Tym razem kanwą opowieści jest historia dorastania Giovanny, 12-letniej uczennicy, urodzonej w 1979 r., w inteligenckiej rodzinie z bogatej dzielnicy Neapolu (Vomero). Pozostajemy z nią cztery lata, towarzyszymy w momentach formacyjnych i granicznych. To jej oczyma widzimy historię rozpadającej się rodziny, na zewnątrz manifestującej przyjazny rozgardiasz. W pierwszej kolejności zatem „Zakłamane życie dorosłych" to rzecz o dojrzewaniu, o momencie, kiedy dzieciństwo niespodziewanie staje się już tylko wspomnieniem. Dorosłość widziana oczami narratorki to czas początku obłudy, fałszywych słów wypowiadanych w miejsce tych prawdziwych. Bo to, co mówimy, i to, co myślimy, to czasem dwie różne rzeczy, dwa nieprzystające do siebie porządki.
Obserwujemy bolesny dramat dochodzenia do wniosku, że ludzkimi relacjami bardzo często rządzą namiętności i irracjonalne pobudki, a ludzi trwale spajają uczucia o negatywnych potencjałach. To powieść o rozczarowaniach, niespełnieniach i nieszczęśliwych ludziach, ulegających instynktom, nieuświadamianym pobudkom i atawistycznym ciągotom.
Giovanna zastanawia się, co dzieje się w świecie dorosłych, którzy potrafią położyć na szali całe swoje życie za chwilę efemerycznych złudzeń. Przygląda się rozpadającemu się małżeństwu swoich rodziców, nauczyciela akademickiego i korektorki, pyta samą siebie, skąd w ludziach inteligentnych tak mało mądrości. Skąd się biorą porywy nieuzasadnione rozumem? Jak można darzyć sympatią osoby pozostające do nas w kontrze? Dlaczego świat ludzkich emocji i uczuć jest pogmatwany, bardziej niż skomplikowany, patchworkowy, misterny wzór? Dlaczego łatwiej nam zabiegać o uznanie tych, których jeszcze nie znamy, a bez trudu ranimy tych, których przychylność zdobyliśmy? Widzimy jej rozterki i kłopoty wynikające z wchodzenia w dorosłość. Nieumiejętność rozpoznania i nazwania targających własną głową stanów. Dojrzewanie to bowiem czas, kiedy upokorzenia i lęki podają sobie dłonie ze wstydem, ale też i niekiedy odwagą. Ferrante, jak mało kto, potrafi opisać psychikę kobiety, w różnych momentach i transformacjach, rozpisaną na osi czasu, od dzieciństwa po starość.
Mamy w rękach powieść o tym, że czasami krzywdzimy innych, chociaż tego nie chcemy, bo bywa, że ludzi trwalej wiążą negatywne uczucia, a nie te o pozytywnych konotacjach. Udowadnia, że wszystko byłoby mniej skomplikowane, gdybyśmy częściej stawiali na prawdę, gdybyśmy stali po stronie własnych sądów i przekonań, a nie bywali zmęczeni i sfrustrowani zależnością od cudzych słów. Próbuje odpowiedzieć na pytanie, kiedy jesteśmy najbardziej prawdziwi. W ferworze emocji, kiedy dajemy uczuciom ostateczny głos, czy może w momentach zdobywania się na dystans wobec własnych, przemożnych podniet? Jak kanalizować negatywne uczucia w sposób mało szkodliwy dla najbliższych?