I wielka szkoda, że z Kościoła tak rzadko płynie w tej sprawie jednoznaczna odpowiedź. Szkoda, że Episkopat nie wydał w tej materii osobnego dokumentu, który przypomniałby, co to znaczy być chrześcijaninem. Szkoda, że ci, którzy na co dzień przestrzegają przed tęczową zarazą i przed dżender, dziś nie potrafią wyłożyć katolikom podstawowych prawd wiary. Mieliby szansę przypomnieć, że chrześcijanin ufa Bogu, ale jest też istotą rozumną, szukającą sensu, starającą się zrozumieć, jakie zadania Opatrzność stawia przed każdym z nas, przed naszą wspólnotą lokalną, narodową, europejską, ale też przed ludzkością jako taką.
Sporo kaznodziejów poruszało ten temat w swoich wystąpieniach, kazaniach, rekolekcjach czy wielkopostnych rozważaniach online. Ale ten głos nie wybrzmiał, szczególnie w czasie, gdy takie pytania stają się jednym z największych wyzwań.
Szkoda, bo tam gdzie autorytet Kościoła nie daje jednoznacznej odpowiedzi, ludzie zaczynają błądzić. I poprzestają na zbyt prostych wnioskach. Na przykład patrząc na sprawę czysto magicznie. Bo skoro epidemia się pojawiła, należy wykonać kilka rytualnych gestów i wszystko się cofnie. Trzeba pokropić dom wodą święconą, a zaraz odejdzie. Trzeba przyjąć komunię do ust, bo na mocy Boga zabija zarazki. Jeśli wiedza naukowa mówi, że na rękach przenosimy zarazki, to nie wystawiajmy Pana Boga na próbę i nie żądajmy od niego cudu. Skrapianie domów, ulic miast, a w okresie wielkanocnym także pokarmów (z czego będziemy musieli w tym roku zrezygnować) to gesty mające głęboki sens i tradycję. Ale to nie zaklęcia, które zastąpią środki higieny w walce z rozprzestrzenianiem się koronawirusa.
Inni patrzą na epidemię jako na karę za grzechy. Kłopot w tym, że takie podejście nie do końca jest zgodne z nauczaniem Kościoła. Tym, co stanowiło novum w chrześcijaństwie, było odejście od traktowania życiowej pomyślności jako nagrody za dobre życie, a cierpień i niepowodzeń jako kary za grzechy. A tak było w tradycji judaizmu – w Starym Testamencie czytamy, że liczba synów i córek jest miarą Bożej łaski. W kazaniu na górze Chrystus odwrócił tę logikę – to cierpiący i łaknący są błogosławieni, a nie bogaci i szczęśliwi. Tamto myślenie wróciło z protestantyzmem, ale niewiele ma wspólnego z katolicyzmem. Dlaczego zresztą Bóg miałby zsyłać zarazę na winnych i niewinnych? Skoro, jak twierdzą niektórzy, ma to być kara za grzechy aborcji czy sodomii, to dlaczego umierają sprawiedliwi i niesprawiedliwi, wierzący i niewierzący, świeccy i księża?