Potrzebny jest stół. Taki większych rozmiarów, bo przy kawowym w „Park marzeń” grać się nie da. Podzielona na niewielkie pola (lokacje) plansza jest naprawdę duża, do tego dochodzą żetony monet, znaczniki i rozmaite kafelki. Te ostatnie przedstawiają atrakcje typowe dla parków rozrywki i wesołych miasteczek. Są tu nawiedzone pociągi, kręte zjeżdżalnie do basenów, lodziarnie, kina i klasyczne karuzele.
Każda runda zaczyna się od losowania. Gracze otrzymują po kilka przypadkowych lokacji rozrzuconych po planszy oraz zestaw atrakcji. Potem mogą się wymienić nimi z innymi uczestnikami zabawy. Czasami trzeba oddać kilka lokacji w zamian za jedną atrakcję niezbędną do ukończenia inwestycji. Kiedy indziej to rywal jest w potrzebie i można się na nim obłowić. Po fazie negocjacji gracze umieszczają na swoich lokacjach posiadane atrakcje i odbierają monety za swoje włości. Najwięcej dostaje się za te ukończone, choć i te wciąż powstające generują niezły zysk.
Czytaj więcej
Czy Lem może oczarować graczy? Odpowiedź przynosi „The Invincible”.
Po każdej rundzie plansza zapełnia się coraz bardziej. Czwarta wieńczy zabawę; grę wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej monet. Wymaga to trochę czasu. Rozgrywka trwa co najmniej 20 minut, choć zdarza się, że i godzinę. Wszystko zależy od poziomu zaawansowania negocjacji. To kluczowy element zabawy i doskonała okazja, by odegrać się na rywalach.
„Park marzeń” to gra o nieskomplikowanych zasadach, a jednocześnie na tyle rozbudowana, by gracze lubiący kombinować mieli spore pole do popisu. I tylko szkoda, że tych wesołych miasteczek nie buduje się naprawdę.