Piłka leci z ogromną prędkością, napastnik wyskakuje: obrót w powietrzu, strzał, gol i wybuch radości. Rozgrywający rzuca, skrzydłowy odbiera podanie i pędzi po przyłożenie, ale wtedy wpada na niego facet wielki jak ciężarówka. Młyny rugbistów ruszają na siebie z impetem, trzeszczą kręgosłupy, a głowa też nie raz oberwie, ale nikt nie ustąpi.
Na tafli między obrońcą a bandą jest wąski korytarz, a dalej już otwarta droga do bramki. Wepchnięcie na bandę, koziołek w powietrzu, obrońca dostaje dwie minuty kary, a hokeista z trudem podnosi się z lodu.
Taki jest sport. Trzeba wstać i się otrzepać, może chwilę odpocząć i można znowu grać. Przedstawienie musi trwać, a przecież kibice płacą nie tylko za gole, efektownie zdobyte punkty i wspaniałe zwody, ale też za krew, pot i łzy. Ci, którzy na sporcie zarabiają, nie mają interesu w tym, żeby wygładzać i polerować to, co dzieje się na boisku. Mózg musi to wszystko wytrzymać, ale w końcu mówi: „dość". Jest niszczony powoli, systematycznie, aż w końcu zaczyna się dramat, który ma tylko jedno zakończenie.
Twardziel się kruszy
Pod koniec życia tracił pamięć, nie mógł spać albo następnego dnia nie miał ochoty wstać z łóżka. Mieszkał w przyczepie albo widziano go na dworcu. Ktoś zadzwonił do żony z informacją, że siedzi w aucie i nie wie, gdzie jest. Stawał się agresywny. Nie wiadomo też, gdzie podziały się wszystkie pieniądze, które zarobił w trakcie kariery, a przecież przez 17 sezonów gry na najwyższym poziomie trochę odłożył, zainwestował. Rodzina miała mieć zabezpieczoną przyszłość. Może te pieniądze stracił, a może rozdał. Już tego nie pamiętał.