Oświęcim. Nowy początek za każdym razem

Malka opiera się na ramieniu wnuka. Stojąc na podwórzu oświęcimskiej piekarni, patrzy w górę i mówi: – To jest dom mojego dzieciństwa. Jestem taka szczęśliwa. Tam na górze, gdzie jest balkon, tam się urodziłam.

Publikacja: 09.07.2021 10:00

Oświęcim. Nowy początek za każdym razem

Foto: materiały prasowe, Felix Ackermann

Ciocia żyje tu i teraz. Daleka krewna urodziła się w 1928 r. w Oświęcimiu, a obecnie mieszka w Petach Tikwa w Izraelu. Kiedy dzwoni, jest cała obecna. „Halo, halo, tu Malka". Podekscytowana opowiada mi, że jej syn i czwórka jego dzieci przyjadą razem do Polski, aby wspólnie z nią odwiedzić rodzinne strony. „Ale ja nie chcę tylko oglądać obozów, więc przyjeżdżam najpierw do was" – zapowiada stanowczo przez telefon.

Kilka tygodni później zostaje wypchnięta z warszawskiego lotniska na wózku inwalidzkim przez stewardessę. Malka wita się ze mną serdecznie i od razu wciąga stewardessę w rozmowę o tym, jak piękne jest Lotnisko Chopina. Przyjeżdżając do nas, śmieje się radośnie: „Jak miło być w Polsce!". Pyta o dzieci, o szkołę, o krewnych. I bardzo pragnie iść następnego dnia na zakupy do C&A. Barbara, druga żona mojego ojca, która również urodziła się w Polsce, specjalnie przyjeżdża z Berlina. Wspólnie zwiedzają Złote Tarasy i podziwiają polską stolicę. Moje delikatne wskazówki w stronę Muzeum Polin czy domu modlitwy w Muzeum Pragi z radością ignorują.

***

Przy kolacji przypominam sobie zdjęcie Malki i jej ojca, które wygląda jak przedwojenna fotografia ślubna. Zostało wykonane przez fotografa w austriackim obozie dla przesiedleńców i wisi dziś w pokoju gościnnym u Malki w Petach Tikwa niedaleko Tel Awiwu. Jako jedyni ocalali z licznej rodziny Diamantów, po Zagładzie ojciec i córka żyli najpierw przez rok w Katowicach, a potem w Austrii, aż do powstania państwa Izrael. Ja pierwszy raz zatrzymałem się w pokoju z obrazem ocalałych w 2005 r., kiedy zbierałem świadectwa do doktoratu o historii Grodna.

Wtedy jeszcze żył mój niemiecki dziadek Heinz, który jako młodzieniec czekał z niecierpliwością, aby stać się żołnierzem Wehrmachtu. Drugi dziadek Gottfried był oficerem Wehrmachtu i stacjonował na początku wojny w Warszawie. To niemiecka część naszej rodziny przeprowadziła najazd na Polskę, bez którego nie byłoby w tym kraju milionów ofiar. A w żydowskiej części rodziny zostało zamordowanych kilkudziesięciu mieszkańców Galicji oraz Zagłębia. Kiedy z dwóch wielkich rodzin żydowskich Grosskopfów i Diamantów przy życiu byli już tylko ojciec Barbary, Chaim, jego brat Szymon, daleka krewna Malka i jej ojciec, mój własny dziadek wrócił z frontu do domu na urlop rekreacyjny, wywołał u fotografa zdjęcia z okupowanego Związku Radzieckiego i kochał się z moją babcią – nie bez skutku. Kiedy latem 2023 r. przypadnie 80. rocznica mordu Józefa Grosskopfa, ojca Chaima i Szymona, moja ciocia Nina będzie obchodziła okrągłą 80. rocznicę urodzin.

Ja od 2016 r. pracuję w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie, moje dzieci nauczyły się mówić po polsku, chodząc do przedszkola, do szkoły im. Willy'ego Brandta i grając w piłkę nożną. Nasza rodzina na co dzień w domu rozmawia po niemiecku, a Malka również uwielbia mówić po niemiecku – robi to prawie tak dobrze jak po polsku. Żydzi z Oświęcimia mówili na co dzień w jidysz tak samo jak w dwóch pozostałych językach regionu. Siedzimy więc przy warszawskim stole, rozmawiamy po niemiecku, a Barbara nagle pyta, jakby zapomniała historię swoich dalekich krewnych: „A co się właściwie stało z twoją matką i rodzeństwem?". Malka odpowiada: „Oni wszyscy poszli do obozu koncentracyjnego". Moja dziewięcioletnia córka pyta: „Tato, co to jest obóz koncentracyjny?".

Następnego dnia do Warszawy przyjeżdża z Tel Awiwu syn Malki, Avi, wraz z żoną Ruthi oraz czwórką dzieci i jedną wnuczką. Malka jest jedyną osobą w rodzinie, która kiedykolwiek bywała w Polsce poza miejscami Zagłady. Obie wnuczki były na wyjazdach, które obejmowały głównie Treblinkę, Bełżec i Auschwitz-Birkenau. Pozostali znają tylko opowieści o pierwszym mężu Malki, Hermanie. Malka jest zirytowana, że nie mają czasu na zwiedzanie Warszawy, tylko od razu rano po przyjeździe jadą do Lublina, żeby zobaczyć obóz koncentracyjny na Majdanku. „Co to ma wspólnego z naszą rodziną?" – pyta. Ale dla rodziny izraelskiej miejsca Zagłady są częścią jej historii, ponieważ są to miejsca historii narodu żydowskiego, jego Zagłady i przetrwania. I oni sami są żywym świadectwem tego przetrwania. Malka ma w Izraelu 18 prawnuków. W Polsce jest z nią najmłodsza, zaledwie kilkumiesięczna Tamar.

***

W Rzeszowie rodzina Malki jest zachwycona hotelem, w którym przy śniadaniu gra dla nich pianista. Po drugiej stronie ulicy, na rynku, znajduje się muzeum etnograficzne. Dom należał przed wojną do dalekiej ciotki. Organizatorzy wystawy ani słowem nie wspominają, że w budynku tym mieszkała żydowska rodzina. Zamiast tego przedstawiają ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa, Króla Żydów, jako chłopskie rzeźby w najróżniejszych wariacjach.

Większa część rodziny Diamantów mieszkała razem z katolickimi chłopami w okolicy Rzeszowa. Ponad sto lat temu rabin Schlomo Frenkel poradził synom rodziny Diamantów, by osiedlili się na wsi, aby zawsze mieli gdzie się zatrzymać wędrujący po okolicy Żydzi. Razem z Malką odwiedzamy synagogę w miasteczku Strzyżów, gdzie jeden z synów Diamantów uczył się czytać teksty religijne w chederze. Dziś w budynku mieści się biblioteka publiczna. W centrum odsłonięto kolorowy obraz. Wystawa pokazuje w języku polskim, jak liczna była społeczność żydowska w Strzyżowie. W gablotach znajduje się ocalała Tora, projekt niwelacji cmentarza żydowskiego z 1940 r. autorstwa architekta miejskiego oraz kilka z niewielu zachowanych macew.

Rodzice Malki poznali się we wsi Łęki, zanim przeprowadzili się do Oświęcimia. Mieszkali tu jej dziadkowie i pradziadkowie. Sołtys wspomina historie z dzieciństwa: „Tak, rodzice opowiadali o rodzinach żydowskich, które mieszkały w sąsiedztwie, ale my jako dzieci nie zwracaliśmy na to uwagi". Te dzieci z rodziny Diamantów, które opuściły wioski swoich ojców przed wybuchem wojny, miały nieco większe szanse na uniknięcie ludobójstwa. Ale ci, którzy tu zostali, byli skazani na całkowitą Zagładę ich społeczności. W miasteczkach południowej Polski łatwo zauważyć, że były to sztetle, gdzie rynek był pełen żydowskich sklepów. Zniwelowany cmentarz pozostawia po sobie pustą przestrzeń, która świadczy o wielkości gminy. Z kolei w okolicznych wsiach po życiu żydowskim nie pozostał żaden ślad. Drewniane domy rodziny Diamantów wyglądały dokładnie tak samo jak domy ich katolickich sąsiadów. Sołtys Łęk odpowiada na wszystkie pytania, ale nic nie pamięta. On sam nie zadaje żadnych pytań 90-letniemu gościowi.

***

W zasięgu wzroku znajduje się miejscowość Frysztak. Tu rodzice Malki poszli na targ. We Frysztaku żyła większa społeczność żydowska. Na cmentarzu jej wnuki szukają rodzinnych nagrobków. Zbocze wzgórza otoczone jest nowym murem. Ktoś skosił chwasty. Jednak z biegiem dziesięcioleci macewy z piaskowca zapadły się w ziemię. Wnuk Malki, Assaf, opłukuje płytę wodą i wyczuwa palcami hebrajskie znaki: Izrael, syn Salomona. Na większości nagrobków nie ma nazwiska rodziny. Najstarsza macewa ma 150 lat.

Syn Malki, Avi, jego żona Ruthi i czwórka ich dzieci gromadzą się przy wejściu na cmentarz. Jest to jedyne miejsce w okolicy, które wciąż fizycznie istnieje, przypominając o istnieniu rodziny, z której nikt już nie pozostał. Assaf ustawia statyw. Nagrywa filmik o swojej babci, która zwraca się do wnuków. Malka wymienia wszystkich krewnych, którzy mieszkali tu do 1942 r. Opowiada, kto gdzie i kiedy był deportowany oraz co wie o śmierci tych, którzy pozostali na miejscu. Jej syn odmawia kadisz, modlitwę ku pamięci zmarłych. Potem wszyscy się obejmują. Malka przytula się do wnuków i się uśmiecha. Avi wyjmuje z plecaka izraelską flagę, opatruje ją datą i nazwiskiem rodziny i przyczepia do cmentarnego muru. Na koniec zdjęcie grupowe z flagą i kolejnym kamieniem z Izraela na ścianie.

***

Wielopole położone jest 20 km na północ od Frysztaka. W domu kultury na rynku na korytarzu wisi pożółkły naiwny obraz olejny stolarza Romana Lipy, przedstawiający typowe miasteczko w tej okolicy. Jednopiętrowe domy ze sklepami i synagogą. Niedaleko znajduje się kościół katolicki. Na plebanii w 1915 r. urodził się polski dramaturg Tadeusz Kantor, który o Wielopolu napisał, że jego dzieciństwo było jak ciemny pokój.

Wielopole jest tak małe, że nie ma w nim nazw ulic. Każdy dom ma swój numer i to wystarczy. Dziś jest tu 340 domów i ponad 1000 mieszkańców. Tu urodził się pierwszy mąż Malki, Herman. Przeżył Zagładę i po wojnie poznał Malkę. Nigdy nie wrócił do Polski. Ale w jerozolimskim Yad Vashem znalazł kopię jedynego obrazu przedstawiającego mord na Żydach z Wielopola. Na nim Roman Lipa pokazuje to, co widział na własne oczy rolnik Czesław Masło. Starsi członkowie społeczności żydowskiej są rozstrzeliwani jeden po drugim na cmentarzu. Lipa namalował go, bo interesował się wojną i kochał swoje miasto.

Namalował też obraz o uchodźcach, którzy podczas okupacji we wrześniu 1939 r. szukali swego losu na drugim końcu Polski. Inny obraz przedstawia polskich uchodźców uciekających w 1944 r. z wozami drabiniastymi i całym swoim dobytkiem przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Pomiędzy tymi dwoma dziełami z 1939 i 1944 r. jest w twórczości Lipy tylko obraz o rozstrzeliwaniu przy wykopie na cmentarzu żydowskim, przy którym zamordowano ponad 50 osób.

Wszystkich pozostałych Żydów z Wielopola wywieziono w czerwcu 1942 r. furami konnymi do Robczyc. Wielu z nich zginęło, upchniętych w wagonach kolejowych Deutsche Reichsbahn, niedaleko Sędziszowa. Ci, którzy pozostali przy życiu, zostali zamordowani w niemieckim obozie zagłady w Bełżcu. Dla katolickich mieszkańców Wielopola natomiast inne wydarzenie jest o wiele bardziej obecne. W 1955 r. podczas projekcji filmu na rynku spłonął drewniany barak. Udusiło się 58 osób, w tym większość dzieci. Ich śmierć upamiętnia duży pomnik. Nawet niewygodnemu Kantorowi postawiono na rynku pomnik z brązu. O Żydach z Wielopola przypomina jedynie brak jakiegokolwiek znaku ich upamiętniającego.

Kilka lat temu pracownicy Yad Vashem odkryli kolorowy film o Wielopolu. Trwa on ponad pięć minut. Rynek w nim jest wyraźnie widoczny. Są rabin i jego rodzina, a innych żydowskich mieszkańców miasta można zobaczyć w ich ortodoksyjnych strojach. Film trafił do internetu wraz z nazwiskami osób rozpoznanych w rekonstrukcji. Jest to jeden z niewielu poruszających się dokumentów świata, który przestał istnieć. A liczba odsłon w internecie świadczy o tym, że ludzie interesują się tym światem. Film nie jest jednak znany w Wielopolu. Bo pokazuje miasto, którego już nie ma.

***

Przed wyjazdem napisałem do wójta i księdza z Wielopola z prośbą o pomoc w odnalezieniu cmentarza. Nie odpowiedzieli. Teraz spotykam ich obu po pogrzebie przed kościołem. Wójt jest zdecydowanie przyjazny, ale nie wie, jak się wyrazić. „Naród żydowski, to znaczy obywatele wyznania mojżeszowego, nie mamy ich tu dzisiaj więcej, ale może pan zapytać panią Szeligę, ona się zna na tym". Kiedy znajdujemy starszą kobietę na obrzeżach miasta, ta od razu mówi: – Wie pan, nie jestem aż tak stara, najlepiej będzie, jak pójdziesz do burmistrza, on się tu zna na rzeczy.

Jej rodzice mieszkali tuż przy skraju cmentarza żydowskiego. Pamięta, że kiedyś były tam nagrobki, że krowy pasły się wśród macew; „mój brat był starszy ode mnie. Niemcy zmusili go do wykopania dołu na cmentarzu". Syn Malki, Avi, natychmiast reaguje na tłumaczenie jej słów. – Mój ojciec też był wtedy młodym człowiekiem. Musiał kopać grób swoich własnych dziadków – mówi.

Cmentarz znajduje się na wzgórzu, naprzeciwko rynku. Pozostali mieszkańcy miasta musieli słyszeć strzały z daleka. Dziś znajduje się tu łąka i symboliczny grób jednej z ofiar. Assaf ustawia statyw. Avi pamięta swojego dziadka. Wspomina inne nazwiska, jak Meier Meller i Leah Strick, wujków i kuzynów, których nigdy nie poznał, i odmawia kadisz. Assaf wywiesza izraelską flagę. Jego dziadek po Holokauście nigdy nie postawił stopy na polskiej czy niemieckiej ziemi. – Polska była dla niego skażona mordem. Decyzja zapadła w Niemczech, a realizacja odbyła się w Polsce – wspomina Assaf.

Dziadek, pierwszy mąż Malki, Herman Langer, ponad 20 lat temu starannie przygotował tę podróż. We wspomnieniach opisuje, że dawniej Żydzi również witali katolickiego księdza ukłonem na rynku w Wielopolu. Istniała również ścisła wymiana między chrześcijańskimi i katolickimi rzemieślnikami. Dla swoich wnuków narysował dużą mapę rynku, ponumerował domy, a każdy numer opatrzył nazwiskiem rodziny. Langer zrekonstruował drzewo genealogiczne aż do początku XIX wieku. Nie chciał wracać za życia do miejsca swojego dzieciństwa, gdzie w 1942 r. zamordowano całą jego rodzinę, ale skrupulatnie przygotował wyprawę syna i wnuków. Trzy ćwierci wieku później siedzą w autobusie i czytają po hebrajsku na głos jego notatki.



***

Ostatni przystanek tego dnia prowadzi nas do domu stolarza i malarza Lipy. Wita nas jego córka i od razu mówi, że „płótno o mordzie od dawna jest w Ameryce". Kiedy zapewniamy ją, że interesują nas także inne obrazy, zbywa nas i odpowiada: – Musicie iść do mojego brata, on ma więcej do czynienia z tymi obrazami.

Kiedy podjeżdżamy pod jego gospodarstwo, mówi: – Musicie zapytać moją żonę, nie mogę sam o tym zdecydować.

Zsiada z traktora, wsuwa buty na wysokich obcasach i powtarza: – Tak, będziecie musieli iść do siostry, ona jest bardziej zaangażowana w sprawy naszego ojca i jego pracy.

Wyjaśniam, że chcielibyśmy tylko zobaczyć kilka obrazów jej teścia. Zastanawia się przez chwilę i zaprasza: „Wejdźcie". I tak, kilka minut później, ośmiu Izraelczyków przechodzi przez dom Lipy. W sypialni, na strychu, w salonie i w pokoju gościnnym wisi kilkadziesiąt jego prac przedstawiających codzienne życie w Wielopolu. Tu wisi naiwne przedstawienie pożaru w kinie. I są uchodźcy z 1939 i z 1944 r.

***

W drodze do Krakowa mijamy zbiorową mogiłę 10 tys. Żydów rozstrzelanych w lesie za Tarnowcem. Rodzina Malki ma ten plus, że nie mieszka w Polsce, mija miejsca Zagłady i może jechać dalej. Atmosfera w autobusie jest wyśmienita. Wnuki Malki śpiewają głośno piosenkę: „Tel Awiw ja jestem pięknem, ty jesteś bestią. Witamy na Bliskim Wschodzie". W Krakowie na każdym kroku jesteśmy nagabywani o wizytę w lokalu ze striptizem. Jego nazwa jest podobna do nazwiska rodziny z Galicji: Diamant.

Orientacja Malki we współczesności jest tak silna, że prawie nie zauważa się, że wielu rzeczy nie pamięta, myli imiona i często nie jest pewna, jak to mogło być. W takich momentach staje się szorstka i próbuje wrócić do chwili obecnej. Dziś nie jest to możliwe, ponieważ wraz z jej synem i jego dziećmi jedziemy do Oświęcimia, nijakiego miasta na granicy Małopolski, Górnego Śląska i dawnego trójkąta Prus, Rosji i Austrii, które zyskało złą sławę jako Auschwitz. Malka nie pamięta dokładnie, czy stoimy na rynku Starym, Wielkim czy Nowym, ale pamięta, że jej wujek mieszkał przy Małym Rynku. Po drodze podchodzi do starszej kobiety i pyta ją wprost o jej wiek. – Och, urodzona w 1933, więc jesteś jeszcze młoda. Mogłaś znać mojego brata! – mówi serdecznie. Kobieta śmieje się i obie siadają razem na ławce. Syn opowiada jej, że tuż za rynkiem była dzielnica żydowska, po której nie pozostało nic poza nazwą ulicy Żydowskiej.

Na małym targu inna kobieta odpowiada na to samo pytanie: „Nie szukam nikogo i niczego nie chcę". W następnej chwili staje przed nami starszy pan. Przedstawia się jako Christian Zurmann. Jakby na nas czekał, mówi: „Zaraz wracam". Wraca ze stosem zdjęć. Na nich znajduje się Mały Rynek. Na czarno-białym zdjęciu żydowscy mieszkańcy Oświęcimia noszą opaskę na ramieniu. Inne zdjęcie przedstawia ocalonego, który po wojnie odwiedził Oświęcim. Nazywał się Bergner. Malka rozumie Pozner i głośno krzyczy: – Pozner, tak, Pozner, na naszej ulicy była rodzina Poznerów, z ich dziećmi się bawiłam.

Ponieważ jego górnośląska rodzina wyemigrowała do Niemiec, Zurmann ma obecnie polskie i niemieckie obywatelstwo. Choć mógłby mieszkać w Stuttgarcie, wraca do miejsc swojego dzieciństwa. Malka nie rozpoznaje domu swojego wuja przy Małym Rynku.

***

Obok ostatniej zachowanej synagogi Oświęcimia znajduje się muzeum miasta Oszpicin, w którym Żydzi mówili po polsku, po niemiecku i w jidysz. Historyk Artur Szyndler jest pierwszą osobą podczas całej wyprawy, która zapyta Malkę, jak udało jej się przeżyć Zagładę. Inaczej niż swoim wnukom i mnie, przekazuje badaczowi z muzeum następującą informację: „Po raz pierwszy znalazłam się w getcie w Sosnowcu. Przez krótki czas byliśmy zakwaterowani w domu, potem musieliśmy się przenieść na Środulę. Byliśmy z Oświęcimia, a więc nas uważano w getcie za obcych i znajdowaliśmy się na samym dnie. Wraz z kilkoma dziewczynami trafiłam do pobliskiego getta w Będzinie. W Sosnowcu miałam jeszcze taki stosik zdjęć. Chowałam go codziennie pod poduszkę, gdy wywożono nas na roboty przymusowe. Tuż przed kolejną deportacją zawiniątko zniknęło. Od tego czasu nie mam już żadnych zdjęć po mojej rodzinie. Później trafiłam do przędzalni w Górach Izerskich i pracowałam tam razem z 80 dziewczynami. Kiedy stało się jasne, że Armia Czerwona zbliża się coraz bardziej, Niemcy zmusili nas do marszu śmierci po Czechach. W drodze znajdowały się młode kobiety z całej Europy. Większość z nich zginęła".

Malka stworzyła drzewo genealogiczne, na którym było sześcioro rodzeństwa jej matki Geni i ośmioro rodzeństwa jej ojca Abrahama. Prawie wszyscy z nich założyli rodziny. Tylko dwoje dzieci opuściło Polskę przed wybuchem wojny. Z pozostałych osób ocalała tylko Malka i jej ojciec, który był robotnikiem przymusowym w obozie koncentracyjnym Blechhammer.

Na wystawie prezentowane są zdjęcia Żydów oświęcimskich. Zostali zabrani w biały dzień. Obok nich wiszą portrety z kartoteki więźniów obozu koncentracyjnego Auschwitz. Wychodząc z wystawy, zwiedzający przechodzą przez drzwi, w których umieszczono szybę, a przez nią widać świat do góry nogami. Obok znajduje się kawiarnia Bergson Café. Był to dom ostatniej po wojnie rodziny żydowskiej, która nie została zamordowana lub która opuściła Polskę. Na ścianie wiszą stare okiennice. We framudze drzwi widać jeszcze wgłębienie po mezuzie (zwitek pergaminu z naniesionymi dwoma fragmentami Tory; zgodnie z tradycją, wchodząc do domu, dotykało się go dłonią – red.). Sklep muzealny prezentuje inne Auschwitz niż to, po które miliony tu przyjeżdżają. Szyldy reklamowe wytwórni alkoholi Jakob Haberfeld, komiksy o życiu codziennym w polsko-żydowskim mieście Oświęcimiu i torby bawełniane z napisem Oszpicin.

***

Malkę poruszają próby odnalezienia miasta jej dzieciństwa poza cieniem Zagłady, ale jeszcze bardziej nurtuje ją pytanie, czy tym razem uda jej się zobaczyć mieszkanie rodziców. Podczas wizyty z izraelską grupą młodzieży polski właściciel zabronił jej wstępu, ponieważ obawiał się, że „Żydzi wrócą i będą chcieli odzyskać swoją własność". Malka stała zapłakana przed bramą piekarni, nad którą się wychowała. Dlaczego 90-latka, która mieszka w jasnym przestrzennym mieszkaniu w Petach Tikwa, miałaby się przeprowadzić do ciemnego mieszkania w Oświęcimiu? Malka przypomina sobie, jak człowiek stanął na jej drodze i nie pozwolił jej wejść ani na chwilę, i dziś na tę myśl znów drży. Postanawiamy tym razem inaczej to rozegrać. Idę z przodu, witam się po polsku i tłumaczę, o co chodzi. Synowa polskiego piekarza Józefa Skorusia natychmiast mówi: – Ta kobieta była tu przed laty. Pojechaliśmy wtedy razem do Krakowa.

Malka już zapomniała o tym epizodzie. Dla niej, jako osoby żyjącej w teraźniejszości, każda wizyta w domu zamordowanych rodziców jest nowym początkiem. Podekscytowana opiera się na ramieniu swojego wnuka Amira. Stojąc na podwórzu, patrzy w górę i mówi: – To jest dom mojego dzieciństwa. Jestem taka szczęśliwa. Tam na górze, gdzie jest balkon, tam się urodziłam. To tutaj bawiliśmy się jako dzieci.

Na parterze zachował się biały piec kaflowy piekarni, w którym jeszcze do 2000 r. piekł się chleb. Syn polskiego piekarza wychodzi ze swojego mieszkania i mówi: – Mój dziadek pracował w żydowskiej piekarni jako czeladnik. Kiedy ich zabrano, Niemcy kazali mu dalej prowadzić piekarnię. Dostarczał chleb do sklepu za mostem. Pewnego dnia przyjechał komendant obozu. Ludzie mówią, że zawsze jeździł na białym koniu. Zobaczył, że mój ojciec odłożył trochę chleba dla swojej rodziny. Komendant wziął go za ramiona, podniósł do góry i wrzucił do wgłębienia w ziemi. Jeśli to się powtórzy, powiedział, wyjdzie przez komin.

Wnuk Malki, Assaf, ustawia kamerę na podwórku. Wymienia kilkadziesiąt nazwisk krewnych z Oświęcimia, po których pozostały nazwiska, ale żadnego grobu. Nagle wnuk polskiego piekarza mówi nam: – Tam na górze, gdzie się urodziła pani, mieszka dziś mój szwagier. Podczas remontu znalazł rolkę filmu z negatywami i dziecięcy bucik. Przekazałem go lokalnemu historykowi.

Malka i jej rodzina są zelektryzowani. Czy zachowała się może fotografia rodziny, która zaginęła bez śladu?

***

Na parkingu w Birkenau stoi 15 autokarów. Wielu turystów przyjeżdża, ponieważ wieża strażnicza, tory i rampa obozu zagłady uważane są za symbol zła. Dla Malki i jej bliskich jest to wizyta w miejscu, w którym zamordowano większość rodziny Diamantów. Oni nie potrzebują przewodnika. Znają historię tego miejsca na wylot. Assaf zawiązuje izraelską flagę wokół wózka Malki. Dwaj bracia trzymają na plecach flagę. Powoli idą razem obok rampy. Na końcu torów najmłodsza wnuczka Malki zakłada chustę i karmi piersią swoją córkę Tamar na betonowym bloku.

Rabin Andrew przyleciał do Krakowa rano wraz z 250 studentami z Glasgow. Pół godziny na Oświęcim, półtorej godziny na Auschwitz i godzina na Birkenau. O 21.00 samolot czarterowy wraca do Szkocji. Teraz gromadzą się wokół torów. Andrew przedstawia Malkę swoim uczniom i rozpoczyna końcową ceremonię. – Klucze są emblematem naszego człowieczeństwa. Nie zastanawiamy się nad tym, że klucze mamy przy sobie każdego dnia. Wielu ludzi przychodziło do Auschwitz z kluczami od domu. Ale liczba 6 milionów zamordowanych Żydów, z których około miliona zginęło w Birkenau, jest zbyt duża – powiedział.

I tu również nie chodzi o liczby, ale o coś bardzo fundamentalnego: – Musisz zdecydować, czy chcesz być częścią problemu czy częścią rozwiązania!

Niedawne ataki w Nowym Jorku, Paryżu i Brukseli pokazały, jak aktualny jest ten problem. – Jednocześnie życie polega właśnie na tym, co właśnie tu widzicie. Żydowska rodzina z Oświęcimia. Malka z synem, wnukami i prawnuczką stoją dziś przy rampie. Są rzeczy, które stają się mniejsze, gdy się nimi dzielimy – władza i pieniądze są wśród nich. A są rzeczy takie jak edukacja, miłość i obywatelskość, które rosną, gdy się nimi dzielimy. I to jest twoja życiowa misja – musisz sam zdecydować, czego chcesz. Ale możesz wnieść światło w ciemność.

Assaf szepcze do niego, że chcieliby zaśpiewać Hatikwę. Rabin Andrew natychmiast reaguje: – Byłem tu z tysiącami młodych ludzi, ale nigdy wcześniej nie śpiewałem pieśni nadziei na zakończenie ceremonii. Hatikwa jest hymnem Izraela, ale jest też pieśnią, która głosi, że żyjemy, dopóki mamy nadzieję.

Gdy wnuk i syn Malki uroczyście odśpiewują Hatikwę i składają izraelską flagę, turyści ze Szkocji, Norwegii i Niemiec przychodzą uścisnąć dłoń Malki.

***

W piwnicy historyka Mirosława Ganobisa wszystko stoi obok siebie. Mundur i skrzypce więźnia z Auschwitz, kolekcja butelek z firmy Jakob Haberfeld, płyty betonowe. Ganobis ma wszystko poukładane. Każdego dnia na swojej stronie na Facebooku zamieszcza nowe odkrycie. Od razu znajduje zdjęcia z ulicy Kolejowej. Pokazują oficerów w mundurach z czaszką i runami SS podczas zabawy po pracy. Roześmiani mężczyźni na zdjęciach prawdopodobnie byli członkami pierwszej straży w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Jeden z nich mieszkał w mieszkaniu rodziców Malki.

Nie zachowały się natomiast żadne zdjęcia zamordowanych rodziców. Większość sprawców nie została po wojnie ukarana. Podczas jazdy do Krakowa wnuki Malki śpiewają w autokarze piosenkę Rihanny „Diamonds in the Sky". 

Felix Ackermann studiował kulturoznawstwo, historię i politologię na Uniwersytecie Viadrina oraz na London School of Economics; w ramach pracy doktorskiej opracował historię etniczności w przestrzeni miejskiej. Jest pracownikiem naukowym Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie

Malka Jarmus zmarła 20 marca 2021 w wieku 92 lat

Ciocia żyje tu i teraz. Daleka krewna urodziła się w 1928 r. w Oświęcimiu, a obecnie mieszka w Petach Tikwa w Izraelu. Kiedy dzwoni, jest cała obecna. „Halo, halo, tu Malka". Podekscytowana opowiada mi, że jej syn i czwórka jego dzieci przyjadą razem do Polski, aby wspólnie z nią odwiedzić rodzinne strony. „Ale ja nie chcę tylko oglądać obozów, więc przyjeżdżam najpierw do was" – zapowiada stanowczo przez telefon.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi