Kiedy w czasie procesu sądowego przychodzi czas na wydanie wyroku, obrońcy często przekonują, że choć ich klient został właśnie uznany za winnego popełnienia przestępstwa, nie jest złym człowiekiem, że ma również dobrą, życzliwą, wrażliwą, opiekuńczą, pasywną stronę. Właśnie coś takiego próbowano wykazać w odniesieniu do Timothy'ego McVeigha, którego uznano za winnego dokonania zamachu bombowego na budynek rządowy w Oklahoma City. Obrońcy zaprezentowali jego fotografie z dzieciństwa i sprowadzili przyjaciół, którzy opowiadali wzruszające i zabawne historie. Członkowie ławy przysięgłych wysłuchali zeznań kolegów z wojska, którzy zapewniali, jakim to był lojalnym żołnierzem. Próbowano tłumaczyć, że McVeigh przeżył tak wielki wstrząs emocjonalny, oglądając materiały ze szturmu sił porządkowych na budynek sekty Gałąź Dawidowa w Waco w stanie Teksas, podczas którego spłonęło wiele kobiet i dzieci, że musiał odreagować swoją wściekłość na rząd federalny, wysadzając w powietrze w rocznicę tragedii w Waco jeden z budynków rządowych i setki pracujących tam osób.
Moja odpowiedź na tego rodzaju argumenty brzmi: „Nieprawda!", a dosadniej: „Bzdura!". Ten dobry, życzliwy, wrażliwy, troskliwy, pasywny człowiek z wyrachowaniem zaplanował i przeprowadził zamach, który pozbawił życia sto sześćdziesiąt osiem niewinnych osób. Właśnie do czegoś takiego był zdolny. Inne aspekty jego życia i osobowości nie mają w tym kontekście żadnego znaczenia. Do tego wątku będziemy powracać wielokrotnie, ponieważ stykałem się z nim przez całą moją karierę w służbach ochrony porządku publicznego.
Jesteśmy tym, co myślimy. Jesteśmy tym, co robimy
Przyznaję, że w zasadzie każdego, kto popełnia morderstwo albo dopuszcza się jakiegoś innego straszliwego czy brutalnego czynu, można uznać za „chorego psychicznie". Normalne, zdrowe psychicznie osoby nie robią takich rzeczy. Nie uważam jednak, aby wynikało z tego, że taki mężczyzna (czy sporadycznie kobieta) jest „niepoczytalny" lub niezdolny do dostosowywania swoich poczynań do praw obowiązujących w społeczeństwie albo powszechnie uznawanych nakazów moralnych.
Podobnie jak nie wierzę w jedno proste rozwiązanie problemu przestępczości, byłoby zapewne uproszczeniem i naiwnością zakładać, że istnieje jedno uniwersalne psychoneurologiczne wyjaśnienie tego, dlaczego ludzie popełniają brutalne przestępstwa, zwłaszcza jeśli czynią to raz za razem. Jedna ze szkół teoretycznych zakłada, że agresywne zachowania są wynikiem współwystąpienia organicznych urazów lub anomalii w mózgu z doświadczaniem przemocy w dzieciństwie, również ze strony najbliższych krewnych. Inna teoria mówi, że organiczne problemy występujące w mózgu obserwowane u niektórych przedstawicieli antyspołecznej części populacji mogą w istocie wynikać z obrażeń odniesionych w czasie lekkomyślnych albo ryzykanckich zachowań, niewykluczone zatem, że to zachowania są przyczyną takiej przypadłości, a nie przypadłość powoduje zachowania.
Moje własne doświadczenia, poczynając od pierwszego systematycznego badania seryjnych morderców i sprawców wielokrotnych brutalnych przestępstw, które zapoczątkowałem pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku jako młody agent świeżo przydzielony do Akademii FBI w Quantico, skłaniają mnie do przekonania, że praktycznie wszyscy tego rodzaju przestępcy pochodzą z rodzin, w których stosowano przemoc lub które można uznać za dysfunkcjonalne z jakichś innych powodów. To jednak nie wyjaśnia, ani nie usprawiedliwia popełnianych przez nich czynów.