Ciocia żyje tu i teraz. Daleka krewna urodziła się w 1928 r. w Oświęcimiu, a obecnie mieszka w Petach Tikwa w Izraelu. Kiedy dzwoni, jest cała obecna. „Halo, halo, tu Malka". Podekscytowana opowiada mi, że jej syn i czwórka jego dzieci przyjadą razem do Polski, aby wspólnie z nią odwiedzić rodzinne strony. „Ale ja nie chcę tylko oglądać obozów, więc przyjeżdżam najpierw do was" – zapowiada stanowczo przez telefon.
Kilka tygodni później zostaje wypchnięta z warszawskiego lotniska na wózku inwalidzkim przez stewardessę. Malka wita się ze mną serdecznie i od razu wciąga stewardessę w rozmowę o tym, jak piękne jest Lotnisko Chopina. Przyjeżdżając do nas, śmieje się radośnie: „Jak miło być w Polsce!". Pyta o dzieci, o szkołę, o krewnych. I bardzo pragnie iść następnego dnia na zakupy do C&A. Barbara, druga żona mojego ojca, która również urodziła się w Polsce, specjalnie przyjeżdża z Berlina. Wspólnie zwiedzają Złote Tarasy i podziwiają polską stolicę. Moje delikatne wskazówki w stronę Muzeum Polin czy domu modlitwy w Muzeum Pragi z radością ignorują.
***
Przy kolacji przypominam sobie zdjęcie Malki i jej ojca, które wygląda jak przedwojenna fotografia ślubna. Zostało wykonane przez fotografa w austriackim obozie dla przesiedleńców i wisi dziś w pokoju gościnnym u Malki w Petach Tikwa niedaleko Tel Awiwu. Jako jedyni ocalali z licznej rodziny Diamantów, po Zagładzie ojciec i córka żyli najpierw przez rok w Katowicach, a potem w Austrii, aż do powstania państwa Izrael. Ja pierwszy raz zatrzymałem się w pokoju z obrazem ocalałych w 2005 r., kiedy zbierałem świadectwa do doktoratu o historii Grodna.
Wtedy jeszcze żył mój niemiecki dziadek Heinz, który jako młodzieniec czekał z niecierpliwością, aby stać się żołnierzem Wehrmachtu. Drugi dziadek Gottfried był oficerem Wehrmachtu i stacjonował na początku wojny w Warszawie. To niemiecka część naszej rodziny przeprowadziła najazd na Polskę, bez którego nie byłoby w tym kraju milionów ofiar. A w żydowskiej części rodziny zostało zamordowanych kilkudziesięciu mieszkańców Galicji oraz Zagłębia. Kiedy z dwóch wielkich rodzin żydowskich Grosskopfów i Diamantów przy życiu byli już tylko ojciec Barbary, Chaim, jego brat Szymon, daleka krewna Malka i jej ojciec, mój własny dziadek wrócił z frontu do domu na urlop rekreacyjny, wywołał u fotografa zdjęcia z okupowanego Związku Radzieckiego i kochał się z moją babcią – nie bez skutku. Kiedy latem 2023 r. przypadnie 80. rocznica mordu Józefa Grosskopfa, ojca Chaima i Szymona, moja ciocia Nina będzie obchodziła okrągłą 80. rocznicę urodzin.
Ja od 2016 r. pracuję w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie, moje dzieci nauczyły się mówić po polsku, chodząc do przedszkola, do szkoły im. Willy'ego Brandta i grając w piłkę nożną. Nasza rodzina na co dzień w domu rozmawia po niemiecku, a Malka również uwielbia mówić po niemiecku – robi to prawie tak dobrze jak po polsku. Żydzi z Oświęcimia mówili na co dzień w jidysz tak samo jak w dwóch pozostałych językach regionu. Siedzimy więc przy warszawskim stole, rozmawiamy po niemiecku, a Barbara nagle pyta, jakby zapomniała historię swoich dalekich krewnych: „A co się właściwie stało z twoją matką i rodzeństwem?". Malka odpowiada: „Oni wszyscy poszli do obozu koncentracyjnego". Moja dziewięcioletnia córka pyta: „Tato, co to jest obóz koncentracyjny?".