Ukołysany trzeszczeniem i kołysaniem kabiny Colin Ryder Richardson przysypiał nad otwartym komiksem, kiedy znienacka poderwał go głuchy odgłos dobiegający gdzieś z głębin pod jego koją. Wskazówki stojącego obok zegara pokazywały trzy minuty po północy. W swoim domu w Londynie jedenastoletni chłopak już dawno by spał. Na statku nie było jednak rodziców, którzy zrzędliwie gadaliby o konieczności zgaszenia światła i wczesnej pobudce. Podczas ich pierwszego spotkania przed czterema dniami węgierski opiekun Colina dzielący z nim kabinę, młody dziennikarz Laszlo Raskai, uznał, że blondynek o inteligentnych oczach nie potrzebuje już nadzoru dorosłych. Jakież niebezpieczeństwo mogło mu grozić na luksusowym transatlantyku poza wypadnięciem za burtę?
Korzystając ze swobody, kilka dni wcześniej Colin umieścił w szufladzie sekretarzyka oddzielającego ich koje kulkę z łożyska, którą odkrył w szczelinie pomiędzy deskami pokładu. Chrobot i postukiwanie przetaczającej się drobiny metalu działały na niego kojąco. Raskai rzadko bywał w kabinie i nie narzekał na hałas. Chwilę po tym, jak chłopiec przebudził się pod wpływem stłumionego dźwięku, kulka wydała nagle głośny stukot, a następnie ucichła na dobre, gdy statek zaczął się przechylać. Z początku niedostrzegalnie, ale wkrótce przechył zaczął się wyraźnie pogłębiać. Do kabiny Colina dobiegły pierwsze okrzyki, a chwilę później chłopak poczuł charakterystyczny zapach lakieru do paznokci.
Na początku września rodzice usiedli z nim po obiedzie w rodzinnym domu na walijskiej farmie – tymczasowej kryjówce na czas ucieczki z bombardowanego Londynu – i zapytali, czy miałby coś przeciw wycieczce do Ameryki. Colin wyobraził sobie ogromny napis „Hollywood" i kowbojów wypadających z balkonów – romantyczna wizja kraju w umyśle jedenastolatka. Zareagował entuzjastycznie, zaraz jednak się dowiedział, że nie zamieszka w Beverly Hills, tylko w Nowym Jorku. Nie tak to sobie wyobrażał, choć z drugiej strony w warunkach racjonowania żywności brytyjska kuchnia stała się monotonna i pozbawiona wyrazu. Colinowi Wielkie Jabłko jawiło się jako kraina wszelkiej obfitości.
Colin nie zdawał sobie sprawy, że przygotowania do jego wyjazdu trwały już od jakiegoś czasu. Miał wyruszyć sam na pokładzie statku zmierzającego do Montrealu. Stamtąd udałby się na południe, na Long Island, gdzie oczekiwało wiele dobrze sytuowanych nowojorskich małżeństw, które zaoferowały się przygarnąć dzieci ewakuowane z Wielkiej Brytanii.
Decyzja o odesłaniu syna tak daleko tylko z początku wydawała się trudna. Druga wojna światowa trwała od roku. Tego lata po krótkim sześciotygodniowym oporze Francja skapitulowała przed nazistami. Upadek ostatniego szańca oddzielającego Wielką Brytanię od niemieckiej armii odesłał do lamusa założenia, na których Brytyjczycy opierali swoją strategię. Rodzice Colina, podobnie jak wielu innych, byli przekonani, że po wypchnięciu Brytyjczyków z Dunkierki w czerwcu 1940 roku Niemcy szykują się do przekroczenia kanału La Manche, wstęgi wody o szerokości zaledwie pięćdziesięciu kilometrów. Inwazja ta niemal nieuchronnie zakończyłaby się sukcesem. W ostatnich tygodniach brytyjskie Ministerstwo Informacji rozpoczęło dystrybucję ulotek zatytułowanych „Jeśli nadejdą najeźdźcy: sposoby postępowania".