Justyna Pokojska: Lockdown najmocniej uderzył w kobiety

Ubiegłoroczny lockdown i zamknięcie gospodarki najmocniej uderzyły w kobiety. W zeszłym roku 2 mln Polek było zagrożonych utratą pracy albo redukcją wynagrodzenia, bo to sfeminizowane branże, jak gastronomia czy hotelarstwo, ucierpiały najmocniej - mówi Justyna Pokojska, socjolożka.

Aktualizacja: 18.04.2021 21:07 Publikacja: 16.04.2021 00:01

Justyna Pokojska: Lockdown najmocniej uderzył w kobiety

Foto: archiwum prywatne

Plus Minus: Przenieśliśmy życie do internetu. Już na stałe?

Już wcześniej tam byliśmy, po prostu na początku pandemii w końcu to zrozumieliśmy. I że to już jest nieodwracalne. Długo walczyliśmy, by nie dać się wchłonąć, ale przekonaliśmy się, że nie mamy wyjścia, że czas już skończyć dzielić świat na internet i tzw. real – wszystko jest już cyfrowe, wszędzie mamy nowe technologie, które podążają za nami krok w krok: wymyślają, prognozują, obserwują nas, obliczają.

Jak odnajdujemy się w tym świecie?

Niektórzy zatonęli, a inni trzymają się na powierzchni. Mam nadzieję – a może raczej: łudzę się – że wszystko to, co przez ostatni rok mówiono o potrzebie higieny cyfrowej, wywołało w nas jakąś refleksję. To niesamowicie ważne choćby w przypadku dzieciaków: przez lata rodzice walczyli z nimi, by nie korzystały całymi dniami z komputera, a teraz dzieci mają osiem godzin dziennie siedzieć przed komputerem w zdalnej szkole. Moja ośmiolatka również.

I jak sobie radzi?

Ona akurat nie korzystała wcześniej z komputera i dla niej usiedzieć przed monitorem te osiem godzin to męczarnia, więc czasami zwalniam ją z ostatniej lekcji, bo po prostu mi jej szkoda. Wiedza wiedzą, ale siedzenie na teamsie nie nauczy jej na przykład współpracy z rówieśnikami, wchodzenia w kompromisy, bo to nie jest prawdziwe bycie w grupie. Cenniejsze będzie dla niej spędzenie kilku godzin na podwórku z innymi dziećmi – niech nawet się z nimi pokłóci, zdenerwuje, przewróci, obrazi, ale pozyska cenne umiejętności społeczne. A z badań wynika, że największy deficyt mamy właśnie w kwestii tzw. kompetencji miękkich i społecznych. I tak z refleksji rodzicielskiej przechodzimy do socjologicznej (śmiech).

Ale czy masz jakieś wątpliwości, że jak tylko to będzie możliwe, polska szkoła wróci do starego trybu? Powiedzmy wprost: nasze szkolnictwo nie radzi sobie z wyzwaniem nauki zdalnej...

...i nie stać nas na to, żeby dzieci zostawały z rodzicami w domach, więc wrócą na pewno.

Czy zatem szkoła wyciągnie z tego eksperymentu jakieś wnioski, będzie w przyszłości lepiej uczyła kompetencji cyfrowych?

Transformacja cyfrowa powinna wiązać się ze zmianą sposobu uczenia, nie tylko przejściem na zdalne nauczanie. Czytanie podręcznika na teamsie albo wysyłanie skanów e-mailem niewiele ma wspólnego z kompetencjami cyfrowymi. Niestety, wciąż nie stawiamy na to, by uczyć dzieci szukania informacji. Przecież im nie trzeba nic czytać czy wysyłać – wszystko mają w internecie. Tylko nie potrafią tych informacji znaleźć, wyselekcjonować, zrozumieć, wybrać i przedstawić. Więc to na tym powinniśmy się skupić.

Ale skąd ci biedni nauczyciele mają to wiedzieć?

Jeśli chodzi o dojrzałość cyfrową, brałam udział w różnych spotkaniach z nauczycielami i oni są bardzo chętni, by te zmiany wprowadzać. Nauczyciele są otwarci, to nie jest już czas, że przerażają ich nowe technologie. Oni przecież w domu normalnie korzystają z komputerów. Brakuje tylko przestrzeni, żeby ich przeszkolić. I to nie jest też wina dyrektorów, po prostu brakuje systemowego wsparcia, by z nauczycieli wyciągnąć to, co najlepsze, i by wynagradzać ich adekwatnie do włożonego wysiłku.

Rodzice narzekają na nauczycieli, a nauczyciele na rodziców, że zrobili się strasznie roszczeniowi. Ciągle o tym słyszę, jak rozmawiam z pedagogami.

Trochę tak jest. Przyzwyczailiśmy się do wygodnego systemu, że w godzinach naszej pracy to szkoła zajmowała się dzieckiem. A teraz albo musimy się nim zająć sami w domu, jeśli pracujemy zdalnie, albo mamy poważny problem. Z badań GUS wynika, że w skali kraju do grudnia tylko 5,8 proc. pracujących przeszło na pracę zdalną, teraz to już do 10 proc. Ale to wciąż mało! Z naszej warszawskiej perspektywy słyszymy głównie narzekanie, jak trudno się żyje w jednym mieszkaniu, gdy kilka osób pracuje zdalnie, jedno dziecko ma lekcje tu, drugie tam, a my nie możemy w spokoju odbyć spotkania na zoomie. Ale pamiętajmy, że to wciąż jest nasza wielkomiejska, poniekąd uprzywilejowana perspektywa, że w ogóle możemy wesprzeć dzieci w nauczaniu zdalnym, gdy one tego potrzebują.

Jak pandemia wpływa na dzieci?

Nagle musiały stać się samodzielne i samoobsługowe, zrobić sobie coś do jedzenia, pamiętać o wszystkim: kiedy i gdzie się włączyć, wyłączyć, przełączyć. A nikt tego ich nie uczył. Nawet my, dorośli, nie zawsze umiemy zarządzać swoim czasem, a najmłodsi uczniowie nie mają prawa tego wszystkiego opanować. Stąd w najniższych klasach cyfrowe wagary stały się właściwie standardem. Na teamsie połowy klasy często nie ma, bo przecież jeśli matka nie kliknęła na czas, to dziecko pewnie nie włączy sobie samo lekcji. No, albo ojciec.

Zreflektowałaś się, ale jednak pierwszy odruch – matka.

Badania bezwzględnie pokazują, że wiele dodatkowych obowiązków spadło właśnie na matki, bo w naszym społeczeństwie wciąż jest bardzo patriarchalny model podziału obowiązków rodzinnych. Z deklaracji samych mężczyzn wynika, że jeśli chodzi o prace domowe, to ich udział ogranicza się do: zlecania drobnych napraw, wyrzucania śmieci i czasem włączania zmywarki (śmiech). Dziś już wiemy, że ubiegłoroczny lockdown i zamknięcie gospodarki najmocniej uderzyły właśnie w kobiety. Nasze badania prowadzone w DELabie pokazują, że w zeszłym roku 2 mln Polek było zagrożonych utratą pracy albo redukcją wynagrodzenia, bo to sfeminizowane branże, jak gastronomia czy hotelarstwo, ucierpiały najmocniej. Zresztą wszędzie zwolnienia najszybciej objęły pracowników na śmieciowych umowach, a byli to albo młodzi, albo właśnie kobiety, które często potrzebują bardziej elastycznej pracy, by móc godzić role zawodowe i rodzinne. No tak, ale dzięki tej elastyczności, jak idą zwolnienia, redukowane są jako pierwsze.

Pandemia pogłębiła więc nierówności względem płci?

Zdecydowanie, ponad trzy czwarte kobiet odczuło wręcz fizyczne zmęczenie obciążeniami okołopandemicznymi. Nie wiem, czy to nie wypchnie wielu Polek z rynku pracy. Z niedawnych badań firmy Deloitte wynika, że w dobie pandemii ponad połowa kobiet zastanawiała się nad porzuceniem kariery zawodowej, bo nie dawała sobie rady z łączeniem ról. I wiele pewnie uzna, że zyski z pracy są nieporównywalne z kosztami, jakie ponoszą. W sumie, jak popatrzymy na rozmaite świadczenia socjalne i boleśnie niskie zarobki w wielu branżach – ze względu choćby na klin podatkowy – to może rzeczywiście dla niektórych zastrzyk gotówki z pensji nie jest na tyle duży, żeby je skłonić do podjęcia pracy. I to jest dramat naszej polityki społecznej, że czasami po prostu nie opłaca się pracować.

Czujesz się z tym źle jako ciężko pracująca matka?

Jestem za tym, by pomagać ludziom, którzy rzeczywiście potrzebują pomocy, ale jak ktoś ma trzydzieści parę lat i chce wyłącznie czerpać ze wspólnej kasy, do której sam się z założenia nie dokłada, to uważam, że jest to po ludzku nieprzyzwoite. I tak, nie czuję się z tym komfortowo, bo sama właściwie od zawsze pracuję, często ponad siły, i płacę wszystkie podatki. Ale to mój osobisty osąd, bo jestem wychowana w kulcie pracy i dawania z siebie, ile się da – mam pruskie korzenie ze strony taty i podhalańskie ze strony mamy.

Ale niektóre kobiety się wręcz zaharowują.

To druga skrajność. Jak przyszła pandemia, to sama ten mój absolutnie merytokratyczny osąd włożyłam między bajki, bo doszłam do momentu, w którym po całym dniu zajęć na zoomie i zdalnej szkole miałam ochotę się zastrzelić. I w takich chwilach zadajesz sobie pytanie, czy całe to szaleństwo daje jakąś wartość dodaną do twojego życia, czy nie robisz tego tylko po to, by spełnić potrzebę robienia dla samego robienia.

Mówisz jak jeszcze młodsi od nas, którzy zastanawiają się, po co nam te 10–12 godzin zapieprzania...

Tak, i oni nie popełniają tego błędu.

A my uważamy, że są leniami, nierobami i dziwakami.

Jeśli tylko nie wyciągają ręki po wsparcie dla osób naprawdę potrzebujących, to nie mam żadnego problemu z ich postawą, wręcz coraz lepiej ją rozumiem i uczę się od nich. Pandemia pomogła nam inaczej spojrzeć na świat. Sama tego doświadczyłam, ale też moi znajomi – zadaliśmy sobie kilka ważnych pytań. Na wiosnę zeszłego roku miałam miesiąc osobistego kryzysu, oczywiście nie chciałam dać tego po sobie poznać, ale bardzo dotknęła mnie ta niepewność. Pomyślałam, że jeśli ktoś z moich najbliższych teraz zachoruje czy odejdzie, to jaką wartość ma całe to moje produkowanie tekstów naukowych, pisanie grantów, dawanie z siebie wszystkiego, nawet ponad siły? Czy ja chcę tak ciężko pracować? Czy to ma sens? I nawet jeśli płyną z tego zyski finansowe, bo przecież dodatkowe zobowiązania podejmujemy też z takich pobudek, to co ja z tego tak naprawdę mam? Co znaczą kolejne projekty i większe pieniądze, jeśli miałoby się to wiązać z tym, że przez dwa miesiące miałabym prawie nie widzieć własnego dziecka i rodziny...

Przełożyłaś to na konkretne decyzje zawodowe?

Tego właśnie nauczyła mnie pandemia – choć nadal chcę się rozwijać i przeć do przodu, zastanawiam się teraz nad każdym nowy zadaniem zawodowym, czy na pewno mam na nie przestrzeń. Patrzę na konsekwencje, czy na przykład nie skończy się to na nieprzespanych nocach, bo nie chcę już pracować kosztem nie tylko kontaktu z córką, ale też odpoczynku czy ogólnie dobrego samopoczucia. Bo zrozumiałam, że sukcesy, tytuły czy stopnie naukowe są naprawdę drugorzędne wobec tego, że nie będę miała życia. Mam 34 lata, pracuję od 10 lat nieprzerwanie na uniwersytecie, zrobiłam przed trzydziestką doktorat z małym dzieckiem na rękach, osiągnęłam zawodowo to, o czym marzyłam, i to chyba 10 lat szybciej, niż planowałam, i pytanie tylko, czy zdążyłam pożyć? Ludzie, którzy są teraz na wakacjach, śmieją się ze mnie, że ja tak zasuwam – i pandemia uświadomiła mi, że mają rację.

Czyli pandemia odkrywa przed nami prawdę o życiu?

Absolutnie tak uważam. Wszyscy zadaliśmy sobie też na pewno wiele kluczowych, egzystencjalnych pytań, m.in. związanych z ekologią czy kierunkiem rozwoju naszego świata. Nie będę udawać, że nagle ograniczyłam znacząco konsumpcję, ale myślę, że jestem dziś dużo bardziej świadoma, co kupuję i gdzie. A co jest dla mnie osobiście największym osiągnięciem – nauczyłam się nie pracować po godzinie 18, bo – nie boję się tego powiedzieć na głos – po 18 żyję. A w weekend staram się w ogóle nie włączać komputera. Czyli wprowadziłam nie tylko higienę pracy cyfrowej, ale też higienę pracy jako takiej i higienę życia. I jestem dużo bardziej zadowolona z życia, niż byłam jeszcze półtora roku temu. Właściwie to chyba powinnam dziękować pandemii za tę rewolucję (śmiech).

Zatem, pokoleniowo, stałaś się zetką.

Na zetkę to jestem za stara, ale stałam się na pewno prawdziwym milenialsem, czyli igrekiem. Badania pokazują, jak różne jest podejście do pracy iksów – czyli pokolenia naszych rodziców – i właśnie igreków. Iksy przywiązują się do miejsca pracy, są lojalne, robią wszystko najlepiej jak się da, a igreki podchodzą do pracy asertywnie, wyznaczając granice, pilnując swoich przestrzeni osobistych. Potrafią powiedzieć: tu się kończy moja praca i moje zadanie, tego nie robię. I dobrze, że te dwa światy się zderzają na rynku pracy. Bo szacunek do pracy to jedno, ale musimy mieć też szacunek do samych siebie. I jego warto się uczyć od młodszych.

Socjologia nadąża za pandemią? Badamy w ogóle to, co się dzieje? Śledzimy zmianę społeczną, jaka za tym idzie?

Badamy, nawet bardzo dogłębnie. Niektórzy rzucili wszystko i ruszyli badać pandemię. Socjologom często zarzuca się, że kiepsko przewidujemy przyszłość, ale to nie jest naszą ambicją. My tłumaczymy teraźniejszość. Kiedy więc pojawia się taki kryzys, to socjologia z wypiekami na twarzy rzuca się badać, analizować, wyjaśniać, jak chociażby w naszym ubiegłorocznym badaniu DELabu, w którym zadaliśmy pytanie o kondycję i przyszłość rodziny w świecie pandemii czy po pandemii. Polska socjologia nigdy nie była chyba tak rumiana jak w ostatnich latach.

A twoja działka, socjologia cyfrowa, to już w ogóle.

Tak, pomyśleliśmy sobie: wow, oto czas dla nas. Badania ruszyły błyskawicznie: technologii w pandemii, ucyfrowienia w pandemii, edukacji w pandemii, pracy w pandemii, samopoczucia w pandemii, kobiet w pandemii, zarabiania w pandemii, uczelni wyższej w pandemii, pamiętników z pandemii itd. Na jesieni zeszłego roku, jak próbowaliśmy to sobie podsumować w Polskim Towarzystwie Socjologicznym, to już wtedy realizowanych było kilkadziesiąt projektów badawczych, na pewno teraz jest sto kilkadziesiąt, a może i kilkaset w całej Polsce.

I mamy jakieś wnioski?

Mamy mnóstwo różnych wniosków, bardzo ciekawych i pogłębionych, ale nie jestem pewna, czy one się przekładają na całościową konkluzję na temat zmiany, o którą pytasz. Wyciągnęliśmy już wnioski na temat efektywności pracy zdalnej, na temat psychicznych i psychologicznych konsekwencji lockdownu, na temat matek zamkniętych z dziećmi w domach, na temat edukacji dzieci i ich problemów edukacyjnych – tego jest mnóstwo. Tylko czasami mam wrażenie, że trochę brakuje nam całościowego spojrzenia na społeczeństwo. To moja największa bolączka związana z rozwojem mojej nauki: skupiamy się na mikrosocjologii, problemach jednej grupy, jednej sprawy. I jesteśmy w tym znakomici, dogłębni, tylko czasem umykają nam wielkie pytania o to, co dalej.

Dlaczego?

Może nie mamy odwagi, rozmachu, doświadczenia... Jesteśmy młodzi, ambitni, ale będąc w okopach zagadnień, którymi się tak dogłębnie zajmujemy, gromadząc te dane i liczby – i wcale się z tego nie śmieję, bo sama uwielbiam liczby i to piękne, że nie rzucamy słów na wiatr, tylko wszystko próbujemy zbadać – umyka nam jednak, co to wszystko mówi nam o świecie. A przecież danych mamy mnóstwo, w świecie tzw. big data wiemy o człowieku naprawdę bardzo dużo. Ale nie zawsze potrafimy te dane analizować, selekcjonować, robić z nich użytek. I właśnie tego uczymy na socjologii cyfrowej.

Chyba nie musicie już robić własnych badań, wystarczy znaleźć kogoś, kto już te dane ma.

To idź i poproś tego kogoś, żeby nam je udostępnił (śmiech). Ale rzeczywiście, socjologia mocno się zmienia, dziś coraz więcej danych, na których pracujemy, to tzw. dane zastane.

Wasz interdyscyplinarny ośrodek DELab UW ufundowany został przez Google'a. Digital Economy Lab – powiało Zachodem.

To była absolutna forpoczta badań cyfrowych w Polsce. DELab powstał w 2014 roku, na kilka lat przed kierunkiem socjologia cyfrowa. Początki nie były łatwe, bo kwestie transformacji cyfrowej przez wielu były wówczas wizualizowane jako odległa przyszłość, rodem z książek Lema. A dzisiaj dostajemy kilka propozycji projektów badawczych tygodniowo. Udało nam się przez ten czas wypracować dyskurs dotyczący cyfryzacji, jak to mówimy na socjologii – stworzyliśmy narrację dotyczącą zmiany cyfrowej, włączyliśmy do debaty akademickiej pojęcia datafikacji, gospodarki cyfrowej, przemysłu 4.0 itd. Pracujemy dziś sami na siebie, robimy projekty dla biznesu i z biznesem i nie musimy już nikomu udowadniać, że to ważna kwestia społeczna, bo w ostatnich latach z sukcesem wykazaliśmy, jak wartościowa może być współpraca z otoczeniem społeczno-gospodarczym. Dziś trzecia misja jest już wpisana w misję uczelni.

Trzecia misja, czyli?

Pierwsza to edukacja, druga – nauka, a trzecia to misja społeczna uczelni, czyli popularyzacja nauki i współpraca z otoczeniem. Przez lata wcale to nie było oczywiste, że uczelnia powinna współpracować z otoczeniem biznesowym. To było traktowane najwyżej jako coś dodatkowego, po godzinach, a nie podstawowa misja uczelni. Tu DELab zdecydowanie przetarł szlaki.

Ile czasu spędziłaś w górach na badaniach polsko-słowackiego pogranicza?

Łącznie siedem lat. Najpierw w Spiszu, w Jurgowie, gdzie badałam gwarę spiską, a potem przeniosłam się w Pieniny, na przełom Dunajca, do Sromowiec Niżnych. To była piękna przygoda, socjologia u podstaw, o jakiej marzyłam. Wiesz, jedziesz na wieś, badasz społeczność lokalną, a po siedmiu latach ksiądz proboszcz żałuje, że nie udało mu się cię wydać za żadnego z lokalnych flisaków (śmiech).

I jak to się ma do socjologii cyfrowej, którą się teraz zajmujesz? Jak to się stało, że zdobywająca uznanie badaczka pogranicza nagle przerzuca się na nowe technologie?

Wiedziałam, że będziesz o to pytał i trochę sama się nad tym teraz zastanawiałam. Wobec wszystkich tych zmian, o których mówimy, tego, jak nasz świat się szybko zmienia, to Sromowce Niżne są wciąż takim punktem na mapie kulturowej, gdzie widać imponującą ciągłość. U nas się wszystko zmienia, a tam trwa. I to od wieków. Ale nawet tam, jak zaczynałam moje badania dekadę temu, widać było, że nowe technologie zaczynają zmieniać to, co trwało właściwie zupełnie niezmienione od kilkuset lat. I to mnie zaciekawiło: pełzająca rewolucja cyfrowa, która zaczęła zmieniać życie tych ludzi. To było fascynujące, że nagle na zajęcia fitnessu w małej wiejskiej szkole zaczynają przychodzić też Słowaczki. Pytam je, jak tu trafiły, a one, że na Facebooku było napisane, to przyszły. I od 10 lat naprawdę widać tam tę zmianę i to zmianę u podstaw. Ale jest to jednak zmiana zupełnie innej prędkości niż u nas.

Teraz już nie musiałabyś tam jechać i badać, bo wszystkiego o mieszkańcach pogranicza mogłabyś się dowiedzieć z danych gromadzonych przez aplikacje, które na pewno pościągali na smartfony.

Wszystkiego na szczęście się tak nie dowiemy. Socjologia to nauka, w której centrum stoi człowiek, a nie produkty odczłowiekopochodne. Oczywiście, my pewną wiedzę o sobie w tych produktach zostawiamy i badania postaw, praktyk konsumenckich czy zachowań wyborczych możemy prowadzić, właściwie nie wychodząc z domu. I to niewątpliwie wartość danych z naszych smartfonów. Ale w człowieku jest też to, czego się nie zbada, dopóki nie posiedzi się miesiąc w wiosce, dopóki się nie zrozumie, jak ci ludzie ze sobą się porozumiewają, jakich symboli, znaków używają. Tego na szczęście nie ma w aplikacjach. Na szczęście, bo to legitymizuje mój zawód i potrzebę, by być blisko ludzi.

Czy tam też widać przepaść międzypokoleniową?

Tak, starsi zresztą sami mówią o młodych, że oni to już żyją inaczej. I to są różnice na najróżniejszych poziomach. Syn mojej ulubionej gospodyni nie chciał na przykład kończyć studiów, a ona nie mogła tego zrozumieć, bo przecież w jej pokoleniu rzadko były takie możliwości, a wszyscy, którzy je mieli, oczywiście z nich korzystali. Jak więc nie kończyć studiów, kiedy można? A on mówi: Mamo, ale po co mi te studia? I to była niesamowita dyskusja, bo starsi wszystko, co mają, to wyszarpali, a młodzi czują, że wcale niczego nie muszą.

Próbowałaś mediować?

Próbowałam, bo w końcu sama jestem między jednym a drugim pokoleniem. I to jeszcze z uczelni, więc powinnam lobbować za studiami, ale jak ten syn zajmuje się rzemiosłem artystycznym, robi drewniane ozdoby, umie też programować i robić strony internetowe, to właściwie po co mu studia? Jeśli ma z tego pieniądze, frajdę, fajne życie... Ale matka znowu: Przecież może studiować, to dlaczego nie chce? Ale takie właśnie jest to nowe pokolenie – można móc i nie chcieć (śmiech).

Dr Justyna Pokojska (ur. 1987) – adiunkt na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, koordynatorka programów DELab UW. Zasiada w prezydium Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego

Plus Minus: Przenieśliśmy życie do internetu. Już na stałe?

Już wcześniej tam byliśmy, po prostu na początku pandemii w końcu to zrozumieliśmy. I że to już jest nieodwracalne. Długo walczyliśmy, by nie dać się wchłonąć, ale przekonaliśmy się, że nie mamy wyjścia, że czas już skończyć dzielić świat na internet i tzw. real – wszystko jest już cyfrowe, wszędzie mamy nowe technologie, które podążają za nami krok w krok: wymyślają, prognozują, obserwują nas, obliczają.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich