Nowe Stany związków zawodowych

W Stanach Zjednoczonych nastąpił wysyp inicjatyw związkowych. Ich pojawianie się napędzają rosnące nierówności społeczno-ekonomiczne, uczucie bezsilności i brak poczucia bezpieczeństwa.

Publikacja: 03.06.2022 17:00

Protest przeciwko warukom pracy przed oddziałem Amazonu na nowojorskiej Staten Island, 1 maja 2020 r

Protest przeciwko warukom pracy przed oddziałem Amazonu na nowojorskiej Staten Island, 1 maja 2020 r.

Foto: Michael Nagle/Bloomberg/Getty Images

W grudniu 2021 r. pracownicy jednej z kawiarni Starbucksa w Buffalo przegłosowali utworzenie związku zawodowego, pierwszego w firmie. Szybko ich śladem poszły kolejne lokale. Obecnie związki działają już w ponad 50 kawiarniach tej sieci, a w ponad 200 innych pracownicy szykują się do głosowania.

Za utworzeniem związku zawodowego w marcu 2022 r. opowiedzieli się m.in. pracownicy nowojorskiego sklepu ze sprzętem i ubraniami sportowymi R.E.I., a potem największego nowojorskiego magazynu Amazona w dzielnicy Staten Island – który przeszedł do historii jako pierwsza uzwiązkowiona placówka tej korporacji. Amazon to drugi po Walmarcie największy pracodawca w USA, uchodzący za niezwykle nieprzyjazny dla związków zawodowych. W maju Izba Reprezentantów zagłosowała, głównie za sprawą demokratycznych ustawodawców, nad uznaniem prawa do zrzeszania się pracowników Kongresu.

Do głosowania szykują się pracownicy m.in. sklepów Apple’a w Atlancie i Baltimore oraz pierwszego z lokali sieci sklepów wielobranżowych Target w Wirginii. Ci ostatni mają nadzieję, że będą katalizatorem, tak jak ci ze Starbucksa w Buffalo, i uda im się zrzeszyć kolegów i koleżanki w sklepach tej sieci w całym kraju w jednym związku – Target Workers Unite.

– Zdecydowanie obserwujemy odrodzenie się ruchu związkowego w USA – mówił w podkaście „The Daily” Noam Scheiber, reporter „New York Timesa” specjalizujący się w tej tematyce. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy agencja National Labor Relations Board (NLRB) odnotowała 60-proc. wzrost liczby wniosków o pozwolenie na przeprowadzenie referendum na temat utworzenia związku zawodowego. – Takiego skoku nie widziałem od siedmiu lat, odkąd zajmuję się tym tematem, bo do tej pory mówiliśmy o tendencjach spadkowych – mówi dziennikarz.

Inicjatywy związkowe zazwyczaj pojawiają się tam, gdzie pracownicy są niezadowoleni z fizycznych warunków pracy albo z zarobków i świadczeń. Choć ostatnie zrywy należą do ciekawych wyjątków. Na przykład w magazynie Amazona w Bessamer w Alabamie, gdzie pracownicy prowadzą kampanię związkową, korporacja płaci stawki dwa razy większe niż minimalna stanowa. Starbucks oferuje jeden z najhojniejszych w sektorze pakietów socjalnych. Pracownicy tej sieci mają ubezpieczenie zdrowotne, składki emerytalne, możliwość wykupu udziałów, dopłaty do studiów. Inicjatywa związkowa też wyróżnia Starbucksa w sektorze gastronomicznym, gdzie tylko 1 proc. pracowników jest zrzeszonych.

Czytaj więcej

Jak pandemia koronawirusa zmieniła się w epidemię przemocy

Boom lat 30.

Obecna fala inicjatyw związkowych przypomina tę z lat 30. ubiegłego wieku, kiedy to rozpoczął się największy w historii Ameryki wysyp formalnych ugrupowań związkowych. Złożyło się na to wtedy kilka czynników.

Po latach 20., które naznaczone były prężnym rozwojem i wzrostem dobrobytu, w latach 30. nastała dekada gospodarczej depresji. Amerykanie ledwo wiązali koniec z końcem, pracowali ponad siły, za niskie stawki i wciąż drżeli o to, czy jutro będą mieli zatrudnienie. Tymczasem ich pracodawcy, będący liderami sektorów przemysłowych, opływali w bogactwo.

Amerykańscy robotnicy od dziesiątek lat podejmowali próby kolektywnych negocjacji oraz zbiorowych protestów. Do historii przeszły np. wielki strajk kolejarzy z 1877 r., strajk pracownic zakładów tekstylnych w Lawrence w Massachusetts w 1912 r. czy protest górników w Colorado, który zakończył się w 1914 r. śmiercią 21 osób.

Jednak dopiero w latach 30. ubiegłego wieku, przy rosnącej przychylności opinii publicznej, robotnicy z większą odwagą zaczęli podejmować kroki, by się zrzeszać. Pomógł też sprzyjający klimat polityczny.

W połowie lat 30. prezydent Franklin Roosevelt podpisał ustawę, która dała robotnikom prawo do zrzeszania się i wspólnego negocjowania warunków pracy oraz ochronę przed zwolnieniem za próby utworzenia związków zawodowych. „Żeby zapewnić minimum płacy, zapobiec nadmiernej eksploatacji pracowników i umożliwić układy zbiorowe” – motywował ustawę prezydent.

Przykładem zrywu pracowniczego w tamtym czasie był ten w General Motors. W połowie lat 30. sektor samochodowy był jednym z motorów amerykańskiej gospodarki, podobnie jak dziś sektor technologiczny. Sam tylko GM zatrudniał 250 tys. ludzi i produkował 50 proc. wszystkich samochodów wytwarzanych w Stanach Zjednoczonych. Praca w zakładach GM trwała pełną parą, ale nie była usłana różami.

Raz albo dwa razy w roku koncern zamykał fabryki, by przeprowadzić modernizację, pozostawiając pracowników na miesiąc lub dwa bez pracy oraz zarobków. Co więcej, robotnicy skarżyli się na wyzysk. „Musieli np. wykonać 100–120 ruchów ręką na minutę. To była praca ponad siły, która z czasem odbijała się na zdrowiu fizycznym i psychicznym” – opowiada Noam Scheiber.

Prezes General Motors Alfred Sloan był człowiekiem tak bogatym jak dzisiaj Jeff Bezos czy Elon Musk. Robotnikom nie podobało się, że nie uczestniczą w podziale zysków. W pewnym momencie stwierdzili, że nie pozostaną bezsilni, lecz spróbują wziąć sprawy w swoje ręce i w 1935 r. założyli związek zawodowy United Automobile Workers Union. Po fali 40-stopniowych upałów, w których pracownicy dostawali udarów, trafiali do szpitali, a nawet umierali, związek zaczął rosnąć w siłę, a jego członkowie głośno domagali się lepszych warunków pracy.

Gdy zimą zorganizowali strajki, kierownictwo GM wyłączyło ogrzewanie, przy temperaturze -10 stopni Celsjusza na zewnątrz, oraz zablokowało dowóz jedzenia do fabryk. Wtedy doszło do największych w historii zamieszek, w których wzięło udział 100 tys. ludzi i które praktycznie wyłączyły z produkcji cały przemysł samochodowy. General Motors, który w ciągu kilku tygodni strajku stracił miliony dolarów, w końcu się ugiął, uznał związek zawodowy za reprezentanta zatrudnionych, zaoferował 10-proc. podwyżkę oraz obiecał wsłuchiwać się w potrzeby pracowników.

Ze strachu przed strajkami oraz stratami inni potentaci zaczęli uznawać związki zawodowe powstające masowo w sektorze produkcji stali, wydobycia ropy, tekstylnym, spożywczym, a nawet mediowym. W latach 50., na które przypada największy rozkwit związków, aż 34 proc. amerykańskich pracowników było już zrzeszonych. Związki gwarantowały im ośmiogodzinny dzień pracy, wyższe stawki za nadgodziny, świadczenia zdrowotne i składki emerytalne. W rezultacie stały się fundamentem amerykańskiej klasy średniej.

Od lat 70. liczba związkowców w Ameryce systematycznie spadała. W 2021 r. tylko około 10 proc. Amerykanów było zrzeszonych, ale związki zawodowe do dzisiaj stanowią siłę polityczną. Ich poparcie dla kandydata startującego w wyborach wciąż jest elementem często przyczyniającym się do wygranej. Przy czym sympatyzują one głównie z kandydatami demokratycznymi, bo ta opcja polityczna jest zdecydowanie bardziej przychylnie nastawiona do zrzeszania się pracowników, walki o ich prawa i wolności osobiste niż republikanie. W 2021 r. 74 proc. demokratów i tylko 34 proc. republikanów popierało działalność związkowców i pozytywnie oceniało ich wpływ na to, co dzieje się w kraju.

Powtórka z historii

Eksperci dopatrują się podobieństw między obecną falą związkową a tą sprzed prawie 100 lat. Wskazują na nierówności społeczno-ekonomiczne, uczucie bezsilności i brak poczucia bezpieczeństwa spowodowane pandemią do tych, z którymi borykali się Amerykanie podczas wielkiej depresji. Takie nastroje zmuszają do szukania pomocy gdzieś indziej, np. w związku zawodowym – mówią badacze rynku pracy.

Zauważają, że jak za czasów Roosevelta, tak i za Bidena nastały sprzyjające związkom warunki polityczno-prawne. Obecny prezydent od początku kadencji zapewnia, że będzie najbardziej prozwiązkowym przywódcą w historii Ameryki. Jego administracja m.in. zmieniła skład NLRB – agencji ustanawiającej przepisy dotyczące rynku pracy – na bardziej przyjazny związkowcom. – To nie Wall Street budowało Amerykę, ale klasa średnia. Klasę średnią zbudowały związki zawodowe. One mówią głośno o sprawach związanych ze zdrowiem i bezpieczeństwem, z wyższymi płacami i chronią przed dyskryminacją rasową i wykorzystywaniem seksualnym – mówił Biden w marcu 2021 r.

Obecne kampanie związkowe przeprowadzają młodzi ludzie, przygnieceni długami za studia, rosnącymi kosztami utrzymania, rozczarowani rynkiem pracy, a zainspirowani lewicowymi poglądami Berniego Sandersa, ruchami Black Lives Matter, #MeToo i generalnie dążący do lepszego życia.

I wreszcie pandemia przyniosła wielką rezygnację – miliony ludzi rzucają pracę mimo inflacji oraz zapowiedzi recesji. Gdy pracodawcy walczą o pracowników, ci czują, że mają większą siłę przebicia, a przynajmniej mniej boją się utraty pracy. Stąd pojawiają się inicjatywy związkowe i chęć walki o lepsze warunki zatrudnienia.

Tak było w przypadku pracowników magazynu paczkowego JFK8 Amazona na Staten Island. W wywiadzie dla magazynu „Time” Christian Smalls, 30-letni lider kampanii związkowej w JFK8, opowiada, że gdy zaczął pracować w 2018 r., był to jeszcze niewielki zakład, w którym większość pracowników się znała, na zmianach panowała przyjemna atmosfera. Szybko jednak placówka rozrosła się i zaczęła zatrudniać tysiące osób. „Zmieniło się kierownictwo i już nie patrzono na nas jak na ludzi, ale jak na »przemysłowych atletów«. Ważne stały się dla nich wyniki, a nie my” – opowiada Smalls.

Jego frustracja sięgnęła zenitu, gdy na początku pandemii pracownicy JFK8 musieli się stawiać w pracy, podczas gdy reszta mieszkańców miasta zamknęła się w domach, by zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa. Smalls twierdził, że ludzie pracowali „ramię w ramię”, nie było zabezpieczeń ani weryfikacji chorych. Tymczasem Amazon odnotowywał najwyższe w historii dochody. „Wszyscy baliśmy się, że możemy się zarazić i zapłacić za to życiem” – mówił Smalls w wywiadzie dla magazynu „Time”. W marcu 2020 r. zorganizował protest i został zwolniony pod pretekstem „złamania przepisów dotyczących trzymania dystansu”.

Wtedy zaangażował się w kampanię prozwiązkową. Prowadził ją poza murami magazynu Amazona, rozdając ulotki edukacyjne i darmowe jedzenie pracownikom wychodzącym ze zmiany, a Derrick Palmer – na terenie zakładu, gdzie rozmawiał ze współpracownikami w czasie przerw. Jednym z momentów, w których najwięcej osób wyraziło chęć wstąpienia do związku, był ten, gdy miliarder Jeff Bezos, właściciel Amazona, poleciał w kosmos. „Wy za to zapłaciliście” – powiedział wówczas, zwracając się do swoich pracowników pracujących w pocie czoła za 15–18 dolarów na godzinę.

Czytaj więcej

Kto jest winien największej kompromitacji w historii demokracji USA?

Jak trybiki w maszynie

Nikt nie myślał, że im się uda. Kampanie związkowe nigdy wcześniej nie wygrywały z Amazonem – mówił w wywiadzie z magazynem „Time” John Logan z San Francisco State University. Amazon, który jest drugim po Walmarcie największym pracodawcą w Stanach Zjednoczonych, uchodzi za szczególnie trudny do uzwiązkowienia. To jedna z najpotężniejszych korporacji na świecie, która od lat 90. skutecznie dusi w zarodku próby zrzeszania się pracowników magazynów czy centrów obsługi klienta.

Największym zrywem pracowniczym w Amazonie, który jeszcze nie doczekał się pomyślnego zakończenia, jest ten w placówce tej korporacji w niewielkim miasteczku Bessemer w Alabamie. Trwająca tam od prawie dwóch lat kampania jest tym bardziej godna uwagi, że prowadzona jest w konserwatywnym stanie południowym, gdzie panuje niechęć do związków zawodowych.

Pracownicy postanowili zrzeszyć się, by walczyć z – ich zdaniem – nieludzkim systemem pracy i podmiotowym traktowaniem. „W pierwszym dniu pracy kazano nam zainstalować aplikację na telefonie, dzięki której kierownictwo wiedziało, gdzie jesteś i jakie ruchy wykonujesz” – opowiada Jennifer Bates, jedna z liderek ruchu związkowego, w podcaście „The Daily”. „Odejmowali czas pracy, gdy szłam do ubikacji, myłam ręce, odebrałam telefon z domu, a nawet jak odchodziłam od taśmy, żeby włączyć guzik, który ją uruchamiał” – opowiada Bates, dodając, że system liczył każdą sekundę spędzoną na wykonywaniu czynności związanych z pracą. Za nagromadzony czas ujemny groziła nagana. „Dyktowali nam przez komputer, co robiliśmy źle i co powinniśmy robić. Byliśmy małymi trybikami w ogromnej maszynie” – mówi.

Dla Bates miarka się przebrała, gdy Amazon wprowadził wyrywkowe kontrole przy wychodzeniu na przerwę. „Gdy padło na ciebie, trzeba było opróżnić kieszenie, zdjąć buty, wytrzepać je, zdjąć kamizelkę i przejść przez skaner. Sprawdzali, czy nie ukradliśmy czegoś z hali. A cała ta procedura kosztem mojego czasu i mojej przerwy. To mnie najbardziej wkurzyło” – opowiada Bates, która wraz z grupą współpracowników rozpoczęła inicjatywę związkową we współpracy z dużym zewnętrznym związkiem zawodowym.

Okazało się, że 3 tys. z 5,8 tys. pracowników zainteresowanych było wstąpieniem do związku zawodowego, o wiele więcej niż wymagane 30 proc. A ich wysiłki zyskały poparcie ze strony znanych sportowców, aktorek, senatora Sandersa, a nawet prezydenta Bidena.

Po dwukrotnych wyborach, zarówno Amazon, jak i Retail, Wholesale and Department Store Union – związek zawodowy, który zorganizował kampanię – zgłosiły uwagi co do wyborów. Kampania związkowa w Bessemer do tej pory nie doczekała się pomyślnego zakończenia, ale na stałe zapisze się na kartach historii.

Silniejszy może więcej

Dla pracowników przynależność do związków zawodowych oznacza pewne zatrudnienie, wyższe zarobki w porównaniu z niezrzeszonymi pracownikami w tym samym zawodzie, lepsze zabezpieczenie emerytalne i świadczeniami oraz wyższe bezpieczeństwo pracy.

Inaczej wygląda to ze strony pracodawców. Pracownicy zrzeszeni kosztują więcej, trudno ich zwolnić, przysługują im – hojne jak na Amerykę – urlopy oraz zwolnienia chorobowe, a przede wszystkim ostro negocjują kontrakty.

Gdy jesienią 2017 r. związek zawodowy chcieli założyć dziennikarze w nowojorskim oddziale portalu informacyjnego DNAinfo, jego prezes, miliarder Joe Ricketts, w ciągu jednego dnia zamknął chicagowski oddział, zdejmując z sieci portal i wysyłając pracowników na zasiłek dla bezrobotnych. Tłumaczył, że nie jest w stanie podołać wyższym kosztom utrzymania firmy wynikającym z utrzymania pracowników zrzeszonych w związkach.

Korporacje zawsze się bronią. Zakazują kampanii podczas godzin pracy, mówią pracownikom, aby głosowali na „nie” i zakazują rozdawania ulotek pod pretekstem, że potem zaśmiecają otoczenie.

Sieć sklepów Target już zaczęła szkolić kierowników w sposobach gaszenia inicjatyw związkowych. Na Staten Island Amazon złożył ponad 20 sprzeciwów, m.in. oskarżając organizatorów związkowych o atakowanie i zastraszanie pracowników, którzy nie popierali pomysłu zrzeszenia się. Apple zatrudnił prawników z kancelarii Littler Mendelson specjalizujących się w działaniach antyzwiązkowych. Ta sama kancelaria została zatrudniona przez Starbucksa, a w 2014 r. przez McDonald’s.

Gdy pracownicy w Bessemer w Alabamie zaczęli kampanię związkową, kierownictwo sięgało po wszystkie możliwe sposoby, by ją utrudniać. „Wchodząc i wychodząc z pracy, kazali nam iść w rzędzie, sześć stóp jeden od drugiego, tak abyśmy nie mogli rozmawiać, zakazali wsiadania do samochodów współpracowników i rozmów podczas przerw. Tu nie chodziło o trzymanie dystansu z powodu pandemii” – mówi bohaterka podcastu „The Daily”. W końcu na wniosek Amazona przyspieszone zostały zmiany świateł przy wyjeździe z kompleksu, by organizatorzy związkowi nie mogli rozmawiać z pracownikami czekającymi na zielone światło i wręczać im ulotek. Amazon zatrudnił też konsultantów, którzy wewnątrz magazynu prowadzili akcję antyzwiązkową. Rozsyłali esemesy, rozwieszali ogłoszenia oraz zbierali pracowników na prezentacje, tłumacząc, dlaczego związki zawodowe nie są dobrym pomysłem.

Czytaj więcej

W USA strach przerodził się w agresję

Odwaga płynie z Amazona

Antyzwiązkowe kampanie korporacyjne zazwyczaj opierają się na argumentach, że związki zawodowe zbierają opłaty członkowskie, a potem nie słuchają skarg i bolączek pracowników. – Jako korporacja uważamy, że związki zawodowe nie są najlepszym rozwiązaniem dla naszych pracowników. Skupiamy się na komunikacji z naszą załogą, by stale ulepszać warunki pracy – mówi rzeczniczka Amazona Kelly Nantel.

Stąd kampanie prowadzone przez organizatorów z zewnątrz są w obecnych czasach mniej skuteczne niż te inicjatywy oddolne, w których pracownicy sami tworzą związek zawodowy. W ten sposób z powodzeniem organizują się pracownicy Amazona na Staten Island oraz Starbucksa w całym kraju, w przeciwieństwie do kolegów z Walmartu, McDonald’s czy Burger Kinga.

– Żeby odnieść sukces, trzeba organizować się oddolnie. Nie z zewnątrz – powtarza Smalls, który na Staten Island zrzeszył 10 tys. pracowników w Amazon Labor Union (ALU). – To nowe podejście do organizowania się. Stara szkoła to były duże związki zawodowe działające w XX wieku. ALU reprezentuje nową twarz, nowy styl organizowania się w XXI wieku, gdzie młodzi ludzie biorą sprawy w swoje ręce i dają władzę pracownikom – mówi Smalls.

Udało im się to bez pomocy profesjonalnych organizatorów związkowych oraz bez większych nakładów finansowych – zebrali zaledwie 120 tys. dol. na GoFundMe, co jest kroplą w morzu w porównaniu z 4,3 mln dol., jakie Amazon wydał, żeby ugasić wysiłki związkowe w swoich placówkach.

Natomiast Smalls stał się gwiazdą sektora związkowego. Spotkał się już z członkami Kongresu, brał udział w pikiecie z lewicową kongresmenką Alexandrią Ocasio-Cortez, Berniem Sandersem, wystąpił w „The Daily Show” z komikiem Trevorem Noah, przemawiał obok liderki ruchu robotniczego Dolores Huerty oraz udziela porad innym związkowcom. „Wszystkie związki zawodowe powinny cieszyć się z tego zwycięstwa, bo toruje ono drogę szerszemu ruchowi związkowemu przeciwko takim potentatom jak Amazon” – powiedział w magazynie „Time” Sean O’Brien z Teamsters Union. Randi Weingarten z wpływowego American Federation of Teachers obiecała już ponad 100 tys. dol. wsparcia.

Sukcesy Smallsa w JFK8 w Amazonie oraz pracowników Starbucksa dodają animuszu innym. – Pracownicy Starbucksa nie dali się zastraszyć, to i ci w Apple'u się nie dadzą – mówią przedstawiciele związku zawodowego Communications Workers of America, w ramach którego chcą zrzeszyć się apple’owcy. I takie nastawienie panuje we wszystkich miejscach, gdzie pojawia się ostatnio inicjatywa związkowa.

Aleksandra Słabisz z Nowego Jorku

W grudniu 2021 r. pracownicy jednej z kawiarni Starbucksa w Buffalo przegłosowali utworzenie związku zawodowego, pierwszego w firmie. Szybko ich śladem poszły kolejne lokale. Obecnie związki działają już w ponad 50 kawiarniach tej sieci, a w ponad 200 innych pracownicy szykują się do głosowania.

Za utworzeniem związku zawodowego w marcu 2022 r. opowiedzieli się m.in. pracownicy nowojorskiego sklepu ze sprzętem i ubraniami sportowymi R.E.I., a potem największego nowojorskiego magazynu Amazona w dzielnicy Staten Island – który przeszedł do historii jako pierwsza uzwiązkowiona placówka tej korporacji. Amazon to drugi po Walmarcie największy pracodawca w USA, uchodzący za niezwykle nieprzyjazny dla związków zawodowych. W maju Izba Reprezentantów zagłosowała, głównie za sprawą demokratycznych ustawodawców, nad uznaniem prawa do zrzeszania się pracowników Kongresu.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi