Bill François. Morze pełne dźwięków

Jeżeli wsłuchamy się w śpiew przegrzebków i określimy częstotliwość ich klekotów, możemy dowiedzieć się, czy woda jest czysta czy zanieczyszczona lub czy w okolicy grasuje dużo drapieżników. Stworzenia te informują oceanografów o stanie morza, o biologicznym zdrowiu swojego środowiska.

Publikacja: 22.01.2021 18:00

Bill François. Morze pełne dźwięków

Foto: materiały prasowe

Kiedy po raz pierwszy zanurzyliście głowę w morzu, usłyszeliście dziwny odgłos. Był to swego rodzaju dźwiękowy zamęt, jednocześnie buczenie i dzwonienie, jakbyście słyszeli wszystko rozmyte. Wyciągając głowę na powierzchnię, pomyśleliście z wodą w uszach, że nic nie usłyszeliście, że ludzki organ słuchu nie jest przystosowany do działania pod wodą, że ta kakofonia była jedynie złudzeniem.

W rzeczywistości nasze uszy doskonale funkcjonują pod wodą. A was doleciał przed chwilą głos morza opowiadający pierwszą z jego historii.

Tę będącą zlepkiem wszystkich pomniejszych opowieści.

Bulgot, istna dźwiękowa zupa

Morze pełne jest dźwięków, bardziej nawet niż powietrze, w którym żyjemy. Dźwięk to wibracja materii. Woda, gęstsza od powietrza, wibruje lepiej, a zatem z lepszym skutkiem go transportuje. W wodzie dźwięk podróżuje dalej niż światło i pokonuje całe kilometry, w ogóle się nie wygaszając. W głosie morza splatają się więc echa przybyłe z daleka, takie, których autorów nie zobaczymy. Hałasy, o których usłyszeniu z plaży nie ma nawet co marzyć i które możemy połączyć z ich odległym źródłem.

Bulgot, który atakuje nasze wypełnione wodą uszy, to istna dźwiękowa zupa. Liczne głosy mieszają się w niej jak poszatkowane składniki w jarzynówce. Rozpoznajemy poszczególne nuty, tak jak wyodrębnia się wonie w złożonym zapachu, aromaty, które napływają falą, a potem się rozwiewają. Podobnie jak w przypadku instrumentów w orkiestrze, każdy morski głos ma własne brzmienie oraz długość fal i wyśpiewuje swoją opowieść w unikalnej tonacji.

Ich mieszanina tworzy ten niepokojący hałas, który zalewa nasze uszy (choć na szczęście nie sposób się w nim utopić), a który oceanografowie akustycy nazywają morskim szumem otoczenia.

Wsłuchajmy się w niego.

Najpierw słyszymy basy. W wodzie szum tła wybrzmiewa nisko. Grzmi i buczy, trochę przypomina chrapanie. Ów hałas, najintensywniejszy z podwodnych dźwięków, to echo żywiołów: fal rozbijających się o brzeg, wiatru omiatającego powierzchnię, a także Ziemi i jej kaprysów. Składa się z trzeszczenia lodowców na biegunie, pomruku trzęsień ziemi na zboczach grzbietów oceanicznych, gwizdania odległych sztormów.

Odgłos tych kataklizmów dociera z daleka, niski i znużony podróżą, i tworzy tło akustyczne dla morskiej orkiestry.

Słyszymy też jakby posykujący grzechot marakasów: to deszcz i bańki piany na powierzchni, spotkanie gazu z ciekłym żywiołem.

Rozróżniamy długie vibrato skrzypiec, rozchodzące się w promieniu kilkudziesięciu kilometrów – to warkot silników statków, zgrzyt metalu, świst śrub. Szlaki morskie, równie hałaśliwe co autostrady, słychać jednak z dużo większej odległości. Przepływający kontenerowiec wywołuje w wodzie taki sam harmider jak startujący samolot, a transport morski powoduje zgiełk o takim samym natężeniu jak ruchliwa ulica.v

Wielorybi telefon

Bardziej melodyjne wokalizy na darmo próbują zagłuszyć tę wrzawę. Dosłyszeć można coś jak świszczenie fletów i trąbek – to echo wielorybich głosów.

