Dochód gwarantowany to stała, wypłacana przez państwo każdemu obywatelowi kwota mająca pokryć podstawowe koszty egzystencji. Bez względu na jego wiek oraz to, czy pracuje, czy nie. Jest to więc najwyższa forma transferu socjalnego. Państwo płaci wszystkim za to, że po prostu są jego obywatelami. Z niedawnych szacunków Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że wypłacenie każdemu dorosłemu Polakowi 1200 zł, a dziecku 600 zł miesięcznie (czyli bez szczególnej rozrzutności) kosztowałoby obecnie budżet 376 mld zł rocznie – więcej niż kosztują wszystkie transfery społeczne państwa łącznie z emeryturami. Pomysł utopijny, realizujący ideę skrajnie opiekuńczego państwa socjalnego. Mający jednak większy sens w przypadku gwałtownego przyspieszenia automatyzacji niż w chwili obecnej. Niestety, sens tylko teoretyczny, bo ekonomicznie jest on nie do zrealizowania. Nawet jeśli przyjąć, że część z tych środków wracałaby do budżetu, w formie podatków od dóbr i usług, to przecież najbardziej rozwinięte państwa świata borykają się z opisanymi wcześniej rozdętymi długami. Nie są w stanie sfinansować tak kosztownej reformy bez zaciągnięcia dodatkowych długów albo drastycznego zwiększenia podatków.
Jakimś pomysłem wydaje się opodatkowanie automatyzacji – czy to pracy robotów, czy prac wykonywanych przez sztuczną inteligencję. Zakres jest szeroki – od autonomicznych taksówek po cyfrowych doradców inwestycyjnych. Z jednej strony rozwiązałoby to problem braku wpływów z podatków dochodowych spowodowanych mniejszym zatrudnieniem lub obniżonymi zarobkami ludzi wypychanych z rynku pracy, z drugiej przynajmniej teoretycznie zmniejszyłoby nierównowagę między obywatelami żyjącymi z pracy a tymi, których podstawowym dochodem stał się kapitał. Zwiększyłoby też możliwości redystrybucyjne państwa, dając mu dodatkowe środki na politykę społeczną.
Tkwi w tym jednak pułapka. Jeśli przyjąć, że postęp technologiczny, który obserwujemy, odbywa się z przyczyn kosztowych, czy też jest dalszym krokiem w ewolucji kapitalistycznych rynków, to nałożenie podatków na roboty neguje sens całego procesu – podwyższa koszty automatyzacji, które ta miała obniżać. W ten sposób przynajmniej ten konkretny skok postępu technologicznego trafia w ślepy zaułek. Staje się pozbawiony ekonomicznego sensu.
Wydaje się pewne, że to, co firmy zaoszczędzą dzięki obniżającej koszty automatyzacji, w jakimś stopniu będzie musiało pokryć państwo w ramach obowiązków redystrybucyjnych. W gruncie rzeczy więc automatyzacja jest starciem logiki działania państw i korporacji.
Przyszłość demokracji
Proces wzrostu nierówności nie może też pozostać bez wpływu na stabilność demokracji. Brak możliwości realizacji aspiracji ekonomicznych to prosta recepta na permanentny konflikt polityczny. Żyjemy w społeczeństwach, w których przyzwyczailiśmy się, że istnieją drogi awansu społecznego – długo tę rolę spełniało wyższe wykształcenie. Co się stanie jednak, gdy drogi te zostaną odcięte? Zbyt płytki rynek pracy, zbyt niski dochód z jej wykonywania oznaczają koniec marzeń o dobrobycie. Automatyzacja, a zwłaszcza rozwój sztucznej inteligencji przejmującej zawody klasy średniej mogą nas zaprowadzić w tę stronę.
Przy dużym rozwarstwieniu dochodowym i majątkowym, w interesie elit i wyższych klas społecznych zawsze będzie podtrzymanie ich własnego poziomu życia. Zwłaszcza gdy pieniądz daje przewagi na co dzień. Powszechne wybory, gdy głos większości decyduje o państwie, na dłuższą metę nie będzie na rękę elitom – tym wyższym, bo między nimi a nowym plebsem może być już tylko cienka warstwa klasy średniej.
Co więc nas czeka? Nowy autorytaryzm? Rządy oligarchii? Tak zwykle wyglądają kraje udające demokracje, gdzie mimo pozorów – powszechnych wyborów, konstytucji, wolnego rynku – rządzi nieliczna, uprzywilejowana grupa lub „wybrany" przywódca. Nie trzeba szukać daleko – wystarczy spojrzeć na wschód.
Oligarchizację może napędzać zupełnie nowe zjawisko, charakterystyczne dla epoki cyfrowej. Jednym z istotnych zasobów stały się dziś dane – informacje o obywatelach, ich zachowaniach, preferencjach. Dziś służą one głównie do docierania do konsumentów, sprzedawania im produktów, ale też do manipulowania odbiorcami przekazu. Kto zdobędzie nad nimi kontrolę, będzie w uprzywilejowanej sytuacji. Jeśli do tego dojdzie kontrola nad podmiotami sztucznej inteligencji (przy pewnym zaawansowaniu trudno je nazwać tylko programami), możemy mieć do czynienia z zupełnie nowym rodzajem autorytaryzmu. Niewiadomą pozostaje tylko, co będzie dla ludzi gorsze – czy gdy kontrolę tę przejmie człowiek z jego emocjami i często nieracjonalnością, czy jakaś emanacja sztucznej inteligencji – chłodna i skrajnie racjonalna.
Może też być zupełnie inaczej. Jeśli kapitalizm w wykonaniu globalnym, z jego presją na ciągłe wykazywanie zysku, a wraz z nim obniżanie kosztu, doprowadził do drastycznego wzrostu nierówności, do sytuacji, gdy opłaca się bardziej tworzyć cyfrowe byty, niż dbać o ludzką pracę, to może zamiast demokracji zapanuje korpokracja? Nie wiemy, kto wyjdzie obronną ręką ze zderzenia interesów państw, mających dbać o dobro społeczeństw, z interesami korporacji, dbających o dobro wąskiej grupy interesariuszy. Dlatego warto przyglądać się pierwszym poligonom takiego starcia – choćby australijskim czy europejskim próbom opodatkowania Google'a i Facebooka. Sytuacjom, gdy korporacje rzucają wyzwania bezpośrednio państwom. I na odwrót. Tu wiele zależy od państw, z których pochodzą globalne, cyfrowe korporacje – forpoczta automatyzacji. Jak daleko kraje takie jak USA i Chiny posuną się w obronie firm, beneficjentami działalności których są ich społeczeństwa.
Pozostaje mieć nadzieję, że przyszłość nie będzie wcale tak dystopijna i pesymistyczna, jak mogłoby się wydawać. W końcu prawie każda zmiana niesie lęk. Ale przecież w wyniku rewolucji przemysłowej udało się stworzyć najbardziej demokratyczne państwa dobrobytu w historii. Czy kiedykolwiek w dziejach były społeczeństwa bardziej równe niż dzisiejsze kraje Zachodu: z dostępem do powszechnej edukacji, służby zdrowia, bez niemożliwych do przeskoczenia podziałów klasowych, szanujące prawa człowieka? Co prawda po drodze były krwawe rewolucje, dwie wojny światowe i totalitaryzmy. Rzeczywistość może nas jednak pozytywnie zaskoczy, a na naszych oczach rodzi się świat nie zagrożeń, lecz możliwości.