Nigdy nie przepłaciliśmy

Są tylko dwie dyscypliny sportu, w których polskie ligi należą do czołówki światowej: żużel i siatkówka. Każdy piłkarz chciałby grać w Premier League, a każdy siatkarz w PlusLidze – mówi Stefanowi Szczepłkowi i Mirosławowi Żukowskiemu Marian Kmita, szef Polsatu Sport.

Publikacja: 28.08.2020 10:00

Nigdy nie przepłaciliśmy

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: 20 lat temu rozpoczęła się historia Polsatu Sport. Kanał sportowy Telewizji Polskiej powstał sześć lat później. TVP miało bazę, Polsat startował od zera, a mimo to byliście pierwsi. Na czym polegała przewaga?

Nie tylko nasz sportowy kanał nie miał doświadczeń. Telewizja Polsat powstała w grudniu 1992 roku, a musiała rywalizować z potęgą i monopolistą. Szybko okazało się, że może to robić skutecznie. Z Polsatem Sport było podobnie.

Przed przyjściem do Polsatu spędził pan cztery lata na Woronicza w roli szefa sportu Programu I. Czym różniła się praca w tych stacjach?

Przede wszystkim organizacją. Telewizja Polska to był moloch. Tam załatwienie nawet prostej sprawy ciągnęło się tygodniami. Ostatnio, szukając rozmaitych dokumentów z mojej zawodowej przeszłości, natknąłem się na kopię umowy pomiędzy Telewizją Polską a Polskim Związkiem Piłki Siatkowej. Ze strony związku są dwa podpisy, a TVP – 17. Zdobycie każdego z nich wiązało się z wielodniowymi staraniami, audiencjami, tłumaczeniami. To mówi coś o operatywności telewizji publicznej. Sprawiała wrażenie skutecznej, dopóki nie pojawił się konkurent.

Jakie były początki sportu w Polsacie?

Sport nie zaczął się wraz z powstaniem kanału. Był wcześniej, ale na równych prawach z innymi redakcjami. Podejście do sportu zmieniło się po piłkarskich mistrzostwach świata w roku 1998. Finał Francja–Brazylia w Telewizji Polskiej oglądało około 14 mln widzów. Wtedy jeszcze pracowałem na Woronicza. Piotr Nurowski, członek rady nadzorczej Polsatu, człowiek sportu, mający świetne kontakty, uznał, że to jest dobry moment na zainteresowanie stacji sportem w stopniu większym niż dotychczas. Najpierw powstał magazyn Formuła 1, przeznaczony dla męskiej widowni. I to on przekształcił się w kanał sportowy.

Kogo Nurowski musiał przekonywać do swojego pomysłu?

A kto nie interesuje się sportem? Najważniejsze, żeby przekonać Zygmunta Solorza. Nasz szef jest statecznym kibicem. Pasjonuje się przede wszystkim tenisem. Ale Polsat jest jego prywatną telewizją. Wizja interesu roztoczona przez Piotra Nurowskiego trafiła mu do przekonania. Wtedy Piotr zadzwonił do mnie z pytaniem, czy nie chciałbym robić w Polsacie tego samego co w Telewizji Polskiej, tylko za większe pieniądze i w lepszych warunkach. Oprócz tego Telewizja Polska stanowiła łup każdego, kto wygrał wybory...

Co pan powie...

Też się dziwiłem. I każdy chciał ją wykorzystać do swoich celów. Podczas igrzysk olimpijskich w Atlancie dyrektor Programu I Sławomir Zieliński wezwał mnie na dywan i zbeształ, że telewizja, na którą naród płaci, pokazuje zapaśników zamiast prezydenta Kwaśniewskiego. Powiedział wprost: elity polityczne tego kraju nie są zadowolone z pańskiej pracy. Już widziałem się za bramą. Wprawdzie odważyłem się powiedzieć coś w rodzaju: to nie Aleksander Kwaśniewski zdobył złoty medal, tylko Andrzej Wroński, Ryszard Wolny i Włodzimierz Zawadzki, ale to dyrektora nie przekonało. Rozmaitych nacisków było sporo, praca na Woronicza przestała być przyjemnością więc propozycja Piotra Nurowskiego pojawiła się w odpowiednim momencie.

A jak wyglądają naciski w Polsacie?

Nie mam żadnych nacisków. Nie robi mi różnicy, kto rządzi: Prawo i Sprawiedliwość czy Platforma Obywatelska. W naszej pracy nie ma to żadnego znaczenia. Moje prywatne sympatie i to, na kogo głosuję, nikogo nie interesują, a ja się z nimi nie obnoszę.

Kiedy 21 lat temu przyjmował pan propozycję pracy, Telewizja Polska miała wykupione prawa do większości najważniejszych imprez o zasięgu światowym. Nie przerażało pana, że w Polsacie nie będzie co pokazywać?

Zaczęliśmy wtedy wykupywać prawa. Początkowo do imprez, którymi TVP nie była zainteresowana, wkrótce zaczęliśmy z nią wygrywać. Założyliśmy Polsat Sport, żeby pokazywać mecze Bundesligi. Tak się złożyło, że kanał ruszył dokładnie 11 sierpnia 2000 roku, tego samego dnia co nowy sezon Bundesligi. Ale kupiliśmy też prawa do Ligi Mistrzów, którą TVP miała od początku, oraz do walk Andrzeja Gołoty i Tomasza Adamka.

No to na czym polegała różnica w kupowaniu praw między Telewizją Polską a Polsatem?

O długiej drodze decyzyjnej i tysiącu podpisów na Woronicza wspominałem. W Polsacie to wyglądało tak, że siadaliśmy z Nurowskim, analizowaliśmy sytuację, podejmowaliśmy decyzję i informowaliśmy o niej Zygmunta Solorza. On ufał nam, wiedział, dlaczego i po co nas zatrudnia. Dyskusje z nim zazwyczaj dotyczyły ceny, a nie strony merytorycznej. Po godzinie mieliśmy jego zgodę i mogliśmy ruszać.

Bodaj pierwszy raz na wizerunek Polsatu Sport jako gracza równego TVP wpłynęło kupienie praw do piłkarskich mistrzostw świata w Korei i Japonii.

Skoro przebiliśmy wtedy Telewizję Polską, to może należałoby powiedzieć: gracza nie „równego", a „lepszego". Oczywiście tak było, bo piłka ma największy zasięg. Była, jest i będzie sportem numer jeden w bitwie na ostrą amunicję między stacjami telewizyjnymi. Ale my te bitwy wygrywaliśmy nie tylko dlatego, że płaciliśmy więcej. Przede wszystkim: nigdy nie przepłaciliśmy. Nasza strategia polegała także na umiejętności dotarcia do największych światowych graczy handlujących prawami. Z Leo Kirchem na czele. A oni szybko się przekonali, że warto z nami robić interesy.

O roli piłki w życiu ludzi i – siłą rzeczy – telewizji nie musimy się przekonywać. Ale Polsat wykreował coś, co można śmiało nazwać wicefutbolem. Myślimy o siatkówce, która w znacznym stopniu dzięki wam stała się wizytówką polskiego sportu.

To wynikało z połączenia dwóch rzeczy: mojej osobistej fascynacji siatkówką i sytuacji, w jakiej ona znalazła się w Polsce. W 1997 roku reprezentacja Polski juniorów z trenerem Ireneuszem Mazurem zdobyła tytuł mistrza świata. To była drużyna Pawła Zagumnego, Sebastiana Świderskiego, Piotra Gruszki, Dawida Murka czy Krzysztofa Ignaczaka. 20 lat po złotym medalu olimpijskim nagle kibice mieli poczucie, że można nawiązać do tamtych czasów.

Mówiło się nawet, że Mazur może pójść w ślady Huberta Wagnera.

Tak było. Telewizja Polska wyczuła koniunkturę i Liga Światowa pojawiła się najpierw na jej antenie. Potem jednak zmieniła zdanie. Pamiętam, że w barze Baltazar, obok siedziby Polskiego Radia, spotkałem się z Hubertem Wagnerem, żeby ustalić zasady wspólnych działań, mających popularyzować siatkówkę. Kiedy Polacy na igrzyskach w Montrealu zdobywali złoty medal, miałem niewiele ponad dziesięć lat, ale oglądałem mecz z Rosjanami do trzeciej w nocy, świadomy wielkich rzeczy, których jestem świadkiem. Prawie ćwierć wieku później siedziałem przy jednym stoliku z Wagnerem, żeby zrobić wspólnie coś pożytecznego. Wyobraźcie sobie, panowie, sytuację już dorosłego chłopaka, kochającego sport, któremu spełniają się marzenia.

Ale nie spełniał ich pan w TVP, tylko właśnie w Polsacie...

Bo Polsat stworzył po temu warunki. Trzeba jednak pamiętać też o Polkomtelu, który dał pieniądze. Kiedy w roku 2007 kupiliśmy siedmioletni pakiet, nikt nie wiedział, że w roku 2014 Polska zdobędzie mistrzostwo świata.

Można nawet powiedzieć, że Polsat jest dziś współwłaścicielem światowej siatkówki. Wyznaczacie terminy, godziny meczów, wszystko pod stację. Nikt nie protestuje, wszyscy dobrze na tym wychodzą.

Bo to jest wspólny interes, a polska siatkówka jest potęgą. Są tylko dwie dyscypliny sportu, w których polskie ligi należą do czołówki światowej: żużel i właśnie siatkówka. Każdy piłkarz chciałby grać w Premier League, a każdy siatkarz w PlusLidze. Kiedy Polsat zaangażował się w Ligę Światową, odbyliśmy kilka spotkań na najwyższym szczeblu. Pojechaliśmy też do szefa Światowej Federacji Piłki Siatkowej (FIVB) Rubena Acosty, który rządził nią przez ćwierć wieku. Wszystko zależało od niego. Kiedy w wyniku wcześniejszych rozmów podpisywaliśmy umowę w warszawskim Bristolu, działo się to w obecności ówczesnego wicepremiera Grzegorza Schetyny, ministra sportu Mirosława Drzewieckiego i Piotra Nurowskiego, który był wtedy prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. To świadczyło o naszej wiarygodności.

Byłaby większa, gdyby nie zatrzymanie przez prokuraturę prominentnych działaczy Polskiego Związku Piłki Siatkowej, z prezesem włącznie, pod zarzutem niegospodarności.

Ale to z Polsatem nie miało nic wspólnego. Dotknęło nas, bo współpracowaliśmy z PZPS. Jednak statek był mocny. Załataliśmy dziurę i – nie zmieniając kursu – płynęliśmy dalej. Szkoda tylko, że pozycja Polski w światowej siatkówce nie została poparta naszą obecnością we władzach międzynarodowych. To PZPS przegapił.

Może pan sobie przypisać zasługi w wykreowaniu grupy komentatorów. Najlepszych miała TVP, pamiętajmy, że już działały TVN, Canal+, Wizja TV. Rynek się rozrastał, a dobrych komentatorów zbyt wielu nie było.

Mieliśmy w Polsacie niewielką grupę dziennikarzy sportowych, odpowiednio do potrzeb. Krzysztof Wanio, Karolina Szostak. Do komentowania meczów Bundesligi prosiliśmy Andrzeja Janisza z Polskiego Radia. Stworzenie własnej grupy stanowiło konieczność. Do komentowania tenisa zaprosiłem Bohdana Tomaszewskiego wraz z synem Tomaszem. Do siatkówki Tomasza Swędrowskiego. Zawsze chciałem mieć Bożydara Iwanowa i ostatecznie dopiąłem swego.

Ale na największą gwiazdę wyrósł Mateusz Borek.

Nim trafił do Polsatu, nie był jeszcze szeroko znany. U nas wykorzystał swoją szansę. Wyrósł na czołowego komentatora piłkarskiego w kraju, był typem konia wyścigowego, którego interesuje tylko zwycięstwo.

To dlaczego odszedł ze stacji?

Bo przekroczył granice przyzwoitości. Wydawało mu się, że to on rządzi, wykroczył poza obowiązki komentatora. Chciał też, aby Kanał Sportowy, w którym pracuje obecnie, znalazł się na antenie Polsatu. To byłoby działanie sprzeczne z naszymi interesami i nie mogłem na to pozwolić. Wpuszczenie tej internetowej grupy do telewizji źle by się skończyło, bo ja tych ludzi dobrze znam. A po odejściu Mateusza zespół odetchnął, skończyły się napięcia.

Mateusz Borek organizował i promował walki bokserskie, pan je puszczał na antenie, a on je komentował. Trochę to się kłóci z niezależnością dziennikarską i obiektywizmem. Podobnie jak udział dziennikarzy Polsatu w reklamach, zwłaszcza firm bukmacherskich.

Jeśli chodzi o walki bokserskie, to się musiało skończyć. Co do reklamowania przez dziennikarzy jakichkolwiek produktów – nie mogę im tego zabronić. To jest prywatna telewizja, ludzie są dorośli, wiedzą, co robią. Chcą – proszę bardzo. Pokazują swoją twarz, każdy to ocenia jak chce. Ja bym nie reklamował. Ale też czasy się zmieniły. Panowie niczego nie reklamowaliście 20 lat temu, bo wam nikt nie proponował.

Nawet gdyby, to odpowiedź byłaby jedna. No więc rozmawiamy o zmieniającym się dziennikarstwie.

Dziennikarstwo się zmienia, ale wartości i zasady nie. Trudno przejść obojętnie nad niektórymi opiniami Wojciecha Kowalczyka czy Tomasza Hajty, które nie mają nic wspólnego z taktem i elegancją.

Każdy odbiorca telewizji ma swoich ulubieńców i ja to muszę brać pod uwagę. Kowalczyk i Hajto byli wybitnymi piłkarzami, coś osiągnęli, i mają prawo przedstawiać swoje opinie. Czasami coś palną, ale zdarza się to również w innych telewizjach ludziom teoretycznie poważniejszym i lepiej wykształconym. Ja Kowalczykowi i Hajcie tylko radzę, żeby koncentrowali się na meczu, nie brali się za politykę i unikali sformułowań, które mogą kogoś urazić, a ich postawić w niezręcznej sytuacji. Poruszacie panowie sprawę, która w dwudziestoleciu Polsatu Sport nie stanowi żadnego problemu i jest marginalna. Na szczęście mamy znacznie więcej powodów do satysfakcji z tego, co robimy.

Plus Minus: 20 lat temu rozpoczęła się historia Polsatu Sport. Kanał sportowy Telewizji Polskiej powstał sześć lat później. TVP miało bazę, Polsat startował od zera, a mimo to byliście pierwsi. Na czym polegała przewaga?

Nie tylko nasz sportowy kanał nie miał doświadczeń. Telewizja Polsat powstała w grudniu 1992 roku, a musiała rywalizować z potęgą i monopolistą. Szybko okazało się, że może to robić skutecznie. Z Polsatem Sport było podobnie.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich