Sprawa zaś nie jest wcale jednoznaczna. Nikt z nas nie zna dokumentacji medycznej, a jedynie nieliczni są zdolni do tego, by poprawnie ją zinterpretować. Wiemy tylko tyle, że mężczyzna doświadczył ciężkiego i nieodwracalnego, hipoksemicznego uszkodzenia mózgu. Nie ma zatem – zdaniem większości specjalistów – szans na poprawę jego stanu, a z perspektywy medycznej i bioetycznej można zadawać pytania, czy utrzymywanie pacjenta w tym stanie nie jest uporczywą terapią, którą w pewnym momencie należy przerwać, i to z troski o dobro pacjenta, a nie z przyczyn utylitarnych. To pierwsza wątpliwość, z jaką zmagamy się w tej sprawie. Bez wglądu w dokumentację, bez wiedzy z zakresu neurologii i wreszcie bez minimalnego zaufania do specjalistów nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, czy decyzja brytyjskich lekarzy, potwierdzona przez sądy, jest słuszna czy też nie.
Żona i dzieci owego mężczyzny zgodzili się na odłączenie go od aparatury podtrzymującej życie, ale nie zgadzają się na to rodzice i rodzeństwo. W tej sytuacji prawo i moralność są dość oczywiste. Najbliższą osobą pozostaje żona, i to ona ma prawo decydować w takich sytuacjach o leczeniu i o tym, co ma się wydarzyć dalej. Gdy zachodzi konflikt między wolą małżonka a rodziców, to rozstrzygająca jest wola małżonka. To dość oczywista gradacja odpowiedzialności, chociaż są systemy prawne, gdzie wola rodziców będzie istotniejsza. I choć można rozumieć emocje wszystkich zaangażowanych, to ktoś musi podjąć decyzję.
Kwestia trzecia to odpowiedź na pytanie, dlaczego lekarze nie chcą się zgodzić na transport pacjenta do Polski. Bez znajomości neurologii, ale także stanu pacjenta, nie jesteśmy w stanie na nie odpowiedzieć. Nie wiemy, czy podróż może być źródłem dodatkowych cierpień. A bez szczegółowej wiedzy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy terapia podtrzymująca życie podejmowana obecnie wobec pacjenta jest uporczywa czy nie. Jeśli jest uporczywa czy też daremna, a tak zdają się twierdzić brytyjscy lekarze, to podróż tylko przedłużałaby cierpienia pacjenta, które – także z perspektywy bioetyki katolickiej – są moralnym złem. Czy tak jest? Nie wiemy, ale to także jest istotny czynnik oceny decyzji.
I wreszcie kwestia zaprzestania odżywiania i nawadniania. Czy można je uznać za terapię? Istnieją kierunki bioetyczne, i to nawet związane z chrześcijaństwem, które uznają, że są sytuacje, w których tak właśnie jest. Wydaje się jednak, że zarówno odżywianie, jak i nawadnianie są działaniami podstawowymi i powinny być uznane za pielęgnację i troskę o pacjenta, a nie za terapię. A jeśli tak, to nikt nie ma prawa, niezależnie od tego, w jakim stanie znajduje się pacjent, podejmować decyzji o jego stopniowym zagłodzeniu. W tej sprawie nie mamy do czynienia z dylematem dotyczącym terapii, jej daremności albo celowości, ale z pytaniem, czy pacjent, osoba ma pewne prawa, w tym prawo do troski i pielęgnacji. Odpowiedź twierdząca na to pytanie pozwala jasno wskazać, że akurat w tej sprawie wydaje się, iż brytyjski sąd nie ma racji.