Od roku żyjemy w stanie przymusowej ascezy. Niemal cały świat postanowił wyrzec się przyjemności, wszystkiego, co nie jest niezbędne do przeżycia. Masażystom wolno wykonywać wyłącznie zabiegi lecznicze, te relaksacyjne znalazły się na indeksie czynności zakazanych. Nie wolno zjeść obiadu w restauracji, ale już na schodach i w przejściach galerii handlowych tłoczą się tłumy konsumujących zakupione „na wynos" posiłki.
Można odnieść wrażenie, że wystarczy odebrać wygodę, aby dać poczucie bezpieczeństwa. Komfort i przyjemność zostały uznane za podstawowe źródło transmisji wirusa; żyjemy w stanie permanentnego postu. Środek tego prawdziwego Wielkiego Postu to dobra okazja, żeby zastanowić się, ile wspólnego z rzeczywistą ascezą mają wszystkie te podejmowane, czy raczej akceptowane, przez nas wyrzeczenia. Przecież jeżeli 40 dni samoograniczenia wystarczało dotąd do oczyszczenia ciała i duszy, to cały rok powinien zrobić z nas ojców pustyni.
Dzieło czysto fizjologiczne
Rafael de Valentin właściwie już żegnał się z życiem. Wizyta w sklepie z antykami miała być ostatnią stacją przed końcem składającej się z samych niemal rozczarowań i zawodów podróży, samobójczym skokiem do Sekwany. Ale tutaj, pomiędzy orientalnymi błyskotkami i zapisanymi w dziwnych językach księgami, ukazał się jego oczom talizman. Jaszczur, kawałek wyprawionej oślej skóry z zapisaną na nim inskrypcją: „Pragnij, a twoje pragnienia będą spełnione. Ale za każdym pragnieniem skurczę się jak twe dni. Chcesz mnie? Weź".
Rafael zechciał i wziął. Ale tylko w charakterze ostatniej rozrywki skazanego na dobrowolną śmierć. Jakie znaczenie dla kogoś, kto za chwilę ma ostatecznie przerwać bieg swych dni, może mieć fakt, że ich ilość w ten czy inny sposób może się zmniejszyć? Im więcej jednak spełnia się jego pragnień, im zaczyna go więcej otaczać zbytku i przyjemności, tym traci spokój ducha. Całonocną, połączoną z orgią libację zniósł jeszcze w miarę mężnie. Ale otrzymanie ogromnego, niespodziewanego spadku, zapewniającego mu wygodne i pozbawione trosk życie, kompletnie wytrąciło go z równowagi. Tym bardziej że talizman rzeczywiście się kurczył. Dopiero teraz rozpoczyna się właściwa historia pana de Valentina, głównego bohatera jednego z tomów „Komedii ludzkiej" Honorégo de Balzaca. Pisarza, który tworzonym przez siebie postaciom przyglądał się jak zoologicznym egzemplarzom, sprawdzając, w jaki sposób zareagują w poszczególnych okolicznościach. Eksperyment, któremu poddany został Rafael, mógłby nosić roboczy kryptonim – „Asceza lęku".
Balzac ujął to samo dużo lepiej: jego bohater „wyrzekał się życia, aby żyć", „wyzuwał swą duszę z wszelkiej poezji pragnienia". Spoglądając któregoś dnia na kwitnący w doniczce kwiat, stwierdził, że musi brać z niego przykład – „żyć wegetacyjnie, wegetować". Każde pragnienie, najmniejsza zachcianka sprawiały, że powierzchnia talizmanu kurczyła się, a wraz z nią – jego dni. Wszystkie przyjemności, jakich niefrasobliwie się dopuścił, stawiały mu przed oczami historię chorób każdego z jego przodków, ściskały gardło; sprawiały, że się dusił. „Właśnie, czyż moja matka nie umarła na suchoty?!".