Ten, który nie bał się myśleć

Obcowanie z jego twórczością było świętem" – pisze Zbigniew Mentzel. Pierwszy raz był u państwa Kołakowskich w Oksfordzie w końcu lat 90. Później w 2006 r. rozmawiał tam z filozofem wiele razy (efekt: „Czas ciekawy, czas niespokojny", czyli wywiad rzeka). Część rozmów została wykorzystana w czasie pisania tej biografii. Źródłem było też prywatne archiwum Kołakowskiego, w tym 16 tys. listów wymienionych m.in. z Czapskim, Giedroyciem, Miłoszem. Tym cenniejsze, że Kołakowski nie dzielił się życiem prywatnym, dzienników nie pisał zgodnie z dewizą ama nesciri („umiłuj bycie nieznanym").

Publikacja: 26.02.2021 18:00

Ten, który nie bał się myśleć

Foto: materiały prasowe

Mentzel postawił na biografię intelektualną, zależało mu „na przedstawieniu głównych jego poglądów językiem jak najprostszym i w esencjonalnym skrócie". Chciał pokazać „okoliczności historyczne", ale tak, by książka nie była akademicka. I nie jest. Ale też – miejscami – nie jest lekturą prostą. Omówienia prac Kołakowskiego wymagają więcej niż podstawowych kompetencji czytelniczych. Pomaga staranny język, skupienie autora na istotnych, węzłowych punktach biografii.

Leszek Kołakowski (1927–2009) „miał w sobie bolesną czujność na zjawisko śmierci", bo matkę stracił, mając trzy lata, a ojca mając lat 16 – został zamordowany w czasie II wojny światowej. Wychowywały go ciotka i babcia. Chorowity, kruchy, zwalniał się z zajęć fizycznych, nie chodził na religię – nie był ochrzczony. Już jako 14-latek tłumaczył „Vivam" Owidiusza oraz XIV-wieczną pieśń liturgiczną „Dies irae". „Z Tadeuszem Kordyaszem, teologiem – niespełna 17-letni Leszek dyskutował – po łacinie! Z pozycji agnostyka omawiając z nim dzieła św. Tomasza i innych klasyków teologii oraz kwestie moralne i religijne".

W 1946 r. został studentem Uniwersytetu Łódzkiego i członkiem PPR. Wtedy „komunizm był celem, który usprawiedliwiał wszystko". Od 1949 r. pracował na Wydziale Wydawniczym Wyższej Szkoły Partyjnej przy Komitecie Centralnym PZPR, publikował, jak po latach orzekł, „bzdury okropne, haniebne", ale wtedy był chwalony.

„W przeciwieństwie do innych polskich marksistów, którzy filozofię katolicką próbowali zwalczać, nie poznawszy jej wcześniej, Kołakowskiemu udało się zdobyć na jej temat wiedzę imponującą", studiował teksty źródłowe, a „ksiądz Józef Tischner przyznawał wręcz, że bał się Kołakowskiego, odkąd ten swoją krytyką tomizmu boleśnie go zranił". Miał podzielność uwagi, zdolność koncentracji, a czas dzielił na krótkie odcinki. Kiedy urodziła się córka Agnieszka (żona Tamara Dynenson była lekarką), „zawsze miał dla niej czas i nigdy mu nie przeszkadzała". Ale życie prywatne w tej opowieści pojawia się tylko jako niezbędne tło wydarzeń i decyzji bohatera.

Jako religijny ateista wygłosił w 1965 r. prelekcję „Jezus Chrystus – prorok i reformator", „przyznając się do tradycji, której chrześcijaństwo jest częścią niezbywalną, tej samej tradycji, której składnikami są Budda i Sokrates, Kant i Marks".

Bardziej dotkliwymi szykanami w latach 60. niż np. usunięcie ze stanowiska naczelnego „Studiów Filozoficznych" były dla niego odmowy wyjazdów zagranicznych. Wydalony z szeregów PZPR, a potem i UW, na Zachodzie ceniony już był jako „wschodni rewizjonista marksistowski i wybitny historyk filozofii". Wyjechał. Najpierw na Uniwersytet w Montrealu, potem do Berkeley i Oksfordu na prestiżowy college All Souls. Napisane tam „Główne nurty marksizmu. Powstanie – rozwój – rozkład" znalazły się w kanonie dzieł XX wieku. Od 1971 r. był stałym autorem paryskiej „Kultury" i najważniejszym przedstawicielem KOR na Zachodzie.

W ostatnim rozdziale „Horror metaphysicus", którą Kołakowski uważał za swe opus magnum, jest „mowa o postrzeganiu świata jako tajemnego szyfru niosącego nam przesłanie". Zbigniew Mentzel w stworzonej przez siebie biografii prawdziwie pomaga nam go zgłębić. 

Mentzel postawił na biografię intelektualną, zależało mu „na przedstawieniu głównych jego poglądów językiem jak najprostszym i w esencjonalnym skrócie". Chciał pokazać „okoliczności historyczne", ale tak, by książka nie była akademicka. I nie jest. Ale też – miejscami – nie jest lekturą prostą. Omówienia prac Kołakowskiego wymagają więcej niż podstawowych kompetencji czytelniczych. Pomaga staranny język, skupienie autora na istotnych, węzłowych punktach biografii.

Leszek Kołakowski (1927–2009) „miał w sobie bolesną czujność na zjawisko śmierci", bo matkę stracił, mając trzy lata, a ojca mając lat 16 – został zamordowany w czasie II wojny światowej. Wychowywały go ciotka i babcia. Chorowity, kruchy, zwalniał się z zajęć fizycznych, nie chodził na religię – nie był ochrzczony. Już jako 14-latek tłumaczył „Vivam" Owidiusza oraz XIV-wieczną pieśń liturgiczną „Dies irae". „Z Tadeuszem Kordyaszem, teologiem – niespełna 17-letni Leszek dyskutował – po łacinie! Z pozycji agnostyka omawiając z nim dzieła św. Tomasza i innych klasyków teologii oraz kwestie moralne i religijne".

Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich