Wygląda na to, że bezprzedmiotowe były spory o datę początku XXI wieku i trzeciego tysiąclecia naszej ery. Nieważne, czy należy je liczyć od pierwszego dnia stycznia 2000 roku, czy też 2001 roku. Historiozofowie ustalą zapewne ów początek na wtorek, 11 września 2001 roku". To fragment tekstu Macieja Rosalaka, który cztery dni po ataku na nowojorskie wieże World Trade Center, w sobotę 15 września 2001, ukazał się w magazynie „Plus Minus". 20 lat temu dominowało wrażenie, że zamach w Ameryce to zdarzenie, które świat zmieni na długo i bezpowrotnie.
Dwie dekady, jakie minęły od ataków na Nowy Jork, pozwalają spojrzeć na atak terrorystów w Ameryce z większym dystansem. 20 lat to okres, w którym zmienić może się bardzo wiele. W dorosłe życie weszło kolejne pokolenie. O wspomnienia związane z nowojorskim zamachem zapytaliśmy pięć osób z różnych generacji. Każda z nich funkcjonuje w innym środowisku. Wśród nich są Polka mieszkająca na stałe w Anglii, lekarz, nauczycielka, miłośniczka Ameryki. 20 lat temu każdy z naszych rozmówców był w innym momencie życia: od przedszkola, przez szkołę podstawową, zdobywanie pierwszych zawodowych doświadczeń, po rozwój kariery. Przywołują w głowach obraz walących się w kłębach ciemnego dymu wież w nowojorskiej dzielnicy Lower Manhattan. Z tym widokiem przeplatają się ulotne, prywatne obrazy z życia codziennego. Okoliczności agresji w Ameryce były na tyle znaczące, że osobiste sytuacje równie mocno zapisały się w ich pamięci.
Mama prasowała, tata odwołał próbę
A tak na Nowy Jork pamiętam jak przez mgłę – przyznaje Sara Bounaoui, która na początku września 2001 roku skończyła sześć lat. Mieszkała wtedy z rodzicami we Włoszech. Obecnie pracuje jako dziennikarka portalu rmf24. – Kiedy wróciłam z przedszkola do domu, mama prasowała przy włączonym telewizorze. Wciąż na ekran wracał obraz walących się wież. Jako małe dziecko niewiele rozumiałam. Moja mama wspomina, że zapytałam ją, czy będzie wojna. Mówi, że mnie wtedy uspokoiła, ale nie tłumaczyła za wiele. To były za trudne rzeczy dla sześciolatki. Dzisiaj, jako dorosła osoba, myślę, że to był początek. Terroryści pokazali, że potrafią się zorganizować. Zrobili to na ogromną skalę.
Joanna Karpińska, dzisiaj nauczycielka języka polskiego w warszawskich liceach, miała wtedy prawie 12 lat i wychodziła z domu na próbę dziewczęcej scholi przykościelnej, którą prowadził jej tata. – Koleżanki już zaczęły się gromadzić. Stałyśmy na zewnątrz, rozmawiałyśmy. Tata jeszcze był w domu, miał przyjść kilka minut później. Było pochmurno i chłodno. Wszystkie miałyśmy już na sobie grubsze kurtki i ubrania. Tego dnia próba się jednak nie odbyła – wspomina.