Dom marzenie.Z opon, puszek po piwie i słomy

Polak, który buduje od dawna wymarzony dom, chce konstrukcji solidnej, „na lata", z grubym murem, z „prawdziwych" cegieł, z drewnianymi podłogami, nie jakiegoś ekologicznego fiu-bździu. A może jednak to się zmieni?

Publikacja: 16.07.2021 18:00

Earthship zbudowany w Nowym Meksyku przez Michaela Reynoldsa. W Polsce tego typu budownictwo raczkuj

Earthship zbudowany w Nowym Meksyku przez Michaela Reynoldsa. W Polsce tego typu budownictwo raczkuje, nie tylko dlatego, że zupełnie inne są okoliczności przyrody

Foto: Forum

Pragnęła zbudować earthship, czyli ziemski statek kosmiczny – ogrzewany energią słoneczną dom ze starych puszek i butelek, ze ścianami nośnymi wypełnionymi ziemią i piaskiem, używanych opon. Wynalezione przez architekta z Nowego Meksyku Michaela Reynoldsa, który eksperymentował z nimi od lat 70., earthshipy są tak pomyślane, żeby ich mieszkańcy mogli być całkowicie samowystarczalni. Ściany z opon pełnią funkcję baterii: w ciągu dnia wchłaniają ciepło przez szereg wychodzących na południe okien, a nocą regulują temperaturę wewnątrz. Deszcz i stopiony śnieg spływają z dachu do cysterny z filtrem, dzięki któremu można wykorzystać wodę do picia, mycia i prania, podlewania domowego ogródka i spłukiwania toalety. Prąd czerpie się z paneli słonecznych lub w niektórych przypadkach z wiatraków".

Tak o domu marzeń Lindy, bohaterki książki „Nomadland. W drodze za pracą", opowiada jej autorka Jessica Bruder. Książka jest reporterską relacją z trzyletniej podróży, jaką Bruder odbyła, towarzysząc „nomadom" – rzeszy bezrobotnych Amerykanów, którzy stracili domy i mieszkając w przyczepach kempingowych, wędrują po kraju, podejmując się doraźnych prac. Linda, główna bohaterka „Nomadlandu", nie ma szans na kupno domu na wolnym rynku. Jej jedyną szansą jest zbudować coś tanio i własnymi siłami na własnym kawałku ziemi. (W opartym na książce filmie „Nomadland" reżyserki Chloé Zhao, zdobywcy tegorocznego Oscara, wątek Lindy jest ledwo zarysowany).

Tanio? To pojęcie należy zweryfikować. W rubryce nieruchomości dziennika „New York Times", gdzie ukazują się oferty z wyższej półki, można znaleźć dom w stanie Nowy Meksyk zbudowany w roku 2020. To właśnie earthship. Ma powierzchnię 240 metrów, trzy sypialnie, trzy łazienki, leży na działce o powierzchni 2500 metrów kwadratowych. Cokolwiek rozczarowująca jest tylko cena tego obiektu – 850 tys. dolarów.

Ale poza tym wszystko wygląda tak, jak w założeniu Michaela. E. Reynoldsa. Błoto, stare opony i szkło. Blaszany dach wyposażony w panele słoneczne, deszczówkę zbiera się do cysterny. Szklarnia reguluje temperaturę wewnętrzną, tam gromadzi się też zużyta woda, którą można wykorzystać przy uprawianiu roślin. Szkło z butelek jest ozdobą.

60 takich domów rozsianych jest po pustyni w Nowym Meksyku, gdzie tworzą tak zwaną Greater World Earthship Community. „Wygląda to jak ludzka kolonia na księżycu zaprojektowana wspólnymi siłami przez dra Seussa, Gaudiego i scenografów „Gwiezdnych wojen" – pisze Jessica Bruder.

Do ich budowy posłużyły aluminiowe puszki, szklane butelki, puszki po jedzeniu, opony i wiele innych materiałów uznawanych za śmieci. Opony lub inne materiały z odzysku w earthshipach układane są jak cegły, a przestrzeń między nimi wypełniają puszki, uszczelnione gliną i ziemią. Jeżeli użyje się kolorowych butelek, stworzą one świetliki, wyglądające w projektach Reynoldsa jak mozaiki lub witraże. Zasypane od zewnątrz ziemią opony pokrywane są od wewnątrz cementowym tynkiem, a następnie gliną lub wapnem. Dzięki temu we wnętrzu panuje stała temperatura, a do jego dodatkowego ogrzania wystarczy energia słoneczna. Domy są niskie, wyłącznie parterowe, a na ziemi, którą są przysypane, można posadzić rośliny.

Nie wyobrażajmy sobie jednak, że earthshipy to zwykłe ziemianki. Wiele z nich ma formy fantazyjne, nieregularne, czasem baśniowo-zoomorficzne. Iglice, wieżyczki, kolumny, łuki. Można odnieść wrażenie, że jeśli ktoś zbudował coś takiego, chce koniecznie popisać się swoimi pomysłami.

Popularność earthshipów w Ameryce zaczęła się w roku 1989 r., gdy amerykański aktor Dennis Weaver przeprowadził się do Kolorado, aby wybudować taki dom. Nakręcił o tym dokument, który pokazywano przez kilka lat w telewizji publicznej. Na początku filmu aktor stoi na murku i ubija młotem ziemię w oponie. „Chcielibyście mieszkać w domu bez rachunków za prąd, klimatyzację i ogrzewanie, który jednak utrzymuje temperaturę podczas najmroźniejszej zimy i najgorętszego lata?" – pyta. „Myślicie, że zwariowałem?". Potem radośnie przyłącza się do ekipy budowlanej, która wznosi konstrukcję z opon i puszek. W popularnym w USA programie The Tonight Show prowadzący Jay Leno spytał zaproszonego do programu Weavera, czy gdy wynosi śmieci, sąsiedzi myślą, że robi dobudówkę...

Nie mieszkać w termosie

Pierwszy polski earthship zaprojektowany przez Barbarę Wojtkowską z pracowni architektonicznej Ekocentrycy powstał w Mierzeszynie koło Gdańska. Kosztował ponad 250 tys. zł. Jest samowystarczalny: ma własne ujęcie wody i małą elektrownię wiatrową, a jego utrzymanie to koszt ok. 1000 zł rocznie. Do budowy wykorzystano materiały z recyklingu, uzupełniono je wyłącznie budulcem naturalnym i ekologicznym. We wnętrzach panuje zdrowy mikroklimat, z zewnątrz budynek harmonizuje z otaczającą go naturą.

Opis domu znajduje się w internecie. „Ściany zbudowano z pięciu warstw opon, w których ubijano ziemię. Dla poprawy termoizolacyjności – w szczelinach pomiędzy oponami zastosowano puste puszki po piwie. Przykryto to gliną wymieszaną ze słomianą sieczką i piaskiem. Przegrody zabezpieczono metalową siatką i grubymi deskami (oczywiście pochodzącymi z odzysku). Dach pokryto membraną wodoszczelną i częściowo trawą. Szyby są zamontowane pod skosem, by do wnętrza domu właściwie docierało światło słoneczne. Budowa przebiegała dość sprawnie, ale nie obyło się bez kłopotów i opóźnień".

Ubijanie ziemi w oponach to ciężka i czasochłonna praca – jak bardzo, widać na zamieszczonym przez inwestorów na YouTubie filmie z kilku etapów budowy. Wszystko robi się ręcznie – wypełnienie jednej opony zajmuje 20 minut. Na sam budynek gospodarczy wykorzystano 300 opon, na mieszkalny – 700.

W mierzeszyńskim eartshipie wykorzystuje się wodę deszczową, wodę pitną czerpie się ze studni, energia pochodzi z przydomowej elektrowni wiatrowej. Budynek nie jest podłączony ani do sieci energetycznej, ani do kanalizacji zbiorczej, bo posiada własną biologiczną oczyszczalnię ścieków. Dzięki zastosowaniu tych ekologicznych rozwiązań mieszkańcy nie płacą rachunków, a dysponują właściwie wszystkim, co potrzebne jest do życia współczesnemu człowiekowi.

Prosty, samowystarczalny dom, wykorzystujący naturalne źródła energii, bez rachunków. Któż o nim nie marzy? Jednak nie jest pewne, czy Polaków łatwo będzie przekonać do takiego pomysłu. Nasze upodobania są raczej konserwatywne. Inwestor, który buduje własny, od dawna wymarzony dom chce konstrukcji solidnej, „na lata", z grubym murem, z „prawdziwych" cegieł, z drewnianymi podłogami, nie jakiegoś ekologicznego fiu-bździu. Trudno się temu dziwić, bo po latach nietrwałości, prowizorki, gomułkowskich metraży i ogólnego braku mieszkań Polacy mają potrzebę stabilizacji. Śmieją się na widok amerykańskich domów „z papieru". To nic, że te domy stoją nawet 200 lat i mają się całkiem dobrze. W pojęciu przeciętnego inwestora prawdziwy dom to tradycyjne materiały budowlane.

Czasy się jednak zmieniają. Młodsze pokolenie ma inne nastawienie. Kryzys klimatyczny, troska o środowisko, potrzeba wyrwania się z przemysłowego banału czy szukanie innych rozwiązań niż gotowe projekty wywołało zainteresowanie tego rodzaju budownictwem także i u nas. Jest sporo realizacji w różnych technologiach.

O to, czy earthshipy to dobry pomysł w polskiej rzeczywistości, pytam Pawła Fornalskiego z firmy Earth Heart Architektura Ziemi, która w ofercie ma niekonwencjonalne metody i materiały budowlane. – Moim zdaniem to raczej pomysł na klimat suchy pustynny. Nie bez powodu te domy powstały w stanie Nowy Meksyk – odpowiada.

Mateusz Płoszaj Mazurek, doktorant z Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, architekt w firmie Bjerg Arkitektur Polska, projektant i popularyzator energooszczędnych, pasywnych i o niskim śladzie węglowym budynków mieszkalnych i użyteczności publicznej także ma wątpliwości. – Myślę, że z powodów ekologicznych, a także ludzkich, szanse earthshipów w Polsce nie są duże. Raczej nie staną się popularnym wzorem budowy. Przeciętnemu Kowalskiemu taki dom kojarzyłby się z odpadami. To sprawa „ludzka". Co do technologii, mogą wystąpić problemy z wilgocią. Te ziemne statki wkopuje się w ziemię, a ziemia przenosi wilgoć. Przypomnijmy sobie ulewy, jakie ostatnio nas nawiedzają. Co do temperatury – od tej strony nie ma problemów. Budynek jest świetnie dogrzany od strony południowej i oddaje ciepło w nocy. Komfort termiczny będzie w nim tylko trochę mniejszy niż w nowoczesnym budynku, gdzie mamy stały gradient temperatury.

Dobrego zdania o earthshipach jest Maciej Miłobędzki, architekt pracowni JEMS i jeden z jej założycieli: – Bardziej niż na formę, hipisowski „slums chique" patrzę na ich działanie. Główny nurt współczesnej „ekologicznej" architektury chce nas zamknąć w termosie – po to, żeby dostarczać doń jak najmniej energii. To jest działanie sprzeczne z ideą ekologii, bo przecież w niej chodzi o relacje, a nie tworzenie wyizolowanych światów. To zjawisko typowe dla współczesnej, technicznej cywilizacji – zamiast uczyć się współżycia z wielością otaczających nas zjawisk, staramy się od nich uniezależnić, napędzając w tym celu spiralę technik na usługach techniki. Earthshipy – zarówno ich budowa, jak funkcjonowanie – są w sposób całkowicie naturalny związane z otoczeniem i bardzo mądre. Zakładają wymianę z otoczeniem różnego rodzaju energii, przepływ wilgoci, płynów, gazów. To w pełni metaboliczne podejście.

Miłobędzki „żałuje, że ten kierunek myślenia jest marginesem we współczesnej architekturze". – W ekologii przecież ważne jest to, żeby w jak najbardziej naturalny sposób brać to, co natura nam daje, i co może jeszcze bardziej istotne, aby budować trwale, często z wtórnym wykorzystaniem budulca, odpadów, naturalnych, odnawialnych materiałów – tłumaczy.

Siermiężnie? Ależ nie

Nawet jeśli earthshipy nie przyjmą się w Polsce, to nie znaczy, że budownictwo z materiałów alternatywnych nie budzi zainteresowania. – Mamy kaskadowy wzrost zainteresowania naszymi projektami – opowiada Paweł Fornalski. Jego firma ma w ofercie niekonwencjonalne naturalne metody i materiały budowlane. Beton konopny, moduły ze słomy, gliniane tynki. Powstało już sporo takich domów w różnych technologiach. Na przykład z betonu konopnego, który jest mieszanką betonu i paździerzy konopnych, w 2018 r. zbudowano na Pomorzu dom mieszkalny w kształcie kopuły o średnicy 14 m i ścianach grubych na 40 cm.

W wielu realizacjach wykorzystano gliniane tynki. – Glina to w 100 proc. materiał ekologiczny i naturalny – mówi Fornalski i rozwodzi się nad jej zaletami. Oddychająca, zdrowa. Pochłania zanieczyszczenia elektromagnetyczne, dym tytoniowy, wilgoć. Neutralizuje emisję szkodliwych substancji zawartych w materiałach budowlanych, w szczególności gdy do ich produkcji użyto odpadów hutniczych: żużlu, popiołów itp. Działa jak piec – akumuluje ciepło i powoli oddaje je do otoczenia. Glinę można stosować do ogrzewania ściennego, co jest najzdrowszym sposobem ogrzewania. Jest paroprzepuszczalna, reguluje wilgotność powietrza, tworząc zdrowy klimat. Ma dobre właściwości akustyczne, oczyszczające, jest niepalna i trwała, a także neutralna względem ludzkiego ciała, bo nie powoduje podrażnień i alergii. Tynki produkowane na bazie gliny są odporne na pleśnie i grzyby.

Nie należy myśleć, że glina i konopie to tylko swojskie, siermiężne rozwiązania. – Jest paru architektów światowej klasy, którzy stosują takie metody i materiały, wykorzystując przy tym potencjał badawczy uczelni – mówi Maciej Miłobędzki.

Francis Kere z Burkina Faso ma pracownię w Berlinie, ale w ojczystym kraju buduje domy z gliny, trzciny, gałęzi – tego, co dostępne, tanie i w zasięgu możliwości lokalnych budowniczych. To, co w Afryce jest tanie, proste, powszechne, niskobudżetowe i fascynujące w swej architektonicznej formule, w Europie technicznych normatywów, przemysłowych produktów staje się drogą fanaberią, najczęściej niemożliwą do zrealizowania, bo niezgodną ze standardami, a także utrwalonymi, kulturowymi wzorcami życia.

Inny pomysł na dom ekologiczny to straw bale – drewniany szkielet wypełniany słomą. – Czy słoma nie budzi nieufności? – pytam Pawła Fornalskiego. W bajce braci Grimm o trzech świnkach chaty ze słomy i drewna nie wytrzymały ataku wilka. Dopiero cegła okazała się mocna i trwała... To tylko bajka, ale faktem jest, że domy kryte strzechą kojarzą się także z biedą dawnej polskiej wsi.

– Te materiały były w użyciu od tysięcy lat – odpowiada Fornalski. – Słoma to świetny izolator, nie gnije, jest zdrowa. Przeprowadzono doświadczenie, w którym testowano budynki dla zwierząt wykonane z betonu, drewna i ze słomy. Zwierzęta najlepiej czuły się w tych ostatnich. Szkoda, że w Polsce nie ma jeszcze certyfikatu budowlanego. Każdy inwestor i architekt musi go uzyskać dla siebie.

Słomę i glinę łączy w sobie cegła gliniano-słomiana, alternatywa dla cegły ceramicznej i betonu. Jak zapewnia producent Gliniana Cegła, domy z takiego budulca charakteryzuje idealna wilgotność, ich ściany oddychają i regulują temperaturę, można je tynkować. Nie utrzymuje się w nich kurz, „a po wejściu do środka nie odstępuje nas poczucie ciszy i spokoju".

Jeden z mitów

Mateusz Płoszaj-Mazurek docenia zalety gliny i konopii, ale w centrum jego zainteresowań leży budownictwo drewniane: – Mamy problem klimatyczny, problem z emisją gazów cieplarnianych. Nie chodzi tylko o to, żeby dom był wykonany z naturalnych materiałów, ale również o to, jaki ślad węglowy pozostawia cały proces jego powstawania i użytkowania. Materiały, produkcja, transport, odpady. Materiały ekologiczne dają możliwość budowania ze znacznie zredukowanym śladem węglowym – nawet o 20 proc. Mam na myśli szczególnie budownictwo drewniane.

– Czy nie kojarzy się ono z czymś nietrwałym?

– To jeden z mitów. Drewno jest bardzo trwałe, tylko musi być dobrze zabezpieczone, a dzisiaj to jest możliwe, gdy zastosuje się nowoczesne technologie. Najstarszy budynek drewniany na świecie Izumo Taisha, świątynia buddyjska w Japonii, ma 1300 lat. W Polsce drewniana wieża radiowa w Gliwicach zbudowana w 1935 r. ma 111 m wysokości, wykonana jest z belek modrzewia syberyjskiego, połączonych mosiężnymi śrubami. Stoi do dziś. Nie należy również sądzić, że drewno to tylko budownictwo wiejskie. Można je stosować w budownictwie wielorodzinnym, w budynkach użyteczności publicznej, nawet wieżowcach. W Norwegii dwa lata temu powstał 85-metrowy budynek mieszkalny z drewna. Problemem może być tylko jego lekkość. Żeby budynek nie chwiał się na wietrze, siedem najwyższych stropów jest z betonu.

Wytrzymałość drewna również nie jest problemem. Jak zapewnia Mateusz Płoszaj-Mazurek, budynek z drewna klejonego krzyżowego w technologii CLT spełnia wszystkie wymogi bezpieczeństwa pożarowego, bo gruba belka osmala się na zewnątrz, nie dopuszczając ognia do środka. Dom z CLT to nie tylko zwykły szkielet wypełniony izolacją i kartongipsem, to solidna płyta drewniana, która przyjeżdża na budowę jako prefabrykat z wyciętymi otworami na okna i drzwi.

W Polsce nie ma jeszcze fabryk takich prefabrykatów – można je importować z Norwegii i Czech. I na razie mamy tylko jeden dom zbudowany w ten sposób, niedaleko Warszawy. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

Ale czy na pewno? „Szeroka publiczność w Polsce nigdy nie była przekonana do architektury nowoczesnej, a raczej tylko przyzwalała na jej istnienie dla nieokazywania się zacofaną", powiedział w 1955 r. słynny architekt Bohdan Pniewski (cytat za „Niezniszczalny. Bohdan Pniewski architekt salonu i władzy" Grzegorza Piątka). Czy wiele się zmieniło od tamtych czasów? 

Pragnęła zbudować earthship, czyli ziemski statek kosmiczny – ogrzewany energią słoneczną dom ze starych puszek i butelek, ze ścianami nośnymi wypełnionymi ziemią i piaskiem, używanych opon. Wynalezione przez architekta z Nowego Meksyku Michaela Reynoldsa, który eksperymentował z nimi od lat 70., earthshipy są tak pomyślane, żeby ich mieszkańcy mogli być całkowicie samowystarczalni. Ściany z opon pełnią funkcję baterii: w ciągu dnia wchłaniają ciepło przez szereg wychodzących na południe okien, a nocą regulują temperaturę wewnątrz. Deszcz i stopiony śnieg spływają z dachu do cysterny z filtrem, dzięki któremu można wykorzystać wodę do picia, mycia i prania, podlewania domowego ogródka i spłukiwania toalety. Prąd czerpie się z paneli słonecznych lub w niektórych przypadkach z wiatraków".

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi