Alicja ma 32 lata. Jest polską emigrantką w Londynie. Aktorką, która chodzi na castingi, ale ma świadomość, że i tak wyląduje kiedyś na stałe w knajpie jako kelnerka. Katie jest z kolei młodą Amerykanką, która w pobrexitowej Anglii postanowiła nakręcić dokument. Z różnych kandydatek wybrała Polkę, która na pytanie, jaki sekret w sobie nosi, odpowiedziała: „Mój partner umiera na raka".
Michael miał nowotwór tarczycy, ale czuje się wyleczony. I nie może znieść sprzedawania prywatnego życia, kamery, Katie wchodzącej do ich mieszkania i wciąż zadającej pytania, często zbyt intymne. Mężczyzna zrywa związek. „Jeszcze do mnie wróci" – mówi Alicja. Ale, paradoksalnie, połączy ich znów choroba: nawrót raka u Michaela, jego umieranie na szpitalnym łóżku.
Teoretycznie „Moja polska dziewczyna" jest filmem w filmie czy raczej filmem o filmie. Jednak takie określenie byłoby ogromnym spłyceniem. Bo zadziwia wręcz, jak wiele ten prosty z pozoru obraz w sobie niesie. Jest opowieścią o losie emigranta. O człowieku zepchniętym na margines. O noszonych w sobie tajemnicach, które – choć wypychane ze świadomości – bolą nawet po latach. A przede wszystkim o samotności.
„O czym myślisz?" – pyta Katie, nieustannie towarzysząca Alicji z kamerą. „O tym, że nie mogę zapłacić za wynajem mieszkania, że mam 32 lata i nie umiem nawet znaleźć współlokatorki, no i że jestem sama" – odpowiada Polka. Jest bardzo sama. Polska społeczność w Londynie nie trzyma się razem. Na umówione spotkanie w kawiarni wpada jedna dziewczyna i też zaraz ucieka. Próba wejścia do filmowej ekipy kończy się rozczarowaniem. Związek z Michaelem nie wprowadził Alicji w brytyjskie środowisko. Na stypie po jego śmierci nie zna nikogo z gości, oni sami zresztą też się wzajemnie nie znają. Więzi Alicji z krajem również zostały zerwane. Młoda kobieta nie spędza czasu na Skypie, z matką rozmawiała ostatni raz trzy lata temu. Może nosi w sobie jakąś zadrę? „Byłaś w dzieciństwie molestowana?" – na to pytanie nie odpowie.