Kuchnia indyjska z covidem w tle

– W Portugalii nigdy nie siedzieliśmy na czyimś garnuszku – zapewniają Lakszmi i Mohan, małżeństwo emigrantów z Indii, którzy na krańcu Europy rozkręcili niewielki biznes.

Publikacja: 18.06.2021 10:00

Portugalska Albufeira. – Emigranci bez trudu dostają tu papiery. Muszą tylko otworzyć biznes – mówi

Portugalska Albufeira. – Emigranci bez trudu dostają tu papiery. Muszą tylko otworzyć biznes – mówi Mohan, współwłaściciel indyjskiej knajpki

Foto: Shutterstock

To opowieść w skali mikro, o poczuciu własnej wartości, pogodzie ducha, sile rodziny, i makro – o odwróceniu kolonializmu.

Mieszkamy w Albufeirze niecałe dwa lata – mówi Lakszmi, właścicielka skromnej restauracji. Jest koniec stycznia 2021 roku, Portugalia niedawno zaostrzyła regulacje antycovidowe. Bez ważnego powodu nie wolno opuszczać powiatu, handel ograniczony, gastronomia na wynos. Lakszmi przygotowuje pyszne, południowoindyjskie dania, ale czy rozpoczynanie działalności w tym okresie dobrze rokuje?

– Emigranci bez trudu dostają tu papiery. Muszą tylko otworzyć biznes – uzupełnia Mohan, jej mąż. – Ogólnie świat stoi teraz otworem. Wyjechać nie jest trudno, dopiero potem robi się pod górkę. Chodzi mi o regulacje prawne. Superskomplikowane i wszędzie co innego. Choć niby każdy w Portugalii zna angielski, ludzie nie chcą mówić tym językiem. Urzędnicy szczególnie. Nie rozumiem, dlaczego. Czasem dowiadujemy się o jakimś przepisie z wlepionego mandatu. Ostatnio inspekcja znalazła opakowanie bez portugalskiej etykietki. Wszystkie produkty kupujemy na miejscu. Ale nie wiedzieliśmy, że mamy to udokumentować.

Do rozmowy z Lakszmi i Mohanem zainspirował mnie cykl publikacji grenadyjskich psychologów społecznych José Maríi Gonzáleza-Gonzáleza i Francisca Diaza Bretonesa. Wspólnie z międzynarodowym zespołem przeprowadzili szeroko zakrojone, rozłożone na kilka lat, badania migrantów spoza tak zwanej starej Unii. Migracja to oczywiście temat rzeka, teorii i badań nie brakuje. Wyjątkowość pracy Gonzáleza-Gonzáleza i Diaza Bretonesa polega na szczególnym sprofilowaniu respondentów. Badaczy interesowała przedsiębiorczość. Na podstawie pogłębionych wywiadów, ale także odwołując się do danych, próbowali ustalić, co powoduje, że migranci chętnie otwierają choćby niewielkie firmy. Jakie napotykają trudności? Na co liczą, prowadząc działalność?

„Mobilność migracyjna to kluczowe zjawisko współczesnego świata", piszą autorzy na wstępie jednego z artykułów. Migranci „napotykają utrudnienia ekonomiczne i społeczne, które nie dotyczą większościowej ludności miejscowej. (...) Uchodzą za konkurentów o świadczenia socjalne, co prowadzi do pomówień, dyskryminacji i wykluczenia. Media pogłębiają negatywne stereotypy, ukazując migrację w kontekście biedy i patologii".

Negatywne stereotypy wywierają wpływ także na samych migrantów. Z bez mała stu przeprowadzonych przez autorów z Grenady rozmów wyłania się dojmujący obraz: poczucie niższej wartości, frustracje, zaburzenia tożsamości.

Tymczasem jedną z podstawowych potrzeb każdego człowieka jest posiadanie stabilnego, pozytywnego wizerunku samego siebie. González-González i Diaz Bretones stawiają ciekawą tezę. Emigranci decydują się na podjęcie działalności gospodarczej nie tylko po to, aby zabezpieczyć byt czy zaspokoić osobiste ambicje. Ich celem jest często zwiększenie poczucia własnej wartości, a także swoisty komunikat pod adresem miejscowej większości: że to nie kolor skóry, pochodzenie czy język są określającymi mnie cechami, ale przynależność do grupy osób kreatywnych i z wizją, dających pracę innym. W ten sposób wpisują się w rolę modelowego członka kapitalistycznych społeczeństw globalnego Zachodu – przedsiębiorcy.

Od kucharki do milionerki

Chciałabym, aby Lakszmi stało się europejską marką. Powiedzmy Lakshmi South Indian Food Corporation. Marzę o sieci restauracji w całej Strefie Schengen i w Londynie. Włochy, Niemcy, Polska i tak dalej. Mamy do wypełnienia misję. Chcemy zaznajomić przyjezdnych i miejscowych z naszą kulturą kulinarną. Gotowanie jest moim hobby. Jednocześnie to rodzaj rutyny, codziennie musisz jeść. Postanowiliśmy zrobić z tego zawód. Na rynku jest luka. Nawet w Londynie niełatwo o autentyczną kuchnię z Indii Południowych. Portugalczykom, ale też brytyjskim czy niemieckim turystom indyjskie jedzenie kojarzy się z daniami z Pendżabu. A to zupełnie inne smaki – mówi współwłaścicielka restauracji.

Rzeczywiście, na terenie całego Algarve wśród Hindusów dominują migranci z północno-zachodniej części kraju. Szukając rozmówców w Albufeirze, nie kierowałem się przypadkiem. Wedle danych wspólnoty z około 30 tys. mieszkańców miasta całe 5 tys. stanowią Hindusi. Uwzględniając znaczenie Albufeiry dla swoich obywateli, ambasada Indii w Portugalii zainicjowała ufundowanie tu popiersia Mahatmy Gandhiego. Uroczystego odsłonięcia rzeźby, jedynej w swoim rodzaju poza Lizboną, dokonano z okazji 150. rocznicy urodzin polityka. Tu także znajduje się jedyna poza stolicą gurudwara – świątynia Sikhów. Obok sezonowych prac w rolnictwie i handlu to właśnie gastronomia indyjska od razu zwraca uwagę – w Albufeirze jest ponad lokali z ich kuchnią.

– Mohan doskonale gotuje. Kiedy w naszym domu w Hajdarabadzie obchodzimy święta, jedzenie jest w jego rękach. Gotują wspólnie z ojcem, ja i teściowa tylko pomagamy. W wiosce moich rodziców jemy co innego. Po wyjściu za mąż uczyłam się gotować na nowo. Jestem wdzięczna rodzinie męża, bo to dzięki niej dzielę się tą kuchnią z innymi. Dostarcza mi to radość. A kiedy czegoś nie wiem, dzwonię do teściowej. Lubię się uczyć. Weźmy inny przykład, nepalskie pierożki momo. Do niedawna nawet nie wiedziałam o ich istnieniu. Nasz lokal sąsiaduje ze sklepem Nepalczyków. Spróbowałam i mi zasmakowały. Sprawdziłam przepisy na YouTubie, potem poznałam kobietę, która je przygotowuje. To wspaniała, hołdująca tradycji kucharka. Pomogła mi. Najpierw ją zastępowałam, teraz włączyłam momo do swojej oferty. Klienci są zadowoleni – opowiada Lakszmi.

Dla Gonzáleza-Gonzáleza i Diaza Bretonesa przedsiębiorczość migrantów nie wynika ze specyficznych wartości kulturowych czy religijnych związanych z miejscem pochodzenia. Do niedawna tak właśnie uzasadniano działalność gospodarczą Żydów czy Chińczyków nawet w kręgach naukowych. Jednocześnie obaj odrzucają tezę niejako przeciwną, jakoby decydowały czynniki środowiskowe w kraju przyjmującym – zarówno hamujące, jak i stymulujące.

Ich zdaniem zachowanie migrantów na rynku pracy warto opisywać w kategoriach przynależności i wykluczenia. Dotyczy to zarówno ram prawnych, ale też wartości etycznych oraz wspomnianych procesów tożsamościowych. W tym kontekście przedsiębiorczość jawi się jako część psychospołecznej strategii adaptacji do nowego miejsca. Pozwala poczuć się pełnowartościowym członkiem społeczności lokalnej. Wpływa na poprawę jakości życia nie tylko poprzez niezależność finansową, ale także zwiększone poczucie własnej wartości. I co ważne, umożliwia kwestionowanie negatywnego wizerunku emigranta w kraju przyjmującym.

Dobra zmiana

Pierwotnie wynajęłam lokal w świetnym punkcie. Ale przez covid nie mogliśmy ruszyć. Na dodatek właściciel przyjął zaliczkę, a potem nie chciał zwrócić. Ostatecznie złożyliśmy skargę na komisariacie. Teraz oddaje nam w miesięcznych ratach po kilkaset euro. W międzyczasie musieliśmy działać. Powiedz, czego nie zabronisz, choćby lockdown był superrestrykcyjny? Oczywiście handlu spożywczego. W sklepie zawsze jest ruch, codziennie generujesz obrót. Zatem zmieniliśmy koncepcję i otworzyliśmy minimarket. Kilka miesięcy później w głębi tego samego pasażu zwolniło się miejsce na restaurację. Musimy przetrwać kryzys. Uda się, przecież ludzie zawsze chcą zjeść – opowiadają.

– Trzeba mieć pozytywne nastawienie do świata – uśmiecha się Mohan, który nie tylko ma dyplom z zarządzania i finansów, ale dodatkowo studiuje psychologię. – I trzeba lubić ludzi. Każdy człowiek jest moim przyjacielem. Wszystko jedno, czy to prezydent Portugalii, czy skromna kobieta z Angoli, która mieszka w Albufeirze, i zjada pięć naszych naleśników dosa naraz. Moim przyjacielem jest każdy Nepalczyk, który zamawia momo, czy nawet ty, który z nami dzisiaj rozmawiasz.

– A propos, właśnie wynajęliśmy nowy lokal. Sklep działa, pierwsza restauracja też, z drugą ruszamy od maja. Wyposażenie kuchni, meble i dekoracje płyną statkiem z Indii. Chcemy trzymać poziom. Za jakiś miesiąc powinny dotrzeć, wtedy zdążymy urządzić w terminie. Dajemy sobie rok na rozkręcenie Albufeiry. Potem startujemy za granicą. W sumie dziesięć lat, góra piętnaście. Wrócimy do Hajdarabadu, zanim się zestarzejemy. Będziemy zarządzać firmą na odległość i spędzać czas z rodziną.

– Biznes trzeba mieć we krwi. Mój tato ma firmę budowlaną, stawiają domy wielorodzinne, wille i rezydencje. Nawiasem mówiąc, przebranżowił się z gastronomii. Zanim się urodziłem, prowadził restaurację. Rodzice Lakszmi handlują tradycyjną biżuterią indyjską. W Portugalii nigdy nie siedzieliśmy na czyimś garnuszku. Przedsiębiorczość mamy zakodowaną w genach.

Badając motywację migrantów do zakładania firm i pracy na własny rachunek, González-González i Diaz Bretones zwracają uwagę na nawiązania do życia w kraju pochodzenia. Nazywają to „mechanizmami odzyskiwania utraconej tożsamości społecznej". Dzięki nim migranci na powrót „stają się tym, kim byli". Szczególnie kiedy praca sprawia przyjemność lub przynajmniej „jest się na swoim".

Na przyjezdnych wpływa również wiele negatywnych doświadczeń z rynku zatrudnienia. To często praca w gorszych warunkach, po niższych stawkach i w ciągłym strachu przed zwolnieniem. Status formalnoprawny znakomitej większości emigrantów w Europie to bowiem swoisty, ciągnący się latami, okres próbny. Ułatwia on wykorzystywanie pracownika. I nawet jeśli w konkretnym przypadku nie są to doświadczenia osobiste, działa rodzaj świadomości zbiorowej. Przywracając ciągłość z życiem sprzed wyjazdu oraz unikając upokorzeń dyskryminacji, emigrant odzyskuje poczucie własnej wartości, wzmacnia dobrostan osobisty i kształtuje elementy tożsamości społecznej, które przydają się w nowym otoczeniu.

Owa wrażliwość na losy indywidualnych ludzi wpisuje badania Gonzáleza-Gonzáleza i Diaza Bretonesa w przewartościowanie metodologiczne, którego dokonują dziś przedstawiciele nauk społecznych i historycznych. Polega ono na coraz powszechniejszym operowaniu perspektywą mikro. Dopiero przyznanie jej odpowiednio miejsca uprawomocnia odwołania do typologii i prawideł. W ten sposób nauki społeczne koncentrują się na tych, którzy do tej pory traktowani byli jak mięso armatnie historii, panie domu przy garach czy ludzie na marginesach, pozbawieni wpływu na rzeczywistość.

Opowiadając historię tylko jednej rodziny hinduskiej z Albufeiry, też idę tym tropem. Uważnie rekonstruuję pole, w którym życie każdego i każdej z nas nie wyczerpuje się w determinantach psychologicznych, prawidłach statystyki czy logice życiorysu. Jest w nim miejsce na podejmowanie jednostkowych decyzji i niespodzianki, na nadzieje i rozczarowania. To sfera naszego działania, w tym wybory, jakich dokonujemy, oraz te, jakich moglibyśmy dokonać. Bo czyż to właśnie nie opór materii i mierzenie się z codziennością kształtują nasze własne ja? A pole możliwości Lakszmi i Mohana wydało mi się szczególnie warte opowiedzenia.

Indie a sprawa polska

Dziesięć lat temu niczego nie wiedziałam o świecie. Ze średnim wykształceniem, zero polityki, nawet nie oglądałam zagranicznych filmów. Daleko tak nie zajdziesz. Zresztą w mojej rodzinie nikt nie wyjeżdżał. Przygodę ze światem zaczęłam od pracy na lotnisku. Zetknęłam się z innymi państwami i ludźmi. Kiedy zaczęłam randkować z przyszłym mężem, uprzedziłam, że chcę wyjechać na studia za granicę. Mohan mnie poparł. Najpierw był Singapur. W tamtejszych college'ach nauczają po angielsku. Mój angielski był wtedy słaby. W Indiach wzięliśmy ślub, urodziło się dziecko, a ja co rano, nawet w czasie karmienia, uczyłam się angielskiego. Po kolejnym roku wróciłam do Singapuru. Na studiach poznałam mnóstwo ludzi, którzy wyjeżdżali do Hiszpanii, do Polski, na Maltę, do Australii czy USA. Zaczęłam pytać, po co to robią. Wiele rozmawialiśmy, szybko się uczyłam, poznawałam świat. I tak powstała myśl, aby samej spróbować. Dyplom w Singapurze, potem dalsze studia. Dostałam wizę na Maltę, ale w tym czasie brat brał ślub, więc nie skorzystałam. Pewna znajoma zasugerowała Polskę. U was jest już sporo dobrych Hindusów. W agencji zachęcali, aby złożyć papiery. Ponoć rekrutacja do Polski jest łatwa. Zanim doszło do rozmowy w konsulacie, był online. Zakwalifikowali mnie. Na początku 2019 roku pojechałam na osobiste spotkanie do Mumbaju. Dostałam dwa pytania. Co zjadałaś dziś na śniadanie? Odpowiedziałam, że chlebki puri. Dobrze, a z czym? Z curry i chutneyem, zwyczajny posiłek. Tyle, powiedzieli, możesz iść. Z grupy niemal stu osób tylko trzy dostały wizę. Zastanawialiśmy się, skąd raptem tyle odmów. Jedni mówili, że szukają osób z wykształceniem technicznym, a ja miałam dyplom z zarządzania w turystyce. Albo że wzrosła liczba młodych ludzi w Polsce i teraz przyjmują mniej emigrantów z Indii. Potem dostałam wizę do Barcelony i do Portugalii. W Hiszpanii nikogo nie znałam, a w Algarve była koleżanka. No i fajna uczelnia. To przesądziło sprawę – opowiada Lakszmi.



Bezkrwawe rewolucje

W Albufeirze jestem ze względu na żonę. Nigdy nie czułem potrzeby emigrować. Mam wizę kanadyjską, australijską, brytyjską, do Singapuru. Sporo wyjeżdżałem, wiem, jak życie wygląda. Ale najbardziej lubię Hajdarabad. Łatwiej być szczęśliwym wśród swoich. Owszem, za granicą jest fajnie, poznajesz obcy kraj i jego mieszkańców. Ale nie znam miejsca, gdzie żyłoby nam się lepiej – podkreśla Mohan.

– Wiesz, dlaczego zależy mi na sukcesie firmy? Aby dać pracę ludziom, którzy tego potrzebują. To ludzie biedni, także w mojej rodzinie. Chcę im pomóc. Chcę poprawić ich los. No i potrzebuję zaufanych współpracowników. Takich, na których można polegać.

González-González i Diaz Bretones twierdzą, że emigranci chętnie korzystają z relacji rodzinnych, bo nie liczą na wsparcie kraju przyjmującego. Więź rodzinna kompensuje wyzwania w innych obszarach, zwiększa szanse na dobrą współpracę, a także ułatwia komunikację niezależnie od uwarunkowań formalnoprawnych na rynku pracy.

„Migracja oznacza radykalną zmianę życia", piszą, „to konieczność adaptacji do otoczenia, przyswojenia nowych wartości i umiejętności. To wyzwanie prowadzące do głębokich przekształceń tożsamości społecznej i osobistej. Ludzie wykształceni i socjalizowani w danym kontekście kulturowym wyłamują się z ról społecznych typowych dla społeczeństw macierzystych".

W szczególności dotyczy to kobiet. Samodzielna działalność biznesowa umacnia w nich poczucie wartości oraz świadomość własnych potrzeb. Co ciekawe, stymuluje zmiany w obrębie tradycyjnych ról płciowych zarówno w kulturze macierzystej, jak i w społecznościach przyjmujących.

Nie jest to jednak żadna rewolucja genderowa. Wiele przebadanych migrantek przedsiębiorczyń podkreśla, że to właśnie samozatrudnienie pozwala na lepsze gospodarowanie czasem. Dzięki niemu łatwiej łączą zawód z zajmowaniem się dziećmi czy prowadzeniem domu. Określone godziny pracy na etacie, często w połączeniu z bardziej restrykcyjną postawą miejscowych pracodawców wobec migrantów, utrudniają wypełnianie roli matki czy „pani domu". – Na świecie jest wszędzie podobnie – podsumowuje Mohan. – Ludzie też są podobni. Kłopot polega na tym, że życie regulują zupełnie inne przepisy. Inwestujesz mnóstwo czasu, aby je ogarnąć. Źle to wpływa na twoją kreatywność. Chciałbym, aby nasi politycy temu zaradzili.

Mimo gorszych warunków na starcie, twierdzą grenadyjscy psychologowie, emigranci są często silniej zmotywowani niż miejscowi. Ci ostatni mają skłonność do postrzegania świata w kategoriach stabilności, jako bezpieczniejszego, ale i oferującego niewielkie możliwości. Czy poza zachwianiem owym poczuciem, kryzys covid rokuje powszechnym ośmieleniem do zmian?

Wsłuchawszy się w opowieść w perspektywie mikro, wracam do historii globalnej. Opowieść Lakszmi i Mohana to coś więcej niż wpisanie się w rolę kapitalistycznego przedsiębiorcy czy tworzenie nowej tożsamości. Owa wiara w powodzenie, ale także sam wyjazd do „nowego świata" wielkich możliwości, swoboda manewru i rynek, który jakby czeka na nowe formy mitu założycielskiego, zrobiły na mnie wrażenie odwrócenia kolonializmu. Oto w 152 lata po urodzeniu Gandhiego i 61 lat po upadku ostatnich portugalskich enklaw na terenie subkontynentu, to Hindusi masowo przybywają do Europy i aktywnie kształtują jej oblicze ekonomiczne.

Na szczęście obchodzi się bez mordowania autochtonów, bez zaplecza w postaci imperialistycznego państwa i bez rasistowskiej ideologii. Nie ma zatem powodu ulegać owej fatalistycznej wierze w historię, która lubi się powtarzać. Pogłębiona, skoncentrowana na indywidualnych losach ludzkich rozmowa z Lakszmi i Mohanem, wybory, nadzieje i troski, które mi zawierzyli, pozwalają spojrzeć na losy ich rodziny jako na przykład globalizacji postrzeganej jako szansa. W interesie ich obojga i wielu podobnych, ale też mieszkańców Albufeiry oraz moim własnym, jako wielbiciela kuchni południowych Indii, życzę im powodzenia.

Stanisław Strasburger – pisarz, podróżnik i menedżer kultury. Zajmuje się pamięcią i mobilnością, poszukuje EU-topii i wierzy w siłę uważności. Mieszka na przemian w Berlinie, Warszawie i wybranych miastach śródziemnomorskich. Mówi sześcioma językami i jest członkiem rady programowej stowarzyszenia Humanismo Solidario

Autor dziękuję senatowi Berlina za wsparcie finansowe kwerendy do tekstu

To opowieść w skali mikro, o poczuciu własnej wartości, pogodzie ducha, sile rodziny, i makro – o odwróceniu kolonializmu.

Mieszkamy w Albufeirze niecałe dwa lata – mówi Lakszmi, właścicielka skromnej restauracji. Jest koniec stycznia 2021 roku, Portugalia niedawno zaostrzyła regulacje antycovidowe. Bez ważnego powodu nie wolno opuszczać powiatu, handel ograniczony, gastronomia na wynos. Lakszmi przygotowuje pyszne, południowoindyjskie dania, ale czy rozpoczynanie działalności w tym okresie dobrze rokuje?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS