O tym, że się przechwalał, mówią mężczyźni, a o powodzeniu przekonują kobiety. I w tej sprawie to jednak one są bardziej wiarygodne. To powodzenie nie opierało się jednak na jakichś szczególnych przewagach erotycznych. Kobiety wspominają raczej, że potrafił być czuły, opiekuńczy, delikatny, dowcipny, a przecież uwodzi się słowami, a nie rozmiarem bicepsa. Rysia, o której w „Dzienniku" napisał, że była jedyną kobieta, którą naprawdę kochał i z którą chciałby mieć dziecko, opowiadała, że potrafił ją przekonać nawet do chodzenia na mecze bokserskie, choć boksu nie lubiła. Agnieszka Osiecka powiedziała mi: „Bo wy, faceci, robicie kariery, zajmujecie się polityką, gracie na giełdzie, a Leopold potrafił słuchać". Inna z kobiet stwierdziła, że Leopold był typem mężczyzny, do którego przychodzi się wypłakać w chusteczkę, a on w dodatku tę chusteczkę ma. Rzecz jasna nie był wolny od słabostek właściwych mężczyznom, to dlatego Bogna w „Dzienniku 1954" ma 16 lat, choć w rzeczywistości miała prawie 19. Sławę polskiego Nabokowa trzeba było po prostu lekko podrasować.
Ale Bogna, „lolitka", piękna maturzystka, którą Tyrmand uczył języka polskiego i historii, i z którą romansował, nie wspomina go ciepło. Nie uważa go nawet za przyjaciela. Mimo iż poświęcił jej w „Dzienniku" wiele pięknych słów, stwierdziła, że Tyrmand zadbał tam tylko o własny obraz.
Bogna to jedna z trzech najpiękniejszych kobiecych postaci polskiej literatury, obok Izabeli Łęckiej i Oleńki Billewiczówny, ale nie zapominajmy, że to tylko obraz stworzony przez Tyrmanda. Naprawdę relacja między nimi była belferska: on był guru, ona miała słuchać i pięknie wyglądać, żeby wszyscy mu zazdrościli. Pisał tak: „Bogna, demon bezmyślności i egoizmu (...) jest arcytworem przyrody". Został jej kochankiem, zapewne dużo jej dał, otworzył oczy na świat, ale chyba równie wiele jej zabrał. Ona była nastolatką, to miał być dla niej romantyczny czas wchodzenia w życie, tymczasem dostała dwa razy starszego kochanka-despotę. Charakterystyczny jest opis u Tyrmanda pewnej prywatki, na którą zaprosiła go Bogna, żeby się nim pochwalić. Z dumą opisywał, jak pognębił jej kolegów z klasy, dając popis boogie-woogie. Napisał potem, że to On, Tyrmand, uosabia ich ideały życia.
Jak było z jego elegancją? Ubierał się starannie, z dbałością o szczegóły czy raczej śmiesznie?
Tyrmand był przede wszystkim elegancki. Łatka bikiniarza, którą mu przyszyli niektórzy ludzie, nawet ci, którzy go w tamtym czasie znali, jest krzywdząca. Bikiniarstwo, bardzo konkretny sposób zachowania się i ubierania, Tyrmandowi było obce. Winne są te kolorowe skarpetki, które rzeczywiście nosił, choć nie były aż tak krzykliwe, jak głosi legenda. Bo kolorowe skarpetki nosili i bikiniarze, i Tyrmand, z tym że bikiniarze mieli oprócz tego buty na słoninie, wąskie spodnie, włosy zaczesane w kaczy kuper i krawat z palmami rosnącymi na atolu Bikini, gdzie Amerykanie dokonali próbnego wybuchu bomby atomowej, więc Bikini było antyradzieckie. A Tyrmand oprócz kolorowych skarpetek miał dobre buty, eleganckie spodnie, wełnianą marynarkę i kołnierzyk, taki jaki w ostatnim filmie nosił Fred Astaire, który słynny warszawski krawiec pan Daszkiewicz uszył mu, odcinając dół koszuli i wstawiając w to miejsce łatę, bo przecież i tak nie widać. „Welwetowe spodnie, zamszowa kamizelka, angielska koszula, bardzo młodzieńczy, fularowy krawat, juchtowe półbuty i białe wełniane skarpetki" – tak opisał swój wygląd podczas potańcówki w domu rodziców Bogny. Czytając jego zachwyty nad ubraniami, można wręcz pomyśleć, że to niemęskie, ale dla Tyrmanda to była obrona przed szarzyzną i bylejakością bierutowskiej Polski, którymi czuł się zwyczajnie obrażony.