Jodie Foster. Od cudownego dziecka do ikony kina

W 1976 roku, jako trzynastolatka, przyjechała do Cannes z filmem Martina Scorsese „Taksówkarz". 45 lat później Jodie Foster odbierze na festiwalu Złotą Palmę za całokształt twórczości.

Publikacja: 02.07.2021 18:00

Jodie Foster. Od cudownego dziecka do ikony kina

Foto: BEW

Cannes zmieniło moje życie" – powiedziała kilka tygodni temu Jodie Foster, laureatka dwóch Oscarów, z ponad 50 rolami filmowymi i czterema filmami, które sama wyreżyserowała. I dodała, że właśnie na festiwalu wspierającym kino autorskie zrozumiała, jaką drogą chce iść.

„Ona ucieleśnia wszystko, co dla artystów najważniejsze: nowoczesność, błyskotliwą inteligencję, niezależność i potrzebę wolności" – twierdzi z kolei Pierre Lescure, dyrektor festiwalu.

Jodie Foster zaczynała swoją karierę w czasach, gdy kino było potęgą. Gwiazdy nie rodziły się w dziesiątkach seriali, lecz na wielkim ekranie. Jedne były „fabrykowane" przez wielkie studia, inne starały się same budować swój wizerunek. Jodie Foster należała do tych drugich. Szukała wyzwań. „Są reżyserzy, którzy kochają podnośniki, efekty specjalne, wielkie spektakle – mówi. – Mnie to nie interesuje. Zawsze chciałam odwiedzać różne światy. Pracuję przy filmach, które pomagają mi odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jestem i gdzie jest moje miejsce".

Foster ma dziś 58 lat i za sobą 55 lat ekranowej kariery. Urodziła się w Los Angeles. Ojciec był pułkownikiem lotnictwa i agentem nieruchomości. Do stałych w uczuciach nie należał, a z kolejnymi partnerkami miał ośmioro dzieci. Jodie ma trzech przyrodnich braci z jego poprzedniego małżeństwa i siostrę z następnego. A do tego trójkę własnego rodzeństwa. Urodziła się trzy lata po rozwodzie rodziców, jako owoc ich przypadkowego spotkania. Największy wpływ na jej wychowanie miała matka Evelyn – producentka filmowa, aktorka i agentka zajmująca się obsadami, kobieta o bardzo silnej osobowości.

Jodie po raz pierwszy znalazła się w filmowej wytwórni jako trzylatka. Trafiła tam przez przypadek. Jej starszy brat Buddy był dziecięcym aktorem i miał próbne zdjęcia, a matka nie mogła znaleźć opiekunki. Ubrała więc córkę w kolorową sukienkę i zabrała ze sobą. Producenci zachwycili się – nie Buddym, lecz właśnie małą, rezolutną dziewczynką. Jodie zagrała w reklamie olejku do opalania i – jak sama mówi – od tamtej pory zawsze już pracowała.

– Mam świadomość, że kilka rzeczy w życiu bezpowrotnie straciłam – powiedziała mi w wywiadzie. – Ale znacznie więcej wygrałam. Przepracowane dzieciństwo dało mi bardzo dużo: poważny stosunek do życia, a przede wszystkim możliwość podróżowania. Jako młoda dziewczyna zwiedziłam pół świata, poznałam wielu interesujących ludzi. To bardziej otwiera horyzonty niż zabawa lalkami w przydomowym ogródku. Wiem, że gdybym nie grała w filmach, nie odbyłabym wszystkich podróży. Amerykanie nie interesują się innymi kulturami, tak naprawdę najlepiej czują się obok własnego basenu. Wielką wartością stało się też dla mnie wczesne odkrycie sztuki.

Przed kamerą

Kilkulatka niedługo uchodziła za dziecięcą gwiazdkę. Reżyserzy dostrzegli w niej dojrzałość i życiową mądrość, a nie wdzięk i słodycz. Trudno ją było nazwać „uroczym dzieckiem". Szybko zaczęła grać w filmach, na które kinowi bileterzy nie wpuściliby jej jako widza. Jako dwunastolatka była młodocianą prostytutką w „Taksówkarzu" Martina Scorsese, zaraz potem – rozpustną femme fatale w „Bugsy Malone" Alana Parkera.

– Nauczyłam się oddzielać życie od filmu. Poza tym myślę, że odrobina dojrzałego myślenia o świecie nikomu nie może zaszkodzić. Ja musiałam zastanawiać się, co w życiu naprawdę ważne – mówi dziś Foster.

Wtedy fascynowała talentem i silną osobowością, ale unosiła się wokół niej aura skandalu. A przecież Ameryka kochała niewinność. W prasie rozgorzały dyskusje na temat demoralizowania młodych aktorów.

Na tym tle kariera Foster załamała się. Młoda aktorka, za rolę w „Taksówkarzu" nominowana do Oscara, grała w marnych filmach, szukała szczęścia w kinie europejskim. Zdecydowała się też solidnie zająć nauką. Była wyjątkowo inteligentna. Mając trzy lata, płynnie czytała, potem – mimo wielu zawodowych obowiązków – skończyła renomowane francuskie liceum w Los Angeles, mówiła płynnie w języku Moliera. Gdy jako czternastolatka grała we francuskim filmie „Moi, Fleur Bleue" Érica Le Hunga, nie potrzebowała dubbingu. Jako osiemnastolatka znała dwa kolejne języki – hiszpański i włoski. W renomowanym Yale studiowała literaturę afroamerykańską. To miał być okres wytchnienia, nabrania dystansu do życia. A jednak znalazła się znów na pierwszych stronach gazet. Zakochany szaleniec dokonał zamachu na Ronalda Reagana, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Znów skandal, a przecież Ameryka nie lubi skandali.

– Nie chcę wracać myślami do tamtych wydarzeń, nie chcę ich komentować – powiedziała mi w rozmowie. – Ale wszystko, co w życiu przeżywamy, jakoś się w nas odkłada i wpływa na naszą osobowość. Każdy moment jest ważny, a te złe może nawet zapamiętuje się silniej.

Po studiach Foster próbowała wrócić na ekran. To nie był dla niej łatwy czas. Wiele dziecięcych gwiazd przeżywa tragedie, gdy widownia odrzuca je jako dorosłych aktorów.

– Tak rzeczywiście czasem bywa – przyznaje aktorka. – Zdarza się też, że dojrzewając, ludzie sami wycofują się z filmowego biznesu. Nie wytrzymują stresu, napięcia. Zakładają rodziny, znajdują sobie spokojniejsze zajęcia. O przetrwanie w Hollywood walczą tylko ci, którzy lubią żyć intensywnie. Ja do nich należałam.

Grała w filmach telewizyjnych i kinowych, ale ciągle czekała na wielką rolę. Aż wreszcie przyszła. Foster długo przekonywała reżysera Jonathana Kaplana, że w „Oskarżonych" może zagrać zgwałconą w barze, na oczach tłumu, dziewczynę, która w sądzie walczy o swoją godność. Reżyser bał się aury „zepsucia", jaka towarzyszyła Foster, ale w końcu uległ. A Jodie dostała za tę rolę Oscara. To był rok 1988. Zła passa odwróciła się. Cztery lata później przyszedł następny Oscar. Tym razem za kreację, jaką stworzyła u boku Anthony'ego Hopkinsa w „Milczeniu owiec" Jonathana Demme'a. Była tam studentką Akademii FBI, która zostaje włączona do śledztwa w sprawie seryjnego mordercy kobiet – psychopaty odzierającego swoje ofiary ze skóry. Gdy zostaje porwana córka senator, wszyscy zaczynają wyścig z czasem: z analiz wynika, że mają trzy dni na uratowanie dziewczyny. Na trop przestępcy nakierowuje młodą agentkę, prowadząc z nią intelektualną grę, więzień skazany za kanibalizm, grany przez Anthony'ego Hopkinsa, który również za rolę w „Milczeniu owiec" dostał Oscara.

Po tym sukcesie Foster stała się już aktorską legendą. Starannie wybierała role, bywało, że robiła sobie przerwy – roczną, dwuletnią, w latach 2013–2018 nawet pięcioletnią. Nie dała się zaszufladkować. Chciała grać różne postacie.

W „Sommersby" Jona Amiela (1993) tytułowy bohater pojawiał się w domu po sześciu latach walki w wojnie secesyjnej. Odmieniony. Z miasteczka wyjechał porywczy hulaka zdradzający żonę, wrócił delikatny i czuły mężczyzna, jedynie zewnętrznie podobny do dawnego siebie. Foster i Richard Gere w głównych rolach prowadzili grę nieuchronnie wiodącą do tragedii. Potrafili oddać najgłębsze namiętności i potrzeby, pokazać złożoność ludzkich zachowań i pragnień.

W „Nell" Michaela Apteda (1994) zagrała „dzikuskę" wychowaną w izolacji przez niepełnosprawną matkę, porozumiewającą się ze światem niezrozumiałym językiem. Kim mogła być dla ludzi, którzy ją odnaleźli? Cudakiem do pokazywania na jarmarkach? Głupią dziewczyną, którą można wykorzystywać seksualnie? Obiektem naukowych badań, pretekstem do zrobienia kilku doktoratów? Apted skontrastował dwa światy – cywilizacji i natury, pokazując, ile utraciliśmy w pośpiechu codziennego życia. A Foster po premierze przyznała: „Wejście w wewnętrzny świat bohaterki było dla mnie przeżyciem, którego nie zapomnę. Zdałam sobie sprawę, jak wiele tracę jako niewolnik cywilizacji, jak pozwalam sobą manipulować, a kontakt z ludźmi zamieniam na kontakt z rzeczami".

Z kolei w thrillerze „Azyl" Davida Finchera (2002) zagrała kobietę, która po rozwodzie kupuje czteropiętrowy dom na Manhattanie i wprowadza się do niego z córką. Już pierwszej nocy dochodzi do napadu. Trzech włamywaczy musi zamknąć się w „panic room" – odpowiednio wyposażonym pomieszczeniu, w którym można przetrwać wiele dni. Tam również znajduje się powód włamania, a bohaterka grana przez Foster musi stawić czoła napastnikom.

W „Bardzo długich zaręczynach" Jeana-Pierre'a Jeuneta (2004) była dziewczyną szukającą swojego narzeczonego, który zaginął w czasie I wojny światowej. Wyjątkową rolę stworzyła też w „Rzezi" Romana Polańskiego, gdzie kurtuazyjne spotkanie rodziców, których synowie pobili się w parku, zamienia się w test dojrzałości. W mieszczańskim salonie, przy stole, na którym stoi wazon z tulipanami i leży album z malarstwem Oskara Kokoschki, narastają agresja i hipokryzja. Opadają maski, z ludzi wychodzą demony, niespełnienie, fałsz, wzajemne pretensje. Spirala nakręca się. Po kilku szklaneczkach alkoholu na oczach widzów rozsypuje się mit mieszczańskiej rodziny i zachodniej poprawności. Foster, Kate Winslet, Christoph Waltz i John C. Reilly stworzyli znakomity kwartet, w którym nikt nie próbuje grać pierwszych skrzypiec. Nawet aktorka z dwoma Oscarami. To także duża umiejętność. I dowód dojrzałości.

Za kamerą

Po wielu różnorodnych kreacjach aktorskich przyszedł czas debiutu reżyserskiego. Ale nie zrezygnowała z grania. W filmie „Tate – mały geniusz" wcieliła się w prymitywną, ale czułą matkę zabiegającą o miłość swego genialnego dziecka.

Zawsze chciała reżyserować.

– To nie kwestia ambicji – tłumaczy. – Gdybym się nią kierowała, powinnam grać jak najwięcej i zarabiać olbrzymie pieniądze. W końcu to aktorzy mają w Hollywood najsilniejszą pozycję. Z tego punktu widzenia reżyseria jest najgłupszym posunięciem, jakie mogłabym wymyślić. To także wielkie ryzyko. Zawsze może znaleźć się ktoś, kto powie: „Po co ta Foster łapie się za coś, czego nie potrafi robić?". Ale reżyserując, łapię równowagę, próbuję pogodzić się ze światem.

Miała już szansę stanąć za kamerą przy „Milczeniu owiec", producenci postawili jednak na Demme'a, z którym zresztą Foster bardzo się zaprzyjaźniła. Zrealizowany rok później „Tate – mały geniusz" był zresztą strzałem w dziesiątkę. To film o wybitnie uzdolnionym chłopcu, którego matka jest prostą kelnerką i tancerką występującą od czasu do czasu w podrzędnych lokalach. Co taka dziewczyna może dać dziecku o ilorazie inteligencji powyżej 150 IQ i potwornej ciekawości świata? Nie stanie się jego przewodniczką po świecie nauki i sztuki, ale może je kochać. I kocha głęboko. O Freda walczy z nią inna kobieta – intelektualistka prowadząca szkołę dla małych geniuszy, która stwarza chłopcu idealne warunki do rozwoju, ale nie może mu dać tego, czego nie ma w życiu sama: miłości.

Film Foster jest opowieścią o dwóch światach – emocji i intelektu. Reżyserka nie lekceważy żadnego z nich, nie spłyca filmu sztucznymi wyborami, sprawiedliwie rozdaje racje matce i profesorce. Ale „Mały geniusz" jest przede wszystkim filmem o miłości. Tej największej, matczynej. Bezwarunkowej, dającej ciepło. To także film o inności i samotności, o tęsknocie za przyjaźnią.

W swoim drugim obrazie „Wakacje w domu" głównym bohaterem Foster uczyniła rodzinny dom, który daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa. W konflikcie pomiędzy intelektem i emocjami coraz bardziej opowiadała się za tymi drugimi.

– Tym silniej, im jestem starsza – podkreśla. – Nawet trochę się obruszam, kiedy słyszę, że moje filmy są intelektualne. Zadbałam o odpowiednie wykształcenie, przeczytałam sporo książek, chodziłam na wykłady z historii filozofii i psychologii, starałam się uważniej, głębiej przyjrzeć człowiekowi. Ale kręcąc film, całą moją wiedzę wykorzystuję do tego, by opowiadać o emocjach.

Mniej udane okazało się jej „Podwójne życie", w którym Mel Gibson wcielił się w statecznego biznesmena wychodzącego z depresji dzięki pacynce misia, którą znalazł na śmietniku. Motyw opowieści o rodzinnej jedności osłabił film, a mógł być dramatyczną opowieścią o chorobie gnębiącej wielu ludzi XXI wieku borykających się z samotnością.

W 2011 roku Foster dała na ekranie szansę Melowi Gibsonowi, a pięć lat później do „Zakładnika z Wall Street" zaangażowała Julię Roberts i George'a Clooneya. Clooney zagrał faceta, który w telewizyjnym programie analizuje sytuację na rynku ekonomicznym. W czasie jednego z nagrań do studia wdziera się chłopak, który idąc za jego wskazaniami, stracił wszystko. Showman staje się zakładnikiem. Rodzą się pytania: czy napastnik chce ukarać winnego życiowej klęski? A może tylko wykrzyczeć swój gniew? Rozpacz kogoś, kto poszedł na dno? Jest też w tym filmie telewizyjna realizatorka, która zadba, by słupki oglądalności stacji nadającej „show na żywo" szły w górę. A Foster, wykorzystując formułę thrillera, wpisała się w nurt filmów o przekrętach bankowych i przenikaniu się polityki oraz wielkiego kapitału. A jednak czuje się w „Zakładniku z Wall Street" fałsz: facet zepchnięty na dno okazuje się terrorystą, celebryci ocalają siebie, show i swoją przyjaźń, licząc przy okazji na miliony.

Przed sześćdziesiątką

Ostatnie lata zawodowo nie były dla Jodie Foster dobre. „Hotel Artemis" Drew Pearse'a, w którym w 2018 roku wróciła na ekran po pięciu latach przerwy, okazał się obrazem przeciętnym. Dopiero w obecnym, pandemicznym roku do kin wszedł „Mauretańczyk". Tytułowy bohater opartego na prawdziwych wydarzeniach filmu został oskarżony o werbowanie ochotników do akcji zamachu na World Trade Center. W Guantanamo, mimo braku aktu oskarżenia i dowodów, przesiedział 14 lat. Torturowany, poniżany, pozbawiony jakichkolwiek praw. Foster zagrała prawniczkę, która sprzeciwiając się systemowi, stara się doprowadzić do procesu. Dostała Złoty Glob, a grający Mauretańczyka Tahar Rahim był do tej nagrody nominowany. Podczas gali Oscarów 2021 film przepadł, choć wielu specjalistów wróżyło mu sukces. Być może w trudnym roku, gdy ludzie zwrócili się ku podstawowym wartościom, okazał się zbyt kontrowersyjny. Choć przecież twórcy opowiadali również o sile człowieka i nadziei.

Pytana przez dziennikarzy, czy nie żałuje ról, które odrzuciła i długich przerw w pracy, Foster odpowiada, że trochę tak. Że może była zbyt asertywna, może postawiła sobie poprzeczkę za wysoko. Ale dodaje, że życie jest też poza kinem.

Przez całe lata najbliższą osobą pozostawała dla niej matka. Do czasu, gdy Jodie odbierała drugiego Oscara, była nawet jej menedżerką. Pod koniec życia Evelyn Foster wpadła w demencję. Jeden ze swoich Złotych Globów Foster zadedykowała właśnie mamie. „Mamo – powiedziała wtedy – wiem, że wiele rzeczy, które się dzisiaj dzieją, nie dotrze do twojej świadomości. Ale chcę ci powiedzieć coś ważnego: kocham cię, kocham cię, kocham cię. Mam nadzieję, że jeśli powtórzę to trzy razy, to w jakiś magiczny sposób moje słowa dotrą do twojej duszy. Jesteś wspaniałą mamą. Zabierz moje słowa ze sobą, gdy będziesz gotowa, by odejść".

Evelyn Foster umarła w 2019 roku. Ale Jodie nie została sama. Miała swoje „życie poza kinem", choć nigdy nie było ono na pokaz. Aktorka nie dawała zarobić paparazzim, nie bawiła się do rana w nocnych klubach, nie zmieniała co chwilę partnerów. I nie komentowała plotek na temat swojego homoseksualizmu. Dopiero w 2007 roku przyznała otwarcie, że jest lesbijką. Ale też zaraz dodała, że życie prywatne jest wyłącznie jej sprawą: swoich związków nie ukrywa, ale też się z nimi nie obnosi publicznie. W 1993 roku na planie „Sommersby" Foster spotkała Cydney Barnard. Były razem do roku 2008. Sześć lat później Jodie Foster poślubiła aktorkę i fotografkę Alexandrę Hedison. A przede wszystkim urodziła dwóch synów. Nie zdradziła nazwisk ich ojców, podejrzewano, że poddała się zabiegom in vitro, ona sama jednak nigdy tego nie komentowała. Charles Foster ma dziś 23 lata, Kid Foster – 20.

Na pytanie: co dalej?, Foster odpowiada:

– Jako młoda dziewczyna spisywałam sobie listę celów do osiągnięcia. Dzisiaj już niczego nie muszę. Z radością sobie powtarzam: Mogę wybierać filmy, które uważam za ważne. Nie muszę konkurować z sobą sprzed lat. Dzięki tej świadomości czuję się szczęśliwsza. Kobieta pięćdziesięcioletnia znajduje się w „okresie przejściowym". Nie ma dla niej zbyt wielu ról. Zbliżam się do sześćdziesiątki i z radością będę grała sześćdziesięcio- czy też siedemdziesięciolatki. A potem osiemdziesięcio- i dziewięćdziesięciolatki. W młodości na wszystko reagujemy emocjonalnie i błyskawicznie. Żyjemy pospiesznie. Z wiekiem przychodzi spokój. Dziś kocham ład. Czekam i cierpliwie przygotowuję się na wszystko, co nadejdzie. 

Cannes zmieniło moje życie" – powiedziała kilka tygodni temu Jodie Foster, laureatka dwóch Oscarów, z ponad 50 rolami filmowymi i czterema filmami, które sama wyreżyserowała. I dodała, że właśnie na festiwalu wspierającym kino autorskie zrozumiała, jaką drogą chce iść.

„Ona ucieleśnia wszystko, co dla artystów najważniejsze: nowoczesność, błyskotliwą inteligencję, niezależność i potrzebę wolności" – twierdzi z kolei Pierre Lescure, dyrektor festiwalu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem