Kogo uwiera Osiecka

Serial TVP, choć nie tak zły, jak go malują, nie do końca oddaje realia PRL, nie oddaje też całej prawdy o artystycznym środowisku, które portretuje. Za to reakcje recenzentów wiele mówią o dzisiejszej debacie publicznej.

Publikacja: 05.02.2021 10:00

Piotr Żurawski i Magdalena Popławska, czyli serialowi Daniel Passent i Agnieszka Osiecka

Piotr Żurawski i Magdalena Popławska, czyli serialowi Daniel Passent i Agnieszka Osiecka

Foto: stopklatka

Tomasz Raczek od razu ustawił dyskusję o serialu „Osiecka" na odpowiednim poziomie. Porównanie do szarlotki podawanej na obrzyganym talerzyku, której trzeba się wystrzegać, zgodne jest z poetyką obecnej „tożsamościowej" publicystyki. W krytyce filmowej ten styl także się pleni. Trzeba maksymalnie ostro. Im mniej dzielenia włosa na czworo czy mniej dyskusji – tym lepiej. Można liczyć na lajki i cytaty.

Zabrudzonym talerzykiem ma być telewizja publiczna, która podobno pozostaje w sprzeczności ze wszystkim tym, co reprezentowała twórczość Agnieszki Osieckiej. Przypomnijmy: Osiecka tworzyła dla wielu instytucji służących totalitarnemu państwu (co nie znaczy, że sama obsługiwała totalitaryzm), z telewizją rządową Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego na czele.

Po tym jednym zdaniu krytyka trudno już mówić o normalnej debacie. Nawet jeśli ktoś po stronie antyrządowej próbuje recenzować kolejne odcinki, zaczyna od rytualnych wygrażań TVP, tak jakby Robert Gliński i Michał Rosa wprost realizowali zamówienia jej politycznego segmentu.

Dyskusja ułomna

Może i lepiej, że Raczek po prostu odmówił oglądania. Ale i tak w sieci pojawiają się zadziwiające teksty. Pewien internetowy recenzent oskarżył serial o... seksizm. Dlaczego? Bo główna bohaterka podobno świeci światłem emitowanym przez facetów, jej rozlicznych kochanków i znajomych. Jej losy mają być tylko pretekstem dla prezentowania męskich sylwetek i dorobków.

W tej konkluzji nie ma krztyny prawdy. Jeśli autorka sławnych piosenek jest tu odrobinę niewyrazista, to jej kolejni mężczyźni – także. Taka jest konwencja serialu, o czym za chwilę. Ale z telewizją publiczną, w domyśle wrogą i zideologizowaną, trzeba wojować ideologią, choćby zastosowaną całkiem niedorzecznie.

Podobne zjawisko widzę zresztą po stronie konserwatywnej, chociaż w mniejszej skali, bo ocen serialu powstało w tych kręgach jeszcze mniej. Nie mam na to dowodu, ale znając niektórych amatorów serialu, mogę podejrzewać, że gdyby produkował go ktoś inny, znudziliby się albo pozostali obojętni. Ba, może i tropiliby przegięcia obrazu historii, na które teraz nie reagują.

Na marginesie serialu rozwija się jeszcze jeden nurt recenzowania: szczególarskie wychwytywanie różnic z realnymi zdarzeniami, wskazywanie niepodobieństwa aktorów do postaci, które grają itd. Sam się czasem temu oddaję, a niektóre luki w serialu (pominięcie jednego z małżeństw bohaterki, ale też wygładzanie różnych kantów historycznych) uważam za mankamenty. Ale też do pewnego stopnia bagatelizuję zastrzeżenia purystów. Pytanie, czy aktorka Elżbieta Czyżewska mogła w 1968 roku podejmować Osiecką w Ameryce, jest istotne przede wszystkim dla biografów.

Na tle całego tego nieco bezładnego chóru wyróżnił się rozbudowany tekst Jakuba Majmurka dla „Tygodnika Powszechnego". On serial skrytykował, ale napisał też kilka zdań więcej, co prowokuje do rozmowy nie tylko o filmowych walorach 13 odcinków, ale też o tak zwanym kontekście. Głównie o tym, jak opowiadać po latach o czasach PRL.




Pułapka ilustracyjności

Majmurek opisuje „Osiecką" jako „przykrą, żywą telewizyjną skamielinę". Zarzuca serialowi nijakość, schematyczność, toporność, operowanie powtórzeniami, niedocenianie inteligencji widza. Skłonny byłbym się w części z tą oceną nawet i zgodzić. Serial jest istotnie zbyt ilustracyjny, postaci przesuwają się jak w kalejdoskopie, wygłaszając banalne kwestie, które mają ułatwić ich rozpoznanie. Słabo oddaje się klimat tamtego kabaretu czy teatru – nie wystarczą przecież same muzyczne przebitki z piosenkami aktorek mało podobnych do Kaliny Jędrusik czy Krystyny Sienkiewicz. Na razie żaden z seriali dotykających tego świata w różnych czasach do końca się nie udał – myślę tu o „Bodo" czy o „Annie German".

Kilka scen dotyczących życia prywatnego artystki oglądało mi się lepiej, choćby ten odcinek, w którym odczuwa dojmujący żal po swoich byłych mężczyznach, kiedy giną – mowa o Marku Hłasce i Wojciechu Frykowskim. Parę postaci – choćby tenże Hłasko Jędrzeja Hycnara, a także rodzice Osieckiej: Jan Frycz i Maria Pakulnis – przemówiło do mnie bardziej, zainteresowało. Ale przyznaję, patrzę na każdy odcinek z najprostszym założeniem: sprawdzę, kogo tym razem pokazali i na ile im się to udało. Wielkiej emocji we mnie nie ma.

Z drugiej strony, gdybym był skazany na same oceny tego recenzenta, bez własnego doświadczenia, miałbym prawo być nieufny. Majmurek zwykle występuje jako uczestnik różnych orkiestr, prezentujący opinie już nawet nie tyle lewicowe, ile skrajnie poprawne. I chyba nie zawsze weryfikowane przez samego siebie – wystarczy poczucie środowiskowej słuszności.

Dobry przykład to jego ocena ważnego segmentu telewizji Kurskiego, sformułowana w roku 2019. „Teatr Telewizji dość powszechnie uchodzi za ramotę" – takim jednym zdaniem próbował się rozprawić z kilkudziesięcioma przedstawieniami, które TVP wyprodukowała w ciągu kilku sezonów. Objął tą formułką, skądinąd powołując się na cudzą, zbiorową „mądrość", różnorodne inscenizacje Jana Englerta, Igora Gorzkowskiego, Artura Tyszkiewicza, Wawrzyńca Kostrzewskiego, Anny Wieczur-Bluszcz, Jarosława Tumidajskiego, Leny Frankiewicz, Andrzeja Strzeleckiego i wielu innych twórców, nieraz znakomitych i robiących znakomite rzeczy. Krytyk nie zadał sobie trudu, aby pojedynczo się z tymi spektaklami zmierzyć, a jak podejrzewam, wielu w ogóle nie oglądał.

A jednak popularny

Tak wygląda dyskusja o wszelkiej twórczości związanej z TVP. Także i tu mógł więc z powodzeniem wystarczyć sygnał Raczka i kilku innych recenzujących po odcinku lub trzech, aby Majmurek „miał zdanie". W każdym razie mocne spolaryzowanie takich opinii od razu obniża ich wartość.

Po drugie... No właśnie, serial stał się jednak bardzo popularny. Warto się z tym fenomenem przynajmniej próbować zmierzyć. Może owa powtarzalność i pewna łopatologiczność, która razi miejscami i mnie, jest receptą na sukces w sytuacji, kiedy Polacy oczekują widowisk o znanych ludziach, i to tych niedawno zmarłych, a czasem jeszcze żyjących. Pewnie to pragnienie dotyczy zwłaszcza starszych roczników, dla których to część ich życia, doświadczenia, sentymentu. Ale młodych do pewnego stopnia też, bo niektórzy z bohaterów przetrwali w popkulturze i mogą budzić ciekawość. Na czele z samą Agnieszką Osiecką, wciąż obecną w świadomości wielu ludzi.

Czy dałoby się pogodzić komunikatywność z większą głębią, ze stawianiem istotnych pytań? Nie wiem. W wywodach Majmurka jest za to jeszcze coś fałszywego. Dziwi się on, że Kurski nie zamówił martyrologicznego serialu o prześladowanym katolicyzmie, o wyklętych czy Annie Walentynowicz, ale o kimś całkiem innym. „W »Osieckiej« widzimy tymczasem zupełnie świeckie, wolnomyślicielskie, prywatnie bardzo swobodne obyczajowo artystyczne elity, które choć szybko rozczarowały się do partii i komunistycznej ideologii, to jednocześnie nigdy nie zbliżyły się do Kościoła. Tworzyły przy tym fascynującą, żywą kulturę, meblującą wyobraźnię całego polskiego społeczeństwa" – pisze. Akurat ten wybór mu się podoba.

Zacznę od uwagi: ja nie lubię, gdy ktoś mi próbuje czynić z „niejednoznaczności" totalitarnego państwa i społeczeństwa nowy dogmat. Było wiele PRL-ów i niekoniecznie różne doświadczenia są symetrycznie tak samo ważne, chwalebne i godne utożsamienia się.

W znakomitym filmie zmarłego już Wojciecha Wójcika „Tam i z powrotem" pokazuje się dawnych partyzantów z tej „niewłaściwej" z punktu widzenia systemu komunistycznego strony w smutnej, szarej epoce Gomułkowskiej. Są zepchnięci na życiowy margines. Jest tam scena, kiedy jeden z nich, grany przez Jana Frycza, szykuje się do ucieczki z Polski. W swoim małym mieszkanku kątem oka ogląda „Wielokropek" z Janem Kobuszewskim i Janem Kociniakiem. W tym skrócie widać zderzenie różnych światów.

Jedni przeżywali tragedie, a przynajmniej doznawali rozmaitych, często permanentnych dyskryminacji. Inni, na pewno liczniejsi, chłonęli wcale nie najgorszą, choć cenzurowaną i pomijającą wiele tematów peerelowską popkulturę. Albo ją tworzyli. Były to zbiory częściej rozdzielne, choć czasem obejmujące tych samych ludzi. Nie szukałbym odpowiedzi, co było słuszniejsze czy bardziej wartościowe. Ale racje najbardziej skrzywdzonych przemawiają do mnie najmocniej. Nie sugerowałbym: zapomnijmy o tamtych, ważne jest normalne życie i „meblująca masową wyobraźnię, wolnomyślicielska elita". Takie historyczne targi są moralnie obrzydliwe.

Co nie znaczy, że nie chcę się niczego dowiedzieć o tych innych, także o twórcach kultury, zabawy, rozrywki. Sam jestem ukształtowany przez Kabaret Starszych Panów, Kabaret Dudek czy teatry z lat 70., może pod pewnymi względami lepsze od dzisiejszych. Nie hołduję pokutującej w środowiskach antykomunistycznych i konserwatywnych karykaturze: oto wykreowano całkiem nowe sprzedajne elity kulturalne, zapierające się polskości. Nie hołduję, bo ciągłość, także rodzinna, była do pewnego stopnia zachowana (to przykład także Osieckiej, córki pary przedwojennych inteligentów). Ale i ze względu na dorobek tych elit.

Passent naszym wzorcem

Czy słusznie Majmurek dziwi się, że Kurski nie jest wierny pisowskiej wizji historii? Ale co w tym tak naprawdę nowego? Pominę już fakt, że TVP współfinansuje wiele filmów kinowych z górnej półki: „Kamerdynera" Filipa Bajona czy „Ułaskawienie" Jana Jakuba Kolskiego (ten ostatni akurat o wyklętych, pokazanych w sposób daleki od lukrowanej historycznej tromtadracji). Kilka wcześniejszych doświadczeń TVP z historią świadczy o decyzji wyjścia poza schematy rządowej polityki historycznej. Piszę to jako autor krytyczny wobec tego, co robi Kurski w sferze polityki, gdzie postawił na czystą propagandę.

Postawił, ale czy w serialach? A „Stulecie winnych", serial Piotra Trzaskalskiego i Michała Rogalskiego, czy nie było próbą pokazania ostatnich 100 lat naszej historii przez pryzmat losów zwykłych ludzi, bez żadnego wstępnego założenia, bez preferowania którejkolwiek szkoły myślenia, o propagandzie nie mówiąc? A „Drogi wolności" – dzieło scenariuszowo mniej udane, ale przecież usiłujące zmienić paradygmat opowiadania o II RP na perspektywę wręcz feministyczną? A „Ludzie i bogowie" Bodo Koksa, czy nie są wyrazem poszukiwania nowego sposobu opowiadania o wojnie? Nawet jeśli nie wszystko wyszło, a każda z tych produkcji ma swoje wady, każda daleka jest też od tonu pogadanek Antoniego Macierewicza.

Czym się kierują prezes Kurski i jego spece od kultury? Zapewne kalkulacją, względem na masowego widza, co nie jest zwycięstwem prawicy, ani lewicy. Co wynika z naszej szarej historii. Ta kalkulacja zdecydowała także o wyborze Osieckiej jako bohaterki. Chodziło właśnie o to, aby co tydzień Polacy siadali jak ja przed ekranem, czekając, czy i jak pokażą Marka Hłaskę, Elżbietę Czyżewską, Jeremiego Przyborę, Marylę Rodowicz.

Nie jest to więc jakiś niewytłumaczalny paradoks. Raczej konsekwencja rozeznania w gustach zwykłych ludzi, które – powtórzę – nie pojawiło się dziś czy nawet wczoraj.

Jeśli ja mam wątpliwość co do tego serialu, to z pozycji dokładnie odwrotnej niż Majmurkowa. Dziwi się on, że można było uczynić w zasadzie pozytywnymi bohaterami Daniela Passenta czy Olgę Lipińską, „znienawidzonych przez polską prawicę". Może krytyk powinien się zastanowić, czy rzeczywiście żyje w opresywnej dyktaturze, skoro takie cuda mogą się zdarzyć.

Zarazem on tę wersję aprobuje. Bo obie te postaci to dla niego część „wolnomyślicielskich elit". Hmm, jestem wielbicielem dawnych kabaretów Olgi Lipińskiej, tych z lat 70., ale czy istotnie na tle tego, co działo się z intelektualistami czy artystami, zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego, to właśnie ona jest wzorem umiłowania wolności polskich artystów?

A Passent? Jeden z symboli wyrachowanej linii tygodnika „Polityka", dającej jemu samemu komfort związków z Zachodem, potem autor felietonu uzasadniającego w roku 1982 weryfikację dziennikarzy. Bohater piosenki Jacka Kaczmarskiego (to też prawica, redaktorze Majmurek?) oskarżającej go o zaprzedanie się złu. Rozumiem, że jednocześnie czuły ojciec, poniekąd skrzywdzony przez główną bohaterkę serialu. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Wiem, że dla Majmurka Lipińska to zasłużona autorka publicystycznych kabaretów robionych po roku 1989, walących w Kościół, Solidarność i niemądry polski ciemnogród. A Passent to rzecznik naprawdę peerelowskich elit (sam się tym chwali), walczący dziś podobno piórem o zagrożoną wolność słowa – przeciw prawicy. Bez rozliczenia się z własnym życiorysem. Czy dzisiejsze sojusze ideologiczne wystarczą, aby z przeszłości takich ludzi robić laurki?

Te pytania dotyczą w jakiejś mierze i samej Osieckiej. Ostały się w serialu jakieś wątpliwości, jakimi dzieli się ze swoim ówczesnym towarzyszem życia Passentem po roku 1976, kiedy powstała opozycja. Mówi wtedy o tchórzostwie ich obojga. Ale generalnie mamy obraz idylli i zabawy, jakby sprzeczny z politycznymi zajawkami każdego odcinka. Jeśli obraz jest czymś zakłócany, to głównie kłopotami dotyczącymi wszystkich artystów na całym świecie: używek, poczucia bezsensu życia, groźby zatracenia się.

Stalinizm, przełom roku 1956, Marzec '68, Grudzień '70 i Grudzień '81 – poetka zajmuje się w każdym z tych momentów głównie swoim życiem uczuciowym. Właściwie mogłaby to być opowieść o tym, jak artysta może przeżyć ponure czasy, nie zderzając się zanadto z rzeczywistością.

Zbyt grzecznie

Czy dostaliśmy serial o tym? Może i nie całkiem. Ale unika on jak ognia demaskatorstwa, nie tylko wobec samej Osieckiej, ale też wobec jej środowiska. Możliwe, że czegoś ostrzejszego nie dałoby się nakręcić. Potrzebna była nieformalna zgoda z rodziną i bezpieczeństwo przed ewentualnymi sporami prawnymi. Zresztą twórcy filmu zapewne widzą to inaczej niż ja. Wreszcie zaś chcieli ołtarzyka, bo na niego też chyba czekali potencjalni widzowie. Narracja zbyt kręta – gwiazda, ale z wielkimi środowiskowymi garbami – mogłaby przerastać percepcję wielu z nich. Skądinąd to ugrzecznienie dotyczy i innych wątków: osobistych.

Może dla kogoś pobrzmiewam w tym momencie nadmiernym moralizatorstwem, ale boję się propagandy Majmurka, kiedy pisze o peerelowskich elitach artystycznych będących dla niego ostoją wolności. Nieidących na kompromisy, niedających się wykorzystywać, niepopełniających grzechu egoizmu. Te brzydkie kompromisy gdzieś się w tym serialu kołaczą (scena likwidacji STS), ale jak na moją wrażliwość za słabo. Choć przyznaję otwarcie – ja sam wiele tym elitom zawdzięczam.

Przy wielu zastrzeżeniach szczegółowych mam poczucie, że nie do końca odpowiedziano sobie na pytanie, po co ten serial powstał. Brytyjski „The Crown", choć także wygładzany tu i ówdzie, zadał kilka istotnych pytań o rolę Elżbiety II i rodziny królewskiej w dziejach Wielkiej Brytanii. Gdyby tu osiągnięto stopień szczerości tamtej produkcji, już byłoby dobrze. Rozumiem, dlaczego tak się nie stało, i bałbym się z kolei przerysowanej satyry na peerelowskich artystów. Ale trochę szkoda.

Tomasz Raczek od razu ustawił dyskusję o serialu „Osiecka" na odpowiednim poziomie. Porównanie do szarlotki podawanej na obrzyganym talerzyku, której trzeba się wystrzegać, zgodne jest z poetyką obecnej „tożsamościowej" publicystyki. W krytyce filmowej ten styl także się pleni. Trzeba maksymalnie ostro. Im mniej dzielenia włosa na czworo czy mniej dyskusji – tym lepiej. Można liczyć na lajki i cytaty.

Zabrudzonym talerzykiem ma być telewizja publiczna, która podobno pozostaje w sprzeczności ze wszystkim tym, co reprezentowała twórczość Agnieszki Osieckiej. Przypomnijmy: Osiecka tworzyła dla wielu instytucji służących totalitarnemu państwu (co nie znaczy, że sama obsługiwała totalitaryzm), z telewizją rządową Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego na czele.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich