11/09/2001. Atak na WTC oczami Polaków

Eksplozje samolotów i walące się w kłębach dymu wieże to najczęściej przypominany widok sprzed 20 lat. Są też inne, prywatne wspomnienia, które dużo mówią o tym, jak przeżyliśmy i zapamiętaliśmy ten dzień.

Publikacja: 10.09.2021 16:00

Drugi z porwanych samolotów uderza w Wieżę World Trade Center, 11 września 2001 roku

Drugi z porwanych samolotów uderza w Wieżę World Trade Center, 11 września 2001 roku

Foto: Ullstein Bild, BE&W

Wygląda na to, że bezprzedmiotowe były spory o datę początku XXI wieku i trzeciego tysiąclecia naszej ery. Nieważne, czy należy je liczyć od pierwszego dnia stycznia 2000 roku, czy też 2001 roku. Historiozofowie ustalą zapewne ów początek na wtorek, 11 września 2001 roku". To fragment tekstu Macieja Rosalaka, który cztery dni po ataku na nowojorskie wieże World Trade Center, w sobotę 15 września 2001, ukazał się w magazynie „Plus Minus". 20 lat temu dominowało wrażenie, że zamach w Ameryce to zdarzenie, które świat zmieni na długo i bezpowrotnie.

Dwie dekady, jakie minęły od ataków na Nowy Jork, pozwalają spojrzeć na atak terrorystów w Ameryce z większym dystansem. 20 lat to okres, w którym zmienić może się bardzo wiele. W dorosłe życie weszło kolejne pokolenie. O wspomnienia związane z nowojorskim zamachem zapytaliśmy pięć osób z różnych generacji. Każda z nich funkcjonuje w innym środowisku. Wśród nich są Polka mieszkająca na stałe w Anglii, lekarz, nauczycielka, miłośniczka Ameryki. 20 lat temu każdy z naszych rozmówców był w innym momencie życia: od przedszkola, przez szkołę podstawową, zdobywanie pierwszych zawodowych doświadczeń, po rozwój kariery. Przywołują w głowach obraz walących się w kłębach ciemnego dymu wież w nowojorskiej dzielnicy Lower Manhattan. Z tym widokiem przeplatają się ulotne, prywatne obrazy z życia codziennego. Okoliczności agresji w Ameryce były na tyle znaczące, że osobiste sytuacje równie mocno zapisały się w ich pamięci.

Mama prasowała, tata odwołał próbę

A tak na Nowy Jork pamiętam jak przez mgłę – przyznaje Sara Bounaoui, która na początku września 2001 roku skończyła sześć lat. Mieszkała wtedy z rodzicami we Włoszech. Obecnie pracuje jako dziennikarka portalu rmf24. – Kiedy wróciłam z przedszkola do domu, mama prasowała przy włączonym telewizorze. Wciąż na ekran wracał obraz walących się wież. Jako małe dziecko niewiele rozumiałam. Moja mama wspomina, że zapytałam ją, czy będzie wojna. Mówi, że mnie wtedy uspokoiła, ale nie tłumaczyła za wiele. To były za trudne rzeczy dla sześciolatki. Dzisiaj, jako dorosła osoba, myślę, że to był początek. Terroryści pokazali, że potrafią się zorganizować. Zrobili to na ogromną skalę.

Joanna Karpińska, dzisiaj nauczycielka języka polskiego w warszawskich liceach, miała wtedy prawie 12 lat i wychodziła z domu na próbę dziewczęcej scholi przykościelnej, którą prowadził jej tata. – Koleżanki już zaczęły się gromadzić. Stałyśmy na zewnątrz, rozmawiałyśmy. Tata jeszcze był w domu, miał przyjść kilka minut później. Było pochmurno i chłodno. Wszystkie miałyśmy już na sobie grubsze kurtki i ubrania. Tego dnia próba się jednak nie odbyła – wspomina.

Rozmowy o wydarzeniach sprzed dwóch dekad pokazują też, jak przez ten czas zmieniła się rola telewizji

– Mój tata pojawił się na dworze bez okrycia, co już mnie zastanowiło. Zawołał nas gestem ręki i powiedział niepewnie: „Chyba będzie wojna...". Potem wszystkie weszłyśmy do mojego domu, nawet nie zdejmując kurtek i butów, i usiadłyśmy na podłodze przed telewizorem. Na ekranie zobaczyłyśmy dwa wieżowce. Z jednego wydobywał się gęsty, czarny dym. Serwis informacyjny na zmianę transmitował obraz na żywo i odtwarzał w zapętleniu to, co zarejestrowały kamery. Pamiętam niepokój, który się we mnie rodził, gdy następowały chwile ciszy, gdy dziennikarz nic nie mówił... Nagle nadleciał drugi samolot i uderzył w drugą wieżę. O ile do tej pory wszyscy zgromadzeni, czyli ja, koleżanki, moi rodzice, od czasu do czasu rzucaliśmy jakieś krótkie komentarze, o tyle nagle wszyscy zamilkliśmy i struchleliśmy – opowiada „Plusowi Minusowi" Joanna Karpińska. – W pamięci utkwiły mi szczególnie zamazane i drżące zbliżenia kamer, próbujących uchwycić ludzi wyskakujących z wieżowców. Pamiętam również swoje przerażenie, gdy uświadomiłam sobie, że czas spadania z takiej wysokości mierzy się w minutach, nie sekundach. I zastanawiałam się: o czym myśleli ci ludzie tuż przed śmiercią?

Jak sama dzisiaj mówi, doświadczenie zamachów w Nowym Jorku było dla niej, jako dla dziesięciolatki, immersyjne, czyli pochłaniające jej uwagę i zmysły. – Wiem, że historia zna wiele drastycznych wydarzeń, które pochłonęły setki tysięcy czy nawet miliony ludzkich istnień. Tym razem jednak świat obserwował to, co się działo, w czasie rzeczywistym, tu i teraz. Niestety, ludzie dzięki temu mieli też okazję do oswajania się z widokiem śmierci, cierpienia, destrukcji. Mając dziesięć lat, zanurzyłam się w „tam i wtedy", nie myślałam, co będzie dalej, nie tworzyłam scenariuszy. Podświadomie przeczuwałam negatywne skutki zamachów – wyznaje.

Rozmowy o wydarzeniach sprzed dwóch dekad pokazują też, jak przez ten czas zmieniła się rola telewizji. Element, który powtarza się we wspomnieniach kolejnych osób, to telewizor, dzięki któremu we wrześniu 2001 roku można było uzyskać informację, co dzieje się w Nowym Jorku. 20 lat później w podobnej sytuacji z pewnością wpatrywalibyśmy się w ekran komputera czy telefonu. Tam, w mediach społecznościowych czy portalach informacyjnych, zobaczylibyśmy pewnie dziesiątki nagrywanych amatorsko, głównie prywatnymi telefonami, przypadkowych relacji. Wszystkie osoby, z którymi rozmawialiśmy o wspomnieniach z 11 września, przywołują ten sam, główny obraz pokazywany wtedy przez telewizje z całego świata: kłęby dymu wokół ognia na szczycie dwóch wież. Czasami obok nich widoczny fragment samolotu. Niektórzy zapamiętali też logo stacji telewizyjnej CNN w prawym, dolnym rogu.

Telewizor zamiast festiwalu

Bardzo dokładnie pamiętam dzień, w którym samoloty uderzyły w wieże World Trade Center – przyznaje Agnieszka Lenart, która w 2001 roku miała 25 lat i pracowała w firmie zajmującej się dystrybucją kinową. – Tego dnia siedzieliśmy jak zwykle przy komputerach, kiedy nagle ktoś wpadł do naszego pokoju, mówiąc, że w Nowym Jorku samolot uderzył w jedną z dwóch wież Twin Towers. Najpierw zaczęliśmy szukać informacji w internecie, a potem cały zespół pobiegł do holu, gdzie ochrona miała swój mały, czarno-biały telewizorek, i tam oglądaliśmy zdjęcia z pierwszego, jak się nam wtedy wydawało, przypadkowego zderzenia samolotu z budynkiem. To były dramatyczne obrazy, ale tak naprawdę szok zaczął się w chwili, kiedy drugi samolot wbił się w drugą wieżę. Wtedy zrozumieliśmy wszyscy, że to nie jest przypadek, ale najbardziej spektakularny zamach, jaki moglibyśmy sobie wyobrazić – wspomina.

– Następnego dnia wyjechałam na Festiwal Filmów Fabularnych do Gdyni i pamiętam, że zamiast siedzieć w kinie i oglądać filmy, większość czasu spędzałam w pokoju, przed telewizorem. Patrzyłam na obrazki z Nowego Jorku, łzy cisnęły się do oczu i ogarniała mnie coraz większa bezradność wobec skali tego dramatu, a jednocześnie rosła wściekłość. Zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, że ktoś był w stanie ominąć te wszystkie systemy zabezpieczeń, służby specjalne i tak po prostu zgładzić niewinnych ludzi w najpotężniejszym kraju na świecie?

– Tragedia, która dotknęła Nowego Jorku, była dla mnie szczególnie bolesna, ponieważ w tamtych latach spędzałam na Manhattanie co roku święta Bożego Narodzenia, byłam Nowym Jorkiem zafascynowana i w nim zakochana. Miałam okazję być zarówno w kawiarni na szczycie jednej z wież, jak i w podziemiach World Trade Center, na stacji metra. Wstrząśnięta patrzyłam na te wszystkie znajome miejsca, po tym gdy legły w gruzach – dodaje. Agnieszka Lenart mówi o sobie, że 20 lat temu była młodą, niewinną kobietą, której wydawało się, że świat jest wyłącznie piękny, a ludzie uśmiechnięci, mili i chętni do pomocy. – 11 września 2001 roku runęło moje poczucie bezpieczeństwa i beztroska. Bez wątpienia świat się bardzo zmienił po zamachach na World Trade Center i Pentagon. Z jednej strony odczuwamy tego skutki, podróżując, gdy jesteśmy poddawani skrupulatnej kontroli, ludzie są wobec siebie bardziej podejrzliwi, nieufni – podkreśla.

Zauważa jednocześnie, że wydarzenia sprzed 20 lat w dłuższej perspektywie odsłoniły pozytywne cechy Amerykanów. – Zobaczyliśmy piękny przykład niesamowitej solidarności nowojorczyków, którzy pod hasłem „United we stand" zdołali odbudować swój świat i nie poddali się presji terrorystów. Nowy Jork dziś wciąż jest pięknym, kolorowym i otwartym miastem. Przecież nie musiało tak się stać po traumie, jakiej doświadczyło to miejsce – uważa Agnieszka Lenart.

Wizja ostatecznej katastrofy

W Londynie 11 września 2001 roku przebywał 35-letni wówczas doktor Sławomir Murawiec, dzisiaj członek zarządu głównego Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. – Brałem wtedy udział w szkoleniu lekarzy psychiatrów. Był to jeden z moich pierwszych wyjazdów na kursy zagraniczne. Byliśmy w środku zajęć. Nagle do sali weszła jedna z organizatorek. Pamiętam, że jej twarz była blada. Powiedziała, że musi przerwać zajęcia, ponieważ prawdopodobnie powinniśmy skontaktować się ze swoimi rodzinami. Przeszliśmy do sali, gdzie był włączony telewizor. Zapamiętałem obraz, który powtarzał się na ekranie: wieże i uderzające w nie samoloty. Przez całe popołudnie, w gronie międzynarodowych adeptów psychiatrii, godzinami, w milczeniu wpatrywaliśmy się w filmy z Nowego Jorku. Żadnych zajęć tego dnia już nie było – opowiada „Plusowi Minusowi" Sławomir Murawiec.

– Towarzyszyło mi wtedy coś w rodzaju przerażenia, może nawet odmiennego stanu świadomości. Nie myślałem zupełnie o tym, jakie mogą być konsekwencje wydarzeń w Nowym Jorku. Patrzyłem tylko na ekran jak na wizję ostatecznej katastrofy. Momentami miałem wrażenie, że koniec świata jest blisko. Dzisiaj określiłbym to jako stan dysocjacji, czyli odłączenia uczuć i racjonalnego myślenia – wyjaśnia psychiatra. Mimo że na miejscu był zespół europejskich psychiatrów, według Murawca było jeszcze za wcześnie na profesjonalną refleksję medyczną na temat wpływu ataków na Nowy Jork na kondycję psychiczną. – To oczywiście pojawiło się, ale później. W pierwszej fazie chłonąłem obraz z Ameryki i jego grozę – wspomina.

Kilka dni temu w amerykańskiej prasie pojawiły się analizy pokazujące, z jakimi chorobami obecnie zmagają się pracownicy amerykańskich służb, którzy 20 lat temu jako pierwsi zareagowali na zamach na WTC. Naukowcy z australijskiej szkoły Edith Cowan University wskazują, że w czasie akcji ratunkowej ponad 91 tys. osób zostało narażonych na wiele czynników szkodliwych dla zdrowia. Spośród tych, którzy żyją do dzisiaj, co trzeci zmaga się z chorobami dróg oddechowych, a co szósty z zaburzeniami psychicznymi.

Wiadomość od kuriera

We wtorkowe popołudnie 11 września 2001 roku w swoim mieszkaniu w Kielcach pracowała Małgorzata Sławomira Wiśniewska. Miała za sobą 40. urodziny. Prowadziła oddział firmy kurierskiej. – O tragedii dowiedziałam się od pracownika, który wrócił z trasy i przywiózł mi dokumenty. Słuchał radia w samochodzie, a ja do jego przyjazdu nie byłam świadoma, co się wydarzyło. Włączyłam telewizor. Tam trwała relacja z prowadzonej akcji ratunkowej. Wiadomości były szokujące, tym bardziej że na początku mówiono o wypadku – wspomina Małgorzata S. Wiśniewska, która dzisiaj mieszka i pracuje w angielskim Leicester.

Tragedia, jaką 20 lat temu spowodowały porwane samoloty pasażerskie Boeing 767, które ze zbiornikami pełnymi paliwa, uderzyły w biurowce Twin Towers, miała wpływ na wiele drobnych elementów codzienności

– Gdy zaczynam wspominać ataki na Nowy Jork, w mojej głowie pojawia się też inna data: 7 lipca 2005 roku, czyli dzień zamachów bombowych w londyńskim metrze i autobusie. Tego dnia byłam z synem na wakacjach na Wyspach Brytyjskich. Odwiedziliśmy męża, który pracował tu jako kierowca ciężarówki i tego dnia miał dostawę do Hyde Parku. Mirosław zabrał syna na wycieczkę. Wyjechali około trzeciej nad ranem. Kiedy obudziłam się, chciałam się z nimi skontaktować, ale niestety nie mogłam, bo telefony nie działały. Początkowo myślałam, że to wina aparatu albo sieci, ale kiedy przeczytałam w wiadomościach o ataku, przeraziłam się i nie wiedziałam, co robić. Na szczęście po kilku godzinach mąż zadzwonił do mnie i powiedział, że wracają do domu. Dodali też, że byli blisko miejsca eksplozji, ale wszystko jest w porządku – opowiada.

Zwraca też uwagę, że tragedia, jaką 20 lat temu spowodowały porwane samoloty pasażerskie Boeing 767, które ze zbiornikami pełnymi paliwa, uderzyły w biurowce Twin Towers, miała wpływ na wiele drobnych elementów codzienności. – Wielokrotnie odczułam, podróżując samolotem, że zaostrzone zostały procedury odpraw na lotniskach czy ograniczenia w przewozie rzeczy w bagażu podręcznym.

Joanna Karpińska również porównuje zamach na nowojorskie wieże World Trade Center do 2005 roku, ale do innego wydarzenia – wczesna wiosna tego roku to był czas śmierci i pogrzebu Jana Pawła II. – Podeszłam do choroby i śmierci papieża bardzo emocjonalnie. Miałam 16 lat i byłam chwiejna emocjonalnie. Byłam bardzo religijną dziewczyną, mocno przeżywałam wiarę. To wszystko razem sprawiło, że było to bardzo intensywne i trudne przeżycie. Znów media stały się pryzmatem, przez który przefiltrowane było to wydarzenie. Znów działo się to „tu i teraz", znów było na bieżąco komentowane, co podsycało jeszcze moje emocje. I znów podświadomie przeczuwałam, że za tym pójdą jakieś negatywne konsekwencje.

Część dziennikarzy uważa, że atak na Nowy Jork był pierwszym wydarzeniem, do relacjonowania którego trzeba było podejść w nowy sposób

Jedyna różnica według niej jest taka, że wrażenia, które pozostały po wiośnie 2005 roku, nie były tylko negatywne. – Ewangeliarz, który leżał na trumnie Jana Pawła II, zamknięty przez wiatr, jest dla mnie symbolem, który można odczytać w ten sposób, że to, co się kończy, niekoniecznie musi oznaczać brak i pustkę, ale również pełnię, skończoną i sensowną całość – podsumowuje.

11 września. Początek

Dla wszystkich naszych rozmówców zamachy z 11 września 2001 były wydarzeniem nadzwyczajnym i przełomowym, jakby otworzyły nową kartę w historii. Jakby oddzieliły grubą kreską to, co było wcześniej. Agnieszka Lenart ma wrażenie, że od czasu ataku na Nowy Jork nieustannie na świecie dzieje się coś, co zmienia nasze przyzwyczajenia i wystawia na próbę ludzką wrażliwość. – Wojny w Afganistanie, Iraku czy w Syrii, liczne zamachy w Europie czy katastrofa polskiego samolotu w Smoleńsku. Wszystkie te zdarzenia mają ogromny wpływ na to, kim się stajemy, czego się boimy i jak w efekcie żyjemy. Musimy przyjmować nowe ograniczenia, często zwiększa się nasza nieufność wobec innych. Dla mnie zamach na World Trade Center był początkiem tego procesu – przyznaje.

Część dziennikarzy uważa, że atak na Nowy Jork był pierwszym wydarzeniem, do relacjonowania którego trzeba było podejść w nowy sposób. Wymagało to szybkiej reakcji na napływający strumień nowych, często niepewnych informacji, które czekały na weryfikację; nieustannego modyfikowania planów oraz jeszcze większej niż zwykle czujności, ale też refleksu. Elementy modelu pracy dziennikarzy z 11 września, które w pewnym momencie stały się wypróbowanymi schematami, są wykorzystywane do dzisiaj. W ten sam sposób pracowały osoby relacjonujące kolejne ataki terrorystyczne: w Madrycie w marcu 2004 roku, w Londynie w lipcu 2005 i czerwcu 2007 roku czy we Francji w listopadzie 2015 roku. W ostatnich tygodniach podobnie dynamiczne i nagłe, choć z pewnością dające się przewidzieć, było sierpniowe przejęcie władzy przez talibów w Afganistanie.

Okrągła 20. rocznica zamachów w USA może być dobrą okazją, by się zastanowić, jakie obrazy w naszej pamięci wywołuje ta data w kalendarzu. Można potraktować to również jako zachętę do refleksji, jakie obrazy wydarzeń, którymi żyjemy współcześnie, będziemy mieć za dokładnie 20 lat. Być może przełomowe wydarzenia, czasami mniej dramatyczne niż widok zburzonych biurowców, są blisko nas.

Autor jest doktorem socjologii i dziennikarzem RMF FM

Wygląda na to, że bezprzedmiotowe były spory o datę początku XXI wieku i trzeciego tysiąclecia naszej ery. Nieważne, czy należy je liczyć od pierwszego dnia stycznia 2000 roku, czy też 2001 roku. Historiozofowie ustalą zapewne ów początek na wtorek, 11 września 2001 roku". To fragment tekstu Macieja Rosalaka, który cztery dni po ataku na nowojorskie wieże World Trade Center, w sobotę 15 września 2001, ukazał się w magazynie „Plus Minus". 20 lat temu dominowało wrażenie, że zamach w Ameryce to zdarzenie, które świat zmieni na długo i bezpowrotnie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich