Jan-Krzysztof Duda: Staram się grać w miarę agresywnie

– Szachy pozwalają wyrobić wiele przydatnych w życiu nawyków, ale trzeba też pamiętać, że to gra obiektywna. Porażka boli szczególnie, bo rodzi przekonanie, że przeciwnik jest od ciebie mądrzejszy – mówi Kamilowi Kołsutowi Jan-Krzysztof Duda, arcymistrz i jeden z najlepszych szachistów świata.

Aktualizacja: 23.12.2020 14:37 Publikacja: 18.12.2020 10:00

Jan-Krzysztof Duda: Staram się grać w miarę agresywnie

Foto: PAP/Łukasz Gągulski

Plus Minus: Szachy to matematyka czy sztuka?

Ich piękno polega na tym, że są wszystkim jednocześnie. Wymagają matematycznego rozumowania, bo pewne rzeczy trzeba obliczyć oraz przewidzieć, ale jest w nich też element sztuki, zdarzają się przecież partie arcydzieła. Dla mnie szachy to jednak przede wszystkim gra. Jestem graczem, lubię zwyciężać.

Utalentowany muzyk, patrząc na nuty, słyszy muzykę. Co widzi szachista, spoglądając na szachownicę?

Wymogiem turniejowym jest zapisywanie ruchów na kartce i kiedy czytam blankiet, który dla zwykłego człowieka może wyglądać jak tajemniczy szyfr, mam przed oczami ruchy. Porównanie do muzyka jest w tym kontekście trafne. Generalnie, patrząc na szachownicę, staram się szukać ruchu, który doprowadzi mnie do zwycięstwa. Myślę, że można to także porównać do rozwiązywania krzyżówki.

Sposób działania, jakiego uczą szachy, pomaga w życiu?

Gram od piątego roku życia, więc trudno powiedzieć, jak odebrałbym niektóre sytuacje, gdybym tego nie robił. Wielu ludzi postrzega szachistów jako wybitne umysły – to często prawda, ale ja siebie w ten sposób nie odbieram. Uważam jednocześnie, że gra pozwala wyrobić wiele przydanych w życiu nawyków: uczy przewidywania, pokory, inteligencji przestrzennej, odpowiedzialności za własne decyzje. Trzeba pamiętać, że szachy to gra obiektywna. Porażka boli szczególnie, bo rodzi przekonanie, że przeciwnik jest od ciebie mądrzejszy.

Trudno utrzymać nerwy na wodzy? Podobno w wieku sześciu lat wywrócił pan na zawodach szachownicę...

To był przypadek. Podczas mistrzostw Polski juniorów szachownica nie spełniała norm: była tekturowa, wystawała poza stół, a ja oparłem się o nią łokciem. Inna sprawa, że jako dziecko źle znosiłem porażki. Zdarzały się niechlubne epizody, kiedy musiałem wykrzyczeć z siebie złość, ale robiłem to w pokoju. Dziś jestem bardziej stonowany, staram się powstrzymywać emocje. Rozumiem i akceptuję, że porażki się zdarzają.

Kiedy zrozumiał pan, że może coś w szachach osiągnąć?

Nie było konkretnego momentu, to uczucie się rodziło. Poza tym zawsze było dla mnie naturalne, że zajdę wysoko, bo grałem od najmłodszych lat. Pojawiły się sukcesy, aż wreszcie szachy stały się dla mnie zawodem. Są częścią mnie, nie wyobrażam sobie bez nich życia. Nawet książki, które czytam w wolnych chwilach, dotyczą szachów.

Jest czas na cokolwiek innego?

Studiuję na Akademii Wychowania Fizycznego. Zdałem wszystkie przedmioty, została mi jeszcze praca licencjacka. Nie ukrywam: pandemia pomogła, bo miałem więcej czasu. Wiadomo, że robię w życiu różne rzeczy, ale koncentruję się na szachach. Brak treningu to cofanie się, choć obecnie potrzebuję przede wszystkim startów w zawodach.

To prawda, że w szkole nie przepadał pan za matematyką?

Największym zagrożeniem była dla mnie na maturze. Dobrze, że udało się ją w ogóle zdać, choć na poziomie podstawowym. Szkoła zajmuje dużo czasu, a szachy wymagają ciągłego doskonalenia. Turnieje są długie, trwają nawet dwa tygodnie, a ciągu roku jest ich co najmniej kilka. Już jako dziecko dużo wyjeżdżałem, a powroty i zderzenia z edukacją bywały trudne, miałem problemy. Nigdy nie lubiłem szkoły. Uważałem, że to mój naturalny wróg. Przeszkoda i zagrożenie, które zabiera mi czas, jaki mógłbym poświęcić na szachy. Staram się też jednak myśleć racjonalnie. Edukacja dla sportowca jest bardzo ważna – szczególnie w tak kompleksowym sporcie jak szachy.

Mama panu pomogła?

Czuła, że powinienem znaleźć w sobie jakiś talent, jak w biblijnej przypowieści. Próbowałem więc w dzieciństwie różnych sportów: gimnastyki, tenisa ziemnego, tenisa stołowego, pływania. Wreszcie przyszedł czas na szachy, które od lat pełniły w mojej rodzinie ważną rolę. Ciocia w 1991 roku była mistrzynią Polski seniorek, a tata zwrócił na mamę uwagę między innymi dlatego, że go ograła. Mnie zdarzało się bawić klockami nawet trzy godziny. Mama uznała więc, że mogę mieć zacięcie do szachów i zapisała mnie do klubu. Nie było jednak presji. Grałem dla przyjemności, nie z przymusu.

Zwycięstwa przyszły już w przedszkolu. Pamięta pan pierwsze nagrody?

Jako wicemistrz Polski do lat sześciu dostałem żelazko. Później, kiedy wygrałem mistrzostwa Polski przedszkolaków w Suwałkach – rower. Nie było łatwo go przewieźć, bo żeby dotrzeć na turniej spod Krakowa, musieliśmy przejechać samochodem prawie całą Polskę.

Reportaż o panu robiła amerykańska telewizja CNN, był pan już na łamach większości polskich mediów. Jak pan reaguje na tę popularność?

Nigdy nie chciałem sławy. Nie zniósłbym chyba popularności, z jaką muszą się mierzyć Agnieszka Radwańska czy Robert Lewandowski. Kiedy byłem dzieckiem, przerażały mnie dwie rzeczy: igły oraz wywiady. Teraz trochę się wyrobiłem. Mam świadomość, że kiedy w mediach przewija się temat szachów, to pojawia się także moje nazwisko. Rozgłos, jaki przyniosło mi pierwsze zwycięstwo nad Magnusem Carlsenem, był zaskakujący. Szachy to w mediach sport niszowy, bo reguły nie są proste i trudno zaciekawić nimi przeciętnego Kowalskiego. Ja sam udzielam się publicznie przede wszystkim, aby promować dyscyplinę. Uważam, że jako najlepszy zawodnik w kraju mam taki obowiązek. Nie potrzebuję splendoru.

Czy szachista może znaleźć się wśród dziesięciu najlepszych polskich sportowców 2020 roku?

Mam nadzieję, że tak będzie. Miejsce w czołowej dziesiątce jest możliwe, o pierwszą piątkę będzie trudno. Cieszę się z nominacji. To ważny krok w kierunku popularyzacji szachów. Co ciekawe, pod względem liczby zrzeszonych zawodników nasza dyscyplina zajmuje w Polsce trzecie miejsce: po piłce nożnej i lekkiej atletyce. Na świecie uprawia ją ponad 600 mln osób, a w internecie codziennie rozgrywa się miliony partii.

Dlaczego szachy to sport?

Są jasno zdefiniowane w ustawie o sporcie. Nie w każdym kraju tak dokładnie jak w Polsce. Szachy to rywalizacja, która wymaga ciągłego treningu. Połowę roku spędzam w delegacji, na turniejach. Mogłoby się wydawać, że granie nie jest pracą fizyczną, ale ludzie nie są przecież stworzeni, aby myśleć intensywnie przez pięć–siedem godzin, a tyle trwają mecze. To wymaga kondycji. Aktywność fizyczna jest istotna zwłaszcza na najwyższym poziomie, gdzie o wyniku decydują detale. Wszyscy czołowi zawodnicy dbają o formę i uprawiają inne dyscypliny sportu.

Co pan robi?

Skupiam się na dwóch sportach: bieganiu oraz pływaniu. Przeplatamy te aktywności treningiem siłowym. Kompletnie nie odnajduję się za to w sportach zespołowych, do piłki mam dwie lewe nogi.

Ma pan duży sztab?

Pracuje ze mną doktor Wacław Mirek, który opiekował się kiedyś Agnieszką Radwańską i lekkoatletami. Mózgiem teamu jest Kordian Lach, odpowiada za pływanie. Jest ze mną psycholog Małgorzata Siekańska oraz fizjoterapeuta. Adam Dzwonkowski to menedżer, w tym ostatnim zakresie zacząłem niedawno współpracę z Rafałem Garpielem. Mam trenera szachowego, arcymistrza Kamila Mitonia. Obecnie rozważamy rozbudowę zespołu.

Jak wygląda przygotowanie do meczów?

Analizujemy partie przeciwników. Sprawdzamy: co lubią, czego nie, jakie są ich najczęstsze debiuty. Ten ostatni punkt to element, na który kładzie się szczególny nacisk. Rozwój silników szachowych sprawił, że ludzie często uczą się na pamięć długich „tasiemców". Kiedyś podczas partii ze mną Radosław Wojtaszek nie zagrał żadnego własnego ruchu, to było straszne doświadczenie! Ważne jest, aby w debiucie zaskoczyć przeciwnika. Zmusić go do samodzielności. Tak, żeby grał jak człowiek, nie maszyna, czyli słabiej. To praca, która nie ma końca. Ciągle pojawiają się nowe pomysły, ale to zazwyczaj idee na jedną partię, bo później wszyscy sprawdzają je silnikami.

Silnik jest programem komputerowym, który wymaga solidnego sprzętu o dużej mocy. To kosztuje?

Posiadanie własnego silnika jest drogie. Na szczęście istnieją też silniki w chmurach, które można wynajmować za drobną opłatą i ja z takiego korzystam. Pomógł mi w tym polski oddział Intela. Niestety, wraz ze wzrostem mocy obliczeniowej sprzęty elektroniczne szybko się starzeją. Ale przygotowanie przygotowaniem, praca analityczna jest ważna, jednak gra to gra. Możliwości jest tak dużo, że nie da się wszystkiego ogarnąć. Jest teoria debiutów, istnieją pewne utarte ścieżki, więc istotnym staje się wychwytywanie subtelności. 90 procent gry stanowią analizy, które wszyscy mają podobne. 10 procent to indywidualna interpretacja gracza.

Eksperci mówią, że jest pan zawodnikiem walecznym. Portal chess24.pl napisał kiedyś: „Jan-Krzysztof Duda jest jak rekin, bo kiedy poczuje krew, to wchodzi za wszystko". Co to znaczy?

Staram się grać w miarę agresywnie. Wiem, że mój styl wielu ludziom się podoba. Daleko mi oczywiście do Michaiła Tala, który grał takie pozycje, że na szachownicy panował kompletny chaos. Wciągał rywali w sytuacje obiektywnie dla siebie niepoprawne, ale lepiej się w nich orientował. Sam kiedyś powiedział, że wywozi w ten sposób przeciwników w ciemny las, gdzie dwa plus dwa równa się pięć, a ścieżka jest szeroka tylko dla jednego. Moje szachy są agresywne, ale nie skrajnie. Myślę, że jednocześnie pozostają kombinacyjne i ciekawe.

Co lepiej smakuje: srebro mistrzostw świata w szachach błyskawicznych, medal drużynowych mistrzostw świata czy wygrana z Magnusem Carlsenem?

Trudno porównywać te wszystkie wyniki. Wydaje mi się, że jako osiągnięcie turniejowe – wicemistrzostwo z Saint Petersburga, a jako meczowe – pokonanie Carlsena. Trzeba też pamiętać o Olimpiadzie Szachowej w Batumi, gdzie jako reprezentacja mierzyliśmy się ze wszystkimi szachowymi potęgami i byliśmy o krok od złota, ale w ostatniej rundzie zremisowaliśmy z Indiami, co dało nam ostatecznie czwarte miejsce. Liczę, że teraz uda mi się osiągnąć dobry wynik podczas mistrzostw Europy w szachach błyskawicznych, które organizują Katowice (18–20 grudnia – przyp. red.). Cieszę się, że taka impreza odbywa się w Polsce, nawet jeśli z powodu pandemii tylko w formie online.

Bardziej odpowiada panu rywalizacja zdalna czy walka twarzą w twarz?

Obie lubię, choć na pewno gra przez internet to coś innego. Podczas wielu turniejów pojawiają się jednak kamery i wówczas można zobaczyć, jak zachowuje się rywal. Ciekawe jest to, że wielu szachistów w takiej rywalizacji się otwiera, przed komputerem trudniej im utrzymać pokerową twarz. Na pewno szachy online są mniej prestiżowe niż te klasyczne, ale sytuacja się zmienia. Dużo zrobił w tym kierunku Carlsen, który zorganizował cykl prestiżowych turniejów. Rywalizacja za pośrednictwem komputera wiąże się też z nietypowymi zjawiskami. Pierwsze to miss-click, czyli sytuacja, w której szachista nie trafia w pole. To może doprowadzić do porażki. Możliwy jest też pre-move, czyli zaprogramowanie konkretnego ruchu na przyszłość, co odbywa się na szachownicy automatycznie. Dzięki temu zagranie zajmuje jedną dziesiątą sekundy.

W grze online większe pole do popisu mają jednak oszuści. Doping technologiczny to duży problem?

To przykre zjawisko, które występuje masowo, choć na szczęście nie na najwyższym poziomie. Ludzie potrafią zrobić wiele, kiedy w grę wchodzą pieniądze. Przyjmowanie dopingu w innych dyscyplinach sportu może dać 10–20 procent przewagi. Zysk w szachach jest nieporównywalnie wyższy, bo początkujący dzięki silnikowi może nagle zacząć grać jak geniusz. Przy okazji meczów na najwyższym poziomie nie trzeba mieć dostępu do silnika przez cały czas, wystarczy skorzystać z niego przy okazji jednego czy dwóch kluczowych ruchów. Całe szczęście, że oszuści rzadko oszukują mądrze. Da się ich wyczuć i wykryć. Środowisko reaguje jednoznacznie – nikt z oszustem nie zagra.

Pana ktoś kiedyś oszukał?

Zdarzyło się. Problem oszustw pojawia się najczęściej w turniejach otwartych, z udziałem kilkuset osób. Myślę, że w czołówce raczej nie oszukuje nikt. Najlepsi gracze na świecie mają wysoką zgodność ruchów z komputerowymi, ok. 90 procent. Ja gram trochę bardziej intuicyjnie, psychologicznie. Mój wynik waha się w okolicach 80–85 procent.

Czy w świecie superkomputerów warto jeszcze sięgać do historii? Czego współcześni szachiści mogą się nauczyć od dawnych mistrzów?

Wszyscy znają dokonania poprzedników czy przebieg najlepszych partii sprzed lat. Wiadomo, że gra się zmieniła, rozwinęła. Ważna jest jednak sama znajomość kultury szachowej. Ja od dziecka interesowałem się historią, w wieku ośmiu lat umiałem wymienić wszystkich mistrzów oraz daty, kiedy zdobywali i tracili tytuły. „Moi wielcy poprzednicy" Garriego Kasparowa, czyli pięć tomów o wielkich zawodnikach z różnych epok, to biblia szachów.

Szachiści są przesądni?

Oczywiście, że tak! Po przegranej partii, w ramach obrony ego, zawsze wygodnie jest zrzucić winę za niepowodzenie na czynniki zewnętrzne. Ja też mam swoje zwyczaje. Kiedy przegram partię, a kolejnego dnia mam grać o tej samej godzinie, to staram się wszystko zmienić. To wprawia mnie w dobry nastrój.

Gracze ze światowej czołówki są zamożni?

Na pewno nie mamy tak dobrze jak piłkarze. Kilkunastu najlepszych szachistów świata regularnie dostaje jednak zaproszenia do turniejów zamkniętych – rozgrywanych na różnych kontynentach – gdzie nawet za ostatnie miejsce można zarobić kilka albo kilkanaście tysięcy dolarów. Carlsen, wiadomo, to multimilioner. Człowiekiem, który wprowadził naszą grę na wyższy poziom finansowy, był Bobby Fischer. Ludzie postrzegali go jako ekscentryka, który miał dużo dziwnych wymagań dotyczących sali czy światła, ale za zwycięstwo nad Borysem Spasskim w 1972 roku zarobił 250 tysięcy dolarów.

Dziś twarzą królewskiej gry jest Carlsen. Na czym polega jego fenomen?

Chyba na tym, że tak naprawdę nikt tego do końca nie wie! Kiedyś Carlsen grał powolne, długie partie, w których wymęczał zwycięstwa dzięki mikroprzewagom. Teraz jest trochę bardziej agresywny. Wpływ miała na to sztuczna inteligencja, która w 2018 roku ograła silnik szachowy. Od razu wyjaśnię: silnik to algorytmy, które według określonych kryteriów oceniają zagrania. Komputer czasem weźmie piona, bo policzy, że choć będzie później długo cierpiał, to na końcu się obroni. Sztuczna inteligencja gra sama ze sobą i dzięki temu doświadczeniu pokonała silnik w stylu zupełnie niekomputerowym. Niektóre partie były wręcz spektakularne. Ten eksperyment dowiódł, że w szachach wcale nie nastąpił czas remisowej śmierci, bo można zwyciężać dzięki agresywnej grze. To zainspirowało Carlsena do zmiany stylu. Poza tym jego mocną stroną jest psychika. No i ciężka praca. Piękne jest to, że dotarł na szczyt jako człowiek znikąd, bo Norwegia nie miała tradycji szachowych.

Dziś to kraj, gdzie w szachy gra co dziesiąty mieszkaniec, a partie pokazuje państwowa telewizja.

Słyszałem historie o tym, jak w 2013 roku był boom na sprzedaż szachownic, a Carlsen przebił popularnością biegaczkę narciarską Marit Bjorgen. Dziś jest marką promowaną przez państwo. Trudno mi sobie to wyobrazić w Polsce, a są kraje, gdzie arcymistrz jest dobrem narodowym.

Szachom pomogła zarówno pandemia, jak i serial Netflixa. Co pan myśli o „Gambicie królowej"?

Wiadomo, że fabuła to typowy amerykański sen, ale serial podobał się szachistom. Pozycje w grze miały sens, co w podobnych filmach nie jest wcale oczywiste. Fascynuje mnie, że pojawił się tam Wariant Levenfisha – nigdy wcześniej nie spotkałem się z tą nazwą, to jakiś losowy debiut, a jednak był pierwszą rzeczą, jaką woźnyShaibel pokazał bohaterce. Ciekawostką jest, że Borgow zagrał Kontrgambit Albina. To debiut z przymrużeniem oka, trochę kawiarniany. Zabawna była potężna szachownica na suficie, ale faktycznie są zawodnicy, którzy w ten sposób analizują ruchy. Słynął z tego chociażby Wasilij Iwańczuk. Na pewno serial jest ciekawy. Dobrze zrobiony.

Ma pan 22 lata. Jaki jest najlepszy wiek dla szachisty?

Szachy odmłodniały, dziś optymalny wiek to dwadzieścia kilka lat. Carlsen niedawno skończył trzydziestkę, ale myślę, że po niej też można odnosić sukcesy. Trochę czasu na realizację marzenia o mistrzostwie świata jeszcze mam. 

Plus Minus: Szachy to matematyka czy sztuka?

Ich piękno polega na tym, że są wszystkim jednocześnie. Wymagają matematycznego rozumowania, bo pewne rzeczy trzeba obliczyć oraz przewidzieć, ale jest w nich też element sztuki, zdarzają się przecież partie arcydzieła. Dla mnie szachy to jednak przede wszystkim gra. Jestem graczem, lubię zwyciężać.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich