Bośniacka reżyserka: W naszych głowach wciąż wojna

Mój kraj nie jest w stanie zrobić kroku do przodu, bo wciąż nie uporaliśmy się z przeszłością tak jak należy. W naszych głowach wciąż utrzymuje się mentalny stan wojenny. Na Bałkanach nadal skupiamy się na podziale – mówi bośniacka reżyserka, Jasmila Žbanić.

Aktualizacja: 17.09.2021 16:54 Publikacja: 17.09.2021 16:00

Jasmila Žbanić, reżyserka

Jasmila Žbanić, reżyserka

Foto: AFP, Miguel Medina

Od wojny w byłej Jugosławii niedługo minie 30 lat. Jak mówi się o niej dziś na Bałkanach?

Konflikt, ani nawet temat masakry w Srebrenicy, nie jest uwzględniony w programie nauczania w Bośni. Władza liczy, że jeśli nie będzie mówić o pewnych sprawach, wtedy uda się uniknąć antagonizowania społeczeństwa. Decydenci liczą, że w ten sposób uda się zachować spokój. Co innego politycy – oni regularnie powracają do tamtych wydarzeń w swoich płomiennych przemowach. Tak jest w Serbii, gdzie wojny używa się do wiktymizowania Bośniaków – to jedno podejście. Inne jest takie, że wydarzenia w Srebrenicy nigdy nie miały miejsca, zaprzecza się im publicznie. Próbom rozmowy na ten temat towarzyszy bardzo burzliwa dyskusja.

Jak to się przekłada na świadomość tego, co się wydarzyło?

Wiele osób w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. Miałam w swoim zespole wielu młodych ludzi, dwudziestoparolatków, którzy nic nie wiedzieli na ten temat. Znali jedynie podstawy, ale o przebiegu wojny i ludobójstwie w Srebrenicy nic nie byli w stanie powiedzieć.

To dlatego chciała pani zrobić film na ten temat – żeby zwiększać świadomość historii?

Jako Bośniaczka każdego dnia żyję historiami z wojny. Znam ich bardzo wiele, bo dotyczą wielu ludzi. Do dzisiaj około 1700 osób nie zostało odnalezionych. Są matki, bracia i siostry, którzy nadal w masowych grobach szukają szczątków swoich bliskich. Scheda po wojnie jest nadal obecna w moim życiu. Mieszkając w Bośni, nie da się tego nie odczuwać. Nie jestem w stanie odciąć się od tamtych emocji i pytań, dlaczego to się wydarzyło. Jak to możliwe, że doszło do tego przed oczami przedstawicieli sił ONZ? Cały czas z tym wszystkim żyję. Długo myślałam, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Film stał się moim sposobem, ale nie wiedziałam, jak do niego podejść.

Jakie miała pani pomysły na „Aidę"?

Zastanawiałam się przede wszystkim, czy powinnam zrobić film wyraźnie polityczny, w którym pokażę mechanizmy obronne ONZ i wytłumaczę, dlaczego zawiodły, bo to też jest bardzo interesujące. Ale ten pomysł został zablokowany przez europejskich polityków ONZ. Zaczęłam się więc zastanawiać, co chcę tym filmem osiągnąć i doszłam do wniosku, że chcę, żeby jak najwięcej osób go zobaczyło i dowiedziało się, co zaszło w Srebrenicy. Chciałam stworzyć historię, która odwołuje się do naszych czasów i przemawia do każdego człowieka, nawet tego, który nie jest zagrożony wojną. Wszyscy posiadamy przecież uczucia. Mamy też zaufanie do instytucji powołanych po to, żeby zapewnić nam poczucie bezpieczeństwa. Gdy ono zniknie, zostaniemy sami. Widzimy, jak to działa przy kryzysie wywołanym koronawirusem. Prawicowe rządy odbierają ludziom prawa człowieka tylko dlatego, że są wyznawcami innej religii albo mają nieheteronormatywną orientację seksualną. Chciałam zrobić uniwersalny film, który spowoduje, że widownia ruszy w podróż z moją tytułową bohaterką i będzie z nią blisko podczas próby ratowania jej rodziny.

Film pomógł pani się rozliczyć z tamtymi wydarzeniami i jakoś je zamknąć? Zadziałał terapeutycznie?

Z jednej strony bardzo nie chcę wracać do tamtych wydarzeń. Za każdym razem jest to dla mnie bardzo trudne, bolesne i wycieńczające. Chcę żyć swoim życiem tu i teraz, skupiać się na tym, co mnie otacza, co nowego los mi przynosi. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że mój kraj nie jest w stanie zrobić kroku do przodu, bo wciąż nie uporaliśmy się z przeszłością tak jak należy. W naszych głowach wciąż utrzymuje się mentalny stan wojenny. Na Bałkanach nadal skupiamy się na podziale.

Do wydarzeń wojennych da się w ogóle podejść w inny sposób niż bez podziału na zwalczające się strony?

Brakuje mi narracji, w których środek ciężkości będzie postawiony na empatię i solidarność. Poczułam, że ja muszę pójść w tę stronę. W pewnym momencie wydawało mi się, że nie jest moim obowiązkiem robienie takiego filmu, że nie muszę fundować sobie podróży do piekła lat 90. Ale wtedy zorientowałam się, że robię to podświadomie: kolekcjonuję książki, filmy i dokumenty na ten temat, zbieram wypowiedzi ludzi. Przygotowywałam się do tego filmu, nawet nie będąc tego do końca świadomą.

Czy pani pokolenie może się uporać z dziedzictwem i traumą wojny?

Według mnie nie jest to możliwe. Mówię zupełnie szczerze. W moim codziennym życiu, w zwykłych, powtarzających się czynnościach, które każdy z nas robi, powraca do mnie potrzeba wyjaśnienia tego, co się wtedy stało. Wcześniej pytał pan, czy film zadziałał na mnie terapeutycznie. Myślę, że tak właśnie jest – pomógł mi naświetlić kwestie, które są dla mnie bardzo bolesne. Ale niekoniecznie pozwolił mi się z nimi zmierzyć i je pokonać.

Z jakimi zagrożeniami wiązało się opowiedzenie historii o wojnie, która nadal jest tak żywa w społeczeństwie?

Zagrożeń było sporo. Zabierając się do pracy nad tym filmem, miałam wrażenie, jakbym wchodziła na pole minowe. Każdy krok mógł doprowadzić do wybuchu, którego się zupełnie nie spodziewałam. Największą przeszkodą był rząd, wyjątkowo nieprzychylny pomysłowi robienia filmu o Srebrenicy. Wśród naszych rządzących są Bośniacy, Serbowie i Chorwaci, więc niektórym z nich bardzo zależy, by tego tematu w ogóle nie poruszać. Skutecznie utrudniali nam pracę, np. gdy chcieliśmy na dziesięć miesięcy wynająć czołg, odrzucili nasze podanie. Nie zgodzili się na to.

Doskonale pamiętam uczucia, jakie wojna wywołuje w jednostce: pamiętam poczucie niemożności zrobienia czegokolwiek, stałe poczucie zagrożenia i niepewności

Nie zniechęcili pani do pracy? Nie miała pani ochoty się wycofać?

Nie, bo miałam obowiązek zarówno wobec ofiar, jak i wobec faktów. To ciekawa kwestia, bo jednocześnie miałam też obowiązek wobec sztuki filmowej. Pewne aspekty opowiadanej historii musiałam ufilmowić tak, żeby widownia weszła w tę historię ze swoimi emocjami. Absolutna wierność faktom może zabić filmową opowieść. Thom Karremans (dowódca wojsk holenderskich w Srebrenicy – przyp. AZ) i Ratko Mladić (serbski generał, dowódca Sił Zbrojnych Republiki Serbskiej – przyp. AZ) w rzeczywistości spotkali się trzy razy w Fontanie. Ale gdybym pokazała każde z tych spotkań, zwolniłabym historię i wybiła widza z opowieści. Było dla mnie oczywiste, że muszę podejmować decyzje reżyserskie tak, by stworzyć esencję tego, co miało miejsce w rzeczywistości, nie naruszyć faktów, ale jednocześnie opowiedzieć historię mojej bohaterki tak, by była zajmująca i chciało się za nią iść. Miałam naprawdę dużo myślenia nad tym projektem.

Pamięta pani, jak wyglądało pani życie, gdy rozgrywały się te tragiczne wydarzenia?

W czasie masakry w Srebrenicy byłam w Sarajewie. Doskonale pamiętam uczucia, jakie wojna wywołuje w jednostce: pamiętam poczucie niemożności zrobienia czegokolwiek, stałe poczucie zagrożenia i niepewności. Bardzo mi zależało, żeby te emocje pojawiły się w filmie. One towarzyszą Aidzie cały czas, która drży nie tylko o siebie, ale też o swoich synów i męża. To jest na pewno osobisty ładunek i osobiste doświadczenie, które wniosłam do tego projektu.

Kiedy dowiedziała się pani o Srebrenicy?

Pierwszy raz usłyszałam o masakrze, gdy byłam w Stanach Zjednoczonych, gdzie wystawiałam sztukę teatralną w The Bread and Puppet Theatre. Ta informacja była dla mnie porażająca. Pamiętam, że runął wtedy mój cały świat. Wiele miast bośniackich zostało podbitych przez Serbów, co jest oczywiście przerażające i smutne, ale Srebrenica była chroniona przez ONZ – to była ich strefa bezpieczeństwa. Jeśli ONZ nie może nic zrobić, to co w takim razie ma sens? W jaki sposób mamy żyć dalej etycznie? Jak mamy tworzyć międzynarodowe zasady współpracy i współżycia ze sobą? Jak mamy wykorzystywać to, co wykształciliśmy jako cywilizacja? Bardzo źle zniosłam tę informację, długo nie mogłam się z nią uporać. Wystawiłam więc w USA sztukę na temat Srebrenicy, ale to mi nie pomogło. Nadal ciągnęła się za mną potrzeba znalezienia artystycznej formy, która pozwoli mi przekazać odbiorcom moje uczucia, emocje i przeżycia związane z tym tematem.

Emocje, którym wiele osób będzie pewnie chciało zaprzeczyć.

Oczywiście, że zaprzeczą. Ale jak ma być inaczej, skoro nawet burmistrz Srebrenicy, którym jest serbski polityk, zaprzecza, że doszło do ludobójstwa? Zresztą w naszym regionie jest sporo przedstawicieli władzy, którzy nawet dziś powiedzą, że Mladić jest bohaterem. Funkcjonuje tam pewna narracja o jego obecności w Srebrenicy, która bazuje na fałszywych faktach. Było sporo ludzi u władzy, którzy nie chcieli, by mój film powstał.

Próbowali panią jakoś powstrzymać?

Nie, ponieważ nie ogłaszaliśmy publicznie tego, że kręcimy. Media to odkryły i od czasu do czasu zdawały relacje z planu, były jakieś przecieki, ale nie bazowali na wypowiedziach naszej ekipy, bo wszystkim zabroniliśmy komunikowania się z dziennikarzami. Trzymaliśmy naszą pracę w cieniu, by politycy nie wykorzystali jej do swoich celów i nie zrobili afery, zanim film zostanie skończony.

Podejmowanie takiego tematu jest niebezpieczne dla współczesnych artystów?

Nie sądzę, by było to zagrożenie dla naszego życia czy zdrowia. Ale na pewno wiąże się z doświadczeniem mowy nienawiści. Myślę, że nasi oponenci ograniczyliby się do działań tego typu. Przynajmniej mam taką nadzieję, że nie zdobyliby się na zrobienie niczego szalonego.

Społeczeństwo wierzy politykom zaprzeczającym wydarzeniom w Srebrenicy?

Wielu Serbów, którzy mieszkają w Bośni, wierzy, bo tak jest im łatwiej. Inaczej musieliby zmierzyć się z faktami, że ich rodzice albo idole popełnili okrutną zbrodnię.

Czuje pani misję, by zachować prawdę o Srebrenicy w pamięci swojej widowni?

Uważałabym ze słowem „misja". Ludzie, którzy mówią, że mają misję, wydają mi się podejrzani! [śmiech] Nie ulega wątpliwości, że czułam jednak taką potrzebę, która bardzo szybko udzielała się innym. Bośnia jest krajem bez rozwiniętego przemysłu filmowego. Nie miałam pieniędzy, nie miałam sprzętu, nie miałam przychylności polityków. Gdy przyjechał do nas zespół współpracowników z Austrii, scenograf zapytał mnie, gdzie jest firma zajmująca się rekwizytami. Nie mieliśmy czegoś takiego. Musiał chodzić po sklepach i znajdować każdą rzecz z osobna. Inna osoba spytała, gdzie jest agencja zajmująca się pozyskiwaniem statystów. Oczywiście, też taka firma u nas nie funkcjonuje. Ale mimo tych wszystkich wyzwań ludzie decydowali się na współpracę ze mną, choć wiedzieli, jak trudno będzie nam „Aidę" zrealizować. Mam wrażenie, że oni czuli tę moją potrzebę opowiedzenia tej historii i chcieli mi w tym pomóc. Do nich dołączyły kolejne osoby, co wywołało wielką falę. Nawet belgijscy i holenderscy aktorzy walczyli, by do powstania tego filmu doszło.

Opowiada pani tę historię z kobiecego punktu widzenia, co jest nietypowe w narracjach na temat wojny, gdzie wciąż dominuje męski punkt widzenia.

Zależało mi, żeby sportretować kogoś, kto stoi na przecięciu obu światów. Gdy Bośniacy stali przed bramą terenu należącego do ONZ, nie mieli pojęcia, co znajduje się w środku. Nikt też nie wiedział, co dzieje się w hotelu Fontana, gdzie spotkali się Karremans z Mladiciem. Potrzebowałam kogoś, kto będzie miał informacje z jednej i z drugiej strony. W ten sposób mogłam pokazać, jak dochodzi do rozpadu obowiązującego systemu. Z początku myślałam o prawdziwej historii jednej z tłumaczek, ale potem uświadomiłam sobie, że lepiej będzie sięgnąć po fikcję, by lepiej i dokładniej opisać tamten świat. No i dotarło do mnie, że perspektywa kobieca to taka, którą znam najlepiej. Aida nie pasuje do struktury wojskowych w Srebrenicy, ale potrafi nam doskonale pokazać, jak ta struktura funkcjonuje. To ona obnaża to, jaka panuje tam biurokracja, ile wśród tych ludzi jest tchórzostwa. Wskazuje na te rzeczy, których zazwyczaj nie kojarzymy z wojskiem. Dlatego jej perspektywa jest tak ciekawa.

Do dziś nie istnieje spójna ocena działań żołnierzy ONZ w Srebrenicy. Niektórzy posuwają się nawet do nazywania ich serbskimi kolaborantami, inni twierdzą, że zwyczajnie nie umieli poradzić sobie z sytuacją. Jak pani na to patrzy?

Podczas pracy badawczej nad dokumentacją do filmu znalazłam informacje, które wskazują, że decyzja nakazująca żołnierzom ONZ opuścić Srebrenicę zapadła już w marcu 1995 r. Florence Hartmann, która była w Hadze rzeczniczką prasową Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii, napisała książkę pod tytułem „The Blood of Realpolitik" i udowodniła, że zapadła taka decyzja. Żołnierze mieli opuścić Srebrenicę. Oczywiście, nikt nie powiedziałby tego otwarcie i głośno. To była decyzja polityczna, która miała zablokować mechanizmy działania ONZ, ale komendanci z holenderskiej części OZN wciąż posiadali jakąś władzę. Zakładali, że w przypadku, gdy dojdzie do napaści na cywili, otworzą ogień i użyją broni, by ich bronić. Ale jaki był efekt, wszyscy wiemy: nie wystrzelili ani jednego pocisku. Prawdą jest, że zostali pozostawieni sami sobie. Nie byli wspierani przez siły lotnicze, których wsparcia tak bardzo się domagali. Ale jest też prawdą, że nie kiwnęli palcem, by spróbować uratować ludzi.

Uważa pani, że są współodpowiedzialni za to, co się stało?

Dla mnie to jest oczywiste, że są współodpowiedzialni. Ale nie żołnierze, tylko ich komendanci. Wielu z żołnierzy poznałam. Są ciężko straumatyzowani. Do dzisiaj chodzą na terapię. Cierpią na zespół stresu pourazowego. Czują ogromną winę za to, co się stało, ale ciężar odpowiedzialności powinien spoczywać na ich dowódcach.

Na Bałkanach powstaje coraz więcej filmów komediowych na temat wojny. Czy dla pani to jest coś akceptowalnego? Toleruje pani śmianie się z tamtej tragedii?

Jeśli film jest dobry, to oczywiście, że akceptuję takie podejście. Komedie są potrzebne, bo pozwalają nam zakwestionować problemy, z jakimi się mierzymy. Dobra komedia zmienia perspektywę i zaprzecza powadze spraw, o których opowiada. A widzowie naprawdę potrzebują kwestionować swoje traumy i problemy.

Komedie wojenne pokazuje się na całych Bałkanach. A jak będzie z „Aidą"? Uda się ją pokazać w Serbii?

Trudno jest mi to przewidzieć. Nie jestem dobra w przewidywaniu rzeczy. Kiedy zrobiłam film „Grbavica" (opowiadał o kobiecie, która wychowuje córkę myślącą, że jej ojciec jest bohaterem wojennym, a w rzeczywistości poczęto ją w wyniku wojennego gwałtu – przyp. AZ), byłam pewna, że zostanie przyjęty z otwartymi rękami tak w Bośni, jak i w Serbii. A okazało się, że stał się niewygodny i problematyczny, bo został wciągnięty w przepychankę polityczną wbrew moim intencjom. Czytałam serbskie gazety, w których relacjonowano festiwal w Wenecji, gdzie „Aida" miała premierę w konkursie głównym imprezy. Żadna z nich nawet nie wspomniała, że film w ogóle powstał. Myślę, że taka będzie strategia Serbów – zdecydują się pewnie na ignorowanie go. Ale jestem naprawdę kiepska w przewidywaniu rzeczy, więc niewykluczone, że się pomylę. Podam przykład – gdy wybuchła pandemia koronawirusa, zapewniałam moją córkę, żeby w ogóle się nie przejmowała, bo do maja będzie już po wszystkim i jej impreza z okazji 18. urodzin na pewno się odbędzie. Snułam przed nią wizję tego, jak będziemy te urodziny celebrować wspólnie. Nie muszę przypominać, co się okazało. Dlatego już nie pozwalam sobie na jakiekolwiek wieszczenie przyszłości.

O rozmówczyni:

Jasmila Žbanić (ur. 1974)

Bośniacka reżyserka i scenarzystka. Wyreżyserowała m.in. „Grbavicę" (2006), „Jej drogę" (2010) i „Aidę" (2020) nominowaną między innymi do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, który 17 września wszedł do polskich kin. „Aida" opowiada o masakrze w Srebrenicy, gdzie w 1995 r. Serbowie zamordowali ponad 8 tys. bośniackich muzułmanów przy bierności pokojowych sił ONZ. Tytułowa postać jest tłumaczką w bazie ONZ próbującą odnaleźć i ocalić swego męża i synów

Od wojny w byłej Jugosławii niedługo minie 30 lat. Jak mówi się o niej dziś na Bałkanach?

Konflikt, ani nawet temat masakry w Srebrenicy, nie jest uwzględniony w programie nauczania w Bośni. Władza liczy, że jeśli nie będzie mówić o pewnych sprawach, wtedy uda się uniknąć antagonizowania społeczeństwa. Decydenci liczą, że w ten sposób uda się zachować spokój. Co innego politycy – oni regularnie powracają do tamtych wydarzeń w swoich płomiennych przemowach. Tak jest w Serbii, gdzie wojny używa się do wiktymizowania Bośniaków – to jedno podejście. Inne jest takie, że wydarzenia w Srebrenicy nigdy nie miały miejsca, zaprzecza się im publicznie. Próbom rozmowy na ten temat towarzyszy bardzo burzliwa dyskusja.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich