Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Nic o Ukrainie bez Ukrainy

Skoro zgadzamy się, że obecność w UE jest kwestią polskiej racji stanu, że zacieśnianie więzi z Europą jest dla nas korzystne, że chcemy być częścią silnej i zjednoczonej Wspólnoty, to zacznijmy traktować ją poważnie, z całym dobrodziejstwem inwentarza i wprowadźmy w końcu europejskie standardy życia nad Wisłą - mówi Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, posłanka Lewicy.

Publikacja: 25.03.2022 17:00

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Nic o Ukrainie bez Ukrainy

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Plus Minus: 24 lutego to koniec lewicy, jaką znamy?

To przede wszystkim koniec polityki, jaką znamy – bieżącej, skupionej na tu i teraz. Rosyjska agresja sprawiła, że dużo silniejszy stał się związek między polityką wewnętrzną a międzynarodową. Ale dla Lewicy to nie jest rewolucyjna zmiana: nasze cele się nie zmieniają, a wręcz zyskują na znaczeniu. Zmienić się może nieco droga dotarcia do nich. Np. okiełznanie katastrofy klimatycznej i sprawiedliwa transformacja energetyczna będą wymagać innych niż do tej pory działań, ale stają się jeszcze pilniejsze, bo dochodzi konieczność uniezależnienia się od importu paliw kopalnych z Rosji.

Ale teraz mało kto chce słuchać o katastrofie klimatycznej, bo wisi nad nami widmo zupełnie innej tragedii: w każdej chwili może wybuchnąć globalna wojna. Nie chcę dezawuować wyzwań energetycznych ani różnych spraw tożsamościowych, jakimi dotąd głównie się zajmowaliście, ale teraz chyba przyszły trochę poważniejsze problemy?

Nawet jeśli mało kto chce słuchać o klimacie, to przecież większość jest żywo zainteresowana cenami benzyny i wysokością rachunków za gaz i ogrzewanie. Energetyka niezależna od Rosji, czyli od paliw kopalnych, to cel istotny nie tylko klimatycznie, ale i gospodarczo – chodzi o przyszłość młodych pokoleń, ale też o finansową kondycję pokolenia ich rodziców. No i oczywiście o bezpieczeństwo Europy: dokarmianie Rosji opłatami za paliwa to przecież finansowanie agresora i trzeba z nim jak najszybciej skończyć.

A co do tego, czym zajmowała się Lewica przed 24 lutego, a czym będzie zajmować się teraz: jeżeli spojrzysz na ustawy, jakie przez ostatnie 2,5 roku zgłaszaliśmy w parlamencie, to większość z nich nie dotyczyła wcale spraw tożsamościowych, jak je nazywasz, czyli po prostu kwestii ochrony praw człowieka, ale budowy silnego państwa – demokratycznego, obywatelskiego i opiekuńczego. To kwestie budowy mieszkań, wzmocnienia gospodarki i warunków pracy pracowników, wsparcia dla samorządów, a przede wszystkim wzmocnienia usług publicznych: ochrony zdrowia, edukacji, transportu publicznego. To obszary, w których państwo dziś kuleje. Te słabości obnażane są w krótkim czasie już po raz drugi – najpierw przez pandemię, a teraz przez wojnę i konieczność nagłego przyjęcia uchodźców. Najwyższy czas wyciągnąć wnioski i wdrożyć rozwiązania, o których mówimy od lat. Przy czym sytuacja jest już na tyle poważna, że dziś trzeba je wdrażać przy solidarnym wsparciu Unii Europejskiej. To koniec, a wręcz upadek, doktryny samotnej wyspy.

Czytaj więcej

Prawica po Putinie

Tylko że dziś nie czas na budowę państwa opiekuńczego, bo trzeba raczej przygotować nasze państwo na wojnę.

Pytanie, co to znaczy przygotować państwo na wojnę, bo wojna już jest – w Ukrainie trwa od ośmiu lat, a od 24 lutego weszła w fazę eskalacji, która z kolei wywołała przyjazd do Polski milionów ukraińskich kobiet i dzieci. To, jak zupełnie jako państwo nie byliśmy do tego przygotowani, przecież wyraźnie widać. Państwo, które powinno być silne i gotowe, kolejny raz okazało się państwem z tektury i znowu musiało je wyręczyć społeczeństwo obywatelskie. Które notabene spisało się na medal: reakcja Polaków, gotowość polskich rodzin do przyjęcia pod swój dach ludzi uciekających przed wojną była poruszająca.

W pandemii było podobnie, podczas pierwszego lockdownu ludzie też się wspaniale zmobilizowali do wzajemnej pomocy. Tylko to jest tak, że jak nadchodzi powódź, to oczywiście trzeba zebrać się razem, zakasać rękawy i przerzucać worki z piaskiem, ale w ostatecznym rozrachunku to, jakie szkody ta powódź wyrządzi, zależy od infrastruktury przeciwpowodziowej, którą wcześniej przygotowały państwo i samorządy. Tak samo jest w przypadku każdego innego kryzysu: czy to pandemicznego, uchodźczego czy wojny.

Dziś oczywiście wszyscy słusznie skupiamy się na bezpieczeństwie militarnym, zwiększaniu nakładów na wojsko, ale bezpieczeństwo to coś znacznie więcej. Gdybyśmy mieli silniejsze usługi publiczne, sprawniejsze szpitale, więcej pielęgniarek czy lekarzy, to wojsko czy straż pożarna nie musiałyby angażować się we wspieranie tych instytucji w sytuacji kryzysowej. Kolejny obszar: edukacja. Do Polski dotarło już 700 tys. dzieci. Ktoś je będzie musiał uczyć i się nimi opiekować, a przecież w oświacie kryzys kadrowy ujawnił się z dużą mocą jeszcze przed wojną.

Brak nauczycieli był dużym problemem już w normalnych, pokojowych warunkach, więc tym bardziej jest dokuczliwy dziś, gdy do polskich szkół dołączają dzieci ukraińskie. I te wyzwania można mnożyć: kryzys mieszkaniowy...

...rozumiem, nie mnóżmy. Przyjmę na wiarę, że Lewica by lepiej przygotowała państwo na wojnę, tylko już nie zanudzajmy tym czytelników. A widziałaś na Instagramie zdjęcia ukraińskich feministek z „kałachem", piszących: jeszcze parę dni temu w życiu bym nie uwierzyła, że sama ruszę zbrojnie bronić mojej ojczyzny?

Tak, i jestem pełna szacunku dla tych kobiet. Pod koniec lutego rozmawiałam z młodą Ukrainką mieszkającą od kilku lat w Polsce. Szykowała się do powrotu do swojego kraju, żeby pomóc walczącym jako sanitariuszka. Widziałam zdjęcie jednej z posłanek do ukraińskiego parlamentu, która pisała, że jej plany na weekend to było sadzenie tulipanów w ogrodzie, a nie szybkie przeszkolenie się z obsługi broni... W tym sensie wojna zmienia wszystko i trzeba się dostosować – to jasne. Ale to też pokazuje, że kobiety w sytuacji zagrożenia stają na wysokości zadania dokładnie tak jak mężczyźni.

A osobiście dało ci to do myślenia? W sensie, co by było, gdyby...

Takie gdybanie, bez względu na płeć, jest trudne i chyba też trochę niestosowne z pozycji bezpiecznej odległości od faktycznej wojny. Ale na pewno chciałabym być przydatna i myślę, że tę emocję podzielamy wszyscy, niezależnie od poglądów i stron politycznego sporu, co zresztą widać w tym pospolitym ruszeniu, by pomagać ukraińskim uchodźcom. To przecież nie tylko nasze dobre serca, ale i potrzeba, by od pierwszych godzin rosyjskiej inwazji jakoś działać, coś robić.

Jesteśmy dziś krajem frontowym i Lewica też chyba musi się do tego dostosować, zmienić swoje podejście np. do szkolenia wojskowego.

Mam wrażenie, że pijesz do jakiejś wyimaginowanej tezy – Lewica nie jest i nigdy nie była przeciwko szkoleniu wojskowemu czy armii. Wręcz przeciwnie: to my wprowadzamy do debaty publicznej temat budowy silnej armii europejskiej. Potrzeba nam dziś ściślejszej integracji, łącznie z tworzeniem wspólnego systemu bezpieczeństwa. To oczywiste, że w sytuacji walk za naszą wschodnią granicą musimy być przygotowani w sensie militarnym i o to na pewno z nikim nie będziemy się kłócić. Natomiast usilnie będę podkreślać, że bezpieczeństwo nie wyczerpuje się w tym temacie, bo potrzebna jest też porządna infrastruktura, sprawna koordynacja, po prostu silne państwo. Plus musimy dziś uświadomić sobie siłę sojuszy, bo nawet z maksymalnie dofinansowaną armią sami nie będziemy w stanie stawić czoła zagrożeniom...

...i dlatego ciągle powtarzacie, że Unia Europejska to, Unia Europejska tamto, ale jak przyszło co do czego, to się okazało, że całe nasze bezpieczeństwo wisi wyłącznie na Stanach Zjednoczonych.

Na sojuszach, nie tylko na Stanach Zjednoczonych, natomiast USA oczywiście są głównym graczem w NATO.

A ty, jeszcze będąc w Partii Razem, byłaś odpowiedzialna za tworzenie międzynarodowej koalicji lewicowej DiEM25. I to na twoje zaproszenie do Polski przyjechał były grecki minister finansów Janis Warufakis, który dziś odpowiedzialność za wojnę w Ukrainie zrzuca właśnie na NATO.

I gada po prostu bzdury. Mówię to z przykrością, ale szczerze. To jest tak, że wiele środowisk zachodnich widzi zagrożenie w imperializmie – i słusznie. Tylko dla nich jest to głównie imperializm amerykański, nie rosyjski. Wielokrotnie staraliśmy się uzmysłowić naszym kolegom, że my mamy tuż za miedzą inny imperializm, dla naszego regionu groźniejszy, bo bliższy i do tego całkowicie niedemokratyczny, bez kontroli społeczeństwa. Skoro nie udało się ich do tego przekonać, to dalsza współpraca nie jest możliwa. Stąd słuszna decyzja Razem o zakończeniu współpracy z DiEM25. Zresztą stanowisko całej polskiej lewicy jest dziś jasne: nie ma naszej zgody na żaden symetryzm w kwestii odpowiedzialności za wojnę w Ukrainie, nie ma też zgody na tzw. westplaining i orzekanie ponad głowami Ukraińców, co powinni dziś zrobić. Nic o Ukrainie bez Ukrainy.

Czytaj więcej

Ukraińcy są wdzięczni, ale by wygrać potrzebują więcej wsparcia

Westplaining, czyli tłumaczenie świata z poczuciem zachodniej wyższości, to bardzo popularny ostatnio termin na lewicy, ale na dobrą sprawę dokładnie przed tym od dawna przestrzegała prawica. To przecież ona się oburzała, że Zachód ciągle tłumaczy nam, jak mamy dogadywać się z Rosją, jakie mamy przyjmować rozwiązania prawne albo jak zarządzać naszą gospodarką. I wam już jakoś nie przeszkadza, że te same przepisy w Niemczech są OK, bo Niemcy mają podobno „wyższą kulturę prawną", a w Polsce to zamach na praworządność.

To zapewne kuszące i wygodne dla prawicy, żeby tworzyć wizję złego Zachodu i dobrej Polski, ale pamiętajmy, że praworządność jest właśnie podstawą jednego z sojuszy, dzięki którym możemy dziś czuć się nieco bezpieczniej niż Ukraińcy; Wspólnoty, do której Ukraina aspiruje i o swobodę przyłączenia się do niej także walczy. Może przynajmniej z szacunku dla tej walki prawica mogłaby odpuścić podważanie fundamentów Unii Europejskiej, do członkostwa w której dążą Ukraińcy?

Lewica oczywiście musiała zrewidować swoje europejskie sojusze i to błyskawicznie zrobiła, ale warto zapytać, co z sojuszami rządzącej prawicy: co ze współpracą z Marine Le Pen czy Viktorem Orbánem? Bardzo bym chciała, by ten proeuropejski zwrot Prawa i Sprawiedliwości był czymś więcej niż tylko przejściową deklaracją. Cieszę się, że prezydent Andrzej Duda podczas Zgromadzenia Narodowego jasno przyznał z mównicy sejmowej, że członkostwo w UE to polska racja stanu. I chciałabym, by to już z nami zostało, żebyśmy co do tego nie musieli się już spierać i żeby przełożyło się to teraz na czyny. Na początku np. na zdecydowane odcięcie się polskiej prawicy od rozmaitych antyeuropejskich i proputinowskich nacjonalistów.

Tomasz Terlikowski wzywał przed tygodniem na łamach „Plusa Minusa" do wygaszenia wojny kulturowej, byśmy jako wspólnota narodowa mogli zjednoczyć się w obliczu zagrożenia ze Wschodu. Jest na to szansa też ze strony Lewicy?

Jest. Umówmy się po prostu, że skoro polską racją stanu jest obecność w Unii Europejskiej, skoro Polska wspiera aspiracje Ukrainy do wejścia do UE, to zgadzamy się także na europejskie wartości i standardy. Unia to nie tylko wspólnota gospodarcza i polityczna, ale i kulturowa. Prawa człowieka są ważnym elementem europejskiej kultury, a ich praktyczne przestrzeganie – europejskim standardem. Zresztą, pod względem części z nich Ukraina jest bliżej Europy niż Polska, tak jest np. z prawem do legalnej aborcji.

Czyli w praktyce z waszej strony nie ma szans na wygaszenie wojny kulturowej.

Czemu? Ja tylko podaję fakty. Ukrainki mają dostęp do legalnej aborcji do 12. tygodnia ciąży, inaczej niż Polki, którym zakazano przerywania ciąży, nawet kiedy płód jest nieodwracalnie uszkodzony. I to nie jest kwestia żadnej wojny kulturowej – bardzo nie lubię tego określenia – ale kwestia prawa do opieki medycznej, ochrony zdrowia, w tym przypadku reprodukcyjnego. Jeżeli chcemy stać po stronie Europy, zacieśniać integrację, to czas te prawa uszanować.

Czyli nie ma szans...

No właśnie teraz powinny być największe! Skoro zgadzamy się, że obecność w UE jest kwestią polskiej racji stanu, że zacieśnianie więzi z Europą jest dla nas korzystne, że chcemy być częścią silnej i zjednoczonej wspólnoty, to zacznijmy traktować ją poważnie, z całym dobrodziejstwem inwentarza i wprowadźmy w końcu europejskie standardy życia nad Wisłą.

Tylko zobacz: prezydent Duda zawetował lex Czarnek, bo nie chciał dzielić społeczeństwa, zrobił jakiś krok do zgody. Ja nie mówię, żebyście się zgadzali na zakaz aborcji, ale może to po prostu nie czas na ostre wewnętrzne spory?

Dobrze, że prezydent Andrzej Duda zawetował lex Czarnek. Nie róbmy z tego jakiegoś wielkiego heroizmu, bo rozwiązywanie problemów, które stworzył jego własny obóz polityczny, to nie bohaterstwo. Ale dobrze, że zrobił to, co powinien. Wyobraźmy sobie, że w dzisiejszym kryzysie uchodźczym, gdy państwo polskie tak wiele zawdzięcza organizacjom społecznym, polska szkoła nagle miałaby pójść z tymi organizacjami na wojnę, jak chciał minister Przemysław Czarnek. To przecież absurd, prezydent musiał to zawetować.

Ale tyle straszyliście tym PiS-em, że on taki proputinowski, antyliberalny i antyzachodni, a przyszedł moment próby i okazuje się, że to były strachy na Lachy – PiS jest dziś forpocztą liberalnego Zachodu.

I jedno, i drugie jest prawdą. Polski rząd prowadził w ostatnich latach antyunijną politykę, PiS aktywnie podejmowało wysiłki budowy nowej europejskiej rodziny politycznej z sojusznikami Putina. W rządzie wciąż zasiada Zbigniew Ziobro, który co prawda ostatnio jakoś tajemniczo zamilkł, ale przez lata skłócał Polskę z Europą. Dziś polski rząd publicznie krytykuje Putina i chce wywierać presję na europejskich sojuszników, by bardziej stanowczo reagowali. Być może gdyby nie trwający od lat konflikt PiS z Brukselą, ta presja byłaby skuteczniejsza. Tego oczywiście nie wiadomo, ale wiemy, że gdyby nie spór z UE o praworządność, to mielibyśmy już dziś w Polsce pieniądze z Europejskiego Funduszu Odbudowy i moglibyśmy rozpocząć inwestycje w strategiczne obszary, np. budowę mieszkań na wynajem, których będzie teraz jeszcze bardziej brakowało niż dotychczas.

Dlatego mówię, że obie tezy – ta, że rząd PiS przez ostatnie siedem lat swoich rządów był antyeuropejski, i ta, że dziś Polska chce być liderem we wsparciu proeuropejskich aspiracji Ukrainy – są prawdziwe. Wojna w Ukrainie daje szanse polskiej prawicy na wykonanie proeuropejskiego zwrotu, oby nie tylko PR-owego. Byłoby dobrze, gdybyśmy teraz kwestię zacieśniania zachodnich sojuszy wyjęli spod bieżących sporów politycznych.

Za to ścisły sojusz z USA okazał się bardzo dobrym pomysłem, tu PiS miało rację – dzięki obecności amerykańskich żołnierzy w Polsce możemy czuć się bezpieczniej.

To nie jest albo-albo: albo Unia Europejska, albo NATO. Potrzebujemy jako Polska zarówno pogłębić integrację z Unią Europejską i aktywnie działać, żeby sama Unia stała się organizmem bardziej spójnym, z solidarną polityką energetyczną czy wspólnym systemem obronności, jak i utrzymywać dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi i NATO.

Czytaj więcej

Tymoteusz Zych: W środowisku Ordo Iuris mamy do czynienia z ideologią

Czeka nas pewnie teraz zaciskanie pasa. Jakiej lewicy potrzeba na ciężkie czasy?

Wyznaczającej ambitne cele i jednocześnie „zabezpieczającej tyły". Lewica jako środowisko, które wprowadziło Polskę do Unii Europejskiej, ma wszelkie papiery do dążenia do ściślejszej integracji z Unią, ale także do wymagania od Unii więcej spójności i solidarności. I w tym kierunku chcemy prowadzić politykę. Ale nie mniej ważne zadanie, jakie przed sobą stawiamy, to niedopuszczenie, by koszty kryzysu zostały w sposób nadmierny i niesprawiedliwy przerzucone na obywateli. To, że pewne koszty będzie trzeba ponieść i że warto je ponieść jako cenę za nasze wspólne bezpieczeństwo, to jasne. Ale nie wolno dopuścić, by zostały one zrzucone przez państwo na barki Polaków. Nie może być tak, żeby Polacy musieli martwić się o dach nad głową, pracę, miejsce w przedszkolu dla dziecka czy termin do lekarza specjalisty. Dlatego właśnie potrzebne jest silne państwo opiekuńcze, które Lewica chce budować.

Tak pięknie opowiadasz o tej Lewicy, a macie ciągle tylko 6 proc. poparcia w sondażach.

Czasem sześć, czasem osiem, dziesięć, czasem więcej. W takich czasach oglądanie się na sondaże ani nie ma większego sensu, ani nie służy poprawie jakości polityki. Trzeba po prostu pracować: z planem, odwagą i determinacją – a wyborcy ocenią, jakiego państwa chcą na te burzliwe czasy.

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (ur. 1984)

Doktorka filozofii, posłanka Lewicy. W latach 2015–2019 byłą działaczką Partii Razem, potem współprzewodniczącą sztabu Roberta Biedronia w kampanii przed wyborami prezydenckimi 2020 r., a we wrześniu 2021 przystąpiła do partii Nowa Lewica, dołączając do frakcji SLD.

Plus Minus: 24 lutego to koniec lewicy, jaką znamy?

To przede wszystkim koniec polityki, jaką znamy – bieżącej, skupionej na tu i teraz. Rosyjska agresja sprawiła, że dużo silniejszy stał się związek między polityką wewnętrzną a międzynarodową. Ale dla Lewicy to nie jest rewolucyjna zmiana: nasze cele się nie zmieniają, a wręcz zyskują na znaczeniu. Zmienić się może nieco droga dotarcia do nich. Np. okiełznanie katastrofy klimatycznej i sprawiedliwa transformacja energetyczna będą wymagać innych niż do tej pory działań, ale stają się jeszcze pilniejsze, bo dochodzi konieczność uniezależnienia się od importu paliw kopalnych z Rosji.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi