Wiedeń, secesja i… wino

Do stolicy Austrii, a kiedyś Europy, wybrać się można w różnych celach i zawsze będziemy usatysfakcjonowani. Nieważne, czy interesuje nas secesja, modernizm w budownictwie, muzyka, desery, wienerschnitzel, kawa czy – wino. To miasto szybko się zmienia, ale ciągle pozostaje tym samym naddunajskim Wiedniem. Z winnicami dookoła.

Publikacja: 26.06.2020 18:00

Wiedeń, secesja i… wino

Foto: Shutterstock

A kto miałby ją zrobić w Rosji, tę rewolucję? Może pan Bronstein, który spędza całe dnie w Café Central?" – mówił z sarkazmem o Trockim jeden z austrowęgierskich ministrów na wieść, iż na wschodzie szykuje się jakaś ruchawka. Cytuję te słowa za Claudio Magrisem, wybitnym włoskim pisarzem i germanistą z Triestu, który zawarł je w wybornej książce „Dunaj" – niby-dzienniku z podróży przez czas i miejsca, od źródeł wielkiej rzeki do jej ujścia, w której opisuje historie i zjawiska ziem przecinanych przez bieg Dunaju.

Każdy, kto był choćby raz w Wiedniu, wie, że Dunaj nie jest modry. Tenże Magris wyjaśnia tę pokrętną zagadkę – Johann Strauss był zafascynowany wierszem Karla Isidora Becka „Nad pięknym modrym Dunajem" i taki tytuł nadał swemu walcowi. Tyle że Beck pisał o Dunaju nie w Wiedniu czy Budapeszcie, ale o „swoim" odcinku na południu Węgier, w Baja, skąd pochodził, więc może dla niego była to jednak prawda? Raz byłem w Baja, ale nie zwróciłem uwagi.

W 1913 roku miasto było miejscem zupełnie wyjątkowym, najbardziej wielokulturową stolicą świata – mieszkali tu Stalin i wspomniany Trocki, przyjeżdżał łagodzić ich spory Lenin. Po Wiedniu kręcili się jeszcze Hitler, Josip Broz-Tito, Józef Beck, Ignacy Daszyński i Wincenty Witos (który nigdy nie nauczył się niemieckiego), także Alcide de Gasperi, wtedy poseł do parlamentu austriackiego, a po II wojnie światowej premier Włoch i współtwórca Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali; zajęci pracą byli Leon Schiele, Zygmunt Freud, Arnold Schönberg i Gustaw Klimt, a przy Elisabthenstrasse (niemal naprzeciwko Opery, przy równoległej ulicy) mieszkali Bloch-Bauerowie (ci od portretu Adeli Bloch-Bauer I Klimta). I tysiące innych znanych wówczas i później postaci – Wiedeń był jedynym miejscem na świecie zdolnym pomieścić ich wszystkich. I może jeszcze jedno – niemal vis-a-vis słynnej Café Central mieszkał (do czasu) symbol międzynarodowej zdrady pułkownik Alfred Redl...

Pension Stalin

Nie wiadomo, czy wszyscy wpadali na siebie, ale jedynym miejscem, gdzie mogło do tego dojść, były wiedeńskie kawiarnie. Obojętnie gdzie, nieważne która, bo w tym mieście kawiarnia to instytucja, jest ich tu dziś podobno grubo ponad tysiąc, licząc z cukierniami, co często wydaje się nierozłączne.

Dla odwiedzających Wiedeń zwolenników tradycji koniecznymi do posiedzenia są secesyjne cafées: Central, Landtmann, Hawełka lub Demel (wszystkie w centrum). Ja uwielbiam powstałą po wielkiej wojnie sieciówkę Aida, najprzyjemniej zaś wstąpić do jej oddziału na rogu Graben i Kärtnerstrasse, tuż przy wejściu do katedry św. Szczepana (choć także i tu cholernie ciężko o miejsce), lub tej naprzeciwko Opery.

Wiedeń kawą stoi, a biała wiener melange (z użyciem częściowo kandyzowanych ziaren) to coś bliskiego absolutu. Aidę założył Josef Prousek z Držkova w międzywojniu, później poszerzył asortyment o jedne z najlepszych w stolicy ciast. Choć Aida nie jest klasyczną wiedeńską kawiarnią, gdzie przez pół dnia czyta się prasę i rozmawia o kobietach lub polityce, trudno stąd wyjść – najczęściej kończy się to na kolejnych kawach oraz torcikach i sernikach...

Stalin mieszkał w pobliżu pałacu Schönbrunn, przy Schönbrunner Schloßstraße 30, gdzie obecnie znajduje się pensjonat... Schönbrunn. Napisał tam broszurę „Marksizm i kwestia narodowa", a przy bramie do kamienicy znajduje się dziś znacząca tablica upamiętniająca jego pobyt. Jej los jest zadziwiający – to jedyne miejsce poza Gruzją chyba, gdzie można zobaczyć takie wspomnienie, a już na pewno w na terenie Unii Europejskiej. Lokowano ją w 1949 roku, w 70. rocznicę urodzin żyjącego jeszcze wówczas wodza proletariatu, kiedy w Austrii stały wojska rosyjskie. W 1956 roku w czasie powstania węgierskiego została oblana farbą. O usunięcie tablicy prosił Nikita Chruszczow, a po upadku ZSRR – Michaił Szewardnadze. Nic z tego, została, choć wielu znanych Austriaków i miejscowych partii politycznych chciało jej zniknięcia. Wokół niej niemal bez przerwy pojawiają się nowe graffiti, odbywają się demonstracje – a tablica sobie jest...

Johann Strauss (i jego powinowaci), Mozart, Haydn, Beethoven, Schubert, Brahms, Mahler, Ryszard Strauss oraz wspomniany Schönberg – to w zasadzie komplet kompozytorów o światowej sławie związanych z Wiedniem. Zupełnie natomiast nie pasuje tu pompatyczny, bywający przejazdem w mieście Ryszard Wagner. Jego muzyki nie znosiła nastoletnia baronówna Marysia Vetsera. Kiedy w grudniu 1888 roku „Złotem renu" otwierano cykl prezentacji wagnerowskich w Wiedniu, ta odmówiła wyjścia do Opery, po czym wymknęła się z pustego domu na spotkanie z oblubieńcem. Niestety dla świata, był nim arcyksiążę Rudolf Habsburg, następca tronu, co dla obojga kilka miesięcy później skończyło się tragicznie w podwiedeńskim Mayerlingu. Znamy to z filmów, ale to głównie wymysły – do dziś nie wiadomo, co się tam wydarzyło naprawdę, bo z uwagi na rangę dramatu prawdopodobnie wiele informacji ze śledztwa nie przedostało się na zewnątrz.

Plecy wodza

Za każdym razem, kiedy jestem w Wiedniu, staram się wymknąć nocą na szybką przechadzkę po wewnętrznym mieście (Innere Stadt), czyli najściślejszym centrum, kilkoma uliczkami, które tworzyły dawnymi czasy ramy rzymskiego obozu wojskowego Vindabona (a dokładnie jego fosy), który później zwano Vindomina i Venia. Ponoć wszystkie nazwy pochodzą od celtyckiego słowa „las", mnie z kolei kojarzą się bezpośrednio z winem.

Na przepysznym placu Schwarzenberga znajduje się dziś najmniejsza winnica w Wiedniu (Kleinster Weingarten Wiens), po prawicy wielkiego pomnika księcia i marszałka polnego, tuż przy wejściu do Instytutu Cervantesa. Nie zwraca się na nią uwagi, bo faktycznie wygląda jak otoczony dość wysokim kolumnowym murkiem trawnik z żywopłotem. Nie jest to miejsce o historycznym pochodzeniu (powstało w 1924 roku), ale też nie przypominam sobie, by w jakimkolwiek mieście winograd posadzono w samym środku historycznego centrum. To jedynie symbol winiarskiego od wieków miasta, którym opiekuje się najsłynniejszy heuriger (czyli winiarnia) w Wiedniu – Mayer am Pfarrplatz (właściwie to dziś gigantyczna restauracja, w dodatku – co ciekawe – z salami i ogródkami na różnie zasobną kieszeń). Tworzył i mieszkał tam Beethoven, ale dziś kilka sąsiednich miejsc aspiruje do tego zaszczytu...

Z tego symbolu na placu powstaje zaledwie kilkadziesiąt butelek wina rocznie. Winnica ma 100 m2 i rośnie tam raptem 60 krzewów różnych odmian. Niektóre faktycznie są już mocno stare.

Z reguły nie zwracamy na tę winniczkę uwagi, bo na placu są i inne symbole albo też spieszymy przezeń na ring i dalej pod katedrę św. Szczepana, a to już jest symbol przez wielkie „S". Inna „atrakcja" placu to ogromy bar McDonald's (symbol czasów współczesnych) ulokowany po lewicy księcia Schwarzenberga oraz gigantyczny, tonący w złocie pomnik żołnierzy radzieckich wzniesiony w jego tylnej części. Kiedyś był niemal opuszczony, ale odkąd na wiedeńskich ulicach coraz częściej słychać rosyjski, jest oblegany.

Przy placu Schwarzenberga w czasach monarchii mieszkało wielu Polaków, zwłaszcza że obok zaczyna się słynna Rennweg, gdzie pod numerem piątym stoi polski kościół. Przy słynnym placu miał swoją pracownię choćby Wojciech Kossak, który realizował liczne cesarskie zamówienia.

Jest tu też budynek ambasady francuskiej znajdujący się w przepięknym pałacu stojącym po przekątnej placu, kiedy patrzymy od strony winniczki. Francuzi oglądają dziś z okien plecy marszałka i zad jego konia, ale w 1813 roku w bitwie narodów pod Lipskiem widzieli go w całej krasie i było to najczęściej ostatnie oblicze, które dane było im ujrzeć przed spotkaniem ze św. Piotrem. Schwarzenberg tam dowodził, kończąc niechlubne hasanie dyktatora po Europie, późniejsze Waterloo zamknęło tylko sprawę. Wówczas naprzeciwko Schwarzenberga stał – na swoją zgubę – książę Józef Poniatowski, w początkach służby młodzieńców wielki przyjaciel księcia Schwarzenberga, którzy razem stawali przeciw Turkowi...

Czy możemy to jakoś wyprostować

W 2000 roku Amerykanin Eric Kandel otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny za badania nad funkcjonowaniem ludzkiej pamięci. Medycyna nie była jego pierwszą miłością – wcześniej studiował w Stanach literaturę. Austriacy byli zachwyceni, bo laureat pochodził z Wiednia i było to kolejne nazwisko na bardzo długiej liście stołecznych laureatów. Istotnie – Kandel urodził się w Wiedniu, tam osiedli jego rodzice, którzy byli Galicjakami, ojciec urodził się w Olesku na Pokuciu (tam, gdzie Sobieski), matka – w Kołomyi.

Ale austriackie uniesienie wkurzyło noblistę nie na żarty – to w końcu z ukochanego Wiednia jego rodzina musiała salwować się ucieczką po Anschlussie. Przed kamerami powiedział zirytowany, iż to typowy przejaw wiedeńskiego oportunizmu, a Nobel, jeśli już, to jest raczej żydowsko-amerykański. Wtedy do Kandela zadzwonił prezydent Austrii Thomas Klestil z pytaniem, czy tę sprawę da się jakoś wyprostować. Noblista odpowiedział, że aby cokolwiek wyjaśniać, pierwej należy zmienić nazwę fragmentu kolistego bulwaru wokół centrum (ringu) z ówczesnej Doktor-Karl-Lueger-Ring.

Lueger był znanym politykiem końca epoki habsburskiej, o poglądach wyraźnie antysemickich. Jego kandydaturę na burmistrza miasta z tego powodu wielokrotnie utrącił sam cesarz (m.in. przy wsparciu premiera Kazimierza Badeniego), ale ostatecznie, po wstawiennictwie papieża Leona XIII, Lueger nominację dostał. Był bardzo lubiany przez wiedeńczyków, położył gigantyczne zasługi dla unowocześnienia miasta (wodociągi, elektryczność, kanalizacja), jego antysemityzm wynikał przynajmniej po części z wrodzonego populizmu i pazerności na głosy wyborców. Jednak gwóźdź do trumny wbił mu Adolf Hitler, który długo po śmierci burmistrza (w 1910 r.) jego antysemityzm wyniósł do cnoty, dał go za przykład i umieścił z nazwiska w „Mein Kampf".

Do takiego Wiednia Kandel nie chciał wracać, podobnie jak kilku innych znanych w świecie wiedeńskich z pochodzenia naukowców i osobistości. Ostatecznie, w 2012 roku, nazwę fragmentu ringu zmieniono na Universitätsring, Ring Uniwersytecki, ale chory na serce prezydent Klestil (notabene kawaler Orderu Orła Białego) już tego nie dożył. Kandel zaś wrócił do Wiednia, jest jego honorowym obywatelem i czołowym gościem wielu konferencji naukowych, które przysparzają miastu splendoru.

Pocałunek

Dla mnie Wiedeń to – oprócz wina i kawy (oraz kilku innych rzeczy) – secesja i modernizm w najokazalszej formie. Nie jestem historykiem sztuki, więc śmiało mogę powiedzieć, iż secesja wywodzi się bezpośrednio z baroku. Kiedy jestem w mieście, nigdy nie odmawiam sobie przyjemności, by stanąć przed frontem kościoła św. Karola Boromeusza (teraz nie wchodzę do środka, bo trzeba słono płacić). Kościół stojący niemal bezpośrednio za wspomnianą ambasadą francuską, ale już przy Karlsplazu, ma tak magiczny urok, że oddałbym zań nawet bazylikę św. Piotra (oczywiście bez kaplicy Sykstyńskiej!).

Wykoncypował go Johann Bernhard Fischer von Erlach, a dokończył jego syn Emmanuel. Z piękną kopułą, klasycznym portykiem, flankowanym przez dwie przysadziste wieże dzwonnicze nieco dziwacznych kształtów oraz dwie kolumny ozdobione niezwykłym fryzem ze scenami z życia św. Karola robi potężne wrażenie już z zewnątrz. Jeśli mamy wątpliwości co do związków baroku z secesją, możemy przejść kilka przecznic Karlsplazu i zobaczyć Pałac Secesji, ze złotą kopułą i bramą wykutą przez Klimta.

Takiego wrażenia jak kościół nie wywiera na mnie nawet sąsiedni, również barokowy Belweder (ani dolny, ani górny), łącznie ze wspaniałym parkiem, po którym zawsze warto się przespacerować. Belweder ma bardziej znaczenie symboliczne – tutaj znajduje się najpiękniejszy obraz świata, „Pocałunek" Gustawa Klimta. Tutaj wisiała Złota Dama, czyli portret Adele Bloch-Bauer, którą wielokrotnie podziwiałem. Wskutek szeregu idiotycznych posunięć urzędników austriackiego Ministerstwa Kultury Adela opuściła Belweder na zawsze – a nie musiała.

Za bramą górnego Belwederu biegnie Prinzeugenstrasse, którą można się udać się np. na Dworzec Południowy (dziś Główny). Tak w czerwcu 1914 roku postąpił arcyksiążę Franciszek Ferdynand wraz z małżonką Zofią. Piękny kapelusz z zielonymi piórami powiewał na głowie księcia, kiedy otwarty land wiózł ich w ostatnią podróż. To chichot historii, bo to właśnie on był najwyższym przedstawicielem władz, który domagał się stworzenia trójmonarchii, z udziałem Słowian. I z ich rąk zginął.

Ten widok uroczy

Wiedeń jest jedyną stolicą na świecie, która może poszczycić się posiadaniem regularnych winnic, dających liczące się wina, oceniane z estymą na międzynarodowych konkursach. Ważne jest to, że winogrady te nigdy nie powstawały na pokaz, w celach turystycznych. Kiedyś winnice istniały na obrzeżach wielu europejskich stolic, ale tylko w Wiedniu przetrwały. I jest to osobny region winiarski w Austrii. Co oczywiste, nie jest największy, ale jeszcze w XIX wieku był symbolem jakości dla tej części Austro-Węgier.

W administracyjnych granicach stolicy Austrii jest dziś ponad 600 hektarów winnic. Istniały tu najprawdopodobniej od czasów, kiedy Wiedeń był celtycką wioską, a później rzymskim portem rzecznym. Pierwszy dokument pisany w sprawie uprawy tu winnej latorośli pochodzi z roku 1132. Kiedyś uprawiano ją prawdopodobnie w całym mieście, później – wraz z jego rozbudową – winnice skupiły się w dzielnicach rozłożonych na wzgórzach otaczających Wiedeń.

Z końcem XX wieku powróciła tradycja słynnego wiener gemischter satz, kiedyś symbolu miasta. Ale wtedy było ono tanim prostym winem, często niebutelkowanym, podawanym jako nowalijka od św. Marcina, czyli od 11 listopada. Wino do każdego posiłku, jaki tylko podawano w heurigerach. Gemischter satz to po polsku wysada mieszana, a więc sadzenie różnych odmian winorośli razem (często nawet ich nazw kiedyś nie znano!), co dawało gwarancję, że niezależnie od rocznika, zbierane razem zawsze dadzą jakieś wino. Te gorzej dojrzałe, kwaśne, zielone pomieszane z tymi, które dojrzały lepiej, mają nawet trochę cukru i mniej kwasu, zapewnią jakiś trunek – żadna rodzina czy gospoda nie zostanie bez wina.

Dziś to najwyższa szkoła jazdy – obowiązują ścisłe reguły. W 1999 roku Franz Wieninger (największy producent w Wiedniu) wyprodukował Gemischter Satz Alte Reben (ze starych krzewów), który wywrócił do góry nogami mały wiedeński winiarski świat. Tak dobrego lokalnego wina nie pito w stolicy od lat, a może nawet i od wiktorii wiedeńskiej! Pomysł Wieningera podchwycili inni winiarze i teraz ten rodzaj wina jest ponownie wizytówką stolicy Austrii.

Wiedeń jest również jedyną stolicą, w której znajdują się dwie dzielnice słynące wyłącznie z winiarni: Grinzig i Heiligenstadt. Warto udać się tam na piechotę i zwiedzić owe kwartały ekskluzywnych willi bachusa, gdzie w ponad setce knajpek co wieczór leje się wino i rozbrzmiewa muzyka. Stoją tam także wille najsłynniejszych Austriaków.

Godne rozważenia jest również wspięcie się asfaltowymi alejkami na jedno z pobliskich wzgórz, by obejrzeć panoramę Wiednia i rozpościerających się pod nogami winnic. Niekoniecznie musimy być winomanami, by tu przybyć, podobnie jak nie musimy być kawoszami, by wstąpić do Café Central (to jednak obowiązek, ale nie przesadzajmy – Magris pisał w „Dunaju", iż cały Wiedeń jest jedną wielką kawiarnią), bądź wiedzieć, kim był Gustaw Klimt (może lepiej zbyt dokładnie nie wiedzieć), by oniemieć przed jego dziełami. Po prostu nie przypominam sobie innej stolicy, której tak rozległą panoramę można obejrzeć za friko z autobusu, za nieco ponad dwa euro jadąc na otaczające ją wzgórza. 

Wojciech Gogoliński jest redaktorem seniorem periodyku „Czas Wina"

A kto miałby ją zrobić w Rosji, tę rewolucję? Może pan Bronstein, który spędza całe dnie w Café Central?" – mówił z sarkazmem o Trockim jeden z austrowęgierskich ministrów na wieść, iż na wschodzie szykuje się jakaś ruchawka. Cytuję te słowa za Claudio Magrisem, wybitnym włoskim pisarzem i germanistą z Triestu, który zawarł je w wybornej książce „Dunaj" – niby-dzienniku z podróży przez czas i miejsca, od źródeł wielkiej rzeki do jej ujścia, w której opisuje historie i zjawiska ziem przecinanych przez bieg Dunaju.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich