Pisząc o poezji Barańczaka w wydanej niedawno książce „Manuał", zbierającej felietony i szkice z lat 2013–2019, Siwczyk w zasadzie powiedział o sobie: „Jego dzieło, formalnie przebogate, skupia jednak soczewka etyczna, która rozszczepia światło rzucanych w nią fraz". Bo sam również nieustannie diagnozuje współczesność, ale jednocześnie jest czuły na jej patologie, wypaczenia, mielizny.




Na nową książkę składa się kilkadziesiąt wierszy poety z Gliwic, a także jego dramat „W pomroce", którego tematem jest nieustająco frustrująca rekonstrukcja sensu. Sensu, który jako jedyny mógłby stanowić nadrzędną ideę naszych życiowych wędrówek, gdyby tylko dało się go na dłużej uchwycić.

Tom jest duszny, ciężki, może nawet przygnębiający. Wiersze puchną od znaczeń, przesłania są wręcz sabotowane na poziomie pojedynczych słów, związków frazeologicznych i pozornie poprawnych wersów. Dostaliśmy tom o mówieniu, które pozycjonuje człowieka wyżej w hierarchii niż inne istnienia, ale jednocześnie rodzi też aporię, czyli paradoks polegający na niemożliwości zniesienia różnicy między słowem a jego desygnatem – przedmiotem, człowiekiem czy w końcu też językiem. Tom o tym, że człowiek prawie zawsze i wszędzie może polegać jedynie na swej samotności. To w końcu wiersze odkrywające proces naszego myślenia, któremu ciągłość nadają wątpliwości, wyrwy, luki.