Obładowani tobołami, z kłócącymi się dziećmi i cierpiącym w upale psem ładujemy do samochodu kolejne kartony z winem. A potem siadamy w domu i zamiast wakacyjnej romantyki pospolitość skrzeczy, a podrzędny sikacz nijak nie przypomina cudów, które piliśmy. Jak uniknąć tych błędów?
Podobne teksty pisałem już kilkakrotnie, lecz sądząc z maili i twitterowych wpisów, naród wciąż domaga się podpowiedzi. No to szybciutko.
1. Wybieramy cel podróży. To założenie idealne, ale co jeśli cel wybrała żona, mąż, niepijące dzieci i nie trafimy do słynnej apelacji? Wtedy rzucamy się do książek i internetów w poszukiwaniu informacji, kto i jakie wina robi w okolicy, a to wszystko dlatego, że…
2. …pijemy lokalnie. Każdy lubi barolo, rioję i chablis, ale dopóki nie jesteśmy w Barolo, Rioja czy w Burgundii, omijamy te wina. Szukamy tego, co powstaje w okolicy, a wina robią nawet w Szwecji, więc bez wykrętów. Są one zwykle świetnie dopasowane do lokalnej kuchni, a poza tym towarzyszy nam wtedy poczucie satysfakcji – o, patrz, to wino robią w sąsiedniej wiosce. No i uczymy się w ten sposób najwięcej.