W tej muzyce kryje się wiele sensu, choć nauka dopiero zaczyna ją odszyfrowywać. Istnieją pieśni miłosne, kołysanki dodające otuchy wielorybiątkom, hulaszcze arie śpiewane, by uświetnić festiwal śledzia... Zdaje się nawet, że niektóre melodie wykonywane są dla czystej przyjemności.

Chociaż dość rzadko zdarza się, że mamy okazję wyraźnie rozróżnić śpiew wielorybów, ich głosy w dużej mierze składają się na morski szum otoczenia we wszystkich oceanach. Wieloryby bowiem – ponieważ muszą porozumiewać się przez przestwór mórz – wiedzą, jak sprawić, by było je słychać z daleka. Wynalazły swój własny podwodny telefon, dzięki któremu prowadzą rozmowy na odległość.

Wielorybi system telefoniczny działa po prostu dzięki ciśnieniu i temperaturze. W morzu istnieją dwie warstwy wód: przypowierzchniowe, ogrzewane słońcem, oraz chłodne wody głębinowe. W miejscu zwanym metalimnionem, gdzie stykają się te dwie strefy, temperatura gwałtownie spada, co być może zauważyliście, gdy podczas kąpieli wsunęliście stopy w „zimny prąd" bliżej dna. Na otwartym morzu zjawisko to się nasila: temperatura wody spada o dwadzieścia stopni na odcinku kilkudziesięciu metrów w głąb morza.

Na granicy między ciepłą a zimną wodą dźwięk wpada w pułapkę. Jeśli ruszy ku powierzchni, odbije się od ciepłych wód, których podwyższona temperatura przyśpieszy jego bieg i zakrzywi trajektorię ku dołowi; jeżeli opadnie, zderzy się z wodami głębinowymi, gdzie panuje wyższe ciśnienie, co również doda mu prędkości i skieruje go tym razem ku górze. Dźwięk staje się więc więźniem mas wody na poziomie metalimnionu. Jeśli wieloryby śpiewają dokładnie w tym kanale, na styku ciepłych i zimnych wód, ich głosy rykoszetują po metalimnionie i rozchodzą się w linii prostej, nie gubiąc się i nie cichnąc, dzięki czemu przemierzają tysiące kilometrów, w taki sam sposób, w jaki rozprzestrzenia się światło uwięzione w światłowodzie.

Podobno płetwale zwyczajne z Morza Śródziemnego używają tego telefonu, zwanego głębokim kanałem dźwiękowym, by śpiewać sobie serenady i wyznaczać spotkania, nawet gdy są od siebie oddalone o ponad dwa tysiące kilometrów.

Zwierzęta skrajnie nieśmiałe

Trzeba mieć szczęście i znaleźć się w odpowiednim miejscu, żeby wyraźnie usłyszeć melodię wielorybiej pieśni, jej nuty jednak wplatają się w morski szum otoczenia i każdy może wychwycić je w dowolnym oceanie, jeśli tylko zanurzy głowę pod wodę. Analiza oceanicznego hałasu w poszukiwaniu tych dźwięków stała się nawet metodą stosowaną przez cetologów w szacowaniu rozmiaru populacji najrzadszych wielorybów – naukowcy nasłuchują stworzeń, które nie zawsze da się zaobserwować. Każdy gatunek ma swój głos i własną długość fal, jakby dysponował kanałem radiowym przeznaczonym na prywatne dyskusje.

W 1989 roku hydrofony w Pacyfiku po raz pierwszy wychwyciły zew najbardziej samotnego wieloryba na świecie. Wydawał on dźwięki charakterystyczne dla płetwali, ale na częstotliwości pięćdziesięciu dwóch herców, a więc odpowiadającej najniższej nucie, jaką da się zagrać na tubie. Były to brzmienia o wiele za wysokie dla innych przedstawicieli tej rodziny, które komunikują się na częstotliwościach od dziesięciu do trzydziestu pięciu herców. W konsekwencji płetwal od dziesięcioleci śpiewa, mówi i nieustannie wzywa współplemieńców, lecz nie uzyskuje żadnej odpowiedzi. Błądzi osamotniony po oceanicznych bezmiarach i tylko hydrofony co roku słyszą jego wołanie. Nikt nie wie, skąd wziął się jego nietypowy głos. Niektórzy sądzą, że jest hybrydą płetwala błękitnego i płetwala zwyczajnego, inni uważają, że cierpi z powodu jakiejś deformacji, jeszcze inni – że urodził się głuchy, przez co nigdy nie zdołał skorygować brzmienia swojego głosu. Nikt nie wie, czy w ogromie mórz natknął się kiedyś na inne wieloryby ani co czuł, gdy je widział, ale nie mógł z nimi porozmawiać. Nikomu nie udało się go zaobserwować, mimo że dzięki wydawanym przez niego odgłosom możemy co roku prześledzić trasę jego samotnej wędrówki. Z punktu widzenia człowieka samotny wieloryb istnieje wyłącznie za pośrednictwem swojej pieśni, tej samej, która odizolowała go od współziomków – pieśni, którą bez przerwy z nadzieją wysyła w próżnię Pacyfiku.

Po Atlantyku pływa cały gatunek waleni, który wydaje niezidentyfikowane dźwięki, a jego reprezentantów nikt nigdy nie widział. Badania nad strukturą tych odgłosów wskazują, że stworzenia należą do rodziny wali dziobogłowych, zwierząt skrajnie nieśmiałych. Na powierzchni nie wydmuchują pióropuszy pary wodnej, a na widok zbliżających się statków pośpiesznie nurkują. To rodzina złożona z dziwacznych waleni – te nieliczne gatunki, których przedstawicieli udało się przelotnie zaobserwować, mają długie, brązowe, nakrapiane ciała i kły podobne do tych u dzika. Polują na kalmary na głębokości dochodzącej nawet do dwóch tysięcy dziewięciuset metrów, co stanowi rekord wśród ssaków morskich. To właśnie głosy tych dyskretnych zwierząt ujawniły najwięcej informacji na temat ich zachowania i pozwoliły człowiekowi lepiej je poznać, a nawet odkryć ów gatunek, który do tej pory pozostaje nieuchwytny! Ocean obfituje w takie ukryte historie, w lękliwe stworzenia, które chcą jedynie snuć swoje opowieści. Pełno w nim nieśmiałych istot w swoich samotnych nawoływaniach ukrywających cuda, którymi nie mają odwagi się dzielić.

Wrzawa z baru

Wśród morskiego hałasu ponad niskie tony wzbija się śpiew. Gdy tylko zbliżymy się do brzegu lub rafy, usłyszymy istny chorał, w którym mieszają się rozmaite brzmienia, rytmy i skale muzyczne. To rybi chór.

Bardziej rozszczebiotane niż leśne ptaki, ryby wypełniają morze różnorodnym świergotem, każda na swój sposób.

Niektóre do wydawania dźwięków używają pęcherzy pławnych, czyli umiejscowionych w brzuchu zbiorniczków z gazem, które pozwalają im unosić się tuż pod powierzchnią wody. Wykorzystują je niczym bębny, trochę jak dzieci, które po posiłku klepią się po brzuchu i udają dobosza... Każde z nas grało kiedyś ten wstydliwy rodzaj muzyki. To właśnie w taki sposób – uderzając się po pęcherzu pławnym za pomocą mięśnia brzusznego – orłoryby skrzeczą, strzępiele burczą, a kurki warczą. Wydawane przez nie dźwięki przypominają syreny przeciwmgielne, solówki perkusyjne lub brzęczyki z teleturniejów. Niektóre słychać nawet na brzegu, inne mamroczą dyskretnie. Dorsz jest bardziej gadatliwy niż plamiak czy rdzawiec; orłoryb śpiewa niżej niż okoń.

Ostrobok i bass słoneczny wolą bardziej przenikliwe dźwięki, więc zgrzytają zębami, by w ten sposób wygrywać piskliwe melodie. Z kolei konik morski koncertuje na ksylofonie, pocierając szyję kościanymi grzebieniami z tyłu głowy, podczas gdy sum piszczy, wprawiając w wibracje swoje kolce. Jeżeli chodzi o skromną babkę, która pomieszkuje w kałużach, jak dotąd nikt nie zdołał ustalić, dzięki jakiemu hydrodynamicznemu mechanizmowi udaje jej się grać piosenki miłosne, jedynie wydmuchując wodę przez skrzela.

Kiedy nad najgęściej zamieszkanymi rafami koralowymi wstaje dzień, rybi chór osiąga poziom dźwięku porównywalny z wrzawą panującą w barze koktajlowym podczas happy hours. A to i tak nic w zestawieniu z występującym u wybrzeży Meksyku gatunkiem Cynoscion othonopterus, którego przedstawiciele, zbijając się na okres tarła w ławice, powodują hałas o natężeniu ponad dwustu decybeli, co przyprawia okoliczne walenie o chwilową głuchotę.

Morscy soliści

Jeśli podróżując wzdłuż linii brzegowej, nadstawimy ucha, wychwycimy posykujący klekot, jakby perkusję, liczne dysharmonijne, wybuchowe dźwięki.

To morscy soliści.

Klekotanie powodują zamykające się muszle, pasące się na skałach jeżowce, których skorupy rezonują, czy krewetki szczękające szczypcami...

Krewetki modliszkowe umieją kłapnąć nimi tak mocno i tak szybko, że dochodzi jakby do eksplozji i woda wzburza się w wyniku kawitacji, a towarzyszy temu dźwięk podobny do wystrzału ze strzelby, najintensywniejszy ze wszystkich podmorskich odgłosów.

Za to langusty uważają się za niezwykle muzykalne – czułkami grają na skrzypcach. Wykorzystują ten sam mechanizm co smyczek, który na przemian ślizga się po strunach i zaczepia o nie, powodując wibracje. Stworzenia te pocierają czułkami miejsca w okolicach oczu, a ich pancerze wzmacniają dźwięk niczym pudła rezonansowe. Są jedynymi znanymi istotami – nie licząc ludzkich muzyków – które w ten sposób wytwarzają brzmienie. Niestety, langusty okropnie fałszują, a ich muzyczne impresje przypominają raczej skrzypienie zawiasów. Używają więc tego nieznośnego hałasu, by odstraszać drapieżniki.

Czasem morskie klekoty mieszają się ze sobą, tworząc obszerniejszą melodię. Przegrzebki to istoty bojaźliwe, zwłaszcza gdy znajdą się w pobliżu ośmiornic lub rozgwiazd, które chętnie schrupałyby je na kolację. Bez przerwy obserwują okolicę za pomocą rzędu czarno-niebieskich oczu – mają bowiem te narządy, co wśród skorupiaków uchodzi za prawdziwy luksus. W obliczu cienia niebezpieczeństwa przegrzebek rzuca się do ucieczki, błyskawicznie otwierając i zamykając muszlę, co zapewnia mu w wodzie napęd – i tak sobie płynie, klekocząc skorupką. Stukocze nią też, by pozbyć się zużytej wody lub drobinek piasku, które mu przeszkadzają, zupełnie jakby kichał. Te klekoty i kichnięcia stanowią część podmorskiego krajobrazu akustycznego Bretanii.

W zatoce Saint-Brieuc tworzą czasem prawdziwy koncert, złożony jakby z dźwięków kastanietów i pokasływania. Mimo że przegrzebki nie wykorzystują tych hałasów, by ze sobą rozmawiać, mają nam wiele do powiedzenia. Jeżeli wsłuchamy się w ich śpiew i określimy częstotliwość klekotów, możemy dowiedzieć się, czy woda jest czysta czy zanieczyszczona lub czy w okolicy grasuje dużo drapieżników. Stworzenia te informują oceanografów o stanie morza, o biologicznym zdrowiu swojego środowiska. Dając koncert kichania, przegrzebki zdradzają nauce kilka tajemnic ze swojego niezwykłego życia.

Szum biały, doskonale nieuporządkowany

Morski szum tła składa się również z odgłosów dla nas niesłyszalnych. Z jednej strony tworzą go zbyt niskie dla naszych uszu infradźwięki: zgiełk poruszających się mas wody, przemieszczających się ryb, burzliwych fal. Na drugim końcu skali znajdują się ultradźwięki, szepty za wysokie, byśmy mogli je wychwycić: jazgot delfiniego sonaru, ale też odgłos związany z ruchami termicznymi cząsteczek wody. Tutaj dotykamy samych ram definicji dźwięku – wszak ów termiczny tumult wytwarzany jest przez molekuły żywiołu, który ma za zadanie dźwięk transportować! Jest to zatem odgłos niemal teoretyczny, niewątpliwie najintymniejszy i najbardziej tajemniczy w całym oceanie. To brzmienie wody – nie jej kotłowania się, nie jej mieszkańców ani prądów, lecz jej cząsteczek, jej materii, samego jej jestestwa. To muzyka, którą trudno sobie wyobrazić. Co powiedziałaby nam woda, do czego podobny jest jej głos? Nauka sugeruje, że to szum biały, doskonale nieuporządkowany, tym głośniejszy, w im wyższe wchodzi rejestry. Jednak na podstawie tych informacji możemy wyrobić sobie na ten temat zaledwie mgliste pojęcie.

Delfiny słyszą ów dźwięk dźwięków, który dokłada się w ich uszach do morskiego szumu tła. Pewnie uważają go za utrapienie, które zakłóca sygnał ich sonarów. Ale kto wie, może potrafią z tej niejasnej pieśni wyłowić sekrety oceanu.

Morski hałas otoczenia to kopalnia dźwięków, w której zlewają się głosy tysięcy niewidzialnych istot opowiadających nam swoje historie. Tak sztorm, jak i cząsteczka wody, tak płetwal błękitny, jak i krewetka mają swój udział w koncercie, bo każde z nich dorzuca do tego miszmaszu garść własnych nut.

Nauka lub wyobraźnia mogą nadać tej kakofonii sens, zinterpretować ów zagmatwany, lecz wspaniały sen. Jak słodkich zawrotów głowy można dostać na myśl, że te wszystkie głosy poprzez bulgot morza szepczą do naszych wypełnionych wodą uszu! Że dociera do nas echo tych wszystkich historii!

Usłyszeć je to łut szczęścia, słuchać ich – to cud. 

Fragment książki Billa François „Elokwencja sardynki" w przekładzie Elżbiety Janoty, która ukazała się nakładem wydawnictwa Sonia Draga

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Kiedy po raz pierwszy zanurzyliście głowę w morzu, usłyszeliście dziwny odgłos. Był to swego rodzaju dźwiękowy zamęt, jednocześnie buczenie i dzwonienie, jakbyście słyszeli wszystko rozmyte. Wyciągając głowę na powierzchnię, pomyśleliście z wodą w uszach, że nic nie usłyszeliście, że ludzki organ słuchu nie jest przystosowany do działania pod wodą, że ta kakofonia była jedynie złudzeniem.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich