Hubert Hurkacz – trochę nieśmiały zabójca

Hubert Hurkacz udowodnił w Miami, że nad nim już tylko tenisowe niebo. Kto nie wierzył w udany sojusz polskiej pracowitości z amerykańską wiedzą trenerską, powinien zacząć.

Aktualizacja: 11.04.2021 19:18 Publikacja: 09.04.2021 18:00

Hubert Hurkacz – trochę nieśmiały zabójca

Foto: AFP

To niemały dziennikarski przywilej móc wreszcie napisać: „polski tenisista wygrał turniej z cyklu ATP Masters 1000". W końcu można, gdyż 4 kwietnia 2021 roku Hubert Hurkacz, po pięciu efektownie wygranych meczach, dołożył w Miami Open również ten najważniejszy, szósty – wygrał finał z 19-letnim Jannikiem Sinnerem, rudym góralem z włoskiej części południowego Tyrolu.

Na prośbę fotoreporterów nieco bez wprawy wziął się po dekoracji za całowanie najcenniejszego trofeum w swej niedużej kolekcji, dając niektórym okazję do komentarza, że „pierwsze pocałunki są najtrudniejsze". Podczas dwóch upalnych tygodni na Florydzie stał się, jak lubią mówić Amerykanie – „the next big thing", w wolnym tłumaczeniu: przyszłą gwiazdą.

Można się zgodzić, że finał Miami Open 2021 nie był spotkaniem bezbłędnych wirtuozów rakiety. Był pełnym wysokiego napięcia spotkaniem dynamicznych młodzieńców z Polski i Włoch, debiutujących w walce o pierwszy bardzo ważny tytuł.

Niektórzy twierdzą, że pomogły Hurkaczowi szczególne okoliczności – czytaj: nieobecność Novaka Djokovicia, Rafaela Nadala, Rogera Federera i Dominika Thiema, ale dla mających jakieś pojęcie o świecie tenisa zawodowego dyskusja, czy zwycięstwo Polaka naprawdę jest warte takiego podziwu, nie ma wielkiego sensu. Jest warte z wielu powodów.

O pierwszym, chyba najważniejszym, mówił dyrektor turnieju James Blake: – Brak wielkiej trójki, która od tak dawna zdominowała męski tenis, to naprawdę fascynująca zmiana: wiadomo, że ci wielcy nie będą grać w nieskończoność, więc bez nich zyskaliśmy okazję, by podziwiać tych nowych, którzy pojawiają się na szczycie. Od dawna próbujemy się dowiedzieć, kto ma odpowiedni arsenał, by odcisnąć swoje piętno w nadchodzących latach, kto przejmie dziedzictwo Rafy, Novaka i Rogera. Odpowiedź padła.

Nie trzeba podpierać osiągnięcia młodego Polaka niekoniecznie prawdziwym stwierdzeniem, że impreza w Miami to „piąty turniej Wielkiego Szlema" (bywali inni, może nawet mocniejsi kandydaci do tego określenia), chociaż wiadomo, że sławny wiosenny turniej na Florydzie organizowany pod różnymi szyldami od 1985 roku miał takie zakusy. Przez kilka pionierskich lat w planie rozgrywek, oprócz turniejów męskich i kobiecych w singlu i deblu, umieszczono nawet grę mikstów (w pierwszym finale Wojciech Fibak i Darling Basset przegrali z Heinzem Guenthardtem i Martiną Navratilovą).

Zrozumieć własny silnik

Nie ma też powodu, by tegoroczna koronawirusowa obniżka puli nagród i premii dla najlepszych (z 1,354 mln dol. w 2019 roku do 300 110 dol. w 2021) miała zmniejszyć znaczenie sukcesu Hurkacza. Można tylko zauważyć, że nowy mistrz zapłacił srogi podatek pandemiczny i wziął mniej nawet od zwycięzcy z 1995 roku. Wtedy pokonanie Pete'a Samprasa przez Andre Agassiego oznaczało dla lepszego kwotę 333 tys. dolarów. Kto użalił się nad Polakiem, niech jednak wie, że w minioną niedzielę został 299. tenisistą, który w ATP Tour zarobił (brutto) od 2017 roku ponad 3 mln dolarów.

Tytuł Huberta w Miami wziął się, nie umniejszając roli trenerów z początków kariery, przede wszystkim ze spotkania polskiego tenisisty wiosną 2019 roku, podczas turnieju w Indian Wells, z Craigiem Boyntonem. Istotną rolę w tym dziele odegrał Andrzej Kępiński, znany w środowisku menedżer, promotor głośnych wydarzeń tenisowych, ale także budowniczy kasyn i człowiek innych talentów biznesowych.

Urodził się w Polsce, ale w latach 70. przeniósł się do USA, by w 1979 roku zamieszkać w Toronto. Wśród jego działań w tenisie lat 80. chyba największy rozgłos przyniósł mecz pokazowy, w którym mieli zagrać John McEnroe i Andre Agassi, ale ten drugi osiem godzin przed wydarzeniem odwołał uczestnictwo. Kępiński w ostatniej chwili zdołał załatwić nagłe zastępstwo (przyjechał Jimmy Connors), za co zdobył uznanie i  rozgłos, tak samo jak z powodu wysłania prywatnego detektywa na Florydę, w celu sprawdzenia, czy Agassi naprawdę miał zapalenie oskrzeli.

Dziś Kępiński jest też m.in. menedżerem Denisa Shapovalova i wciąż ma bogatą wiedzę o mechanizmach rządzących tenisem. Podsunąwszy rodzinie Hurkacza pomysł, by syn trenował dłużej w cieple Florydy, spowodował, że Hubert trafił do Saddlebrook Academy niedaleko Tampy, najpierw pod rękę nowozelandzkiego szkoleniowca Rene Mollera, a po kilku miesiącach, w czasie Indian Wells 2019 – do Craiga Boyntona, który prowadził kariery wielu znanych tenisistów amerykańskich: Jima Couriera, Mardy'ego Fisha, Johna Isnera, Sama Querreya, Steve'a Johnsona, także Jamesa Blake'a (dzięki temu dyrektor turnieju w Miami mógł powiedzieć do szkoleniowca z okazji dekoracji Hurkacza: „Wreszcie trafił ci się ktoś bardziej utalentowany niż ja...").

Saddlebrook Academy nie jest tak znana jak akademia IMG firmowana przez Nicka Bollettieriego w Bradenton, ale ma renomę przyciągającą wielu tenisistów z USA. O partnerów treningowych tam łatwo.

Nowy szkoleniowiec przyznał, że najpierw Hurkacz spodobał mu się jako człowiek, potem jako tenisista. Polak był wtedy 67. w rankingu ATP i miał za sobą, jako główną rekomendację, start w turnieju finałowym młodego pokolenia (2018 ATP NextGen Finals). W Indian Wells zatrzymał go dopiero w ćwierćfinale sam Roger Federer, trudno o lepszy początek współpracy.

Boynton, rocznik 1964, choć sam w tenisie zawodowym wiele nie osiągnął (najlepsze miejsce w tourze – 434. w 1990 r.), jako trener ma się czym chwalić. Ceniony jest za pełne poświęcenie swemu zajęciu – sam twierdzi, że dzięki niemu spotkał żonę Terry, kiedyś niezłą tenisistkę na Uniwersytecie Stanforda, że ma w rodzinie pełne wsparcie, zwłaszcza gdy musi wiele podróżować po świecie.

Dwie córki uprawiają softball, jedyny syn jest młodym baseballistą, wszyscy grają też w tenisa, ale amatorsko. Dobra komunikacja między ojcem i dziećmi – dla Boyntona kluczowa zasada w relacjach rodzinnych, przeniesiona została także do pracy zawodowej. – Ważne jest, aby umieć wytłumaczyć informacje, które są istotne dla danej osoby. Zawsze staram się lepiej zrozumieć, kogo trenuję, i wiedzieć, jakie przyciski należy wcisnąć, kiedy wywrzeć presję, kiedy się cofnąć – mówi.

Druga ważna sprawa: odporność psychiczna. Dla Boyntona to bardzo istotna część gry w tenisa. – Zawsze odnosiłem sukcesy, gdy dowiadywałem się, kim są ludzie, z którymi pracuję, a dopiero potem skupiałem się na tenisie. Samoświadomość to główna platforma do budowania umiejętności potrzebnych do wygrywania na korcie. Dobrze jest rozumieć, jak działa własny silnik i jakiego potrzebuje paliwa. Jeśli będziemy wlewać do swego baku dużo złości, to skrócimy żywotność napędu, takie działanie musi bowiem zbierać emocjonalne żniwo. Federer to rozumie, więc unika wściekania się i wydaje się, że może grać wiecznie – uzasadnia Boynton.

Jest też w trenerze Huberta szczery podziw, gdy trafi na osoby waleczne na wiele sposobów. W tej kwestii również może liczyć na chłopaka z Wrocławia, którego nie trzeba namawiać do żadnej formy rywalizacji. Z Boyntonem mierzą się często w rzutkach, na stole bilardowym albo grają w golfa – to jeszcze jedna zaleta Saddlebrook Academy – dwa pola golfowe tuż obok ośrodka.

Boynton jest też, co ważne, optymistą. Nawet w czasach pandemii Covid-19. – Mam nadzieję, że teraz będziemy mieć dla siebie większą tolerancję, ponieważ wszyscy razem przez to przechodzimy. Rzeczy, które uznaliśmy za oczywiste, zostały nam odebrane i wymknęły się spod naszej kontroli, ale wierzę w ludzkiego ducha, w wiedzę lekarzy i rozwijanie twórczych sposobów, abyśmy żyli pełnią życia, gdy to się skończy. Przejdziemy na drugą stronę pandemii jako lepsi ludzie – mówi trener Hurkacza.

Ten optymizm był potrzebny, gdy po udanym początku roku i zwycięstwie w Delray Beach Polak przegrał pięć z siedmiu meczów przed startem w Miami. Trzy porażki poniósł z rywalami klasyfikowanymi sporo niżej w rankingu. Szczególnie bolesna była ta pięciosetowa z Mikaelem Ymerem w I rundzie Australian Open, gdy zagubił się wyjątkowo boleśnie. Trener po swojemu wierzył jednak, że skoro Hubi (ten przydomek przyjął się szybko także w Ameryce) radzi sobie ze zrozumieniem sensu treningów, to efekty przyjdą, choć może trochę później.

Jak mama i tata

Hurkacz pozostaje osobą, która nie rzuca mediom (także społecznościowym) wszystkiego na sprzedaż. Wiemy więc, że jest weganinem z rozsądku, że nie dopisuje do tego wyboru wielkiej ideologii poza tym, że dieta wegańska służy mu znakomicie także na korcie. Nie różni się w zainteresowaniach od wielu młodych ludzi. Lubi szybkie auta, dobre książki, ciekawe filmy. I wyzwania internetowe w stylu: „zrób sztuczkę z papierem toaletowym". Jakby miał okazję, to zjadłby kolację z Rogerem Federerem i Robertem Lewandowskim. O jego sportowych przyjaźniach teraz każdy wie, oprócz Jannika Sinnera, na liście bliskich kumpli stawia Feliksa Augera-Aliassime'a, Łukasza Kubota, Marcelo Melo, Benoit Paire'a. I najlepszego polskiego golfistę Adriana Meronka, z którym zdążył już poćwiczyć golfa na polu Toya G&CC pod Wrocławiem.

Świat jednak dopiero teraz z zaciekawieniem odkrywa, że w stolicy Dolnego Śląska urodził się 24 lata temu chłopak, który zapatrzony w rekreacyjne mecze tenisowe rodziców też chciał odbijać piłki. Trafił dobrze, bo mama to Zofia Hurkacz z domu Maliszewska, bardzo dobra krajowa tenisistka, tak samo jak jej bracia – Leszek i Tomasz. Wuj Tomek to dwukrotny mistrz Polski w deblu (z Wojciechem Kowalskim), reprezentant kraju w Pucharze Davisa. Tata był przede wszystkim piłkarzem wodnym, kto spróbował, wie, że to nie jest sport dla mięczaków.

Rodzice rozumieli zatem doskonale, że sport może dać synowi wiele, choć tylko wtedy, gdy będzie tego naprawdę chciał i na to w pocie czoła zapracuje. Nie mieli też wątpliwości, czy warto zainwestować w karierę dziecka (ten model rozwoju kariery tenisowej w Polsce obowiązuje niezmiennie od lat, wsparcie Polskiego Związku Tenisowego i sponsorów jest raczej symboliczne), na szczęście mieli z czego płacić za treningi, wyjazdy i sprzęt, gdyż tata Krzysztof pracujący m.in. jako dyrektor polskiego oddziału amerykańskiej firmy z branży usług medycznych DaVita Inc. z Denver dawał oparcie finansowe rodzinie.

Tylko na starcie, czyli gdy Hubert miał cztery–pięć lat, treningi na korcie to była matczyna praca. Kolejnym krokiem było oddanie pociechy w ręce kolegów z Krzyckiego Klubu Tenisowego, powstałego w 1977 roku na fali entuzjazmu z powodu sukcesów Fibaka, ale z historycznymi korzeniami z końca XIX wieku, gdy Wrocław nazywał się Breslau.

Matura w Sopocie

Ważną częścią historii Huberta jest też to, że miał wybór. Chodził z tatą na basen, kilka lat grał w koszykówkę, mama uznała, że przydadzą się także zajęcia z akrobatyki. Do tenisowych postępów szczupłego chłopca z Krzyków przyczyniło się wiele osób, od trenerki Agnieszki Babickiej i legendy KKT, kiedyś reprezentacyjnego tenisisty Piotra Jamroza po Filipa Kańczułę, byłego zawodnika z Wrocławia, po studiach na uniwersytecie w Teksasie, który wrócił do kraju z chęcią podjęcia pracy szkoleniowej. Byli w sztabie Hurkacza także trenerzy Aleksander Charpantidis i Paweł Stadniczenko, współpracował psycholog Paweł Habrat. Byli inni, z których do amerykańskiego etapu kariery Huberta przetrwał trener przygotowania fizycznego Przemysław Piotrowicz.

Wrocław dał też Hurkaczowi możliwość startu za młodu w challengerach ATP (oraz jego młodszej siostrze Nice okazję do podawania piłek uczestnikom), wprawdzie bez większych sukcesów, ale każde doświadczenie coś wnosiło do rozwoju tenisisty. W opowieściach o Hubercie istotny jest również wątek zdalnej edukacji w Sopockiej Akademii Tenisowej, bywał tam kilka razy w roku, resztę załatwiała praca domowa, maturę zdał w 2016 roku.

Między pierwszym wygranym turniejem zawodowym na kortach Ślęzy Wrocław w 2015 roku (cykl Futures, 18 punktów do rankingu ATP, 1440 dol. premii) a niedawnym sukcesem w Miami mieści się wiele historii o wytrwałości, pracowitości i odporności na porażki. Najbardziej charakterystyczna jest ta o rywalizacji z Michałem Dembkiem, rówieśnikiem z Włocławka, który przez lata gry wśród skrzatów, młodzików i kadetów był liderem polskiego rocznika 1997.

Grali ze sobą często. Zwykle Dembek bił Hurkacza, jak chciał, przy okazji zdobywając opinię nadziei polskiego tenisa także dlatego, że dwukrotnie wygrywał w Warszawie Międzynarodowy Turniej Tenisowy do lat 16 imienia Bohdana Tomaszewskiego. Hubert grał w turnieju raz, w 2012 roku, przegrał w ćwierćfinale.

Gdy w jednej klasie zdawali maturę w Sopocie, sytuacja już się zmieniała, Hubert po swojemu, spokojnie wspinał się w górę rankingów, a jego prześladowca już nie. Dziś jeden jest 16. tenisistą świata, porównują go do Andy'ego Murraya lub Miloslava Mečířa i właśnie przyleciał do Nicei zacząć przygotowania do następnego turnieju ATP Masters 1000 w Monte Carlo, drugi ma przy nazwisku numer 565 ATP.

To, co powszechnie się podoba, to nie tylko dryg do tenisa, ale też Hurkaczowa skromność, dobre maniery i uprzejmość w każdej sytuacji, niekiedy kontrastująca z potęgą serwisu lub forhendu. I z przekornym zadowoleniem z faktu, że ktoś kiedyś napisał o nim „cichy zabójca". W filmie promocyjnym, nakręconym niedawno na potrzeby Tennis Channel, Hubert wyjaśnia w czym rzecz.

– Tenis to moja miłość i pasja. Chcę wygrywać i wciąż się poprawiać, to są uczucia, z którymi wchodzę na kort. Tenis to także moja praca, ale czuję się, jakbym codziennie był na wakacjach. Nie mam kłopotu ze znalezieniem motywacji. Lubię wyrażać siebie na korcie. I tam wkładać całe emocje. Poza nim jestem trochę nieśmiały. 

To niemały dziennikarski przywilej móc wreszcie napisać: „polski tenisista wygrał turniej z cyklu ATP Masters 1000". W końcu można, gdyż 4 kwietnia 2021 roku Hubert Hurkacz, po pięciu efektownie wygranych meczach, dołożył w Miami Open również ten najważniejszy, szósty – wygrał finał z 19-letnim Jannikiem Sinnerem, rudym góralem z włoskiej części południowego Tyrolu.

Na prośbę fotoreporterów nieco bez wprawy wziął się po dekoracji za całowanie najcenniejszego trofeum w swej niedużej kolekcji, dając niektórym okazję do komentarza, że „pierwsze pocałunki są najtrudniejsze". Podczas dwóch upalnych tygodni na Florydzie stał się, jak lubią mówić Amerykanie – „the next big thing", w wolnym tłumaczeniu: przyszłą gwiazdą.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich