No właśnie. W Fundacji zajmował się sprawami ekonomicznymi, a ja prawnymi. Głównie ścigałem dłużników, którzy nie płacili czynszu za wynajem pomieszczeń w budynku należącym do Fundacji. Nasza siedziba mieściła się w gmachu przy ul. Nowogrodzkiej, gdzie do dzisiaj urzęduje prezes Jarosław Kaczyński. Siłą rzeczy mijałem na korytarzu polityków, którzy do niego przychodzili. Przyjmowała ich legendarna pani Basia. Ale zażyłości żadnej między nimi a mną nie było.
O ten budynek była niedawno awantura. Część mediów dowodziła, że Porozumienie Centrum uwłaszczyło się na majątku RSW Prasa-Książka-Ruch. Tak było?
Fundacja została założona, zanim wszedłem do zarządu. Natomiast za moich czasów pojawiła się możliwość uzyskania własności tego budynku. Skorzystaliśmy z epizodycznej ustawy przygotowanej przez Adama Glapińskiego, gdy był ministrem gospodarki przestrzennej i budownictwa. Niektórzy mówią, że po to ona była, żeby można było tę transakcję przeprowadzić. Mnie to nie interesowało – jako członek zarządu, a jednocześnie adwokat miałem obowiązek dbać jak najlepiej o interesy reprezentowanego podmiotu.
Ustawa została uchwalona przez Sejm, zatem musiała znaleźć szersze poparcie niż tylko PC.
No właśnie. Dzięki tej ustawie Fundacja mogła kupić budynek i część podwórza. Mieliśmy na to dwie opinie prawne. Decyzję o realizacji transakcji podjęła kapituła Fundacji, w której zasiadali m.in. Jarosław Kaczyński, świętej pamięci biskup Tadeusz Gocłowski i Krzysztof Czabański. Uważałem, że jeżeli nie skorzystamy z tej ustawy, to możemy spotkać się z zarzutem działania na niekorzyść Fundacji. Wiem, że prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz zabiegała o unieważnienie tej transakcji, ale sąd jej nie podważył. Gdybym miał cień podejrzenia, że działaliśmy niezgodnie z prawem, nigdy bym się na to nie zgodził.
Czy Jarosław Kaczyński opowiadał panu, dlaczego powołał Fundację Prasową Solidarności?
Mówił, że Fundacja ma wspomagać Porozumienie Centrum. Każda partia w tamtym czasie chciała mieć jakiś majątek, bo nie dostawała dotacji budżetowych. Główny dochód miał pochodzić z wynajmu lokali rozmaitym redakcjom, ale nie był duży, bo wielu najemców nie kwapiło się do płacenia. Udało nam się to uporządkować i uzyskać jakieś dochody. Myślę, że działaliśmy całkiem nieźle, bo składaliśmy doroczne raporty sądowi i wszystko było w porządku.
Gdy został pan powołany do Trybunału Konstytucyjnego w 2006 roku, martwił się pan, że po rekomendacji przez PiS będzie pan kojarzony z tą partią?
Propozycja PiS, abym został sędzią Trybunału Konstytucyjnego, na początku bardzo mnie ucieszyła, bo to są prawnicze szczyty. Potem zapanowała cisza. Pomyślałem, że Jarosław Kaczyński zapomniał o mojej nominacji i może to lepiej, bo w Trybunale zasiadali profesorowie prawa, a ja byłem zwykłym adwokatem. Ale ostatniego dnia składania kandydatur do TK ktoś z PiS do mnie zadzwonił, że przyjedzie z dokumentami do podpisu. Opadł mnie strach, bo pomyślałem, że rezygnuję z pracy, którą lubię. No i że będę przyjęty jak obce ciało. Wtedy do Trybunału przyszła nas trójka z nadania PiS, a po nas jeszcze dwójka. Reszta to byli sędziowie z rekomendacji PO, Unii Wolności i SLD. Ale nikt nie demonstrował niechęci do nas. Przeciwnie, wszyscy potraktowali mnie bardzo życzliwie i mogłem liczyć na pomoc. Najbardziej się bałem sędzi Ewy Łętowskiej, która rzeczywiście była surowa. Widziała we mnie osobę z rekomendacji PiS, ale potem się chyba do mnie przekonała.
A które orzeczenia zapadły panu w pamięć?
Wspominam do dzisiaj trzy orzeczenia. Bardzo przeżyłem to w sprawie uboju rytualnego. Z niektórymi sędziami prawie się „pożarłem" o werdykt, bo większość była za tym, żeby ubój rytualny był dopuszczalny, a ja uważałem, że to jest mordowanie zwierząt na żywca.
To była sprawa dotycząca m.in. wolności religijnej.
W rzeczywistości chodziło o to, żeby pod płaszczykiem wolności religijnej handlować mięsem z uboju rytualnego. Trybunał zgodził się, by ubój rytualny możliwy był nie tylko na potrzeby krajowe, ale i na eksport. Napisałem z doktor Agnieszką Cieleń, moją asystentką, sążniste zdanie odrębne. Miałem dwie znakomite asystentki, właśnie dr Cieleń oraz obecną profesor Barbarę Nitę-Światłowską.
Druga sprawa dotyczyła policjanta, który był zarażony HIV i został usunięty z tego powodu z pracy. Uważałem, że nie można ludzi zwalniać dlatego, że są nosicielami HIV, bo przecież można dla nich wynaleźć takie stanowisko, na którym nie ma obawy zarażenia innych osób. W tej sprawie udało mi się przekonać sędziów, co sobie poczytuję za sukces.
No i trzecia sprawa dotyczyła tymczasowego aresztowania. Do czasu naszego wyroku osoba podejrzana nie miała dostępu do akt i nie wiedziała, na jakiej podstawie sąd chce ją aresztować. Wszelkie próby wglądu do akt spełzały na niczym, bo sąd mówił, że akta są w dyspozycji prokuratury. Myśmy wtedy orzekli, że w przypadku tymczasowego aresztowania prokurator powinien przedstawić dowody, jakie legły u podstaw jego wniosku.
Był pan w Trybunale, kiedy wybuchła burza o wybór pięciu sędziów Trybunału przez koalicję PO–PSL niejako na zapas. Co pan myślał o takiej praktyce?
Rzeczywiście, dwóch sędziów z tej piątki Sejm wybrał awansem na stanowiska, które miały być zwolnione dopiero w grudniu, a więc już w nowej kadencji parlamentu. Moim zdaniem to było niedopuszczalne, bo zawsze obowiązywała zasada, że Sejm może wybrać sędziów tylko na stanowiska, które są opróżnione za jego kadencji. To była wina PO. Niektórzy twierdzą, że partia zrobiła to, aby zapobiec wyborowi sędziów przez PiS. Być może tak było. Ale też PiS nie powinno zastosować odwetu w postaci wybrania wszystkich pięciu sędziów od nowa. Trybunał zresztą orzekł, że dwójka sędziów została wybrana niezgodnie z konstytucją, ale nie było też dopuszczalne, by Sejm unieważnił decyzję z poprzedniej kadencji. No ale tak zrobiono i na zajęte stanowiska przyjęto nowe osoby. Nie mam zastrzeżeń do sędziów wybranych zgodnie z prawem. Różnie się ich ocenia, ale pewnie mnie też różnie oceniano. Jednak osoby wybrane na miejsca już zajęte moim zdaniem nie są sędziami, niezależnie od ich umiejętności.
To co teraz będzie z Trybunałem?
Niektórzy mówią, że Trybunał się skończył. Sądzę, że będzie dryfował. Ocena sędziów też nie jest jednoznaczna. Na przykład sędzia Piotr Pszczółkowski, już z nowego składu, udowodnił, że potrafi znakomicie orzekać. Sędzia Jarosław Wyrembak, który wprawdzie został wybrany na zajęte miejsce, składa zasadne zdania odrębne. Moim zdaniem Trybunał z czasem się odrodzi, pod warunkiem, że nowa władza nie będzie stosowała metod starej i próbowała wszystkich wyrzucić. Rzecz w tym, że każda władza, która przychodzi, składa deklaracje, czego to nie zrobi, jak uzdrowi instytucję, a potem chętnie wchodzi w buty starej, bo w jakimś stopniu lubi mieć pod kontrolą wymiar sprawiedliwości.
—rozmawiała Eliza Olczyk, tygodnik „Wprost"
Wojciech Hermeliński Absolwent prawa UW, adwokat; pełnił funkcje w okręgowej radzie adwokackiej i Naczelnej Radzie Adwokackiej, a także w Europejskim Instytucie Praw Człowieka oraz w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka; w latach 90. współpracował z Porozumieniem Centrum, sędzia Trybunału Konstytucyjnego z rekomendacji PiS (2006–2014), szef Państwowej Komisji Wyborczej (2014–2019).