Czuje pani misję, by zachować prawdę o Srebrenicy w pamięci swojej widowni?
Uważałabym ze słowem „misja". Ludzie, którzy mówią, że mają misję, wydają mi się podejrzani! [śmiech] Nie ulega wątpliwości, że czułam jednak taką potrzebę, która bardzo szybko udzielała się innym. Bośnia jest krajem bez rozwiniętego przemysłu filmowego. Nie miałam pieniędzy, nie miałam sprzętu, nie miałam przychylności polityków. Gdy przyjechał do nas zespół współpracowników z Austrii, scenograf zapytał mnie, gdzie jest firma zajmująca się rekwizytami. Nie mieliśmy czegoś takiego. Musiał chodzić po sklepach i znajdować każdą rzecz z osobna. Inna osoba spytała, gdzie jest agencja zajmująca się pozyskiwaniem statystów. Oczywiście, też taka firma u nas nie funkcjonuje. Ale mimo tych wszystkich wyzwań ludzie decydowali się na współpracę ze mną, choć wiedzieli, jak trudno będzie nam „Aidę" zrealizować. Mam wrażenie, że oni czuli tę moją potrzebę opowiedzenia tej historii i chcieli mi w tym pomóc. Do nich dołączyły kolejne osoby, co wywołało wielką falę. Nawet belgijscy i holenderscy aktorzy walczyli, by do powstania tego filmu doszło.
Opowiada pani tę historię z kobiecego punktu widzenia, co jest nietypowe w narracjach na temat wojny, gdzie wciąż dominuje męski punkt widzenia.
Zależało mi, żeby sportretować kogoś, kto stoi na przecięciu obu światów. Gdy Bośniacy stali przed bramą terenu należącego do ONZ, nie mieli pojęcia, co znajduje się w środku. Nikt też nie wiedział, co dzieje się w hotelu Fontana, gdzie spotkali się Karremans z Mladiciem. Potrzebowałam kogoś, kto będzie miał informacje z jednej i z drugiej strony. W ten sposób mogłam pokazać, jak dochodzi do rozpadu obowiązującego systemu. Z początku myślałam o prawdziwej historii jednej z tłumaczek, ale potem uświadomiłam sobie, że lepiej będzie sięgnąć po fikcję, by lepiej i dokładniej opisać tamten świat. No i dotarło do mnie, że perspektywa kobieca to taka, którą znam najlepiej. Aida nie pasuje do struktury wojskowych w Srebrenicy, ale potrafi nam doskonale pokazać, jak ta struktura funkcjonuje. To ona obnaża to, jaka panuje tam biurokracja, ile wśród tych ludzi jest tchórzostwa. Wskazuje na te rzeczy, których zazwyczaj nie kojarzymy z wojskiem. Dlatego jej perspektywa jest tak ciekawa.
Do dziś nie istnieje spójna ocena działań żołnierzy ONZ w Srebrenicy. Niektórzy posuwają się nawet do nazywania ich serbskimi kolaborantami, inni twierdzą, że zwyczajnie nie umieli poradzić sobie z sytuacją. Jak pani na to patrzy?
Podczas pracy badawczej nad dokumentacją do filmu znalazłam informacje, które wskazują, że decyzja nakazująca żołnierzom ONZ opuścić Srebrenicę zapadła już w marcu 1995 r. Florence Hartmann, która była w Hadze rzeczniczką prasową Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii, napisała książkę pod tytułem „The Blood of Realpolitik" i udowodniła, że zapadła taka decyzja. Żołnierze mieli opuścić Srebrenicę. Oczywiście, nikt nie powiedziałby tego otwarcie i głośno. To była decyzja polityczna, która miała zablokować mechanizmy działania ONZ, ale komendanci z holenderskiej części OZN wciąż posiadali jakąś władzę. Zakładali, że w przypadku, gdy dojdzie do napaści na cywili, otworzą ogień i użyją broni, by ich bronić. Ale jaki był efekt, wszyscy wiemy: nie wystrzelili ani jednego pocisku. Prawdą jest, że zostali pozostawieni sami sobie. Nie byli wspierani przez siły lotnicze, których wsparcia tak bardzo się domagali. Ale jest też prawdą, że nie kiwnęli palcem, by spróbować uratować ludzi.
Uważa pani, że są współodpowiedzialni za to, co się stało?
Dla mnie to jest oczywiste, że są współodpowiedzialni. Ale nie żołnierze, tylko ich komendanci. Wielu z żołnierzy poznałam. Są ciężko straumatyzowani. Do dzisiaj chodzą na terapię. Cierpią na zespół stresu pourazowego. Czują ogromną winę za to, co się stało, ale ciężar odpowiedzialności powinien spoczywać na ich dowódcach.
Na Bałkanach powstaje coraz więcej filmów komediowych na temat wojny. Czy dla pani to jest coś akceptowalnego? Toleruje pani śmianie się z tamtej tragedii?
Jeśli film jest dobry, to oczywiście, że akceptuję takie podejście. Komedie są potrzebne, bo pozwalają nam zakwestionować problemy, z jakimi się mierzymy. Dobra komedia zmienia perspektywę i zaprzecza powadze spraw, o których opowiada. A widzowie naprawdę potrzebują kwestionować swoje traumy i problemy.
Komedie wojenne pokazuje się na całych Bałkanach. A jak będzie z „Aidą"? Uda się ją pokazać w Serbii?
Trudno jest mi to przewidzieć. Nie jestem dobra w przewidywaniu rzeczy. Kiedy zrobiłam film „Grbavica" (opowiadał o kobiecie, która wychowuje córkę myślącą, że jej ojciec jest bohaterem wojennym, a w rzeczywistości poczęto ją w wyniku wojennego gwałtu – przyp. AZ), byłam pewna, że zostanie przyjęty z otwartymi rękami tak w Bośni, jak i w Serbii. A okazało się, że stał się niewygodny i problematyczny, bo został wciągnięty w przepychankę polityczną wbrew moim intencjom. Czytałam serbskie gazety, w których relacjonowano festiwal w Wenecji, gdzie „Aida" miała premierę w konkursie głównym imprezy. Żadna z nich nawet nie wspomniała, że film w ogóle powstał. Myślę, że taka będzie strategia Serbów – zdecydują się pewnie na ignorowanie go. Ale jestem naprawdę kiepska w przewidywaniu rzeczy, więc niewykluczone, że się pomylę. Podam przykład – gdy wybuchła pandemia koronawirusa, zapewniałam moją córkę, żeby w ogóle się nie przejmowała, bo do maja będzie już po wszystkim i jej impreza z okazji 18. urodzin na pewno się odbędzie. Snułam przed nią wizję tego, jak będziemy te urodziny celebrować wspólnie. Nie muszę przypominać, co się okazało. Dlatego już nie pozwalam sobie na jakiekolwiek wieszczenie przyszłości.
O rozmówczyni:
Jasmila Žbanić (ur. 1974)
Bośniacka reżyserka i scenarzystka. Wyreżyserowała m.in. „Grbavicę" (2006), „Jej drogę" (2010) i „Aidę" (2020) nominowaną między innymi do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, który 17 września wszedł do polskich kin. „Aida" opowiada o masakrze w Srebrenicy, gdzie w 1995 r. Serbowie zamordowali ponad 8 tys. bośniackich muzułmanów przy bierności pokojowych sił ONZ. Tytułowa postać jest tłumaczką w bazie ONZ próbującą odnaleźć i ocalić swego męża i synów