Instynkt kontra nauka

Nauka nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania, a stan naukowej wiedzy stale się zmienia. Wraz z naszą biologiczną skłonnością do wybierania intuicyjnych rozwiązań stanowi to pożywkę dla sceptyków. Czasami ze szkodą dla społeczeństwa.

Publikacja: 01.01.2021 18:00

Nauka odwołuje się do racjonalnego myślenia, podczas gdy nasze wewnętrzne przekonania bazują w dużej

Nauka odwołuje się do racjonalnego myślenia, podczas gdy nasze wewnętrzne przekonania bazują w dużej mierze na emocjach. Na zdjęciu protest antyszczepionkowców przed siedzibą Fundacji Melindy i Billa Gatesów w Londynie, listopad 2020 r.

Foto: AFP

Protesty antymaseczkowe to nie tylko polska specjalność. Sprzeciw wobec działań hamujących pandemię Covid-19 jest widoczny wszędzie tam, gdzie rządy wprowadzają kwarantannę, czyli praktycznie w całej Europie. Również obawy przed szczepionkami przeciw koronawirusowi SARS-CoV-2 wywołują protesty – podobnie jak niechęć wobec masztów telefonii komórkowej 5G, żywności GMO czy elektrowni atomowych.

To już nie tylko tropiciele spisków wielkich korporacji farmaceutycznych łykający codziennie lewoskrętną witaminę C na raka. To nie foliarze, przy których stawiająca horoskop wróżka jest uosobieniem zdrowego rozsądku. Ani płaskoziemcy, wyznawcy egzotycznej logiki, z których można się ponaśmiewać. To często dobrze wykształceni, zamożni ludzie sukcesu, biznesmeni, celebryci (i celebrytki), ludzie kultury, politycy. Reprezentują wszystkie barwy światopoglądowego spektrum – od internacjonalistycznych wegan po przywiązanych do tradycji konserwatystów. Mało tego – są wśród nich (oczywiście) internetowi influencerzy, którzy na YouTubie „mówią, jak jest", ale też naukowcy z tytułami profesorskimi.

Jednoczą ich sprzeciw i gniew. A podejrzanym, oskarżonym i winnym coraz częściej jest nauka, niezależnie od tego, czy chodzi o topnienie lodowców, bezpieczeństwo szczepionek, stawianie masztów telefonii komórkowej, czy – jak w dobie pandemii Covid-19 – obowiązek noszenia maseczek. Niechęć do akceptowania ustaleń nauki prowadzi do poszukiwania „drugiego dna". Mamy więc – w wersji lekkiej – powoływanie się na luki w przepisach, podejrzenia o korupcję lekarzy i polityków, spisek firm energetycznych, a w bardziej zaawansowanych przypadkach oskarżenie o plan czipowania ludzi albo próbę zmiany genów człowieka.

Czy to jeden z efektów wyjątkowego 2020 roku? I co takiego sprawia, że rozsądni ludzie w XXI wieku kwestionują osiągnięcia nauki? Ruchy antynaukowe zawsze istniały. Były jednak mniej widoczne. Dziś zwolennicy najdziwniejszych teorii mają dostęp do wspaniałych rozsadników fake newsów – sieci społecznościowych. To internet sprawia, że łatwiej im znaleźć współwyznawców i łatwiej się zorganizować, przez co są bardziej zauważalni.

Również sam problem traktowania opinii laików na równi z argumentami naukowymi nie jest nowy. Wystarczy przypomnieć spory wokół GMO i elektrowni atomowych, histerię przed uruchomieniem Wielkiego Zderzacza Hadronów w CERN (miał podobno stworzyć czarną dziurę, która pochłonie świat) czy trwającą od ponad 20 lat awanturę na temat szczepionek i autyzmu. Gdyby chcieć cofnąć się jeszcze bardziej, ten sam problem dotykał Darwina czy Galileusza.

Wewnętrzna siła ignorancji

Musi jednak zaskakiwać fakt, że niewiara w naukę nie słabnie, mimo że nauka i technologie dowodzą w XXI wieku swojej przydatności na dosłownie każdym kroku. Każdy z nas został zaszczepiony – i nie tylko żyjemy, ale również nie zachorowaliśmy na żadną z ciężkich chorób pokonanych przez programy szczepień. Od lat jemy zmodyfikowane organizmy – tyle że zostały zmienione drogą celowych krzyżówek w sadach i na polach, a nie w laboratorium – i jakoś nie wyrosły nam błony między palcami. Zaprzeczanie osiągnięciom nauki stawia „sceptyków" w pozycji wyznawców teorii płaskiej Ziemi korzystających z satelitarnej nawigacji – w najlepszym razie to zabawni hipokryci.

Ale zjawisko „ignorancji rozsądnych ludzi" jest tak intrygujące, że zajęli się nim – jakżeby inaczej – naukowcy. Jednym z możliwych wyjaśnień takiego zachowania jest bezwładność poznawcza – trudno nam przyjąć do wiadomości twierdzenia zaprzeczające naszym przekonaniom. A nasze wewnętrzne przekonania – dowodzą naukowcy – powstają często na podstawie instynktu, a nie racjonalnego wnioskowania.

Sprawdził to kilka lat temu Andrew Shtulman w Occidental College w Los Angeles. Poprosił 150 studentów interesujących się naukami ścisłymi, aby ocenili w kategoriach prawda/fałsz kilkaset specjalnie przygotowanych twierdzeń. Mieli to zrobić możliwie najszybciej, bez zbędnego zastanawiania się. Zagadnienia były tak dobrane, aby zderzyć wiedzę naukową studentów z ich wewnętrzna intuicją. O ile na część pytań badani odpowiadali natychmiast („Księżyc krąży wokół Ziemi"), o tyle na odpowiedź na niektóre naukowcy musieli poczekać. Zdarzało się to wówczas, gdy prawidłowa odpowiedź (którą studenci przecież znali, jak każdy po szkole podstawowej) przeczyła intuicji. Badani wahali się przy stwierdzeniach w rodzaju „Ziemia krąży wokół Słońca" albo „Wśród przodków naszego gatunku są organizmy wodne".

Zdaniem Shtulmana świadczy to o tym, że nigdy nie pozbywamy się wewnętrznych przekonań dotyczących otaczającego nas świata. Edukacja, argumenty, dane, fakty, logika mogą tylko sprawić, że intuicyjne rozumienia świata chwilowo ustępuje nauce.

Podobny eksperyment przeprowadził również prof. Kevin Dunbar, psycholog z Uniwersytetu Maryland. Pokazywał on swoim studentom filmy ze spadającymi kulami – dużą (w domyśle cięższą) i małą (lżejszą). Na jednym filmie obie spadały z tą samą prędkością, na drugim większa kula spadała szybciej. Uczniowie nieorientujący się w fizyce uznali, że to niemożliwe, aby mniejsza kula spadała tak samo szybko jak większa – zatriumfowała intuicja (wbrew nauce). Badanie ich mózgów za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego pokazało, że gdy oglądali film, aktywowała się u nich przednia kora zakrętu obręczy – obszar odpowiadający m.in. za kontrolę błędów. Inaczej mówiąc – ich mózgi uznały, że film pokazujący rzeczywistość jest... nieprawdziwy, bo był sprzeczny z głębokim wewnętrznym przekonaniem.

Uczniowie po lekcjach fizyki wiedzieli, że to powtórzenie słynnego eksperymentu przypisywanego Galileuszowi, który miał zrzucać kule armatnie z wieży w Pizie – przedmioty, niezależnie od masy, spadają w tym samym czasie. U nich z kolei podczas oglądania filmu aktywowała się tzw. grzbietowo-boczna kora przedczołowa, obszar zaangażowany w tłumienie zbędnych myśli i emocji, kłamstwo i rozwiązywanie konfliktów (działa np. wtedy, gdy widzimy słowo „czerwony" napisane zielonym atramentem). Zdaniem Dunbara studenci musieli zatem stłumić naturalną intuicję i wykonać wysiłek umysłowy zastosowania wiedzy nabytej na lekcjach fizyki, aby udzielić prawidłowej odpowiedzi.

Efekt potwierdzenia

Znacznie łatwiej przychodzi nam za to przyswajanie informacji umacniających nasze przekonania. Dowodzi tego klasyczny już dziś eksperyment przeprowadzony przez psychologa społecznego Leona Festingera (wówczas na Uniwersytecie Stanforda), Henry'ego Rieckena i Stanleya Schachtera. Badali oni niewielką grupę wyznawców apokaliptycznego kultu, którego przywódczyni twierdziła, iż kontaktuje się z istotami wyższymi (Strażnikami) z planety Clarion. Strażnicy przekazali jej, że Ziemia zostanie zniszczona przez kataklizm. Podali nawet datę końca świata: 21 grudnia 1954 roku.

Naukowcy obserwowali wyznawców kultu przed i po dniu zagłady. Niektórzy wierni sprzedali domy i rzucili pracę, aby lepiej przygotować się na nadejście Strażników. Wyrywali sobie nawet zamki błyskawiczne ze spodni, bo metal miał przeszkadzać na statkach kosmicznych.

Jednak kataklizm – jak wiadomo – się nie zdarzył. Nie pojawiły się też latające talerze, które miały zabrać wiernych na planetę Clarion. Mogłoby się wydawać, że po takim ciosie w wiarygodność społeczność ta się rozpadnie.

Ku zaskoczeniu naukowców stało się dokładnie odwrotnie. Wyznawcy zracjonalizowali sytuację. Przywódczyni (gospodyni domowa z przedmieść Chicago) oświadczyła, że świat został ocalony dzięki ich wierze. Zamiast porzucić swoje przekonania, członkowie grupy jeszcze się w nich umocnili! Im bardziej wyśmiewano ich w mediach, tym żarliwiej głosili „prawdę o Strażnikach".

Umiejętność lekceważenia faktów przeczących wewnętrznemu przekonaniu i uwypuklania tych, które potwierdzają „naszą" wersję, to kolejny mechanizm psychologiczny działający na niekorzyść nauki. W 1979 roku Charles Lord, Lee Ross i Mark Lepper sprawdzili, jak bardzo jest on silny. Spreparowali dwa naukowe badania – jedno dowodzące, że kara śmierci skutecznie odstrasza od popełniania zbrodni, i drugie – że jest pod tym względem nieskuteczna. Oba były równie starannie przygotowane, obudowane komentarzami i zmyślonymi danymi. Pokazano je zwolennikom kary śmierci i jej przeciwnikom. Uczestnicy eksperymentu uznawali za bardziej wiarygodne i wartościowe te badania, które były zgodne z ich światopoglądem. Dowody strony przeciwnej po prostu odrzucali jako nieprawdziwe.

„Trudno przekonać człowieka, który ma silne przeświadczenie o swojej racji. Powiesz, że się z nim nie zgadzasz, to się obrazi. Pokażesz mu dane i wykresy, a zakwestionuje twoje źródła. Odwołasz się do logiki, a on nie przyzna ci racji" – pisał później Festinger. Brzmi znajomo?

W bańce siła

Obecnie dysponujemy czymś, czego w czasach Festingera nie było. Internet pozwala na komunikację zwolenników niemal dowolnych teorii spiskowych i antynaukowych hipotez. Zapewnia jednocześnie wsparcie duchowe – przeciwnik maseczek, GMO czy szczepionek dowiaduje się, że inni też tak myślą.

Nauka odwołuje się do racjonalnego myślenia, podczas gdy nasze wewnętrzne przekonania bazują w dużej mierze na emocjach. Jedną z takich emocji jest potrzeba zyskania akceptacji otoczenia – uważa Marcia McNutt, prezes amerykańskiej National Academy of Sciences. – Wszyscy zachowujemy się tak, jakbyśmy ciągle byli w liceum. Chcemy być dopasowani, być częścią czegoś. A ta motywacja będzie zawsze silniejsza niż argumenty naukowe. Zawsze tak będzie, jeżeli lekceważenie nauki nie będzie się wiązało z jasną i oczywistą niedogodnością – tłumaczyła McNutt w rozmowie z „National Geographic".

Dzięki internetowi wszelkiej maści sceptycy mogą znaleźć „swoich" ekspertów i celebrytów podzielających, a nawet wzmacniających, ich podejrzenia. Czasy, gdy profesjonalne media starannie weryfikowały informacje, przedstawiały kontekst i opinie naukowców, dawno już minęły. Zamiast encyklopedii mamy Wikipedię, a rolę uniwersytetów przejęła wyszukiwarka Google'a. Internet zdemokratyzował dostęp do informacji, ale jednocześnie pozbawił odbiorców pierwszej linii obrony przed niesprawdzonymi lub wręcz nieprawdziwymi wiadomościami.

Działa tu też wielokrotnie już opisywany mechanizm internetowej bańki informacyjnej. Dzięki możliwości filtrowania informacji (przez publikacje znajomych na Facebooku, kanałów na YouTubie czy obserwowanie wybranych profili na Twitterze) można skutecznie oddzielić się murem od tych, którzy myślą inaczej. A dzięki efektowi potwierdzenia coraz bardziej upewniać się w swoich poglądach, bez przykrej konieczności zderzania się z poglądami innych. W naturalny sposób grawitujemy ku tym, którzy myślą tak jak my. Argumenty podważające intuicyjne przekonania po prostu do nas nie docierają – widzą je tylko ci, którzy i tak już są do nich przekonani.

W tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że naukowcy wciąż mogą liczyć na wysokie zaufanie społeczne. Według regularnie prowadzonego przez CBOS rankingu prestiżu zawodów profesorowie uniwersyteccy cieszą się bardzo dużym uznaniem. Co prawda w sondażu wykonanym w 2019 roku wyprzedzają ich strażacy, pielęgniarki, robotnicy i górnicy, ale ciągle naukowcy znajdują się w czołówce – przed np. policjantami, sprzedawcami, maklerami giełdowymi czy politykami.

Profesor na manowcach

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że niekiedy nauka i naukowcy sami podkładają się sceptykom. Pierwszy problem polega na tym, że nie wszyscy prowadzący badania naukowe robią to uczciwie, a ich celem nie jest odkrycie zasad rządzących naturą, lecz zdobycie pieniędzy i prestiżu. Przeprowadzona w 2009 roku przez Danielle Fanelli z Uniwersytetu Edynburskiego analiza rzetelności nauki wskazuje, że ok. 2 proc. wszystkich badań zostało sfabrykowanych, a w największym stopniu dotyczy to dziedzin biomedycznych, czyli tego, co budzi obecnie największe emocje.

Wystarczy przypomnieć Andrew Wakefielda i jego twierdzenia o związku między szczepionkami i autyzmem. Artykuł na ten temat wydrukował w 1998 roku prestiżowy magazyn medyczny „Lancet", co dodało fałszerstwu pozorów wiarygodności. Biotechnolog Hwang Woo-suk, nazywany „Dumą Korei", sfałszował wyniki badań nad komórkami macierzystymi, po czym opublikował je (dwukrotnie) w magazynie „Science". Rekordzistą w tej dziedzinie jest Yoshitaka Fujii, japoński anestezjolog, który całkowicie sfabrykował 183 artykuły naukowe, a nawet podrobił podpisy kolegów, przedstawiając ich jako współautorów. Specjalna komisja analizująca jego dorobek doszła do wniosku, że na 212 opublikowanych przez niego prac naukowych prawdziwe wyniki znalazły się tylko w trzech, wszystkie inne zawierały częściowo lub całkowicie nieprawdziwe twierdzenia. Lista naukowców, którzy sfałszowali lub „podkręcili" wyniki, liczy kilkaset nazwisk – i są to tylko ci, których udało się złapać.

Pożywką dla wątpiących w globalne zmiany klimatu była natomiast afera Climategate – w wykradzionej przez hakerów korespondencji naukowcy przyznawali, że musieli użyć trików, by ukryć budzące wątpliwości dane dotyczące zmian temperatury w przeszłości. Choć sprawa ta została później zbadana i wyjaśniona, reputacja klimatologów mocno ucierpiała. O bezradności badaczy w tej dziedzinie świadczy też fakt, że za najlepszego ambasadora klimatologów uchodzi dziś nastolatka Greta Thunberg.

Drugą przyczyną tej „słabości" jest wykorzystywanie nauki do walki politycznej. Ustalenia naukowców są przytaczane wtedy, gdy pasują do promowania określonych poglądów. I jest to praktyka stosowana zarówno przez umowną prawicę, jak i lewicę. Zaprzeczanie zjawisku globalnych zmian klimatu to specjalność prawicy (konserwatystów, republikanów). Opór wobec energii atomowej czy stosowania technik GMO – to znak rozpoznawczy znacznej części zwolenników obecnej lewicy, która lubi o sobie mówić „postępowa".

Są też wpływowe organizacje, które z nauki biorą sobie to, co im akurat pasuje: Greenpeace chętnie powołuje się na ustalenia naukowców w dziedzinie zmian klimatu, ale naukowe argumenty w sprawie GMO lub elektrowni atomowych przemilcza.

Ufaj, ale sprawdzaj

Trzecia przyczyna problemów wizerunkowych nauki jest najpoważniejsza – chodzi bowiem o sposób dochodzenia do wiedzy. Nauka opiera się na obserwacjach i eksperymentach. Na falsyfikowalnych teoriach – takich, które można sprawdzić i ewentualnie wykazać doświadczalnie ich nieprawdziwość. Narzędziami nauki są więc wątpienie, zadawanie pytań i modyfikowanie teorii w zależności od wyników doświadczeń czy rzeczywistości. Tym samym gra w zupełnie innej lidze niż sceptycy i ich opinie oraz wewnętrzne przekonania.

Oznacza to jednocześnie, że w nauce nie ma dogmatów – każde twierdzenie (w tym to o bezpieczeństwie szczepionek czy roli maseczek w zmniejszaniu ryzyka zakażenia) należałoby zatem opatrzyć wzmianką „według obecnego stanu wiedzy". Musimy zaakceptować fakt, że nauka jest zmienna, reaguje na nowe informacje. Nie daje też prostych i intuicyjnych odpowiedzi, z czym wielu sceptyków może mieć problem.

Co więcej, historia zna przypadki, gdy na skutek oporu naukowców nowsze, lepsze teorie były początkowo odrzucane (tak było z teorią ewolucji czy dryfu kontynentalnego). Zdarzało się, że naukowcy zmieniali zdanie o 180 stopni – tak było np. z często przypominanymi przez klimatycznych denialistów prognozami znacznego ochłodzenia Ziemi formułowanymi w latach 70. ubiegłego wieku. Rzeczywiście, amerykański National Science Board w swoim raporcie uznał, że ciepły okres w historii planety się skończył i czeka nas nowe zlodowacenie, a „Washington Post" i „Newsweek" zapowiadały epokę lodowcową. Nowe dane zmusiły jednak badaczy do zmiany zdania – i nie świadczy to bynajmniej o upadku ich wiarygodności, lecz o intelektualnej uczciwości.

Nauka nie ma zatem komfortu religii i nie pozwala na bezkrytyczną wiarę. Myśląc jednak o tym, że może (i w rzeczywistości całkiem często) się myli, warto pamiętać, że „obecny stan wiedzy" pozwolił ludziom polecieć w kosmos, zwalczyć choroby, wydłużyć średni czas życia i zapewnić dobrobyt mieszkańców znacznej części świata.

A o tym, że kategoria wiary nie jest mocnym argumentem naukowym, przekonał mnie wiele lat temu prof. Igor Nowikow, rosyjski astrofizyk teoretyczny, dyrektor Centrum Astrofizyki Teoretycznej w Kopenhadze, jeden z najwybitniejszych specjalistów od czarnych dziur. Gdy robiąc z nim rozmowę dla „Rzeczpospolitej", zapytałem, czy wierzy w istnienie obcych cywilizacji, spojrzał na mnie jak na słabo rokującego studenta. – Wolę nie wierzyć. Wiem, że inni wierzą i jest to cecha ich osobowości – powiedział. – Ja zaś nie mogę tylko wierzyć. Muszę wiedzieć. 

Autor jest dziennikarzem, popularyzatorem nauki, specjalizuje się w medycynie i nowych technologiach. Był m.in. redaktorem naczelnym magazynu „Focus" i kierownikiem działu nauki „Rzeczpospolitej"

Protesty antymaseczkowe to nie tylko polska specjalność. Sprzeciw wobec działań hamujących pandemię Covid-19 jest widoczny wszędzie tam, gdzie rządy wprowadzają kwarantannę, czyli praktycznie w całej Europie. Również obawy przed szczepionkami przeciw koronawirusowi SARS-CoV-2 wywołują protesty – podobnie jak niechęć wobec masztów telefonii komórkowej 5G, żywności GMO czy elektrowni atomowych.

To już nie tylko tropiciele spisków wielkich korporacji farmaceutycznych łykający codziennie lewoskrętną witaminę C na raka. To nie foliarze, przy których stawiająca horoskop wróżka jest uosobieniem zdrowego rozsądku. Ani płaskoziemcy, wyznawcy egzotycznej logiki, z których można się ponaśmiewać. To często dobrze wykształceni, zamożni ludzie sukcesu, biznesmeni, celebryci (i celebrytki), ludzie kultury, politycy. Reprezentują wszystkie barwy światopoglądowego spektrum – od internacjonalistycznych wegan po przywiązanych do tradycji konserwatystów. Mało tego – są wśród nich (oczywiście) internetowi influencerzy, którzy na YouTubie „mówią, jak jest", ale też naukowcy z tytułami profesorskimi.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi