Bruno Barbey. Zawód: fotoreporter

Bruno Barbey na kliszy utrwalił cały świat, w tym Polskę w czasie karnawału Solidarności.

Aktualizacja: 24.12.2020 18:06 Publikacja: 24.12.2020 00:01

Jedno z pierwszych zleceń dla agencji Magnum stanowiły zamieszki w Paryżu w 1968 roku. Na zdjęciu Br

Jedno z pierwszych zleceń dla agencji Magnum stanowiły zamieszki w Paryżu w 1968 roku. Na zdjęciu Bruno Barbey w 2008 r. z wydrukiem wykonanej wówczas fotografii

Foto: AFP

W filmie „Zawód: reporter" Michelangela Antonioniego główny bohater – zmęczony życiem dziennikarz – dusi się, pracując w gorącej Afryce. Bruno Barbey dobrze znał ten klimat: urodził się 13 lutego 1941 r. w mieście Berrechid, leżącym na południe od Casablanki, we francuskim wówczas Maroku. Dorastał w różnych miejscach tego kraju: w Rabacie, Marrakeszu, Tangerze. Jego ojciec Marc Barbey pracował jako francuski dyplomata; matka Marie Clément-Grandcourt pochodziła z wojskowej rodziny w Szwajcarii. To po nich odziedziczył dwa obywatelstwa i ciekawość świata. Ponoć od dziecka wiedział, że chce podróżować jak Antoine de Saint-Exupéry, francuski pisarz i lotnik, który zresztą kilka lat mieszkał w hiszpańskiej części Maroka.

Marc i Marie zdecydowali, że nastoletni Bruno wyjedzie do Paryża do liceum, gdzie – jak pisał w retrospektywnej książce „Pasaże" (2015) – uważano go za „nieuka i nawróconego mańkuta". Wspominał też, że opuszczali z kolegami zajęcia, aby oglądać filmy włoskich neorealistów: Roberta Rosselliniego, Vittoria de Siki, Michelangela Antonioniego. Tak przygotowany wstąpił do École Des Arts et Métiers w szwajcarskim Vevey, by studiować fotografię i grafikę – po roku opuścił jednak szkołę, bo zbyt koncentrowała się na reklamie. Od razu zaczął pracować z aparatem: wydawnictwo Éditions Rencontre w Lozannie zleciło mu dokumentowanie regionu Camargue w delcie Renu, Neapolu, Portugalii, Szkocji, Kenii i Kuwejtu. Każdy z tych wyjazdów przynosił publikację fotograficznego albumu, których do śmierci w listopadzie 2020 r. Barbey wydał ponad 30.

Zlecenia zostawiały niedosyt, bo fotoreporter czuł, że potrzebuje wolności w zajmowaniu się jednym tematem przez dłuższy czas, jak uczynił szwajcarski dokumentalista Robert Frank w przełomowej książce „Amerykanie" (1958). Idąc za jego przykładem, Barbey przejechał przez Włochy używanym volkswagenem, fotografując miejscowych w czarno-białym stylu neorealizmu. Zdjęcia „bohaterów teatralnego świata" przyniosły mu powszechne uznanie. „Moim celem było uchwycenie ducha tego miejsca" – mówił i pokazał dziesiątki momentów wziętych z życia: rodzinę na skuterze z ciężarną matką; grupę roześmianych dziewcząt z żebrakiem wyciągającym dłoń w tle; chłopców bawiących się atrapami broni; prostytutki i księży, mafiosów i starców. Fotografie po latach ukazały się w albumie „Włosi" (2002), ale z miejsca zwróciły uwagę słynnej agencji fotograficznej Magnum, gdzie Barbey dostał angaż.

Spędził w agencji 50 lat i przeszedł długą drogę: zaczynał od zdjęć do serwisu, został wiceprezesem na Europę i prezesem na świat (1992–1995). Wolał jednak podróżować po Starym i nowych kontynentach z nieodłączną leicą w dłoni, takie wędrówki miały wyznaczać rytm jego życia nie tylko zawodowego. Już jedno z pierwszych zleceń dla Magnum stanowiły zamieszki w Paryżu w 1968 r.: studenci ciskający kamieniami w policję i stawiający barykady na ulicach, które potem szturmowały uzbrojone oddziały; demonstranci niosący koktajle Mołotowa na tle płonącej ulicy nocą, wojna.

Stąd już było blisko do innych miejsc szarganych walkami, powstaniami lub przełomami – Nigerii, Wietnamu, Izraela, Chin, Kambodży, Irlandii Północnej, Iraku, Bangladeszu, Związku Radzieckiego i innych – co stało się specjalnością Bruna Barbeya, który – jak bohater „Zawód: reporter" – został korespondentem wojennym.

* * *

Nic dziwnego, że dotarł także do Polski w czasie karnawału Solidarności. Jego fascynacja naszym krajem rodziła się powoli: pierwsze poznanie nastąpiło przy okazji wizyty marszałka Charlesa de Gaulle'a we wrześniu 1967 r. (trasa: Warszawa, Kraków, Katowice i śląska aglomeracja, Wieliczka, Oświęcim i Gdańsk: msza w oliwskiej katedrze i na Westerplatte, wizyta na Wojskowym Cmentarzu Francuskim na Suchaninie). Potem Barbey przyjechał jeszcze raz z okazji pierwszej pielgrzymki do ojczyzny Jana Pawła II w czerwcu 1979 r., która wiodła zadziwiająco podobną trasą: Warszawa, Gniezno, Częstochowa, Kraków, Kalwaria Zebrzydowska, Wadowice, Oświęcim, Nowy Targ – wypełnioną modlitwą z tysiącami wiernych, co widać na fotografiach. Gdy w 1980 r. na Wybrzeżu wybuchły strajki robotników i wreszcie powiał wiatr z zachodu, znów przywiał Barbeya i skłonił do bliższego poznania.

Fotograf zobaczył kraj na krawędzi przemian społeczno-politycznych. „Gdańsk i Warszawa znajdowały się w środku wydarzeń o zasięgu światowym. Polska pisała historię, choć pamięcią o społeczeństwie przodków na skraju zaniku" – pisał w „Pasażach". „Jego podejście pozwoliło odkryć lud udręczony w walce i kraj rozdarty między katolicyzmem a komunizmem, gdzie słowo solidarność naprawdę coś znaczy. Tak było! To saga o »Solidarności« i niesamowitej walce o władzę Lecha Wałęsy z generałem Jaruzelskim" – agencja Magnum chwali zdjęcia swojego człowieka do zadań specjalnych.

Stąd kadry z I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność (wrzesień–październik 1981 r.): klęczący Lech Wałęsa podczas mszy świętej, Tadeusz Mazowiecki rozmawiający w kuluarach z Bronisławem Geremkiem, zadumana Anna Walentynowicz.

Z fotografii Bruna Barbeya przede wszystkim przebija sympatia do Polski zwykłej i tradycyjnej: przytulona para na molo w Sopocie, ludzie w wiklinowych koszach na plaży (tyłem do morza), wodolot zostawiający chmurę dymu nad Zatoką Gdańską, stoczniowcy i marynarze przy pracy, pomnik pomordowanych stoczniowców w kwiatach, gdański Długi Targ w deszczu i słońcu.

Interesowało go więcej i ruszył w Polskę: przeprawa przez Kanał Elbląski, zmęczony staruszek w cieniu zamku w Malborku, kobieta zbierająca pryzmy węgla w Chełmnie, kominiarze na rynku w Gnieźnie, piętrząca się kolejka po chleb w Bodzentynie, spowiedź podczas pielgrzymki do Częstochowy, chłop z drewnianą figurą anioła w wiosce koło Nowego Sącza, śnieg padający na pielgrzymów w Kalwarii Zebrzydowskiej, dziewczynki w drodze do kościoła w Krośnie, świętujący Cyganie w tatrzańskim Dębnie, płacząca staruszka przed bramą obozu w Auschwitz, rolnik z pługiem orzący pole z kominami Nowej Huty na horyzoncie, dzieci na podwórku skaczące po wraku syrenki, strach na wróble w szczerym polu, gęsi w malowanym kwiatami Zalipiu pod Tarnowem, owce na cmentarzu żydowskim, barokowe wnętrze pijalni czekolady w Warszawie, sprzedawczyni miksująca koktajl truskawkowy (200 ml za siedem złotych)...

* * *

Można pomyśleć: inny świat, ale tak to szło. Klimatyczne, czasem mroczne i tajemnicze zdjęcia Barbeya – jak kadry z „Zawód: reporter" – pokazały prawdę czasu. Fotoreporter zdawał się być wszędzie, zjeździł kraj wzdłuż i wszerz, wiosną i jesienią. Jak to możliwe? Nie musiał, jak w filmie, przyjmować innej tożsamości, by szukać nowych inspiracji. Przeciwnie: zupełnie zwyczajnie spakował walizki i swoją rodzinę (żonę Caroline Thiénot-Barbey i córkę Aurélię) już nie do starego volkswagena, lecz do nowego kampera, którym w ciągu ośmiu miesięcy pokonał po polskich drogach i bezdrożach 40 tysięcy kilometrów – eskapadę zakończył dopiero stan wojenny!

„Nie miał żadnych kłopotów ze strony władzy czy służb. Przecież na zdjęciach pokazywał głównie zwykłych ludzi, choć poznałem go z przedstawicielami opozycji – byłem pierwszym zagranicznym dziennikarzem, który przyjechał do strajkującej Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku" – opowiada Bernard Guetta, wówczas korespondent francuskiego dziennika „Le Monde" w Warszawie (mieszkał w hotelu Victoria), potem autor książek o stosunkach międzynarodowych, za co otrzymał kilka nagród (w tym European Press Prize), obecnie polityk zasiadający w Parlamencie Europejskim.

Guetta chętnie opowiada o Barbeyu, którego nazywa „bystrym i słodkim". Poznali się w Warszawie i zżyli ze sobą (dziennikarz też miał marokańskie korzenie), blisko były ich żony i rodziny. Pytam o szczegóły fotograficznej wyprawy po Polsce, trudno sobie wyobrazić podróż kamperem przez PRL, przy braku pól kempingowych przystosowanych do ich obsługi i zapewne zdziwieniu napotykanych ludzi obecnością francuskiego reportera, ale Guetta wiele nie opowie. Nie towarzyszył Barbeyowi w wyjazdach, miał swoje zajęcia w „Le Monde", poza tym fotograf był dyskretnym człowiekiem i uznawał, że o wszystkim mają mówić jedynie zdjęcia. Nawet w sylwetkach po śmierci Barbeya brakuje wielu podstawowych szczegółów, co dziennikarza wcale nie dziwi.

Guetta mówi, że o ich współpracy w tamtym czasie nie było mowy: „Le Monde" był staromodną gazetą bez zdjęć, Barbey robił je na potrzeby agencji Magnum, by kupowały je inne redakcje. W ten sposób powstała jedyna w dziejach poświęcona Polsce okładka amerykańskiego „National Geographic" z kwietnia 1982 r.: reklamowała specjalny dodatek do numeru, który stanowiła bogato ilustrowana opowieść „Twarz i wiara Polski". Na okładce wąsaty górnik, prawie jak Wałęsa, do barbórkowego stroju przypiął znaczki z papieżem i Solidarnością. Przedstawiciel ludu pracującego znalazł się w sąsiedztwie sylwetek najważniejszych – zdaniem redakcji – rodaków: Mikołaja Kopernika, Jana III Sobieskiego, Fryderyka Chopina, Karola Wojtyły i Josepha Conrada. Kolaż uzupełniały historyczne mapy oraz fotoreportaż Barbeya.

Rzecz otwierał esej Czesława Miłosza (świeżo upieczonego noblistę), który wyjaśniał czytelnikom zawiłości historii od chrztu świętego do stanu wojennego. „Skromne miejsce, jakie Polska zajmuje na mapie, nie oznacza, że nie będzie miała ona wpływu na polityczną przyszłość Europy. Zwycięstwo strajku polskich robotników w 1980 roku było pierwszym triumfem oddolnego ruchu społecznego w historii całego bloku radzieckiego, gdzie wszystko musi być kontrolowane przez władzę centralną. Czy nie jest tak, że niemożliwe staje się możliwym dzięki niezwykłej sile ludzkiego ducha? Bardzo wymowny jest fakt, że polska klasa pracująca na swojego lidera wybrała Lecha Wałęsę, którego za przywódcę uważają nie tylko robotnicy, ale i inteligencja" – pisał.

Po wyborze Karola Wojtyły na papieża, solidarnościowej euforii i wreszcie stanie wojennym wprowadzonym przez komunistyczne władze – Polska znalazła się w centrum uwagi świata. Barbey poszedł za ciosem: z 78 polskich kadrów ułożył album, który w 1982 r. ukazał się w trzech wersjach językowych – angielskie „Poland" (wydawnictwo Thames & Hudson), francuskie „Pologne" (Arthaud) i niemieckie „Polen" (Hoffmann & Campe). Na okładce centralne miejsce zajął odświętnie odziany kardynał jadący konną bryczką do wsi Jurkowo na pierwszokomunijne uroczystości, do tego mniejsze zdjęcia – ukwiecony portret Jana Pawła II w oknie; krakowska redakcja tygodnika „Solidarność" i Małgorzata Niezabitowska czytająca najnowszy egzemplarz, obok wymalowany Lenin z tygodnikiem pod pachą; wielki mural na budynku – dwie ściśnięte dłonie mówiące o wiecznej przyjaźni polsko-radzieckiej.

Ciekawe, że wydania albumu różniły się między sobą. W angielskim przedmowę napisał Czesław Miłosz, do tego wydrukowano wypisy z wielkich: Tadeusza Kościuszki, Antoniego Słonimskiego, Karola Wojtyły, Tadeusza Gajcego i Josepha Conrada, także... Winstona Churchilla – antologię skompletował Jan Krok-Paszkowski, emigracyjny pisarz i publicysta, wieloletni szef Polskiej Sekcji BBC, pracownik Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. W niemieckim wydaniu Polskę opisał Karl Dedecius, urodzony w Łodzi niemiecki tłumacz i popularyzator literatury polskiej. We francuskiej wersji Barbey o tekst poprosił Bernarda Guettę, który „nie mógł odmówić". „To najlepsze podsumowanie tamtego okresu w historii Polski" – mówi o albumie, który powracał i po przełomie 1989 r. wydawano go ponownie.

* * *

Barbey również wracał nad Wisłę – w 2018 r. w Gdańsku znów robił zdjęcia, jakby pogodniejsze niż przed laty. Jego zainteresowanie wzbudziła zwłaszcza plaża i jej rytuały: starsza pani maszerująca z kijkami do nordic walking obok reklamy restauracji (dorsz z pieprzem cytrynowym, frytkami i surówką za 22,50 zł); młodsza pani opalająca się za parawanem w łowickie pasy, bo polska innowacja wypoczynku nad morzem musiała go zadziwić. „Często wracał na miejsce swoich pierwszych reportaży, czasem dziesięć lub trzydzieści lat później; postrzegał fotografię jako dzieło pamięci" – podała Akademia Sztuk Pięknych w Paryżu w komunikacie prasowym po śmierci Barbeya.

Akademia było jego ostatnim miejscem pracy poza Magnum: w 2018 r. trafił do sekcji poświęconej fotografii, dołączając do Brazylijczyka Sebastiao Salgado, powołanego tam rok wcześniej. W przemówieniu inauguracyjnym fotograf złożył hołd Jeanowi-Lucowi Monterosso, założycielowi la Maison Européenne de la Photographie (MEP – Europejski Dom Fotografii), który wspiera i docenia świat na fotografiach. W 2016 r. Barbey pokazał tam retrospektywną wystawę, która wciąż krąży po świecie. W 2019 r. wydał ostatni album „Kolory Chin", od pewnego czasu dokumentował bowiem zmiany, które przekształciły zacofany kraj w mocarstwo gospodarcze – „Od Mao do nowoczesności".

„Fotografia to jedyny język, który można zrozumieć na całym świecie" – mówił. Za swoje prace otrzymał nagrody, w tym Francuski Narodowy Order Zasługi. Jego fotografie znajdują się w licznych zbiorach, w tym Harry Ransom Center w Austin jako część kolekcji Magnum Photos. To szacowne teksaskie archiwum, muzeum i biblioteka w jednym, gromadzące artefakty literackie i kulturowe, posiada miliony książek i dzieł sztuki: Biblię Gutenberga, sztuki teatralne Williama Szekspira, rękopisy Jamesa Joyce'a, Grahama Greene'a, Gabriela Garcii Marqueza, biurko Edgara Allana Poego.

A jednak bardziej niż wojnę Barbey lubił pokój. Przez całe życie wracał do ukochanego Maroka, gdzie się wychował. Wabiły go kolory, światło, architektura. Wiele ujęć stanowi pochwałę życia – panna młoda z dłońmi ozdobionymi henną; czarne postaci na tle złocistych wnętrz lub różowych ścian; czerwone skóry suszące się na słońcu; pustynne krajobrazy Sahary. „Bardzo trudno tam fotografować, ponieważ w islamie fotografia ma przynosić zło. Trzeba być przebiegłym jak lis, dobrze zorganizowanym i szanować zwyczaje. Fotograf musi nauczyć się wtapiać w ściany. Zdjęcia muszą być zrobione szybko, z pełnym ryzykiem, lub po długich okresach nieskończonej cierpliwości" – tłumaczył. W 1999 r. w Petit Palais w Paryżu zorganizował wystawę marokańskich zdjęć, w 2003 r. wydał album „Maroko"; współtworzył filmy dokumentalne o tym kraju – także z żoną.

W 2015 r. państwo Barbeyowie nakręcili 20-minutowy film „Pologne, foi de l'impossible" („Polska, wiara w niemożliwe") – w normalnych czasach do obejrzenia w gościnnej bibliotece MEP w Paryżu – przypominający czasy Solidarności. Przed kamerą zasiadł m.in. Bernard Guetta.

* * *

Podczas niedawnej podróży do Iranu kupiłem na miejscu piękny album ze zdjęciami z tego kraju, który polecił mój gospodarz w Isfahanie – jakżeby inaczej, autorem okazał się Bruno Barbey, który odwiedził szacha w 1976 r.! Umawialiśmy się na rozmowę o podróży przez Polskę AD 1981. Wysłał wiadomość z drogi, że właśnie jedzie do Paryża. Nie dojechał, podobnie jak bohater „Zawód: reporter". Zmarł 9 listopada w miasteczku Orbais l'Abbaye, leżącym półtorej godziny drogi od stolicy Francji. Żona przekazała, że przyczyną był zator w płucach. Oprócz niej pozostawił córkę Aurélię, syna Igora i czworo wnuków.

Brzmi jak banał, ale zostały zachwycające zdjęcia. Albumy o Polsce są rarytasem na aukcjach internetowych, egzemplarz z wysyłką kosztuje kilkaset złotych, szczęśliwie wiele zdjęć jest do znalezienia w internetowych archiwach agencji Magnum, w których buszowanie polecam na zimowe wieczory. Fotoreporter nie przynosi zawodu.

W filmie „Zawód: reporter" Michelangela Antonioniego główny bohater – zmęczony życiem dziennikarz – dusi się, pracując w gorącej Afryce. Bruno Barbey dobrze znał ten klimat: urodził się 13 lutego 1941 r. w mieście Berrechid, leżącym na południe od Casablanki, we francuskim wówczas Maroku. Dorastał w różnych miejscach tego kraju: w Rabacie, Marrakeszu, Tangerze. Jego ojciec Marc Barbey pracował jako francuski dyplomata; matka Marie Clément-Grandcourt pochodziła z wojskowej rodziny w Szwajcarii. To po nich odziedziczył dwa obywatelstwa i ciekawość świata. Ponoć od dziecka wiedział, że chce podróżować jak Antoine de Saint-Exupéry, francuski pisarz i lotnik, który zresztą kilka lat mieszkał w hiszpańskiej części Maroka.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku