Dla każdej z bohaterek wspinanie oznaczało coś innego. Pasja taternicka Heleny Dłuskiej była odpowiedzią na samotność. Im bardziej nie radziła sobie z codziennością, tym częściej można ją było spotkać w górach. Wanda Jeromin w Tatrach czuła się wolna: fascynowały ją, a czasem przerażały. Zofię Radwańską w górach uwodziły spokój i surowe piękno. Dla Jadwigi Honowskiej wspinaczka była rodzajem logicznej zabawy, której nigdy nie miała dość. Za to Lidia Skotnicówna nie brała pod uwagę, że coś może być dla niej zbyt trudne, chciała wspinać się z najlepszymi.




Wszystkie udowadniały, że delikatność czy drobna postura nie muszą być przeszkodą w trudnej wspinaczce. Były pionierkami samodzielności, gotowymi zawsze piąć się wyżej, nawet płacąc za to najwyższą cenę. Jak w przypadku sióstr Skotnicówien, gdy Lidia, odpadając od skały, pociągnęła za sobą asekurującą ją Marzenę.

W tej ostatniej podkochiwał się Julian Przyboś. Napisał o niej nawet wiersz „Z Tatr. Pamięci taterniczki, która zginęła na Zamarłej Turni".

Na szczególną uwagę zasługują piękne fotografie. Słabością dla części czytelników może być natomiast silna obecność autorki, która trochę niepotrzebnie odrywa nas od opisywanego przez siebie świata.