Vendée Globe. W 70 dni dookoła świata

Z bretońskiego portu po raz dziewiąty ruszyły wokółziemskie regaty Vendée Globe, brawurowe starcie samotnych żeglarzy, wspieranych przez coraz nowocześniejszą technologię, z potęgą oceanów. To wyścig bez zawijania do portów i pomocy z zewnątrz.

Publikacja: 13.11.2020 10:00

Start regat Vendée Globe we francuskim porcie Les Sables-d’Olonne

Start regat Vendée Globe we francuskim porcie Les Sables-d’Olonne

Foto: AFP

Płyną od niedzieli 8 listopada. Z powodu koronawirusa po raz pierwszy wystartowali niemal w ciszy, bez wiwatujących tłumów w Les Sables-d'Olonne i zwyczajowej świty setek jachtów. Mgła opóźniła sygnał startowy o godzinę i 18 minut, ale o 14.20 czasu lokalnego ruszyli: 33 jachty (nigdy nie było więcej), 27 odważnych mężczyzn i 6 dzielnych kobiet, większość z Francji, ale są też Niemiec, Włoch, Fin, Japończyk, Szwajcar, Hiszpan, czwórka z Wielkiej Brytanii oraz dwójka z podwójnym obywatelstwem: francusko-australijskim i francusko-niemieckim.

Płyną, by jak najszybciej samotnie okrążyć glob, bez postoju, bez pomocy. Jedyny dozwolony przystanek to powrót do Les Sables-d'Olonne w ciągu dziesięciu dni od startu. Można zawrócić, zrobić swoje i wystartować ponownie. W 2008 roku Francuz Michel Desjoyeaux zrobił tak i wygrał, choć miał 40 godzin straty. Jest jeszcze jedna możliwość: postój niedaleko brzegu w celu dokonania naprawy na jachcie zakotwiczonym poza znakiem przypływu.

Z pomocą zewnętrzną jest tak, że można o nią poprosić (niekiedy po prostu trzeba), ale oznacza to także koniec ścigania. Samotność jest prawdziwa – na pokład nie wolno zabrać nawet psa. Można jednak mieć WhatsAppa w telefonie satelitarnym, co niekiedy podnosi na duchu.

Pod pokładem jest mnóstwo techniki, lecz nie wolno używać zwykłej stacji pogodowej. Są jednak inne urządzenia zalewające sternika potokiem danych o wietrze i falach. W najnowocześniejszych konstrukcjach wśród ekranów, przycisków i pokręteł nie ma tak naprawdę czasu na normalną samotność. Morza nie widać, sternik, przyklejony do obrazu z komputera, wybiera strategię, manewruje i myśli, jaki będzie następny ruch. W telepiącej się i huczącej od uderzeń fal skorupie z włókien węglowych trudno nawet wypić kubek kawy.

Kierunek jest od 1989 roku ten sam: start w Bretanii, potem południe Atlantyku, zwrot obok Przylądka Dobrej Nadziei na wschód, czyli na Ocean Indyjski, potem ogromny Pacyfik w regionach południowych i za Hornem znów Atlantyk – na północ i trochę wschód, do wybrzeża francuskiego.

Początek temu wyścigowi dał w 1968 roku zainicjowany przez „The Sunday Times" Golden Globe Race – sławna rywalizacja, w której wzięło udział dziewięciu żeglarzy. Po 313 dniach żeglugi do mety dotarł tylko jeden – Robin Knox-Johnston (dziś sir Robin), na niespełna dziesięciometrowym drewnianym jachcie „Suahili".

W 1982 roku w kalendarzu wyścigów oceanicznych pojawiły się regaty BOC Challenge, znane potem jako Velux 5 Oceans Race, w których samotni uczestnicy okrążali Ziemię etapami, co nie miało takiego smaku, jaki daje wyścig non-stop. W 1989 roku obecny format wymyślił francuski żeglarz Philippe Jeantot – i się zaczęło.

Przez 31 lat Vendée Globe wyrobił sobie markę najtrudniejszego wyścigu samotników dookoła świata. Niektórzy mówią o największym wyzwaniu współczesnego żeglarstwa oceanicznego. Może to prawda – glob okrążyło samotnie mniej niż 200 osób, więcej poleciało w kosmos.

Fale wysokie jak Alpy

W 1997 roku do mety dopłynęła pierwsza kobieta – Francuzka Catherine Chabaud, potem deputowana do Parlamentu Europejskiego. Cztery lata później zaledwie 24-letnia Brytyjka Ellen MacArthur zajęła drugie miejsce po fantastycznej walce z Desjoyeaux. Była nawet blisko zwycięstwa, ale jej łódka zderzyła się pływającym po morzu pustym kontenerem.

Kolejni zwycięzcy bili rekordy trasy, opowiadali o górach lodowych, burzach i niebezpieczeństwach zderzeń z wielorybami, ptakami i latającymi rybami. Ten aspekt zawsze najmocniej przemawiał do wyobraźni.

Jak każde ekstremalne wyzwanie, regaty Vendée Globe są niebezpieczne. Przyniosły śmierć trójce uczestników. W 1992 roku Mike Plant zaginął na morzu w drodze na start. Trzy lata wcześniej w pierwszych regatach Amerykanin dopłynął do mety jako ósmy, ale sam się zdyskwalifikował za przyjęcie drobnej pomocy na trasie.

Anglik Nigel Burgess został złapany przez gwałtowny sztorm już w pierwszym dniu wyścigu z 1992 roku. Zdołał uruchomić awaryjne światło w pobliżu hiszpańskiego Przylądka Finisterra, ale utonął, będąc w kombinezonie ratunkowym. Został znaleziony następnego dnia, blisko łodzi.

W kolejnej edycji zginął Kanadyjczyk Gerry Roufs. Trafił na brutalną burzę na wodach Oceanu Południowego. Płynął na drugim miejscu, 1600 mil za liderem, Christophe'em Auguinem. 9 stycznia 1997 roku satelitarny nadajnik pozycji jachtu „Groupe LG 2" nagle przestał działać, ale boje ratunkowe nie zostały uruchomione, więc rozważano wiele scenariuszy – od zderzenia z górą lodową po utratę masztu lub zwykłą awarię anten. Ostatnie zanotowane słowa Roufsa brzmiały jednak: „Fale nie są już falami, są tak wysokie jak Alpy".

Francuzka Isabelle Autissier, która płynęła za Kanadyjczykiem, poinformowała, że nie miała z nim kontaktu radiowego już 7 stycznia i potwierdziła, że w rejonie szaleje sztorm z falami sięgającymi siedmiu metrów. „Tu jest wojna" – przekazała organizatorom w Bretanii.

Zarządzona w bardzo trudnych warunkach akcja poszukiwawcza nic nie dała, długodystansowe samoloty nie były w stanie dotrzeć do regionu zaginięcia – 2400 mil od wybrzeży Chile, tyle samo od Nowej Zelandii. Uczestników regat i inne jednostki zmierzające w stronę wypadku zatrzymywała fatalna pogoda. Autissier sama musiała się ratować, bo wicher uszkodził jej jacht, a ona złamała palec. Żeglarza szukano także z kosmosu za pomocą potężnego cywilnego satelity Kanadyjskiej Agencji Kosmicznej.

Po tygodniu poszukiwania przerwano, choć Chilijczycy podjęli jeszcze loty rozpoznawcze u wybrzeży Przylądka Horn, licząc na to, że żeglarz mógł nadal płynąć z uszkodzoną anteną. Niemal pół roku później, w czerwcu, załoga statku towarowego płynącego 250 mil od wybrzeża Chile u wejścia do Cieśniny Magellana podała, że zauważyła przewrócony wrak. Kadłub był cały. Kil nieuszkodzony. Samolot marynarki wojennej wykonał zdjęcia obiektu, ale po czterech dniach złej pogody jacht zniknął bez śladu. Analiza nagrań wykazała, że była to łódź Roufsa.

Edycja 1996–1997 przyniosła jeszcze inne wypadki, choć już nie tak tragiczne. Ives Parlier zderzył się górą lodową, ale został uratowany. Największym szczęściarzem okazał się „British Bulldog" Tony Bullimore, który przez cztery dni dryfował uwięziony pod kadłubem przewróconej do góry dnem łodzi. Znalazła go na czas australijska marynarka wojenna.

Francuz Rafael Dinelli też nie zdążył uciec przez potężnym sztormem, ale gdy był już bliski śmierci, został uratowany przez innego uczestnika regat – Brytyjczyka Pete'a Gossa, odznaczonego potem Legią Honorową.

Mniejszych urazów, zwichnięć i złamań było wiele. Czasami trzeba było radzić sobie z nimi tak, jak Francuz Bertrand de Broc w 1992 roku. Podczas wichury został uderzony liną w twarz i odgryzł sobie język. Przyszył go sam, kierowany radiowymi instrukcjami lekarza zawodów. Inny Francuz, Jean Le Cam, drugi na mecie w 2005 roku, cztery lata później czekał 16 godzin pod przewróconą łódką nieopodal Przylądka Horn. Uratował go wielki rywal i rodak – Vincent Riou, który przy okazji uszkodził własny jacht. W tym samym roku Yann Elies złamał kość udową podczas pracy na pokładzie przy wietrze dochodzącym do 50 węzłów i sześciometrowych falach. Dotarł do kabiny, nadał sygnał SOS. Wziął morfinę i czekał na środku oceanu na pomoc. Fregata australijskiej marynarki wojennej tym razem też zdążyła uratować Francuza.

Polski wątek w opowieściach z Vendée Globe też jest, choć skromny. W edycji 2012–2013 na jachcie „Energa" (dawnym „Hugo Bossie") wystartował kapitan Zbigniew Gutkowski. Płynął 11 dni, musiał się wycofać z powodu awarii autopilota.

Bez lewej ręki

Zwycięstwo ma oczywiście znaczenie, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś zagrozi (jak Ellen MacArthur) francuskiej dominacji, lecz można to przyznać w olimpijskim duchu – każdy, kto dopłynął do mety, może czuć się triumfatorem.

W tym roku znów zanosiło się na starcie francusko-brytyjskie w wykonaniu dwóch wybitnych fachowców: Jérémiego Beyou na „Charalu" i Aleksa Thompsona na „Hugo Bossie". Łódki mają nowe, świetne, z tej samej renomowanej stoczni. Francuz ma 44 lata, od 2008 roku startował w Vendée Globe trzykrotnie. Dwa razy musiał się wycofać, w poprzedniej edycji był trzeci. Jest typem perfekcjonisty, mocny charakter, żelazna wola, ale do pomocy wziął nawet panią psycholog, Miriam Sami, która opiekowała się m.in. Teddym Rinerem, gwiazdą światowego judo. Problem w tym, że już środę Beyou musiał zawrócić do Les Sables-d'Olonne z powodu awarii steru. Brytyjczyk (46 lat) startuje po raz piąty. Wcześniejszy bilans: dwa razy nie dopłynął do mety, potem był trzeci i drugi. Lubi technologiczne innowacje, lubi zaskakiwać rywali. Mówi dużo i chętnie – także to, że w poprzedniej edycji tylko złamane hydroskrzydło nie pozwoliło mu wygrać, że w tym roku jest faworytem i chętnie zostanie pierwszym nie-Francuzem w roli zwycięzcy. „Szybki i wściekły" – ten pseudonim nadał sobie sam.

Francuzi mają jednak przewagę i wymieniają w roli następców Beyou także dwóch kapitanów przed czterdziestką: Thomasa Ruyanta („LinkedOut") i Charliego Dalina („Apivia"), obaj są zdolni, z dobrą reputacją zdobytą w wyścigach poprzedzających ten najważniejszy.

Wciąż jest na trasie „Król Jean", 61-letni już Jean Le Cam, na jachcie o znaczącej nazwie „Yes we Cam!", jednym ze starszych w stawce. Z pań największe szanse na dobry wynik mają Samantha Davies („Initiatives-Coeur") i Clarisse Cremer („Banque Populaire X"). Brytyjka Miranda Merron 15 lat poświęciła na przygotowanie do debiutu. Płynie, jak mówi, w duchu dawnego Vendée – by szczęśliwie okrążyć glob. Alexia Barrier, Pip Hare i Isabelle Joschke także. Niemcy mają Borisa Herrmanna, który rozgłos zyskał w zeszłym roku, gdy na ekologicznie doskonałym jachcie „Malizia II" przewiózł przez Atlantyk znaną nastoletnią aktywistkę Gretę Thunberg, by mogła uczestniczyć w Szczycie Klimatycznym ONZ w Nowym Jorku. Bez pozostawienia śladu węglowego.

W tegorocznym wyścigu wystartował także Damien Seguin, pierwszy żeglarz niepełnosprawny. Ma 41 lat, urodził się bez lewej ręki. Został złotym medalistą paraolimpijskim w Atenach w samotnej rywalizacji na łódkach kilowych długości 2,4 m. Ten tytuł zdobył także w Rio de Janeiro. Był chorążym francuskiej ekipy podczas igrzysk w Londynie. Jemu też warto kibicować.

Latające maszyny

Regaty Vendée Globe są też wielkim technicznym wyzwaniem. Odbywają się na łódkach klasy IMOCA 60, która narodziła się w 1986 roku przy okazji regat BOC Challenge. Tworzą ją wyścigowe monokadłubowce długości 60 stóp (18,28 m), same w sobie będące dowodem wysokich umiejętności konstruktorów. Wzbogacone o rozwiązania wspierające długie, ekstremalne ściganie się po oceanach, stają się technologicznymi cudami współczesnego żeglarstwa.

W jachtach uczestników Vendée Globe zawsze wprowadzano wszelkie nowinki: obrotowe maszty, specjalne nadbudówki, nowatorskie systemy sterowania, wśród nich „łamane" płetwy sterowe, wymyślne konstrukcje bukszprytu albo półkoliste szyny systemu szotów grota. Najbardziej kreatywnym z żeglarzy był jedyny dwukrotny zwycięzca regat Francuz Michel Desjoyeaux, słusznie zwany „Profesorem". Sam projektował i testował nowe rozwiązania, wśród nich był nawet przesuwany na specjalnej szynie w kadłubie niezwykły przegubowy fotel, który zapewniał komfort nawigowania nawet podczas sztormu, a do tego mógł być szybko przekształcony w wygodną leżankę.

Postęp jest ciągły, widać go z edycji na edycję. Jacht „Écureuil-d'Aquitaine", na którym Titouan Lamazou zwyciężył w 1990 roku, już w niewielkim stopniu przypomina jednostki, które pojawiły się w Les Sables-d'Olonne w 2020 roku – te niemal latające nad wodą karbonowe maszyny z hydroskrzydłami.

Zegary dobrze pokazują skalę tego postępu: od 109 dni i prawie dziewięciu godzin na zamknięcie wokółziemskiej pętli w pierwszych regatach, do 74 dni i niespełna czterech godzin w 2017 roku. Prognozy dotyczące czasu zwycięzcy w obecnej edycji mieszczą się w przedziale od 59 do 70 dni, zależnie od pogody. Najczęściej słychać: 67–68 dni.

Na ten gwałtowny rozwój składa się kilka czynników: stosowanie nowych materiałów, powszechne wykorzystanie symulacji komputerowych w procesach projektowania jachtów, a już w trakcie wyścigu – lepsza znajomość trasy, zwiększenie jakości wszelkich danych oraz znaczące udoskonalenie narzędzi nawigacji.

Kto teraz zobaczy jachty Thomsona, Beyou, Dalina czy Ruyanta, ten zauważy przede wszystkim większe hydroskrzydła po bokach. Stuletni wynalazek (łodzie ze skrzydłami projektował Enrico Forlani już na przełomie XIX i XX wieku, wkrótce po nim zbudował taką jednostkę i bił rekordy prędkości wynalazca telefonu, sam Graham Bell) dość długo przebijał się do wyczynowego żeglarstwa, ale gdy pozwolono na stosowanie go w Vendée Globe, odwrotu nie było. Widać, że hydroskrzydła, dzięki którym łódki zamieniają się w ślizgacze, są coraz większe (urosły z ok. 3,5 do 5–6 m, nie są już „skrzydełkami kurczaka" sprzed czterech lat) i cięższe (przytyły co najmniej dwukrotnie, ze 100–150 do 300 kg). Przy okazji szerokość jachtów wzrosła do 11–13 m.

Do efektywnej pracy skrzydeł wystarczy wiatr wiejący z prędkością 12–13 węzłów. Jeśli wieje trochę mocniej, to jednokadłubowe jachty potrafią śmigać nad falami ze średnią prędkością bliską 30 węzłom, w bardzo sprzyjających warunkach osiągają nawet 35 węzłów. Osiem lat temu najlepsi byli dumni, gdy docierali do granicy 20 węzłów, cztery lata temu, gdy przekroczyli ją o 2–3 węzły. Jeśli konstruktorzy do końca opanują stabilność lotów przez wiele godzin i hydroskrzydła pozostaną odpowiednio wytrzymałe i niezawodne także na wzburzonym morzu, to te rekordy nieuchronnie będą poprawiane.

Już obecne jachty IMOCA 60 są projektowane w zasadzie tak, by latały. Kadłuby stały się bardziej krągłe i nieco węższe, by miały mniejsze opory ruchu i łatwo przechodziły do lotu. Jeden z najbardziej znanych projektantów w branży, Vincent Lauriot-Prévost z firmy VPLP (stworzył „Macifa" i „Banque-Populaire", zwycięzców z 2013 i 2017 roku), mówi, że prowadziły do tego trzy ważne przełomy: konstrukcja kadłuba ślizgowego w 1989 zaproponowana przez firmę Finot-Conq, potem uchylny kil wdrożony w latach 1996–1997 i wreszcie hydroskrzydła, stosowane od 2012 roku.

Projektanci nieustannie ścigają się na pomysły i usprawnienia. Czasem – jak to w wojnach technologicznych bywa – je kradną. Czasem padają ofiarą fałszywych podpowiedzi. W tym roku na trasie pojawiło się aż osiem nowych konstrukcji.

Prawie jak samoloty

Żeglarze dostają od swych pływających maszyn ogromne ilości informacji. Setki czujników (np. na „Hugo Bossie" Thompsona jest ich 350) odpowiadają za ciągłe poprawianie ustawień żagli, hydroskrzydeł i kilu, a także za optymalną pracę autopilota, który w najbardziej zaawansowanych wersjach ma już moduły sztucznej inteligencji, przewidujące nawet zachowanie fal przed dziobem.

Kokpit wygląda prawie jak kabina samolotu, wypełniona wskaźnikami i ekranami komputerów. Niektórzy z uczestników zakładają smartwatche, które także odbierają i wyświetlają istotne dane (np. prędkość i kąt wiatru) z jednostki nawigacyjnej.

Jachty wyposażone są w liczne kamery, dzięki którym możliwe są komunikacja ze światem i dokumentowanie rejsu, ale przede wszystkim kontrola przestrzeni przed jachtem, stanu żagli, skrzydeł i kluczowych urządzeń. Nie wszyscy je lubią, niektórzy wciąż wolą po prostu spojrzeć na maszt i pokład, lecz czasem oko obiektywu może pomóc.

W 13 jednostkach zainstalowano kolejną nowość – całodobowy system detekcji niezidentyfikowanych obiektów latających i ostrzegania przed nimi. Przy rosnącej prędkości, powiększonej rozpiętości skrzydeł, rozmaitych wypustkach i wielkich żaglach każde zderzenie może oznaczać katastrofę.

Rozwiązanie, przetestowane w regatach Transat Jacques Vabre, polega na zainstalowaniu na szczycie masztu dwóch kamer termowizyjnych, które pozwalają na skanowanie obszaru morza i zaalarmowanie sternika w przypadku wykrycia zagrożenia. Dodatkowym zabezpieczeniem podwodnym jest zamocowany w zakończeniu kilu nadajnik, którego pulsacyjne sygnały odstraszają walenie.

Znakiem czasu jest także to, że wypełnione elektroniką kokpity w niektórych łodziach są już całkowicie zamknięte, by manewry nawigacyjne i regulacje mogły odbywać się na sucho, bez nacisku żywiołów. – To jeszcze jedno podobieństwo do samolotów – mówią żeglarze, dodając, że zamknięcie wcale nie oznacza wzrostu komfortu, wręcz przeciwnie.

Łódka pędząca po szczytach fal narażona jest na drgania i obciążenia nieznane w przeszłości. Sternik, nawet z ogromnym doświadczeniem, nie jest w stanie stwierdzić, czy dociera do progu wytrzymałości każdego elementu jachtu, komputery robią to za niego, alarmując, gdy rośnie groźba awarii.

Kapitan może także nie docenić własnego wyczerpania. Elektronika i tu pomoże. Thomas Ruyant nosi pas, który stale mierzy puls i inne wskaźniki stanu organizmu. Wie dzięki temu, jaki ma poziom zmęczenia i kiedy nadchodzi potrzeba regeneracji. Również Alex Thomson wykorzystuje przenośne urządzenie z czujnikami do analizy stanu fizycznego i psychicznego.

To trochę odhumanizowane działania, ale uczestnicy Vendée Globe twierdzą, że człowiek wciąż się liczy i to on w końcu musi ocenić i zadecydować, ile cierpienia może zadać jachtowi i ile wytrzyma sam. – Siła naszych maszyn jest już większa, niż możliwości ludzi. Będę często podnosił hydroskrzydła, by trochę wyhamować – zapowiadał Thompson. Zwycięzcę poznamy zapewne około 20 stycznia. Parę książek o Vendée Globe już napisano, w 2013 roku powstał też film „Samotny rejs" w reżyserii Christophe'a Offensteina z niezłą obsadą: Guillaume Canet („Nie mówi nikomu"), Francois Cluzet („Nietykalni") i Samy Seghir. Główny bohater płynie, myśli nawet o zwycięstwie, ale odkrywa na pokładzie pasażera na gapę – chłopaka z Senegalu... 

Oficjalna strona regat: https://www.vendeeglobe.org

Śledzenie wyścigu: https://www.vendeeglobe.org/fr/cartographie

Płyną od niedzieli 8 listopada. Z powodu koronawirusa po raz pierwszy wystartowali niemal w ciszy, bez wiwatujących tłumów w Les Sables-d'Olonne i zwyczajowej świty setek jachtów. Mgła opóźniła sygnał startowy o godzinę i 18 minut, ale o 14.20 czasu lokalnego ruszyli: 33 jachty (nigdy nie było więcej), 27 odważnych mężczyzn i 6 dzielnych kobiet, większość z Francji, ale są też Niemiec, Włoch, Fin, Japończyk, Szwajcar, Hiszpan, czwórka z Wielkiej Brytanii oraz dwójka z podwójnym obywatelstwem: francusko-australijskim i francusko-niemieckim.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich