O Cheeverze (1912–1982) pisze się przede wszystkim jako o powieściopisarzu. On sam miał powiedzieć swojemu przyjacielowi w 1947 r.: „Pisać opowiadania chce mi się mniej więcej tak samo jak ru...ć kurczaki”. A jednak napisał ich około 200 – i na szczęście dla czytelników, bo są one dowodem, że w zwięzłej historyjce zawrzeć można kosmicznie wielowątkowe opowieści. Krytyka także je doceniła, przyznając m.in. Pulitzera za tom zebranych opowiadań, a Julian Barnes, znany brytyjski pisarz, uważając krótkie prozy Cheevera za „jeden z najjaśniejszych punktów literatury amerykańskiej XX wieku”, w przedmowie do „Wizji świata” pisze: „Cheever nigdy nie uszkodził sobie najgłębszej komory ucha i zawsze potrafił usłyszeć sunący po ziemi smoczy ogon”. To się nazywa komplement!
Bohaterowie Cheevera starają się być szczęśliwi w myśl przykazań czasu i miejsca, w którym żyją, czyli mitu o amerykańskim śnie, wzbudzającym zazdrość u tych, którzy go nie doświadczyli. Wiele postaci mieszka na przedmieściach Nowego Jorku w Shady Hill ze stacją kolejową, z której wyruszają do pracy, do miasta. Konsumpcjonizm jest kwestią przyzwoitości, tak oczywistą jak przynależność do standardów, wśród których na plan pierwszy wysuwają się regularne przyjęcia u sąsiadów („Gości w salonie Farquarsonów zdawało się jednoczyć milczące przeświadczenie, że żadna przeszłość nie istnieje, żadnej wojny nie było – że na świecie nie ma zagrożeń ani problemów”). Jest jeszcze alkohol, niezbędny rekwizyt spotkań, towarzysz dobrych chwil i wyciszacz tych gorszych.
Cheever buduje swoje historie na fundamentach rzeczywistości zdawałoby się tak stabilnych, że nic ich nie może naruszyć. A jednak. Bo kiedy bohaterowie są, jak Jim i Irene Westcottowie z opowiadania „Olbrzymie radio”, „ludźmi, którym w dochodach, dążeniach i szacowności udaje się najwyraźniej osiągnąć ową zadowalającą średnią rodem ze statystyk w uczelnianych biuletynach dla absolwentów”, to autor stawia ich w sytuacji, w której wypadają ze swoich ról. Wystarcza zepsute radio, które miast sączyć z głośnika takty klasycznej muzyki – transmituje dźwięki dochodzące z mieszkań niczego niepodejrzewających sąsiadów. Ekscytacje tym zaglądaniem w cudze życie przewyższają nie tylko zachwyt nad muzyką, ale i ujawniają pruderię życia na pokaz, w którym jest przecież pięknie, skoro należy się do amerykańskiej klasy średniej. Podobnie jest w innych historiach, w których fantastyczny element, pasujący na pozór do całości – okazuje się katalizatorem dekonstruującym mit spokojnego życia, w równowadze, bez skandali. Neddy Merrll, bohater „Pływaka”, siedział u sąsiadów nad brzegiem basenu ze szklaneczką dżinu (jakżeby inaczej), kiedy „zaświtała mu myśl, że zmierzając ostrym łukiem na południowy zachód, do domu mógłby dostać się wodą”. Brzmi niewinnie, ale ów Neddy przepływa hrabstwo szlakiem basenów sąsiadów. Finał zwykły być nie może.
Cheever jest nie tylko przenikliwym obserwatorem i psychologiem, ale ma upodobanie do żartów, tworząc komediodramatyczne miniatury z życia mieszkańców suburbiów. Ale też zauważa, że „współczesne życie, choćby i unosił się nad nim smród plastiku, okrutnie nadwerężyło takie podpory jak Bóg, Rodzina i Naród”.
W jednym z opowiadań pojawia się także Polka, Anna Ostrowik, która „lubiła gotować, lubiła, gdy się jej posiłki jadło i doceniało”. Jaką rolę odegrała – to już czytelnik musi przekonać się sam.