Rzeź, SS i klika Gomułki
W całym kraju atmosfera była bardzo napięta. Blokada informacyjna nałożona przez władze nie odniosła skutku, choćby dzięki Radiu Wolna Europa. Ludzie wiedzieli, co się dzieje, bo wiadomości docierały wewnątrz kraju różnymi drogami. Ich źródłem byli kolejarze, dostawcy, pracownicy zakładów kooperujących ze stoczniami. Prozaik Stefan Kisielewski na kartach swoich „Dzienników" pisał: „podobno strajk w stoczni trwa [...]. Nasza telewizja i radio odezwały się na ten temat po dwóch dniach, gdy cały świat trąbił już o tym na wszelkie sposoby".
Pisarz Leszek Prorok komentował: „Ponoć robotnicy Wybrzeża mają za złe Warszawie, że była spokojna. Ludzie, którzy na święta przyjechali z Trójmiasta, mówią, że najgorzej było w Gdyni. W pierwszych godzinach nad miastem było czarno od helikopterów, z których strzelano do ludzi. W Szczecinie zniszczony tylko gmach KW, lokale »Głosu Szczec.« w Domu Prasy i sklep dolarowy PKO na rogu pl. Żołnierza". Niezwykle plastycznie to, co działo się na Wybrzeżu, opisywał z perspektywy Krakowa Karol Eistreicher: „6.10. Gdynia – tłum napiera, nie tylko stoczniowcy. »Hurra«. Czołgiści odpalili, salwa, 4 zabitych, ranni. Atak na gmach Prokuratury. 5 tys. spiera się z wojskiem. Śpiewają Rotę. Cztery pochody. Zwłoki na drzwiach. Zastrzelono chłopca – 16 lat. Milicjanci otworzyli ogień do niosących zwłoki. Zabito dziewczynę niosącą flagę umoczoną w krwi zabitego chłopca". Poza Wybrzeżem pojawiły się ulotki: „Precz z czerwonymi katami Gdańska", „Śmierć mordercom robotników w Gdańsku", „Precz z rządem ucisku. Niech żyją elementy w Gdańsku", „Mordercy w rządzie", „Wolność nie zna ceny – mordercy są w ORMO, UB i MO", „Mordercy precz", „Niech żyje rok 1956", „Dziewczęta!!! Jako przyszłe matki nie pozwólmy na to, aby w okresie pokoju ginęły pod gąsienicami czołgów matki z dziećmi! Aby puszczano psy na ludzi, którzy walczą o swoje prawa. Niech żyje prawdziwa wolność!", „Patrioci powstańmy, bo na Pomorzu rzeź", „Niech żyje antykomunistyczne Wybrzeże!" i napisy na murach: „MO równa się SS", „Polacy do broni. Solidaryzujmy się z Gdańskiem". „Precz z komuną" czy „Precz z kliką Gomułki".
Do największych demonstracji poza Wybrzeżem doszło w Krakowie, Słupsku, Białymstoku, Bydgoszczy, Wałbrzychu, Chorzowie, Olsztynie i Wrocławiu. Najbardziej dramatyczny obrót przybrały one w Elblągu, gdzie doszło do kilkudniowych starć z milicją, podpalenia gmachu prokuratury, Tadeusza Sawicza, nieuczestniczącego w protestach. Na wieść o wykupowaniu przez młodzież materiałów łatwopalnych władze postanowiły otoczyć kilka budynków użyteczności publicznej kordonem sił porządkowych i przygotowywały się na odparcie ataków. Rzeczywiście, 200-osobowa grupa próbowała podpalić Komitet Miejski i Powiatowy PZPR, lecz nie udało się jej tego dokonać. Tłum atakował pocztę, bank, centralę telefoniczną oraz czołgi. 18 grudnia zginął przypadkowy przechodzień Tadeusz Sawicz, który w momencie, gdy otrzymał postrzał z milicyjnej broni, opuszczał bar. Milicja i wojsko do późnych godzin popołudniowych pacyfikowały miasto.
Rozwalcie te pętaczyny
W stolicy Małopolski 16 grudnia pojawiły się w akademikach ulotki wzywające do udziału w wiecu. Poza tym w zajezdni w wozie tramwajowym ujawniono ulotkę wykonaną pismem ręcznym przez kalkę na papierze maszynowym o treści: „Odezwa do robotników, studentów i młodzieży szkolnej. Bracia, nie dajmy się gnębić ciemiężycielom. Na gwałt odpowiadajmy gwałtem. Razem z Poznaniem, Sopotem i Gdańskiem występujmy czynem, aby nasza ciemna władza nie gnębiła nas. Do strajku, bracia!". Następnego dnia „wieczorem licząca 100 osób grupa młodzieży wznosiła w rejonie rynku okrzyki: »Niech żyje Gdańsk«, »Pomścimy Gdańsk«, »Przyłączcie się do nas«. Demonstrację zakończono, kiedy przybyły oddziały ZOMO. Siedemnastego grudnia na rynku zebrało się od 600 do ponad 3 tys. osób (w źródłach pojawiają się różne liczby), które wznosiły antykomunistyczne okrzyki, śpiewano Międzynarodówkę" – pisali o tych wydarzeniach historycy Łukasz Kamiński i Tomasz Balbus.
Demonstranci, spodziewając się zdecydowanej reakcji władz, zastosowali specyficzną taktykę walki. W momencie uderzenia milicjantów rozbiegali się w różnych kierunkach i gromadzili we wcześniej umówionych miejscach na Rynku lub jego najbliższych okolicach. Mieczysław Nowak, komendant wojewódzki MO w Krakowie, w rozmowie telefonicznej z wiceministrem spraw wewnętrznych Ryszardem Matejewskim relacjonował: „Grupa bardzo była ruchoma. Zbierali się, nie szli nigdzie razem, nagle w rynku i poza rynkiem zaraz było 20 pod pomnikiem, potem 50, potem już 100, 150 i to trwało bardzo krótko, na widok milicji rozpierzchli się, wpadli do domów studenckich i cześć". Szefowi MSW Kazimierzowi Świtale relacjonował zaś: „Bez przerwy się [z nimi] gonimy i oni się rozpraszają przy atakowaniu, wyrywamy zatrzymanych, zatrzymujemy, lejemy pałami".
Taki sposób walki spowodował, że milicjanci mieli problem w spacyfikowaniu protestu. Używano pałek, gazów łzawiących, armatek wodnych, a Świtała zalecał: „Weźcie jakoś rozwalcie, towarzyszu Nowak, w cholerę te pętaczyny".