Wragg Sykes. Krewniacy. Życie, miłość, śmierć i sztuka neandertalczyków

Odkrycie z Bruniquel śmieje się prosto w twarz wyjaśnieniom rzekomo prostych zachowań neandertalczyków, mających na celu jedynie utrzymanie się przy życiu. Z pewnością było to dzieło ludzi myślących, lecz także mających uczucia.

Publikacja: 16.07.2021 18:00

Mimo że sterty kolumn w Bruniquel przypominają jakąś starożytną ruinę, po baczniejszym zbadaniu okaz

Mimo że sterty kolumn w Bruniquel przypominają jakąś starożytną ruinę, po baczniejszym zbadaniu okazało się, że nie jest to przypadkowa mieszanina, tylko konstrukcja

Foto: Luc-Henri Fage/SSAC

Żeby znaleźć najdziwniejsze neandertalskie stanowisko, trzeba wybrać się do doliny Aveyron w rzadziej niż Périgord odwiedzanym regionie południowo-zachodniej Francji. Rzeka wijąca się całymi kilometrami wzdłuż głębokich parowów mija miasteczko Bruniquel i wzgórze kryjące pewien sekret. Głęboko we wnętrzu jaskini spoczywa coś cudownego, zupełnie dziwacznego i starego nawet dla neandertalczyków. Kiedy w 1990 roku grotołazi przebili się przez masywną stertę kamieni pozostałych po zawaleniu się stropu jaskini, nie mieli pojęcia, co leży w środku ponad 300 metrów od wejścia.

Podłoże szerokiej komory było usiane stalagmitami, lecz to, co wydawało się najpierw powstałym przypadkowo układem, okazało się dwiema formami o kolistym w przybliżeniu kształcie. Po przeprowadzonym początkowym datowaniu radiowęglowym, które oceniło znalezisko jako starsze niż 47 tysięcy lat, odkrycie pozostawało intrygującą anomalią, aż w 2013 roku rozpoczęło się nowe przedsięwzięcie naukowe. Wtedy pojawiła się prawdziwa rewelacja – obszerna seria datowania metodą uranowo-torową jednoznacznie wykazała, że ta podziemna struktura została wzniesiona przeszło 174 tysiące lat temu. Stanowisko pod Bruniquel natychmiast stało się jednym z najważniejszych miejsc związanych z neandertalczykami, jakie kiedykolwiek odkryto.

Skrupulatne badania na każdym poziomie znajdowały złożoność struktury. Neandertalczycy przełamali ponad 400 stalagmitów, a spośród pozyskanych kawałków wybrali szerokie i proste, niewątpliwie mając na myśli konkretny cel. Ustawiając równo swoje „speleofakty", utworzyli na podłożu komory dwa pierścienie. Większy z nich ma 6 metrów na 4 i zawiera dwa małe stosy speleofaktów, a na zewnątrz umieszczono kolejne dwie sterty na obu końcach pierścienia. Z boku zaś umieszczono drugi pierścień, mniejszy, lecz o bardziej kolistym kształcie.

Mimo że sterty kolumn przypominają jakąś starożytną ruinę, po baczniejszym zbadaniu okazało się, że nie jest to przypadkowa mieszanina, tylko konstrukcja. W skład każdego pierścienia wchodzi do czterech warstw, niektóre odcinki są podparte pionowymi fragmentami, a jedna strefa zawiera pięć wydłużonych speleofaktów, stojących jeden przy drugim. Zawiłość tej konstrukcji wykracza poza same podpory i wchodzi w zakres sztuki architektonicznej. Za pięcioma „wartownikami" wstawiono podwójnie elegancki twór – płaską płytę ułożoną równo na konstrukcji w formie walca i podtrzymującą inne elementy.

To miejsce już wykracza poza zjawisko niepowtarzalne, zaczyna oszałamiać. Jednak to jeszcze nie wszystko. W wielu punktach wzdłuż ścian pierścieni i w obrębie małych stert odkryto ślady spalenizny.

Faktycznie około jednej czwartej wszystkich speleofaktów nosiło ślady ekspozycji na działanie ognia, a w niektórych przypadkach wydaje się, że ogień rozpalano n a s z c z y c i e tych struktur. Widoczne są także fragmenty spalonych kości, z których największa, leżąca w obrębie jednej ze stert, mogła należeć do niedźwiedzia.

Zarówno konstrukcje ze speleofaktów, jak i epizod, w którego wyniku doszło do zwęglenia kawałka kości, pochodzą z okresu od 178,6 do 174,4 ka, a zatem według dostępnej rozdzielczości datowania w zasadzie w tych samych czasach. Żaden naturalny proces nie mógł stanowić wyjaśnienia powstania pierścieni; niedźwiedzie odbywały w systemie tej jaskini sen zimowy, a te zwierzęta mogą niekiedy uszkadzać stalagmity, gdy potykają się o nie w ciemności, lecz pierścienie znacznie przewyższają rozmiarami gawry, ponadto działaniami zwierząt nie da się wytłumaczyć powstania ścian.

Kiedy się o tym rozmyśla, tajemnica odkrycia spod Bruniquel tylko się pogłębia. To nie jest miejsce przeznaczone do zamieszkania jak inne jaskinie lub kryjówki skalne – leży tak głęboko w stoku wzgórza, że wymagałoby ciągłego oświetlenia. To oznacza nie tylko herkulesowe wysiłki konieczne przy zbieraniu opału, lecz także dławiący dym. Co więcej, rozpalanie ognisk na szczycie ścian pierścieni miałoby niewielki sens, gdyby wnętrze tej struktury było przeznaczone do zamieszkania.

Większość podłoża pomiędzy strukturami pokrywa osad naciekowy, ale nie ma tam widocznych resztek litycznych ani pozostałych po oprawianiu zwierząt.

Konstruowanie pierścieni nie było wyczynem podjętym mimochodem. Całkowity ciężar ustawionych speleofaktów przekracza dwie tony i nawet przy założeniu, że w przedsięwzięciu uczestniczyło wiele osób, zbudowanie tej konstrukcji musiało zająć co najmniej od 6 do 7 godzin pracy z rzędu. Po co neandertalczycy mieliby spędzać całe godziny, a może dni, głęboko pod ziemią na łamaniu i dźwiganiu ciężkich skał, układaniu ich w sterty, ustawianiu z zachowaniem równowagi i rozpalaniu na nich ognisk?

Coś w rodzaju podziwu

Zeskanowane laserowo umieszczone w górze obrazy najlepiej przekazują skrajną dziwaczność tego miejsca. Ścięte stalagmitowe pnie wznoszą się nad naciekowym podłożem jaskini niczym jakiś zatopiony las, a pierścienie promieniują jakimś wyraźnym celem. Oto zaś coś, co najbardziej zaskakuje. Ta odległa komora jest jedną z najobszerniejszych części jaskini, ale jej położenie stanowi pewną tajemnicę, gdyż znajduje się ona tam, gdzie ściany tworzą zwężone przejście i zakręt, zanim otworzy się długi korytarz, ciągnący się co najmniej przez 100 metrów.

Kolejną tajemnicę stanowią nadpalone obszary. Część ognisk przypuszczalnie rozpalono jako oświetlenie, ale mocne uszkodzenia termiczne niektórych speleofaktów wskazują, że ogień mógł również pomagać w ich przełamywaniu. A czy kości służyły jako opał, były resztkami żywności, czy może odgrywały jakąś inną rolę? Najbardziej intrygują wyniki analizy magnetycznej, która umożliwia wykrywanie dowodów oddziaływania pradawnych źródeł ciepła. Wykazała ona dwie rzeczy: pod pokrywającym podłoże osadem naciekowym mogą leżeć inne paleniska, a niektóre z tych spalonych stref mają podwójne rdzenie. Ta ostatnia cecha najprawdopodobniej oznacza, że ogniska rozpalano powtórnie, co zdecydowanie sugeruje, iż neandertalczycy odwiedzali to miejsce wielokrotnie.

Komora pierścieni pod Bruniquel, przepojona dziwaczną aurą, ma olbrzymie znaczenie jako jedyna monumentalna konstrukcja, o której wiadomo, że wznieśli ją neandertalczycy. Niemniej po dalszym zastanowieniu wszystkie cechy tego odkrycia rozbrzmiewają echem procesów fragmentacji oraz narastania, stanowiących sedno tylu innych aspektów neandertalskiego życia. Penetrowanie zakamarków w głębi ciała Ziemi być może ujawniło oczom tych ludzi festony skał naciekowych i gęstwę gruzłowatych, białych, wystających tworów, które wyglądały niczym mięso, trzewia i kości – kamienne ciało, które można było rozłożyć na sztuki i złożyć na nowo.

Odkrycie z Bruniquel śmieje się prosto w twarz wyjaśnieniom rzekomo prostych zachowań neandertalczyków, mających na celu jedynie utrzymanie się przy życiu. Z pewnością było to dzieło ludzi myślących, lecz także mających u c z u c i a. (...)

Podobnie jak naszych krewnych – wielkich małp – egzystencja neandertalczyków opierała się na emocjach. Strach, przyjemność, ból, podekscytowanie i pożądanie przepływały przez umysł każdego neandertalczyka, jaki kiedykolwiek żył; serca biły młotem, ściskały się trzewia, napinały się lędźwie. Jednak bardziej zwodniczo prezentuje się wrażenie, że niektóre małpy wyrażają odcienie uczuć o większej złożoności. Szczególnie szympansy, które obserwowano, jak reagowały wybuchami pierwotnych emocji na widok naturalnych zjawisk, jak ulewny deszcz lub wodospad. