Armand Duplantis – urodzony, by latać

Armand Duplantis sześć razy pobił rekord świata w skoku o tyczce i wyrasta na postać, której lekkoatletyka potrzebowała po odejściu Usaina Bolta, choć Szwed jest raczej grzecznym chłopakiem z sąsiedztwa.

Publikacja: 03.03.2023 17:00

fot. NemJim WATSON/AFP

fot. NemJim WATSON/AFP

Foto: JIM WATSON

Wszystko zaczęło się trzy lata temu w Toruniu podczas mityngu Copernicus Cup, właśnie tam niepozorny 20-letni chłopak pierwszy raz poleciał pod niebo. Pokonał poprzeczkę zawieszoną na wysokości 6,17 m – to tak, jakby przeskoczył nad żyrafą. Wyżej latać już nie chciał, rzucił tylko sędziom: „Zostawię sobie to na kolejny raz”.

– Atmosfera była fantastyczna, publiczność dała mi mnóstwo energii. Wszyscy na trybunach chcieli, żebym pobił rekord, i ja też tego chciałem. Pragnąłem dać show. Ten moment, kiedy przeskoczyłem poprzeczkę… W mojej głowie i sercu działo się tyle rzeczy, że aż trudno to opisać. Jakbym spacerował w chmurach. To był szalony dzień, to wszystko wydaje się nierealne – mówił później „Rz”.

Ukrainiec Siergiej Bubka, kiedy pierwszy raz ustanawiał rekord świata, był tylko kilka miesięcy starszy od Duplantisa. Francuz Renaud Lavillenie, któremu Szwed odebrał najlepszy wynik w dziejach konkurencji, miał 27 lat, kiedy oddał swój skok życia. Obaj przyznawali, że Duplantis dojrzeje do wybitności, bo talentem ich przerasta. Rozpoczęcie wyścigu z historią było jedynie kwestią czasu.

Kiedy on szykował się do rekordowej próby, Lavillenie miał swoje zawody w Rouen. Dzień wcześniej apelował do kibiców, żeby włączyli w telefonach tryb samolotowy i nie śledzili tego, co dzieje się w Toruniu. Prosił nawet Duplantisa po przyjacielsku, żeby ten „dał mu więcej czasu” i nie strącał z tronu tak szybko, ale Copernicus Cup był dniem koronacji, skok o tyczce doczekał się nowego króla.

Wielkie sny małego Szweda

Dziś Duplantis jest najważniejszą twarzą lekkiej atletyki. Trudno porównywać go do Bolta, bo wciąż więcej w 23-latku młodzieńczej nieśmiałości niż showmana, ale nikt inny nie ogniskuje uwagi kibiców tak jak on. Trudno się dziwić, skoro każdy jego występ to zagrożenie dla rekordu świata. Najlepszy wynik w dziejach konkurencji poprawiał już sześć razy.

Nie zawsze atakuje. Grę z rekordem świata prowadzi w sposób rozsądny, może wręcz wyrachowany. Bubka, czyli car tyczki, rekord bił aż 35-krotnie: 18 razy w hali i 17 razy na stadionie. Każdy kolejny taki wyczyn to nie tylko wydarzenie, ale także premia, obaj poprawiali więc rekord centymetr po centymetrze. Istotny jest nie tylko cennik, chodzi też o unikanie zbędnego ryzyka.

Duplantis, lecąc po przedostatni rekord (6,21 m), podczas mistrzostw świata w Eugene wcale nie musiał prześlizgiwać się nad poprzeczką. Komputerowa analiza pokazała, że miał aż osiem centymetrów zapasu – to margines, którym dysponuje już dziś, a przecież ciągle się rozwija. – To wszystko dopiero się zaczyna – nie ma wątpliwości Witalij Pietrow, trener Bubki.

Ostatni rekord (6,22 m) Duplantis ustanowił w Clermont-Ferrand podczas zawodów, które zorganizował Lavillenie. Opowiadał, że to był jego najważniejszy cel na sezon halowy, marzył, aby pobić go właśnie we Francji, „u Renauda”. – Prawda jest taka, że sam pomogłem stworzyć tego potwora – mówił na łamach „L’Equipe” Lavillenie, wspominając, że młody Mondo – bo tak mówią na Duplantisa bliscy – miał w pokoju jego plakat, a nie Bubki.

– Każdy rekord świata to niesamowite przeżycie i choć zawsze najbardziej szalonym wydarzeniem będzie dla mnie pierwszy z Torunia, to na drugim miejscu z pewnością umieszczę ten ostatni – mówi Duplantis. – Chciałem go pobić z tak wielu powodów, że sukces jest wręcz przytłaczający. Renaud zawsze był dla mnie idolem, inspiracją. Motywował oraz nauczył, że mogę mieć wielkie sny.

Jak groszek na łyżce

Kiedy Duplantis po pierwszym rekordowym skoku rozmawiał w Toruniu z dziennikarzami, do jego mamy podszedł Paweł Wojciechowski, czyli mistrz świata z Daegu (2011). – Co mamy z żoną zrobić, żeby mieć takiego syna jak Mondo? – zapytał, ale pani Helena nie umiała odpowiedzieć.

Wzrostem oraz wagą przypomina Bubkę, daleko mu do potężnie zbudowanego Piotra Liska. Jego bronią jest nie tylko technika, choć skacze tak, jakby urodził się do uprawiania tej konkurencji – szlifował ją na skoczni w ogródku pod okiem ojca od najmłodszych lat – ale przede wszystkim szybkość, którą potrafił przełożyć na moc. Niedawno założył się nawet z mistrzynią świata Shelly-Ann Fraser-Pryce, że pokonałby ją w biegu na 100 metrów.

To całkiem prawdopodobne, skoro rekord życiowy Jamajki wynosi 10,60 – to trzeci wynik w dziejach konkurencji – a w internecie można znaleźć nagranie z 2018 roku, gdzie podczas zawodów uniwersyteckich Duplantis osiąga czas 10,57. Taki rezultat widnieje przy jego nazwisku także na stronie internetowej światowej federacji World Athletics. – Dziś jestem szybszy – zapewnia.

Szwed używa bardzo twardych, sztywnych tyczek, a z tyczką jest trochę tak jak z łyżką, którą strzelalibyśmy groszkiem. Im mocniej ją nagniemy, tym groszek poleci dalej. Tak kiedyś o sukcesie syna opowiadał ojciec Greg, z zawodu też tyczkarz – całkiem niezły. Niektórzy uważają, że potrafi przekształcić swój pęd w taką siłę, która wyginałaby latarnie.

Można byłoby podejrzewać, że Duplantis jest jednym z beneficjentów rewolucji technologicznej, ale to nieprawda. Tyczki nie zmieniły się tak bardzo. Piotr Lisek w drodze na mityng w Monako zgubił kiedyś swój sprzęt i rekord życiowy wyrównał na tyczkach pożyczonych z magazynu. Później okazało się, że należały do Bubki.

Braterstwo broni

Duplantis jest dzieckiem dwóch krajów. Urodził się i wychował w Luizjanie, bo USA to kraj jego taty, ale ojczyznę wybrał po mamie. Telefon w tej sprawie pierwszy raz zadzwonił w 2015 roku, Mondo dopiero za kilka miesięcy miał wziąć udział w pierwszej międzynarodowej imprezie. Nie był to jednak żaden amerykański trener z zaproszeniem na obóz, tylko Szwedzi. Poznali się na jego talencie, byli zdeterminowani. Dzień później zadzwonili znowu i już nie przestawali dzwonić.

– Przekonywali mnie i rodziców. Powtarzali: powinieneś startować dla Szwecji. Jesteśmy świetnie zorganizowani. To brzmiało jak całkiem niezła oferta – opowiadał w rozmowie z „New York Timesem”. Nie wspomniał, że lekkoatleci w USA przed każdą wielką imprezą muszą przebrnąć przez wymagające krajowe kwalifikacje, a rynek sponsorski jest znacznie trudniejszy niż w Europie.

Może wygrało serce, a może po prostu rozsądek i chłodna kalkulacja. Dziś Duplantis jest ukochanym dzieckiem Szwecji. Wygrywa w rankingach popularności z piłkarzem Zlatanem Ibrahimoviciem i biegaczką narciarską Charlotte Kallą. Doszlifował język, starą toyotę brata zamienił na volvo, kupił mieszkanie i umawia się z modelką Desire Inglander, a podczas igrzysk w Tokio specjalnie ściągnął maseczkę, żeby rodacy widzieli, jak śpiewa hymn.

Mają z Desire wspólnego YouTube’a, ich pierwsze nagranie obejrzało ćwierć miliona widzów. Przez kilka miesięcy pokazywali fanom codzienność: sceny z podróży, hotelowego pokoju, świętowanie kolejnych sukcesów. Ostatnie nagranie pochodzi sprzed roku. Kończy je scena, gdzie Duplantis pije alkohol z beczki, którą dostał po pobiciu rekordu na halowych mistrzostwach świata w Belgradzie.

Można uznać, że do bycia Szwedem dorastał w trybie błyskawicznym, ale jego mama zapewnia, że już w dzieciństwie niebieska flaga z żółtym krzyżem wisiała na ścianie jego pokoju tuż obok plakatu podpisanego przez Lavilleniego. Nie ma tu żadnego przypadku. Francuz najpierw był dla Duplantisa idolem, a później – przyjacielem. Obaj podkreślają to na każdym kroku. To Lavillenie w Clermont-Ferrand pierwszy pospieszył do niego z gratulacjami.

Wcześniej, po historycznych zawodach w Toruniu, Mondo pokazał esemesa, którego kilka godzin wcześniej przysłał mu Lavillenie: „Dobrego dnia, dzieciaku. Tylko nie za dobrego!”. Obaj rywalizują w konkurencji, którą cechuje braterstwo. Tyczkarze zawsze dopingują się i wspierają, bo wybrali dyscyplinę ryzykowną, ale Duplantisa oraz Lavilleniego łączy coś więcej.

Poznali się w 2013 roku podczas mityngu w Reno. Lavillenie dzień po swoim starcie chciał zobaczyć, jak na rozbiegu radzi sobie tyczkarska młodzież. – Nagrywałem jego skoki, do dziś mam to wideo na telefonie – mówił Francuz i podkreślał, że traktuje Szweda jak młodszego brata. – Później dał mu książkę oraz kilka upominków. Przysłał też koszulkę z autografem. To właśnie ona trafiła na ścianę – wspomina mama Helena.

Obaj bili rekordy świata przy identycznym akompaniamencie: „Levels” Avicii. Lavillenie dziewięć lat temu pędził po rozbiegu w Doniecku, stawiając kroki w rytm kiepskiego remixu, Duplantis w Toruniu poprosił o oryginał. Wyjaśniał, że utwór szwedzkiego DJ-a, który w 2018 roku popełnił samobójstwo, go nakręca, choć przed samym startem woli raczej hip-hop, lubi też słuchać Beatlesów.

Kilka dni przed zawodami w Toruniu Duplantis podzielił się z kibicami w mediach społecznościowych zdjęciem Władysława Kozakiewicza z igrzysk olimpijskich w Moskwie. To miała być inspiracja, ale także dowód, że zna konteksty i przeszłość konkurencji. Amerykanin Sam Kendricks – żołnierz, patriota, miłośnik historii pochodzący z konserwatywnego domu – mówił kiedyś, że „Mondo ma podręcznik w głowie”.

Warzywa na końcu talerza

Nie może być inaczej, skoro ojciec rekordzisty świata Greg Duplantis stawał na podium mistrzostw kraju, reprezentował nawet Stany Zjednoczone podczas mistrzostw świata juniorów. Jego rekord życiowy to 5,80 m, co daje mu miejsce wśród 110 najlepszych zawodników w dziejach konkurencji. Wiadomo jednak, że świat zapamięta go nie jako sportowca, tylko ojca i trenera swojego syna.

Talent Mondo oszlifowała także mama Helena. Była wieloboistka oraz siatkarka towarzyszyła mu w Toruniu. Kiedy kilkadziesiąt minut po zawodach organizatorzy porządkowali już halę, jej syn wciąż rozdawał autografy i pozował do zdjęć z kibicami, a ona siedziała kilkadziesiąt metrów dalej na materacu do skoku wzwyż. – To wszystko wydaje się takie nierealne – mówiła wyczerpana. Niemal nikt jej nie zaczepiał, była sama. Świat dopiero poznawał twarze Duplantisów.

Los skazał Helenę na sport, skoro jej ojciec Lars Ake Hedlund był szefem lokalnego klubu i lekkoatletą długowiecznym: skakał o tyczce jeszcze w zawodach mastersów, jako 80-latek. Ona też miała talent, wystartowała nawet na mistrzostwach Europy juniorów w siedmioboju w 1983 roku. To był sezon, kiedy pobiła rekord życiowy. Później wyjechała do USA, gdzie podczas studiów poznała Grega.

Ich dzieci miały na podwórku trampolinę, liny do wspinaczki oraz prowizoryczny zeskok. Najstarszy Andreas osiągał jako tyczkarz niezłe wyniki na poziomie uniwersyteckim, Antoine gra zawodowo w baseball, a 19-letnia Johanna próbuje iść w ślady brata, ale nie pokonała jeszcze granicy czterech metrów. Mondo był w rodzeństwie najbardziej uparty. Zdarzało się, że kiedy bracia już się poddawali, on wciąż skakał. Wracał do domu ostatni.

Greg uczył syna techniki, Helena skupiła się na przygotowaniu fizycznym oraz diecie. Budowali swój warsztat tak samo, jak on rozwijał swój talent. Mondo opowiadał kiedyś, że w młodości był „grubym chłopakiem z college’u”, który warzywa odsuwał na drugi koniec talerza. – Teraz mogę zapewnić, że jest ich dużo więcej – podkreśla.

Właściwie co roku bił jakiś rekord świata: siedmio-, ośmio-, dziewięciolatków. Rósł w przekonaniu o nieograniczonych możliwościach. Możemy się zachwycać, że ma psychikę z żelaza, skoro rekordy bił podczas mistrzostw świata, ale przecież robi tylko to, co robił przez całe życie. Pewnie dlatego nie czuje strachu. To też element, który w opowieściach tyczkarzy się powtarza: nie ma w ich fachu rekordów bez odwagi.

Czytaj więcej

„Tár”: Labirynt minotára

Czarodziej

Duplantis jest dziś absolutnym mistrzem świata, bo w ciągu roku zdobył złoto na igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata oraz mistrzostwach Europy. Kiedy jesienią ubiegłego roku w przedostatnim mityngu sezonu Diamentowej Ligi trzykrotnie strącił poprzeczkę zawieszoną blisko 30 cm poniżej rekordu globu i przegrał, niektórzy byli zdumieni, że jednak czasem przegrywa z prawem ciążenia.

Ale to był tylko epizod, mówimy przecież o czarodzieju tyczki. Nieprzypadkowo mistrz olimpijski w skoku wzwyż Stefan Holm zestawił kiedyś na Twitterze dwa zdjęcia: noszącego okrągłe okulary Duplantisa oraz Harry’ego Pottera, maga z serii książek J.K. Rowling. – Mondo jest dziś w naszym sporcie prawdziwą gwiazdą rocka – mówi szef światowej federacji lekkoatletycznej Sebastian Coe.

Wyniki Duplantisa rodzą pytania o granicę ludzkich możliwości w skoku o tyczce. – Chciałbym skakać tak wysoko, żeby ludzie zaczęli się nad tym zastanawiać – mówił Szwed na łamach „Rz”. Lisek mówił kiedyś, że loty na wysokości 6,30 m wymagają nie tylko odwagi, ale także siły kulomiota oraz prędkości Bolta. Mondo jest coraz bliżej, choć ustaliliśmy przecież, że nie przypomina gladiatora. Pietrow na łamach szwedzkiego „Aftonbladet” mówi, że nawet 6,50 m jest możliwe.

Duplantis na razie wciąż się wzbija, szukając własnych limitów. Podkreśla, że chciałby zostać tyczkarzem większym niż Bubka. Pobić więcej rekordów, zdobyć więcej medali.

Ma 23 lata i już dziś ściga się tylko ze sobą. Oddał w karierze 60 sześciometrowych skoków, Bubka miał takich 46. Amerykański filmowiec Brennan Robideaux już kilka lat temu wymarzył sobie portretujący tyczkarza film o tytule, który później błyskawicznie podchwycili gromadzący się wokół Duplantisa sponsorzy: „Urodzony, by latać”.

Młody Szwed więc leci i będzie leciał dalej. Każdy konkurs z jego udziałem to show. Pisze własną legendę, ale się nad nią nie rozwodzi. Kiedy po pierwszym rekordzie świata pytaliśmy go o marzenia, odpowiedział jedynie: – Nie mam marzeń, mam tylko plany.

Wszystko zaczęło się trzy lata temu w Toruniu podczas mityngu Copernicus Cup, właśnie tam niepozorny 20-letni chłopak pierwszy raz poleciał pod niebo. Pokonał poprzeczkę zawieszoną na wysokości 6,17 m – to tak, jakby przeskoczył nad żyrafą. Wyżej latać już nie chciał, rzucił tylko sędziom: „Zostawię sobie to na kolejny raz”.

– Atmosfera była fantastyczna, publiczność dała mi mnóstwo energii. Wszyscy na trybunach chcieli, żebym pobił rekord, i ja też tego chciałem. Pragnąłem dać show. Ten moment, kiedy przeskoczyłem poprzeczkę… W mojej głowie i sercu działo się tyle rzeczy, że aż trudno to opisać. Jakbym spacerował w chmurach. To był szalony dzień, to wszystko wydaje się nierealne – mówił później „Rz”.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich