Dan Carlin. Bomba atomowa na Berlin?

Gdyby Brytyjczycy albo Francuzi posiadali bombę atomową, czy bylibyśmy za tym, aby zrzucili ją na Berlin, kiedy Niemcy zaatakowały Polskę?

Publikacja: 15.10.2021 16:00

Wynaleźliśmy najstraszliwszą bombę w dziejach świata. […} Eksperyment przeprowadzony na pustyni w No

Wynaleźliśmy najstraszliwszą bombę w dziejach świata. […} Eksperyment przeprowadzony na pustyni w Nowym Meksyku był – łagodnie rzecz ujmując – zdumiewający – pisał prezydent Harry Truman. Na zdjęciu:

Foto: Shutterstock

Jak mogliśmy do tego dopuścić? Takie pytanie stawialiby sobie wszyscy, gdyby doszło do wojny nuklearnej z użyciem setek lub tysięcy głowic jądrowych. Gdyby wybuchła ona pod koniec lat 60. lub w późniejszym okresie, wciąż jeszcze odczuwalibyśmy jej straszliwe skutki. Setki najważniejszych miast zostałyby zaatakowane i w mgnieniu oka obrócone w gigantyczne rumowiska usiane zwłokami. Skażenie radioaktywne byłoby wciąż bardzo wysokie.

Nasi potomni, ucząc się historii, mieliby podstawy, aby uważać nas za stereotypowy odpowiednik bezrozumnych i pozbawionych wyobraźni „barbarzyńców" z czasów upadku Imperium Rzymskiego, tyle że posiadających absurdalnie potężną broń, nad którą nie potrafili zachować kontroli. Byłoby jednak nieuczciwością, gdyby uznali nas za ludzi z gruntu złych. Nie tylko piekło, ale i prowadząca do niego droga wybrukowane są bowiem dobrymi chęciami i gdyby doszło do nuklearnej zagłady, nie stałoby się tak z powodu jakiegoś szczególnego zepsucia współczesnego człowieka. Ludzie rzadko kierują się czystym umiłowaniem zła, kiedy rzucają na szalę swoje życie i reputację. Wśród tych, którzy pomagaliby gorliwie brukować drogę do nowej rzeczywistości, nie znaleźlibyśmy wielu moralnych potworów w typie Adolfa Eichmanna. Większość miałaby szczerą nadzieję, że ich wysiłki przyniosą dobroczynne skutki.

Działo się tak, począwszy od słynnego handlarza bronią i wynalazcy dynamitu Alfreda Nobla, który w większym stopniu niż ktokolwiek inny przyczynił się do rozwoju technologii wojskowych. To on miał powiedzieć hrabinie Bercie von Suttner: „Być może moje fabryki położą definitywny kres wojnom szybciej niż wasze kongresy [pokojowe]. W dniu, w którym dwie armie stojące naprzeciwko siebie będą mogły unicestwić się nawzajem w ciągu jednej chwili, wszystkie cywilizowane narody cofną się przerażone i zdemobilizują swoje siły zbrojne". Przekonanie Alfreda Nobla, że wojny staną się niemożliwe z powodu skali zniszczeń i ogromu strat, jakie wiązałyby się z użyciem nowoczesnych technologii wojskowych i środków bojowych, podzielała spora grupa osób. Pozwala to zrozumieć, dlaczego przyzwoici, etyczni ludzie angażowali się w działania i prace badawcze, które mogły prowadzić do katastrofalnych skutków. Ostatecznie każdą potworność można przedstawić w pozytywnym świetle.

Poziom hipokryzji

Jak zmieniłby się nasz stosunek do krwawych wydarzeń z przeszłości, gdyby okazało się, że właśnie dzięki nim zdołaliśmy uniknąć śmierci? Ile istnień ludzkich warte jest nasze życie? Nie ma odpowiedzi na tak postawione pytania, ale już sam niepokój, jaki wywołują, może mieć swoją wartość.

Wielu weteranów drugiej wojny światowej oraz osób cywilnych, które jej doświadczyły, uważało, że zrzucenie bomb atomowych na Japonię uratowało im życie. Twierdzono dość powszechnie, że dwie detonacje nad Hiroszimą i Nagasaki w sierpniu 1945 roku – które kosztowały życie ponad 200 tysięcy Japończyków, w tym także kobiet i dzieci – uratowały od śmierci miliony alianckich żołnierzy, którzy polegliby w walkach, gdyby konieczna okazała się inwazja lądowa na Japonię. Weterani mogliby także przekonywać, że użycie bomb atomowych było całkowicie uzasadnione regułami toczącej się wówczas wojny. Jak w takim razie mogliśmy dopuścić do obowiązywania takich reguł? Jak nowocześni, etyczni ludzie mogli dojść do wniosku, że zrzucanie bomb atomowych na ludność cywilną jest w porządku?

Wielu weteranów drugiej wojny światowej oraz osób cywilnych, które jej doświadczyły, uważało, że zrzucenie bomb atomowych na Japonię uratowało im życie

Reguły gry w przypadku nowoczesnych konfliktów zbrojnych są skomplikowane, często wewnętrznie sprzeczne i nierzadko zmieniają się w trakcie działań wojennych. Gdyby jakiś amerykański albo brytyjski generał w czasie drugiej wojny światowej nieustannie rozkazywał swoim oddziałom lądowym niszczenie zabudowań i infrastruktury miast nieprzyjacielskich, rozmyślnie i bez skrupułów skazując w ten sposób na śmierć znaczną liczbę cywilów, zostałby usunięty ze stanowiska. Armie alianckie nie uczestniczyły w tego typu działaniach, ale ataki powietrzne, które powodowały identyczne skutki, były w pełni akceptowane. Mało tego. Gdyby dowódca sił powietrznych osiągał takie efekty, prawdopodobnie otrzymałby awans.

Z pozoru wygląda to na poziom hipokryzji zdolny usprawiedliwić nawet ludobójstwo Czyngis-chana. Różnica dotyczyła bowiem metod, a nie skutków.

Ale architekci tych współczesnych katastrof nie byli sadystami. Większość z nich wierzyła (albo wmawiała sobie), że ratuje w ten sposób życie zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Szeregowi żołnierze alianccy i ich rodziny na ogół podzielali ten pogląd. Eskalacja działań wojennych, która sprawiała, że każdego dnia ludzie zabijali się nawzajem na frontach niemal całego świata, znacznie ograniczyła siłę moralnego oburzenia.

Czytaj więcej

75 lat od zniszczenia Hiroszimy. "Trzeba odrzucić nacjonalizm"

Etyka wojny totalnej

W ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej ludzkość po raz ostatni miała do czynienia z przypadkiem wojny totalnej. Wojna totalna jest dla państw i narodów tym samym, czym dla jednostek byłaby walka, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Zasady etyczne stosują się może do wojen ograniczonych, ale podczas wojny totalnej można je łamać bezkarnie. Stawka konfliktu jest w niej tak wysoka, że wszystkie reguły sprowadzają się do prostej opozycji: my albo oni, śmierć albo życie.

Gdy myśli się o dawnych bogach wojny – Aresie z mitologii greckiej czy Marsie z mitologii rzymskiej – łatwo dojść do wniosku, że zdradzali oni objawy szaleństwa. Czas wojny stwarza odrębną rzeczywistość i odrębne reguły, które w czasie pokoju mogą wydawać się irracjonalne. Wojna oddziałuje także na ludzką psychikę, wyzwala reakcje stresowe (tzw. reakcję walki lub ucieczki), pobudza produkcję rozmaitych związków chemicznych w organizmie, które pomagają ludziom przetrwać niebezpieczeństwo. Napięcie i stres nie sprzyjają racjonalnemu myśleniu. Właśnie dlatego odróżnia się czyny popełniane z „zimną krwią" od tych popełnianych „w afekcie", a więc w stanie emocjonalnego wzburzenia.

Zachowanie jednostki w warunkach stresu bojowego na polu walki to jednak coś zupełnie innego aniżeli kontrolowany obłęd, jaki ogarnia czasami dowódców wydających rozkazy. Dowódcy – Napoleon, Rommel, Juliusz Cezar czy Grant – nie wpadają w szał bojowy. Podejmują trudne decyzje, ale starają się, aby nie były to decyzje szalone. W rzeczywistości często dokonują wyborów, jakich zapewne sami dokonalibyśmy w podobnych okolicznościach. Podczas wojny w sytuacjach dalekich od racjonalności podejmuje się możliwie racjonalne decyzje.

Etyka wojny totalnej wydaje się trudna do obrony i łatwa do potępienia według kryteriów oceny obowiązujących w czasach pokoju. Trudno jednak wyobrazić sobie, jak wyglądało życie w ostatnich latach drugiej wojny światowej. Ludzie odpowiedzialni za podejmowanie decyzji stawali często wobec przerażających wyborów. Ta wojna była najgorszym konfliktem w dziejach ludzkości, który na całym świecie spowodował cierpienia na niewyobrażalną wcześniej skalę.

Decyzje wątpliwe moralnie

Czy rozważylibyśmy podjęcie radykalnych działań, gdyby mogły zakończyć wojnę wkrótce po jej wybuchu? Gdyby Brytyjczycy albo Francuzi posiadali bombę atomową, czy bylibyśmy za tym, aby zrzucili ją na Berlin, kiedy Niemcy zaatakowały Polskę? Taka decyzja skazałaby na straszliwą śmierć blisko milion Niemców: w tym kobiet, dzieci, osób starszych i niedołężnych. Atak zniszczyłby także ośrodek kulturalny o historycznym znaczeniu. Ale mógłby zakończyć wojnę już w dzień po jej rozpoczęciu. Gdyby tak się stało, liczba ocalonych istnień ludzkich byłaby większa od liczby ofiar wybuchu bomby. Dane robią wstrząsające wrażenie: na samym froncie wschodnim zginęło 30 milionów ludzi; kolejne 6 milionów pochłonęła Zagłada. Jak zatem należałoby postąpić?

Nikt nie miał sposobności do podjęcia takiej decyzji, ponieważ pierwsze udane próby z bombą atomową przeprowadzono dopiero w 1945 roku. Był to jednak najgorszy rok drugiej wojny światowej, a nowa broń mogła przyspieszyć jej zakończenie. Człowiekiem, który zadecydował o jej użyciu (jedynym w historii, który podjął taką decyzję), był prezydent Truman. Uczynił to, choć dopiero od kilku miesięcy sprawował urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wcześniej przez trzy miesiące pełnił funkcję wiceprezydenta, a po nagłej śmierci prezydenta Franklina D. Roosevelta przejął jego obowiązki. Dopiero wtedy dowiedział się o istnieniu bomby atomowej. Taka wiadomość dla świeżo zaprzysiężonego prezydenta była prawdziwym darem losu.

Gdyby Brytyjczycy albo Francuzi posiadali bombę atomową, czy bylibyśmy za tym, aby zrzucili ją na Berlin, kiedy Niemcy zaatakowały Polskę?

Dwa miesiące po objęciu urzędu, 25 lipca 1945 roku, w samym środku konferencji w Poczdamie, podczas której prowadził negocjacje ze Stalinem i Churchillem, Truman zapisał w swoim dzienniku:

„Wynaleźliśmy najstraszliwszą bombę w dziejach świata. Zdolną sprowadzić niszczycielski ogień przepowiedziany w epoce Doliny Eufratu, po Noem i jego cudownej arce. Tak czy inaczej, sądzimy, że znaleźliśmy sposób na rozszczepienie atomu. Eksperyment przeprowadzony na pustyni w Nowym Meksyku był – łagodnie rzecz ujmując – zdumiewający. Sześciokilogramowy ładunek wybuchowy zniszczył doszczętnie stalową wieżę o wysokości 18 metrów, pozostawił po sobie krater o głębokości 2 metrów i średnicy 350 metrów, przewrócił stalową wieżę oddaloną o 800 metrów i ludzi znajdujących się 9 kilometrów od miejsca wybuchu.

Wybuch był widoczny z odległości 320 kilometrów i słyszalny z odległości ponad 60 kilometrów. Użyjemy tej broni przeciwko Japończykom przed 10 sierpnia. Poleciłem sekretarzowi wojny, panu Stimsonowi, aby celem ataku były obiekty wojskowe, żołnierze i marynarze, a nie kobiety i dzieci. Nawet jeżeli Japończycy są okrutni, bezwzględni, bezlitośni i fanatyczni, nam, jako przywódcom świata, działającym na rzecz wspólnego dobra, nie wolno zrzucić tej straszliwej bomby ani na starą, ani na nową stolicę Japonii. Jesteśmy w tej sprawie zgodni. Cel będzie czysto wojskowy, a przed atakiem wyślemy Japończykom ostrzeżenie, wzywając ich do kapitulacji i ocalenia życia. Jestem pewien, że nie posłuchają, ale przynajmniej damy im taką szansę. Dobrze się stało dla świata, że bomby atomowej nie wynaleźli ludzie Hitlera albo Stalina. Wydaje się, że jest to najbardziej przerażające odkrycie ludzkości, które może się jednak okazać najbardziej dla niej użyteczne".

Oficjalna wersja rzeczywiście głosiła, że obie bomby atomowe zostały zrzucone na cele wojskowe, a straty wśród ludności cywilnej były nieuniknionym skutkiem ubocznym ataku. Jak można zrzucić bombę, wiedząc, że spowoduje śmierć 50 albo 100 tysięcy cywilów, i twierdzić, że jest to akceptowalny poziom „nieuniknionych strat wśród ludności cywilnej"? Z dzisiejszego punktu widzenia, z perspektywy kilku pokoleń żyjących w okresie względnego pokoju (nie zapominajmy, że także to pojęcie, tak jak każde inne, jest względne), decyzja ta wydaje się bardzo wątpliwa moralnie. O wszystkim jednak decyduje kontekst, a w roku 1945 świat od sześciu lat płacił już krwawe rachunki wojny totalnej. Wielu nawet bardzo inteligentnym i empatycznym osobom decyzja ta wydawała się w tamtym czasie słuszna. Między innymi dlatego, że w gruncie rzeczy ten atak nie różnił się zbytnio od wcześniejszych działań.

Bomba lepsza niż „rajdy ogniowe"

W nocy z 9 na 10 marca 1945 roku, a więc na kilka miesięcy przed zrzuceniem bomb atomowych, ponad 300 amerykańskich samolotów bombowych przeprowadziło nalot na Tokio z użyciem bomb zapalających. Każdy, kto czytał relacje z tego ataku (nazywanego czasem „rajdem ogniowym"), zrozumie, dlaczego wiele osób nie widziało większej różnicy między zrzuceniem bomby atomowej a konwencjonalnymi nalotami. Wydawało się niemożliwe, aby skutki wybuchu takiej bomby mogły być gorsze od tego, co spotkało mieszkańców Tokio, uważano więc, że bomba atomowa jest tylko bardziej ekonomicznym sposobem osiągnięcia tego samego celu. Tokio było jednym z najgęściej zaludnionych miast na świecie, dlatego też – choć głównym celem ataku były znajdujące się tam obiekty o znaczeniu wojskowym – w nalotach i szalejącym ogniu zginęło ponad 100 tysięcy osób, a w zdecydowanej większości były to ofiary cywilne. Temperatura była tak wysoka, że ulicami płynęło ciekłe szkło.

Czytaj więcej

Naloty dywanowe na Drezno: Zbrodnia i kara

Conrad Crane w książce „Bombs, Cities, and Civilians" pisze:

„Tysiące ludzi udusiły się w schronach i parkach. Spanikowany tłum tratował ofiary, które upadły, biegnąc w stronę rzeki w ucieczce przed ogniem. Do najstraszliwszych scen doszło być może wówczas, gdy jeden z samolotów B-29 zrzucił siedem ton bomb zapalających na zatłoczony most Kokotoi i jego okolice. Setki ludzi zamieniły się w płonące pochodnie i skakały do rzeki wśród upiornych odgłosów skwierczenia i syku. Jeden ze świadków tego zdarzenia napisał, że ciała spadające do wody przypominały sypiące się z drzew gąsienice, okadzone przez ogrodnika dymem.

Strzelcy ogonowi w samolotach byli wstrząśnięci widokiem setek ludzi, którzy szukając ratunku w rzece Sumida, płonęli tam żywcem w napalmowym ogniu. Pewien lekarz, który przeżył bombardowanie, opowiadał potem, że nie wiadomo było, czy w powietrzu przelatywały ludzkie ręce, nogi czy kawałki spalonego drewna. Pionowe prądy wstępujące gorącego powietrza zniszczyły co najmniej dziesięć samolotów, a piloci i członkowie załogi bombowców B-29 musieli zakładać maski tlenowe, żeby nie zwymiotować z powodu unoszącego się swądu spalonego ludzkiego mięsa".

Naloty tego rodzaju zdarzały się w całej Japonii. Ponad 60 japońskich miast zniknęło z powierzchni ziemi wskutek amerykańskich bombardowań. Te „rajdy ogniowe" były tak przerażające, że zdaniem kilku osób ze ścisłego dowództwa Sił Powietrznych Armii Stanów Zjednoczonych najlepszą rzeczą, jaką przyniosła bomba atomowa, było zakończenie tych ataków.

Fragment książki Dana Carlina „Koniec jest zawsze blisko" w przekładzie Tomasza Kunza, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Jak mogliśmy do tego dopuścić? Takie pytanie stawialiby sobie wszyscy, gdyby doszło do wojny nuklearnej z użyciem setek lub tysięcy głowic jądrowych. Gdyby wybuchła ona pod koniec lat 60. lub w późniejszym okresie, wciąż jeszcze odczuwalibyśmy jej straszliwe skutki. Setki najważniejszych miast zostałyby zaatakowane i w mgnieniu oka obrócone w gigantyczne rumowiska usiane zwłokami. Skażenie radioaktywne byłoby wciąż bardzo wysokie.

Nasi potomni, ucząc się historii, mieliby podstawy, aby uważać nas za stereotypowy odpowiednik bezrozumnych i pozbawionych wyobraźni „barbarzyńców" z czasów upadku Imperium Rzymskiego, tyle że posiadających absurdalnie potężną broń, nad którą nie potrafili zachować kontroli. Byłoby jednak nieuczciwością, gdyby uznali nas za ludzi z gruntu złych. Nie tylko piekło, ale i prowadząca do niego droga wybrukowane są bowiem dobrymi chęciami i gdyby doszło do nuklearnej zagłady, nie stałoby się tak z powodu jakiegoś szczególnego zepsucia współczesnego człowieka. Ludzie rzadko kierują się czystym umiłowaniem zła, kiedy rzucają na szalę swoje życie i reputację. Wśród tych, którzy pomagaliby gorliwie brukować drogę do nowej rzeczywistości, nie znaleźlibyśmy wielu moralnych potworów w typie Adolfa Eichmanna. Większość miałaby szczerą nadzieję, że ich wysiłki przyniosą dobroczynne skutki.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS