Jan Bończa-Szabłowski: Gombrowicz w czasach koronawirusa

Największą zaletą zakończonego właśnie Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego w Radomiu był fakt, że w ogóle się odbył – przyznał Tomasz Tyczyński, szef Muzeum pisarza we Wsoli. I to jest ta gorzka prawda.

Publikacja: 23.10.2020 18:00

Jan Bończa-Szabłowski: Gombrowicz w czasach koronawirusa

Foto: materiały prasowe

Walka o tę edycję trwała właściwie do końca. Małgorzata Potocka, sprawująca od tego sezonu pieczę nad Teatrem Powszechnym, organizatorem festiwalu, musiała wykazać się wielką determinacją. Myślę, że jeśli odwołałaby imprezę, nikt nie miałby jej tego za złe. Tak postąpiło wielu innych dyrektorów, przenosząc teatralne festiwale na kolejny sezon, transmitując w internecie spektakle bez udziału publiczności. Takie transmisje bez widzów, są jednak jedynie namiastką teatru, rodzajem gry komputerowej. Teatr jest przecież wspólnotą widzów i aktorów. Aktor wręcz musi czuć na sobie oddech widza, a dziś taki oddech może być najbardziej zabójczy.

Trzymałem bardzo kciuki za ten festiwal, mimo że ze względów na pandemię sam zrezygnowałem z bycia jurorem. Wiem, że kilka innych osób postąpiło podobnie. Udało mi się tylko namówić dyrektor Potocką, by do grona jurorów zaprosiła szefa Muzeum Gombrowicza. Poprzedni dyrektor teatru wprowadził bowiem dość kuriozalną zasadę, że Festiwal Gombrowicza w Radomiu będzie odbywał się niejako w kontrze do działającego w podradomskiej Wsoli Muzeum Gombrowicza, stąd wspomniany Tomasz Tyczyński, którego wiedza o Gombrowiczu budzi powszechne uznanie, mógł oglądać ten festiwal jedynie jako widz. Zamiast połączyć doświadczenia obu instytucji, każdy działał na swoją rękę. Jakie to polskie. Uważam zresztą, że jury jest piętą achillesową tego festiwalu. Myślę, że tak jak na wszystkich innych festiwalach ten skład powinien się stale zmieniać.




I sprawa najbardziej drażliwa. Rozumiem, że festiwal zależny od środków ministerialnych dba o dobre samopoczucie przedstawiciela MKiDN, gwarantuje mu hotel, honorowe miejsce na widowni przy prezydencie miasta czy głównym sponsorze. Ale przesadą jest, by w ramach wdzięczności za dofinansowanie imprezy mianować co roku tego przedstawiciela członkiem jury. I płacić mu za to stosowne wynagrodzenie. Czegoś takiego nie ma na żadnym festiwalu, a jest w Radomiu. To rodzaj sprytu poprzedniego dyrektora, który zresztą zakończył swą kadencję Złotą Glorią Artis, przyznawaną przez MKiDN. Znalazł się więc na tej półce co Penderecki, Wajda czy Gajos. Szczere gratulacje.

Ktoś powie, że znowu wkładam tu kij w mrowisko? Nie, raczej „dutykam palicem" Gombrowicza to, co jest tematem powszechnych kpin. Bo przecież w jury powinni zasiadać postacie tej klasy co prof. Jarzębski, Fiut, Olejniczak, Klementyna Suchanow, reżyserzy z Polski czy z zagranicy.

Piszę o tym nie tylko jako polonista, krytyk teatralny i pasjonat Gombrowicza, ale też ten, który inaugurował tegoroczny festiwal świetnie przyjętą adaptacją „Biesiady u hrabiny Kotłubaj". Było z tym spektaklem trochę zamieszania, jedne źródła podawały, że jest konkursowy, choć temu przeczyliśmy, tłumacząc, że aktorstwo Jana Peszka, Jacka Fedorowicza czy Jerzego Schejbala jest bezkonkurencyjne, więc nie podlega ocenie. Koniec i bomba.

Sam wiem, ile determinacji włożyliśmy w to, by tę sztukę wystawić. I bezgranicznie wdzięczny jestem Jerzemu Schejbalowi, że zgodził się na nagłe zastępstwo za prof. Jerzego Bralczyka, Tomkowi Jachimkowi, który błyskawicznie „wskoczył" w rolę kucharza Filipa, a Łukasz Stawowczyk, zastąpił jednego z chorych Gombrowiczów. I że Piotr Męderak, II reżyser, na prośbę chorej Magdy Piekorz przeprowadził próby wznowieniowe z nieco zmienioną obsadą. Nie wspominaliśmy o tym przed spektaklem, bo byłoby to domaganie się od widza taryfy ulgowej, a tego nikt nie chciał. To, że widzowie niczego się nie domyślili, i przyjęli nasz spektakl gorącymi brawami, było największą nagrodą. Bo cały ten festiwal był jakimś rodzajem determinacji. I oby jej nie zabrakło w kolejnych już „normalnych" edycjach.

Jeżeli władze Radomia zrozumieją, że Festiwal Gombrowiczowski może być wizytówką miasta nie tylko w wymiarze krajowym, to odniosą sukces. Teatr w Radomiu zaś powinien czcić Gombrowicza szczerze, a jednocześnie tak umiejętnie, by zazdrosny nie poczuł się jego patron, którym pozostaje przecież Jan Kochanowski.

Walka o tę edycję trwała właściwie do końca. Małgorzata Potocka, sprawująca od tego sezonu pieczę nad Teatrem Powszechnym, organizatorem festiwalu, musiała wykazać się wielką determinacją. Myślę, że jeśli odwołałaby imprezę, nikt nie miałby jej tego za złe. Tak postąpiło wielu innych dyrektorów, przenosząc teatralne festiwale na kolejny sezon, transmitując w internecie spektakle bez udziału publiczności. Takie transmisje bez widzów, są jednak jedynie namiastką teatru, rodzajem gry komputerowej. Teatr jest przecież wspólnotą widzów i aktorów. Aktor wręcz musi czuć na sobie oddech widza, a dziś taki oddech może być najbardziej zabójczy.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich