Prof. Anna Giza-Poleszczuk: To się jeszcze da skleić

Społeczeństwo to może przede wszystkim wspólna wiedza o tym, jacy jesteśmy. Im bardziej ta wspólna wiedza składa się z negatywnych przekonań – że „nie ufamy sobie", „nie ma kapitału społecznego", „w Polsce rządzi bezinteresowna nieżyczliwość", „jesteśmy spolaryzowani" – tym bardziej to odbiera ludziom odwagę, by postępować w inny sposób - mówi prof. Anna Giza-Poleszczuk, socjolog.

Publikacja: 02.10.2020 10:00

Prof. Anna Giza-Poleszczuk: To się jeszcze da skleić

Foto: Forum, Krzysztof Żuczkowski

Plus Minus: Weźmy na chwilę w nawias pandemię. Mamy rok 2020, zbudowaliśmy piękne autostrady, stadiony, jest praca, której tak długo nie było, wynagrodzenia rosną, jest jeszcze do tego program 500+. A jednak wystarczy włączyć telewizor, Facebooka (nie mówiąc o Twitterze), i aż wylewają się stamtąd niezadowolenie, frustracja, złość, napięcia społeczne, rosnąca polaryzacja. Jakie niezaspokojone potrzeby Polaków za tym stoją?

Zadowolenie z życia w Polsce rośnie. Wskazują na to wyniki badań takich jak „Diagnoza społeczna" i innych prowadzonych przez prof. Janusza Czapińskiego. Na poziomie indywidualnym niezaspokojonych potrzeb o charakterze podstawowym jest coraz mniej. Natomiast niezaspokojoną, a drugą co do ważności w hierarchii potrzeb Maslowa, jest potrzeba przynależności – poczucia, że jest się częścią dobrej wspólnoty.

Dobrej?

Niekoniecznie ofiarnej i patriotycznej, ale takiej, w której ludzie darzą się życzliwością, mają wspólne cele itd. Takiej, w której podstawą nie jest posiadanie wspólnego, wewnętrznego wroga. Obecnie polityka polega na jego wskazywaniu.

Z jednej strony wróg pojawia się w postaci „moherowych beretów", „ciemnogrodu", nacjonalistów, którzy zagrażają postępowi i modernizacji. Takie myślenie jest silnie ugruntowane – i jest mi bardzo przykro, że wiele osób, które znam i cenię, dokonuje takich łatwych klasyfikacji. Z drugiej strony wewnętrznym wrogiem są ci, którzy chcą „zabrać zdobycze modernizacji", seksualizować dzieci, uczyć je masturbacji itp. Jedno i drugie uproszczenie jest oczywiście nieprawdą. Ale jeszcze 10 lat temu ludzie zdawali sobie sprawę, że to jest retoryka polityczna, façon de parler, a grupa radykałów była niewielka. Dziś kłótnie polityczne pojawiają się także podczas rodzinnych obiadów.

Dlatego drugą najbardziej niezaspokojoną potrzebą Polaków jest spokój wewnętrzny. Jest on możliwy jedynie wówczas, gdy czujemy, że pod całkiem naturalnymi i nieuniknionymi różnicami istnieje podstawa wspólnych wartości, płaszczyzna, na której możemy być razem. W tej chwili takiej płaszczyzny nie widzę. Niemal każdy temat budzi kontrowersje.

Faktycznie tak często kłócimy się przy obiedzie o politykę? A może ta polaryzacja to jedynie obraz medialny?

Ale obraz medialny ma ogromną moc! Jest lustrem, w którym widzimy Polaków jako społeczeństwo – i tylko tak możemy ich zobaczyć, tak jak i samych siebie. Socjologia mówi nam, że im bardziej pokazujemy coś w lustrze, tym bardziej staje się to prawdą. Społeczeństwo to także – a może nawet przede wszystkim – wspólna wiedza o tym, jacy jesteśmy. Im bardziej ta wspólna wiedza składa się z negatywnych przekonań – że „nie ufamy sobie", „nie ma kapitału społecznego", „w Polsce rządzi bezinteresowna nieżyczliwość", „jesteśmy spolaryzowani" – tym bardziej to odbiera ludziom odwagę, by postępować w inny sposób. Boimy się wówczas wyjść ze skorupy, bo myślimy: „a nuż to jest prawda"?

Kto jest za ten stan odpowiedzialny?

Gigantyczna społeczna odpowiedzialność spoczywa nie tylko na politykach, ale i na ekspertach. Oni powinni zdawać sobie sprawę z tego – co pokazuje świetnie Bruno Latour (francuski antropolog i socjolog – red.) – że społeczeństwo istnieje za sprawą swoich rzeczników, za sprawą tego, co oni o nim opowiadają, jakie mu przypisują cechy itp. Bo skąd 38 milionów ludzi ma wziąć wiedzę o sobie samych jako wspólnocie społecznej? Przecież nie znamy wszystkich współmieszkańców naszego świata – nawet i to, że jest nas 38 milionów, wiemy, by tak rzec, z drugiej ręki. W sprawach społecznych i kulturowych granica między tym, co rzeczywiste, a tym, co powiedziane, jest bardzo płynna. Słowa mają gigantyczne znaczenie. Jeśli my, uczeni czy dziennikarze, mielibyśmy przeciwko czemuś protestować, to przeciwko nieodpowiedzialności ekspertów i polityków. Zastanawiam się, jak się dzisiaj czują ci, którzy, żeby zyskać mandat w Sejmie, pozwalali sobie na podgrzewanie i podsycanie wzajemnych niechęci. Prawdopodobnie robili to instrumentalnie i całkiem świadomie, bo wątpię, że któryś z nich naprawdę wierzy, że WHO zaleca trzylatkom masturbację albo – z drugiej strony – że patriotyzm jest czymś niebezpiecznym.

A nie jest tak, że takie jątrzenie jest nieodzowną cechą polityki?

Ono jest bardzo niebezpieczne, kiedy jego ofiarami padają słabsze grupy i mniejszości – bo one biorą to do siebie, i słusznie, bo wiedzą, jakie demony potrafi obudzić taka retoryka. Politycy mają twardą skórę, potrafią się otrząsnąć i iść dalej mimo wszystkich przypinanych im straszliwych łatek; są też bardziej chronieni przed atakami nienawiści. A imigranci czy „moherowe berety" – już nie. Notabene ta ostatnia grupa została wykreowana jako wróg publiczny na bazie całkowicie marginalnego zjawiska, jakim byli wówczas słuchacze Radia Maryja. Apogeum tej nagonki była kompletnie nieodpowiedzialna kampania wyborcza pod hasłem „Zabierz babci dowód". Mniejszości stają się zakładnikami tej debaty i nie dziwię się, że mogą stracić poczucie bezpieczeństwa. Taki dyskurs ośmiela osoby przepełnione nienawiścią lub znajdujące się na krawędzi szaleństwa do dokonywania niebezpiecznych czynów – osoby te zaczynają myśleć, że w takim razie mają prawo do podpalenia baru prowadzonego przez Syryjczyka lub zwyzywania kobiety w moherowym berecie.

Co się stało, że polaryzacja tak wzrosła w ostatnich latach? Nie przypominam sobie, żeby w latach 90. byli w Polsce wyznawcy Akcji Wyborczej Solidarność czy SLD, tak jak teraz mamy wyznawców PiS czy PO.

To prawda – temperatura gwałtownie wzrosła w ostatnich latach. Mam dwie hipotezy co do przyczyn. Pierwsza jest taka, że podstawowe decyzje w Polsce zostały podjęte i nie ma od nich odwrotu. To, co najważniejsze, dokonało się – mamy wolny rynek, weszliśmy w obręb globalnych procesów, jesteśmy członkami Unii Europejskiej itp. W tym sensie skończyła się możliwość wyróżniania się i pozycjonowania na mocy racjonalnych argumentów, pozostała jedynie przestrzeń dla emocji. Wszyscy politycy zdają sobie sprawę, że wyjście z Unii nie jest realną opcją, ale można z jednej strony mówić, że „najwyższy czas wstać z kolan", a z drugiej bić na alarm przed polexitem. Nie ma też realnej możliwości wyjścia z globalnej gospodarki, ale z jednej strony można repolonizować, a z drugiej przestrzegać przed reaktywacją socjalizmu.

Teza, że najważniejsze decyzje zostały podjęte, jest dość dyskusyjna. Nadal słaby jest dostęp do usług publicznych, państwo nie umie rozwiązać fundamentalnych problemów związanych z edukacją, transportem publicznym, mieszkalnictwem. Faktycznie politycy nie mogą nic ugrać przed wyborami, mówiąc o tych sferach funkcjonowania państwa?

Mówiąc o tym, co się dokonało, mam na myśli sprawy fundamentalne – wejście w orbitę wolnego rynku i demokracji. Oczywiście, są sfery pozostawiające wiele do życzenia. I tu wskażę na drugi powód nakręcania emocji w debacie politycznej. Szalenie trudno jest budować programy w sferach, które są naprawdę najważniejsze, takich jak system edukacji, energetyka czy ochrona zdrowia. Nie ma tu łatwych rozwiązań ani tym bardziej cudów, a każde skuteczne działanie oznacza krew, pot i łzy – wymaga ogromnego wysiłku. Choć wszyscy czujemy, że potrzebne byłyby śmiałe decyzje i wizja, to nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się budować programu politycznego na propozycjach poważnych reform polityk publicznych.

Dlaczego? Przecież w Polsce są eksperci, którzy mogliby stworzyć profesjonalne programy reform.

Ale politycy się nie odważą, by takie programy zaproponować. Weźmy przykładowo ochronę zdrowia. Jest wiele spraw, o których warto porozmawiać – o dopłatach do usług, o tym, czy faktycznie instytucjami ochrony zdrowia powinni zarządzać lekarze; o tym, czy ulokowanie szpitali na poziomie powiatów to faktycznie najlepszy wybór. Za każdą realną reformę ktoś zapłaci. Nikt nie będzie ryzykował rozjątrzenia pielęgniarek albo górników. Mamy do czynienia z brakiem odwagi politycznej i kryzysem przywództwa, nie ma kogoś, kto powie: „trzeba to zrobić – i ja za tym stoję". Jeśli więc nie można zbudować debaty politycznej wokół spraw naprawdę ważnych, to zostaje nam program edukacji seksualnej, moherowe berety i tego typu fantazmaty.

Tak wygląda polityka nie tylko w Polsce.

To prawda, Polska nie jest jedynym krajem, w którym mamy do czynienia z rosnącą polaryzacją i pojawieniem się wielkich emocji. Kto dziś ma wpływ na gospodarkę globalną, na globalne procesy? Wszystkie kraje weszły w obręb działania procesów, które wymknęły się spod kontroli. Próbuje się dokonywać tu i ówdzie drobnych modyfikacji, ale one nie zmieniają biegu rzeczy. Gwałtownie załamała się Fukuyamowska teza o końcu historii: najwyraźniej wiele jeszcze przed nami. Pojawia się coraz więcej tzw. złośliwych problemów (wicked problems), wskazujących, że nasza pewność siebie – że wiemy, co robimy, i mamy modele pozwalające panować nad rzeczywistością – była nieuzasadniona. Nieprzewidziany przez ekspertów kryzys finansowy tli się do dzisiaj, a zapłacili zań nie ci, którzy do niego doprowadzili, tylko zwykli obywatele. A jednocześnie mnożą się narracje – takie jak w filmie „The Big Short" czy „Wilk z Wall Street" – które bezlitośnie obnażają cynizm i chciwość; tymczasem jeszcze niedawno wśród liderów finansjery bez skrępowania głoszono, że chciwość jest tym, co napędza gospodarkę. Odpowiedzią na te problemy jest kolejna potrzeba niezaspokojona w polskim społeczeństwie – ogromny głód wartości.

W Polsce do pojęcia „wartości" odwołuje się przede wszystkim prawica.

Z jednej strony podczas Marszu Niepodległości kilka lat temu szła kolumna młodych mężczyzn niosących wielki transparent z napisem „My chcemy Boga". Ale i wśród ludzi o zupełnie innych poglądach pojawia się ta potrzeba wartości: widać ją w nowych ruchach religijnych, zainteresowaniu medytacją, a nawet wegetarianizmem i weganizmem. W żadnym wypadku nie mówię o tym lekceważąco – wegetarianizm czy weganizm to też poszukiwanie wartości, to próba powiedzenia: „wszystkie żywe istoty są moimi braćmi i nie będę ich zabijała".

Potrzeba wartości jest ogromna i w jej imię jesteśmy gotowi np. chodzić po zakupy z własnymi torbami materiałowymi, które potem skrzętnie pierzemy; albo też jechać na drugi koniec miasta po śliwki, które same spadły z drzewa, których nikt brutalnie nie zerwał. To wszystko wymaga wysiłku i hartu ducha; to nie są próżne deklaracje. Jest coraz więcej podobnych ruchów. Choćby masowe działania związane z opieką nad psami w schroniskach, gdzie dwa razy w tygodniu wyprowadza się je na spacer, przytula – to przejaw tego, że chcemy, by życie było czymś więcej niż dobrą zabawą i dobrym samopoczuciem.

Czy jest szansa, by Polakom przywrócić wspólnotę wartości?

Powiem coś prowokacyjnego: czasami w niszach medialnych pojawiają się głosy, że powinniśmy przywrócić monarchię. W Polsce obecnie taki pomysł jest oczywiście nie do przeprowadzenia, ale dla myślowego eksperymentu potraktujmy te głosy poważnie ze względu na to, jaka idea za nimi stoi. Monarcha, choćby w Wielkiej Brytanii, Danii czy Holandii, jest gwarantem porządku wartości i porządku spójności. Mamy różne partie, ale jedną królową. Ona zapewnia przestrzeń, w której wszyscy jesteśmy razem. Niezależnie od tego, z jakiej partii jest premier Wielkiej Brytanii, musi się tak samo napocić, zdając przed królową sprawę ze swoich działań.

Nie mamy jednak ciągłości dynastycznej.

To prawda – w pewnym momencie zawiedli nas Jagiellonowie i już wtedy zaczęły się kłopoty. (śmiech) Ale, powiem to półżartem, słyszałam hasło „Lewandowski królem Polski" – i za tym też stoją konkretne wartości, bo Robert Lewandowski jest ikoną żelaznej samodyscypliny. Mówiąc poważniej, jest bardzo dużo możliwości sklejenia naszej wspólnoty politycznej. Polacy mają te niezaspokojone potrzeby, o których mówiłam na początku, i mają też dobrą wolę. Kiedy próbuję na zajęciach uświadomić studentom ich złe nawyki, ale też pokazać, jak z nich wyjść, to oni bardzo pozytywnie na to reagują. Ogromną rolę mają tu do odegrania szkoły na każdym poziomie. Jeżeli pojawi się w nich nastawienie na umiejętność budowania konsensusu, poczucia własnej wartości, będzie to podstawa do tworzenia wspólnoty.

A co z Kościołem? Kiedyś odgrywał rolę spajającą społeczeństwo.

Kościół ma bardzo ważną rolę do odegrania, choć czasem obawiam się, że jest już na to za późno. Wielkim zaniedbaniem Kościoła było to, że zapomniał o esencji chrześcijaństwa, jaką jest miłość, skupiając się na drobnych zakazach i nakazach, na kazuistyce. Przez to nie zdołał zapobiec temu, że tę wielką wartość rozmieniamy coraz częściej na drobne, przyjmując hedonistyczny styl bycia.

Być może Kościół zdoła jeszcze odegrać swoją rolę, ale musi zmienić język. Do ludzi trzeba inaczej mówić. Mówiąc krótko: potrzeba więcej Tischnerów i Bonieckich. 

Prof. Anna Giza-Poleszczuk – socjolog, dziekan Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2012–2019 prorektor UW

Inspiracją dla wywiadu były prace wykonane w ramach projektu „Oczyszczalnia", realizowanego przez Laboratorium Więzi. W ramach projektu powstało opracowanie „Mapa polskich różnic". Opracowanie i informacje o projekcie można znaleźć na stronie https://projektoczyszczalnia.wiez.pl/

Plus Minus: Weźmy na chwilę w nawias pandemię. Mamy rok 2020, zbudowaliśmy piękne autostrady, stadiony, jest praca, której tak długo nie było, wynagrodzenia rosną, jest jeszcze do tego program 500+. A jednak wystarczy włączyć telewizor, Facebooka (nie mówiąc o Twitterze), i aż wylewają się stamtąd niezadowolenie, frustracja, złość, napięcia społeczne, rosnąca polaryzacja. Jakie niezaspokojone potrzeby Polaków za tym stoją?

Zadowolenie z życia w Polsce rośnie. Wskazują na to wyniki badań takich jak „Diagnoza społeczna" i innych prowadzonych przez prof. Janusza Czapińskiego. Na poziomie indywidualnym niezaspokojonych potrzeb o charakterze podstawowym jest coraz mniej. Natomiast niezaspokojoną, a drugą co do ważności w hierarchii potrzeb Maslowa, jest potrzeba przynależności – poczucia, że jest się częścią dobrej wspólnoty.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi