołowymi postaciami polskiej historiografii.

Dzięki publikacji tej korespondencji widzimy, jak gigantyczną pracę Jerzy Giedroyc wykonywał na co dzień, by „Kultura" i „Zeszyty Historyczne" mogły się regularnie ukazywać i być na takim poziomie, na jakim przez całe lata się utrzymywały. Uchwycenie i opisanie tej sieci kontaktów uznaję za wielki sukces badawczy historyków łódzkich. A przecież cały czas towarzyszyła mi przy lekturze tej korespondencji myśl, że na tę imponującą sieć kontaktów Giedroycia z historykami i świadkami historii nakładają się przecież sieci pozostałe: korespondencja z politykami i dyplomatami, z literatami i ludźmi kultury, z wojskowymi i z duchownymi, z działaczami gospodarczymi i przedstawicielami środowisk akademickich; z kraju i z emigracji; z Polakami i reprezentantami kilkunastu innych narodów, co czyni z Redaktora nie tylko jednego z największych epistolografów w XX wieku, ale także pokazuje, że networking nie został wynaleziony dopiero w dobie internetu! Giedroyc skutecznie go praktykował co najmniej od 1946 roku.

Zbawić siebie

Publikowana korespondencja przede wszystkim jednak pokazuje, czym dla Giedroycia było to, co dziś określa się mianem polityki historycznej, a co dla niego było po prostu wyciąganiem lekcji z dziejów narodowych w połączeniu ze stałym wymogiem definiowania na nowo polskiej racji stanu w zmieniającym się otoczeniu międzynarodowym, zarówno europejskim, jak i globalnym. W polityce historycznej chodzi bowiem o świadomość racji stanu, a nie o wykorzystywanie historii do manipulowania świadomością historyczną rodaków.

W liście do Wacława Jędrzejewicza z 22 stycznia 1964 roku pisał: „Znajomość sąsiadów nigdy nie była mocną stroną polskiej inteligencji, ale dziś jest znacznie gorzej niż przed wojną. A sytuacja międzynarodowa, a specjalnie przemiany, które zachodzą w samym Związku Sowieckim i demokracjach ludowych, wymagają bardziej niż kiedy indziej znajomości naszych sąsiadów".

Te trzy tomy korespondencji znakomicie dokumentują wymiar wewnętrzny, nieoficjalny, skrywany uprawianej przez Redaktora polityki historycznej. Czynią to – jak piszą autorzy we „Wprowadzeniu" – „niejako od kuchni. Publikowane listy wydobywają napięcia i konflikty, mówią wiele o sposobach działania Giedroycia, pokazują kulisy zrealizowanych i niezrealizowanych pomysłów". To właśnie w listach ujawnia się przed nami Giedroyc jako rzeczywisty kreator polityki historycznej. Historycy łódzcy słusznie zauważają, że pojęcie takiej polityki „najlepiej syntetyzuje nie tylko najważniejsze cele, ale także idące za nimi inicjatywy podjęte przez Jerzego Giedroycia i grono jego najbliższych współpracowników".

Z korespondencji widać wyraźnie, że Redaktor zawsze starał się zachować dystans wobec nadużywania historii dla celów politycznych, być ponad drobnymi gierkami politycznymi „w historię", które pociągały innych. To nie był jego poziom. On zawsze myślał dalej i szerzej niż większość z jego „rozmówców".

Przekonania Giedroycia wyrastały na zupełnie innym fundamencie: na odrobionej lekcji z historii XX stulecia. W liście do Andrzeja Chciuka z 3 grudnia 1955 pisał: „Głównym grzechem śmiertelnym odrodzonej Polski było że po załamaniu się wizji federacyjnej Piłsudskiego staliśmy się państwem zawierającym duży procent mniejszości narodowych o dużej dynamice. Zamiast tę dynamikę wykorzystać staraliśmy się ją zdusić represjami administracyjnymi i polityką asymilacyjną. Nie mogło to dać rezultatów. Stworzyło jedynie piątą kolumnę, która wraz z mniejszością niemiecka była na usługach Niemiec. Gdybyśmy np. zdecydowali się na autonomię Małopolski Wsch[odniej] i prowadzili politykę Piemontu ukraińskiego byłoby to posunięcie bardzo dla Sowietów nieprzyjemne i niebezpieczne. Niestety na przeszkodzie stanęła nie tylko mała inteligencja rządzących, czy nieprzygotowanie polityczne naszej inteligencji ale przede wszystkim spadek historii. Nawracamy zawsze bardzo chętnie do tradycji Rzeczpospolitej, tradycji Unii nie licząc się z tym, że narody kiedyś przez nas wchłonięte odrodziły się i wszystkie młode nacjonalizmy zarówno ukr[aiński], białoruski czy bałtyckie żyły w przesadnym strachu przed hegemonią polską. Pamiętały że spolonizowaliśmy ich warstwy rządzące. Zapominały że historia się nie powtarza. Że jeśliśmy mogli wywrzeć taki wpływ to jedynie dlatego że w ówczesny czasach byliśmy na wschodzie jedynym kanałem, przez który szła kultura zachodnia, katolicyzm i inne idee uniwersalne.

Dziś nam zostaje jedyna droga to jest dążenie do federacji europejskiej, nie dlatego by zbawiać innych ale by przede wszystkim zbawić siebie. Realizacja federacji może nastąpić nie tylko na skutek odpowiedniej koniunktury politycznej, ale przede wszystkim wtedy jeśli do jej realizowania przystąpimy bez podświadomego nawet imperializmu, jeśli przestaniemy tak drażniąco domagać się stanowiska leadera. Leaderem można zostać faktycznie nie można się domagać tej roli niejako z urzędu".

Z chłodnym dystansem

Ta lekcja z historii powinna być odrobiona przez polskie elity polityczne, a nie była, co bardzo denerwowało Redaktora. Jego krytyczne nastawienie do elit emigracji (a potem elit III RP) z tego właśnie wynikało. Szczególnie jest to widoczne w korespondencji z Józefem Garlińskim (pisarzem i historykiem – red.). Przyznaję, że było to dla mnie odkrycie, a Garliński wyrasta na podstawie tych listów na jednego z najważniejszych konsultantów polityki historycznej Giedroycia. Tytułem przykładu list Redaktora do Garlińskiego z 25 kwietnia 1969 roku:

„Mam wrażenie, że po tylu latach i po ukazywaniu się ciągle nowych przyczynków i naświetleń trzeba zerwać z pewnymi sztancami, jakby nie było to nieprzyjemne. O ile ocena zachowania się gen. Sosnkowskiego wydaje mi się słuszna i trzeba to było wreszcie powiedzieć, to ocena roli gen. Sikorskiego jest ze zbyt wielką taryfą ulgową. Nie mogę się dopatrzeć realizmu w jego polityce. Dobrze wiemy już dziś, że główną jego troską po objęciu władzy było pilnowanie by nie narosła w armii podziemnej czy w ruchu podziemnym opozycja przeciwko niemu, doprowadził do tego, że nie było jednolitej organizacji wojskowej a powstały armie poszczególnych stronnictw politycznych, sparzenie się na Francji nie przeszkodziło mu w naiwnej wierze w Anglosasów, nie widzę realizmu w tym choćby, że rozbudowa lotnictwa była od początku sabotowana: znacznie ważniejsze były stany brygad piechoty niż powiększanie personelu lotniczego. Umowa wojskowa polsko-angielska związała nam ręce w stosunku chociażby do Ameryki, ustawiając sprawy polskie praktycznie na płaszczyźnie angielskiej dwójki, która o wszystkim decydowała. Rzeczą, której już dzisiaj też pominąć nie można to była niekonsekwentna polityka w stosunku do Związku Sowieckiego.

Abstrahując od osobistych sympatii czy antypatii nie było innego wyjścia w ówczesnej sytuacji jak trwanie na stanowisku najbardziej bezkompromisowym albo pójście na kompromisy (myślę tutaj o linii Curzona), które może nie zmieniłyby rozwoju wypadków ale skomplikowały by grę Stalina. [...] Ze względów animozji wewnętrzno-polskich bez kłopotu i bez żadnej dyskusji zrezygnował od Zaolzia na rzecz Czechosłowacji, natomiast wszystkie naciski Stalina do takiej czy innej rektyfikacji granicy wschodniej odrzucał motywując, że o tym może decydować tylko sejm w Niepodległej Polsce. I takich przykładów można by cytować więcej. Wydaje mi się również, że zbyt pobłażliwie potraktował Pan postać Mikołajczyka, któremu zresztą bynajmniej nie należy odmawiać i pewnych talentów jak i zasług.

Również wydaje mi się, zbyt łagodnie potraktowany realizm dowództwa podziemnego jeżeli idzie o decyzję Powstania, nieprzygotowanie tego powstania itd. Nie można dzisiaj, mówiąc o Powstaniu, nie wyjaśnić jak w rzeczywistości wyglądały kontakty z Sowietami.

Jest to temat tabu jakkolwiek ciągle są jakieś ślady, że te kontakty miały miejsce. Tak samo w zakończeniu Pana artykułu nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że Powstanie Warszawskie nie miało ostrza antysowieckiego. Myślę, że je miało. Stalin opierał się nie tylko na uchwałach teherańskich, ale również na patriotach całej akcji polskich komunistów".

Podobny realizm i chłodny dystans cechuje Giedroycia, gdy przyjdzie mu oceniać Wojciecha Jaruzelskiego czy Lecha Wałęsę. Znany jest powszechnie jego stosunek do Okrągłego Stołu jako wielkiego błędu elit solidarnościowych, które nieopatrznie pospieszyły z pomocą komunistom, gdy na horyzoncie widoczny był już upadek systemu. Oto bardzo symptomatyczna wypowiedź Giedroycia dla „Dziennika Polskiego" z 10 lipca 1992 roku:

„Dla tych, którzy obserwują życie polityczne, szczególnie Związek Sowiecki, kwestia upadku tego imperium była oczywista. Fakt, że nikt się nie spodziewał, że to nastąpi w tak szybkim tempie, ale to się już zarysowywało. Nawet sowietolodzy francuscy, którzy nie są najwybitniejsi, to przewidzieli. Polacy nie przewidzieli tego w ogóle. Stąd Okrągły Stół. Przeceniono siły PZPR, nie zdając sobie sprawy z tego, że ona ledwo się trzyma na nogach, nie liczono się z rozpadem imperium sowieckiego. W rezultacie, w pewnym sensie, fałszowano wybory do sejmu, żeby PZPR całkowicie nie przepadła. Z chwilą kiedy nastąpił upadek komunizmu, działacze Solidarności byli przerażeni, nie wiedzieli co robić, bali się wzięcia tej władzy w ręce".

Wschód najważniejszy

Stobiecki i Nowinowski zwracają uwagę, że Redaktorowi „towarzyszyło przekonanie, że z różnych powodów, przede wszystkim zaś ze względu na konsekwencje II wojny światowej, duża część polskiej tradycji historiograficznej wymaga przewartościowania. Przekonującą ilustracją tego sposobu myślenia było jego słynne powiedzenie o dwóch trumnach rządzących historyczną wyobraźnią Polaków. Wyjście poza owe dwie symboliczne wizje – Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego, poddanie ich krytycznemu namysłowi wyznaczało horyzont oczekiwań Redaktora i jego najbliższych współpracowników. W jednym z wywiadów mówił, że »współczesna historia Polski jest w dużym stopniu mitomanią czy patriotycznym zakłamaniem«. W innym dodawał, że polską historię należy »odbrązowić«, zerwać z hagiografią i nadmiernym celebrowaniem »historycznych rocznic«, bo to wcale Polakom nie służy".

Zamiast tego Giedroyc proponował politykę historyczną, w której nie polityzacja i mitologizacja własnych dziejów byłaby najważniejsza, ale służenie historycznemu bezpieczeństwu ontologicznemu Polaków, czyli polskiej racji stanu. W „Autobiografii na cztery ręce" znajdujemy taką wykładnię polskiego interesu:

„Nie wpadając w megalomanię narodową, musimy prowadzić samodzielną politykę, a nie być klientem Stanów Zjednoczonych czy jakiegokolwiek mocarstwa. Naszym głównym celem powinno być znormalizowanie stosunków polsko-rosyjskich i polsko-niemieckich, przy jednoczesnym bronieniu niepodległości Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich i przy ścisłej współpracy z nimi. Powinniśmy sobie uświadomić, że im mocniejsza będzie nasza pozycja na wschodzie, tym bardziej będziemy liczyli się w Europie Zachodniej".

Koresponduje z tą wykładnią wypowiedź Redaktora dla „Rzeczpospolitej" („Plus Minus" z 30 kwietnia – 1 maja 1993 roku): „Polska polityka zagraniczna zapomniała, że nasza pozycja w Europie Zachodniej, do której za wszelką cenę chcemy się dostać, zależy nie od antyszambrowania gdziekolwiek, ale od naszej faktycznej pozycji na Wschodzie. Jestem przekonany, że mamy wszelkie możliwości odegrania tam decydującej, a w każdym razie bardzo znaczącej roli. Niestety, popełniamy tu same błędy. Od złej polityki wobec mniejszości w Polsce, do tolerowania działalności Kościoła katolickiego na Wschodzie, która w wielu wypadkach jest sprzeczna z interesami państwa polskiego".

Dla Giedroycia podstawą naszej polityki powinien być zawsze realizm i wykorzystywanie sprzyjających okoliczności. Realizm oznaczał także czujność wobec polityki historycznej naszych sąsiadów, konfrontowania się z ich racjami stanu. Tak w najnowszej historii, jak i współcześnie. To przekonanie widoczne jest już w pierwszych latach działalności Instytutu Literackiego. W liście Giedroycia do Aleksandra Bocheńskiego (pisarz, publicysta, działacz polityczny, po wojnie współpracujący z komunistycznymi władzami – red.) z 26 września 1946 roku znajdujemy taki oto zapis: „idziemy do wspólnego celu, tylko z przeciwnych stron. Różnimy się może w tym, że ja zaczynam coraz bardziej myśleć w kategoriach europejskich, a nie wąsko polskich czy środkowo-wschodnich, i że mam ambicję stworzenia sloganów nowej rewolucji, rewolucji antykapitalistycznej i antykomunistycznej jednocześnie. W każdym razie zradykalniałem przez te parę lat, myślę znacznie więcej niż wy. Licząc się bowiem w perspektywie paru lat z konfliktem sowiecko-amerykańskim, obawiam się, że z tego konfliktu Europa wyjdzie zupełnie zdruzgotana, a zwycięstwo b. prawdopodobne Amerykanów jest dla mnie słabą pociechą. Wniosek: w zbliżającym się konflikcie musimy wziąć udział dopiero w ostatnim akcie, a nie głupio się wykrwawiać od początku, musimy stworzyć jakąś ideę, która dla Europy odegra rolę nowej rewolucji francuskiej. Mówiąc między nami, wszystko jest możliwe i zapewne się skończy naszą kompletną zagładą. Do optymistów nie należę. Ale ponieważ nie jesteśmy fatalistami i walczyć trzeba, więc walczymy w sposób najbardziej racjonalny, dający nam choć cień szansy".

Polska w Europie to stały element jego przemyśliwania. Polityka historyczna, którą na co dzień praktykuje, tę Polskę w Europie widzi jako swój motyw przewodni. Był niezwykle konsekwentny. „Kultura chce szukać w świecie cywilizacji zachodniej tej »woli życia«, bez której Europejczyk umrze, tak jak umarły niegdyś »kierownicze warstwy dawnych imperiów«" – pisał już przecież Jerzy Giedroyc w tekście programowym otwierającym pierwszy numer „Kultury".

Świadomość przynależności Polski do świata zachodniego była dla niego tak oczywista, że nie wymagała właściwie rozwinięcia. Jednocześnie wiedział dobrze, że Europa powojenna stanęła przed zupełnie nowymi wyzwaniami, które zadecydują o jej przeszłości. Jak zwykle nie chciał zachowywać postawy biernego obserwatora, uważał za swój obowiązek, jako „Europejczyk z kantonu Polska" redagować zachowania polskich i szerzej, środkowoeuropejskich, elit politycznych w najważniejszych dyskusjach na ten temat toczonych na Starym Kontynencie. Ujmowanie przez niego historii Polski w szerszym kontekście europejskim, rola przypisywana edukacji historycznej czy nawet swoista historiozofia, o jakiej można tu mówić, objawiają się właśnie najpełniej w korespondencji, jaką prowadził przez pół wieku.

Dosyć posypywania głowy

Każda okazja stawała się dobra, by o sprawie polskiej przypomnieć. A czasem o polskie dobre imię zawalczyć. Znamienna jest reakcja Giedroycia, w którym nie było przecież nic z antysemity, na oskarżenia, jakie padały pod adresem Polski i Polaków w kontekście Holokaustu. Warto przytoczyć w tym kontekście list Redaktora do Józefa Garlińskiego z 23 stycznia 1978 roku.

„Zwracam się do Pana jako skarbnicy wiedzy. Dostałem artykuł, w którym się mówi o »wymordowaniu sześciu milionów Polaków, ośmiuset tysięcy warszawian, trzech i pół miliona oświęcimskich ofiar różnych narodowości« a potem: »Czy pół miliona nieżydowskich polskich dzieci to mało? Czy czterysta tysięcy nieżydowskich warszawian to mało? Czy trzysta tysięcy zamordowanych w Oświęcimiu naprawdę polskich więźniów politycznych to mało? Czy trzy miliony Polaków (prócz Żydów) to mało?« Potem autor kwestionuje 2 miliony polskich dzieci wymordowanych w czasie wojny twierdząc, że polskich dzieci było pół miliona. Chciałbym te cyfry skontrolować tym więcej, że to jest autor pochodzenia żydowskiego żyjący obsesyjnie tymi sprawami. Nikt przytomny nie może negować strat żydowskich w Polsce i polskiego antysemityzmu, ale mam już dosyć tego ciągłego domagania się posypywania głowy popiołem".

Podobnie zareagował w rok później na antypolski przekaz w amerykańskim serialu w liście do Władysława Bartoszewskiego (w czasie wojny działał w Radzie Pomocy Żydom „Żegota" – red.), z 28 marca 1979 roku. „Korzystam z okazji, aby mieć do Pana kilka próśb. Przede wszystkim są to sprawy »żydowskie«. Jak Pan zapewne wie, film Holokaust wywołał całą lawinę wystąpień antypolskich, zarówno w prasie francuskiej jak i niemieckiej. Myślę, że trzeba wreszcie doprowadzić do jakiegoś table ronde polsko-żydowskiego, by te sprawy przedyskutować. Wiem, że coś takiego projektuje Studium Północno-Amerykańskie. Nie bardzo się orientuję w jakim stadium to się znajduje i czy to zapowiada się poważnie. Jeśli nie bardzo, to może by warto pomyśleć o zorganizowaniu takiego table ronde w Europie. Co Pan o tym myśli? Gdyby to Pana interesowało, to mogę przesłać Panu fotokopię bardziej drastycznych wystąpień".

Tym bardziej bolał Giedroycia brak reakcji ze strony władz polskich, zarówno w kraju, jak i na emigracji. Problem małości polskich elit politycznych stale zresztą przebija się w tej korespondencji. Także w stosunku do elit III RP. Redaktora wprost fizycznie boli ich niedorastanie do wyzwań, przed jakimi stanęły. Brak profesjonalizmu w działaniu, amatorszczyzna to jedne z łagodniejszych sformułowań. Bo przecież, jak słusznie zauważa historyk Krzysztof Pomian, sednem patriotyzmu Giedroycia „jest przekonanie, że Polska ma być wielka. Nie wielkością terytorialną czy imperialną, bo w tym człowieku nie ma nic z zaborcy, nic z nacjonalisty, nic z partyjniactwa czy zasklepienia środowiskowego, Polska ma być wielka przez swoje doświadczenia historyczne, którymi powinna się dzielić z innymi. Ta wizja jest w Giedroyciu czymś tak stałym i pewnym, że nie musi o tym mówić, nie musi wygłaszać żadnych deklaracji. To przekonanie w nim explicite jest. O czymkolwiek by mówił, w tle jest wielkość Polski". To samo trzeba odnieść do polityki historycznej, którą uprawiał z kwatery głównej w Maisons-Laffitte, angażując w to przedsięwzięcie kilka tysięcy swych korespondentów.

Praktyka, nie teoria

Ale nie tylko o sprawy polskie Giedroyc w swej korespondencji się troszczy i upomina. Żywo reaguje na wszystko to, co dzieje się wokół, co może mieć międzynarodowe znaczenie. A przy tym zadziwia dalekowzrocznością podejmowanych tematów. Np. już 1984 roku zamawia u publicysty Leopolda Ungera artykuł o terroryzmie (list z 10 maja 1984 roku): „Chciałbym zaproponować artykuł na temat terroryzmu. To są nieprawdopodobne rzeczy. Praktycznie to jest podtrzymywane po cichu przez poszczególne państwa. Francuzi chętnie widzą kłopoty Hiszpanów i tolerują terrorystów baskijskich. Zdesperowana Hiszpania stara się ich wystrzeliwać we Francji. Ormianie ciągle nie mogą darować Turkom masakry sprzed iluś tam lat, więc ich (nie tylko ich) strzelają głównie we Francji i są oni otoczeni cichą opieką (ciekaw jestem, jaka byłyby reakcja, gdybyśmy zaczęli robić zamachy na sowieciarzy, mszcząc się za Katyń). Ormianom nie chce się robić terroru w Turcji, bo tam nie żartują i bynajmniej nie myślą o bardziej współczesnym wyniszczaniu Ormian w sowieckiej republice ormiańskiej".

Co ważne, polityka historyczna ma dla Giedroycia zawsze wymiar praktyczny, sprowadza się do konkretnych przedsięwzięć i działań, Redaktor nie lubi czystego teoretyzowania. Oto przykładowy konkret z listu Redaktora z 10 marca 1993 roku do Jerzego Borejszy, wówczas dyrektora stacji PAN w Paryżu.

„Jak Pan wie, moją ideą fix jest wschodnia Europa i możliwość uzyskania naszego wpływu na Białoruś, Litwę i Ukrainę. Niestety nasza polityka zagraniczna, jeśli to w ogóle można nazwać polityką, umiera ze strachu, by nie drażnić Rosji. Ale jest jedna sprawa, która mogłaby być dużym wydarzeniem w życiu tych krajów. Mianowicie wydanie »Metryki litewskiej«. Jest to niezwykły dokument – około 600 tomów – który pokazuje wspólne korzenie tych krajów. Przed laty nawet została zawarta jakaś umowa między Polską, ZSRR i Białorusią, by to wydać. Umowa bardzo niedobra, prawdopodobnie zrobiona pod naciskiem sowieckim. Miał to być tylko wybór, a nie druk integralny; tomy pisane cyrylicą miałyby być opracowane przez Rosjan, i zdaje się, że w sumie niewiele z tego wyszło – Polska wydała jedynie dwa tomy. Czy nie warto pomyśleć o wznowieniu i to z dużym hałasem, tej pozycji. To jest ogromna i kosztowna praca. Przede wszystkim jest sprawa wydarcia Moskwie tych tomów, co jest trudne i delikatne, a w każdym razie zmikrofilmowania. No a potem opracowanie tego przez specjalistów. Przypuszczam, że Fundacja Sorosa, działająca na tych terenach przyczyniłaby się do sfinansowania przez UNESCO lub którąś z wielkich fundacji amerykańskich. Przypuszczam, że Stany Zjednoczone, mimo wszystkich kłopotów, jakie przeżywają, byłyby tym zainteresowane. Im bardzo zależy na stabilizacji tej części Europy. Co Pan o tym myśli?".

Podobnie zareaguje Giedroyc na wiadomość o braku węgla na Litwie – vide list z 16 listopada 1992 roku do Ungera: „Z Polakami trudno coś zrobić. W związku z katastrofalną sytuacją opałową na Litwie zaproponowałem, by Polska ofiarowała bezpłatnie większe ilości węgla, którego mamy w nadmiarze. I niech Pan sobie wyobrazi, tę inicjatywę potraktowano w ten sposób, że zaproponowano Litwie kupno polskiego węgla po cenach wygórowanych. Ma się rozumieć, tę propozycję Litwini odrzucili, bo po prostu nie mają czym płacić". To tylko nieliczne z wielu przykładów, jakie odnajdujemy w tej korespondencji na to, że możliwa jest zupełnie inna polityka historyczna niż ta, jaką pod tą samą nazwą funduje nam się aktualnie...

Lekcja do odrobienia

Mam na Pana nowy zamach..." to wydanie na prawie 3 tys. stron ponad 2,5 tys. listów wymienionych przez Redaktora ze 161 historykami i świadkami historii. Przy czym jest to zaledwie „wybór" z korespondencji znajdującej się w Archiwach Kultury w Maisons-Laffitte (autorzy opracowania przeczytali ok. 15 tys. listów, a całe archiwum Instytutu Literackiego obejmuje ponad 150 tys. listów Redaktora – od niego i do niego). Wcześniej Sławomir Nowinowski i Rafał Stobiecki przy współpracy Anny Brzezińskiej i Mileny Przybysz-Gralewskiej (które brały również udział w pracy nad omawianym tutaj dziełem) zredagowali niemal tysiącstronicowy tom tekstów „historyków Giedroycia" pt.. „W poszukiwaniu innej historii. Antologia tekstów opublikowanych na łamach periodyków Instytutu Literackiego", będący swego rodzaju uzupełnieniem recenzowanych tutaj trzech tomów.

Czytając „Mam na Pana nowy zamach...", przenosimy się nie tylko w wyjątkowy klimat intelektualny Instytutu Literackiego w Paryżu, ale przede wszystkim mamy okazję uczyć się od Giedroycia, czym są (i czym mogą być) patriotyzm, polska racja stanu i polityczna odpowiedzialność za losy wspólnoty. Warto przy okazji lektury tego monumentalnego dzieła tę lekcję polityki historycznej – w najlepszym wydaniu – odrobić! 

Jan Pomorski jest historykiem, profesorem nauk humanistycznych, wykładowcą Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie

Nagroda Giedroycia

17 grudnia odbędzie się online gala wręczenia Nagrody „Rzeczpospolitej" im. Jerzego Giedroycia. To już XX edycja nagrody przyznawanej za pogłębianie dialogu między narodami Europy Środkowo-Wschodniej. Wśród nominowanych są: Mykoła Riabczuk – poeta ukraiński; Andrzej Peciak – badacz „Kultury", wydawca dzieł Giedroycia; Iwona Hofman – badaczka „Kultury", prof. UMCS Lublin; Swietłana Aleksijewicz – pisarka, białoruska noblistka; Wiera Meniok – szefowa Fundacji Muzeum i Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu; Piotr Kłoczowski – historyk sztuki, zastępca dyrektora Muzeum Literatury; Natalia Radzina – białoruska redaktorka serwisu Charter97.org; Henryk Wujec (pośmiertnie) i Ludwika Wujec – działacze opozycji demokratycznej w okresie PRL; Maria Kałamajska-Saeed – historyk sztuki, prof. Instytutu Sztuki PAN; Andrej Chadanowicz – poeta, tłumacz białoruski; Swietłana Cichanouska – białoruska działaczka polityczna; Dorota Janiszewska-Jakubiak – dyrektor Instytutu Polonika; Andżelika Borys, Związek Polaków na Białorusi; Saulius Skvernelis, premier Litwy.

W Wydawnictwie Uniwersytetu Łódzkiego (we współpracy ze Stowarzyszeniem Instytut Literacki Kultura) ukazało się właśnie monumentalne trzytomowe dzieło „»Mam na Pana nowy zamach...«. Wybór korespondencji Jerzego Giedroycia z historykami i świadkami historii 1946–2000", efekt kilkuletniej archiwalno-źródłoznawczej pracy profesorów Sławomira M. Nowinowskiego i Rafała Stobieckiego. W przypadku edycji tak specyficznego źródła historycznego, jakim są prywatne listy, zasadność przedsięwzięcia wydawniczego zawsze mierzy się rangą i znaczeniem samych korespondentów. Osoba i dzieło redaktora Giedroycia dla polskiej historii, ale także szerzej, dla europejskiej historii XX stulecia, są doprawdy bezcenne ze względu na zakres i unikatowość prowadzonych działań, opartych przecież jedynie na sile oddziaływania słowa drukowanego na sprawców historii. A właśnie Jerzy Giedroyc jest w tym wyborze korespondencji z lat 1946–2000 najważniejszym punktem odniesienia: jako inicjator i adresat tej wyjątkowej wymiany myśli, za pomocą sztuki epistolarnej, prowadzonej przez ludzi, którzy byli świadkami najważniejszych wydarzeń XX stulecia, lub – występując w roli historyków – stali się depozytariuszami tego świadectwa, a w pewnym sensie nawet strażnikami polskiej pamięci historycznej. Lista nazwisk jest tu imponująca i obejmuje kilkaset pozycji, z najważniejszymi politykami z kraju i emigracji oraz czołowymi postaciami polskiej historiografii.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich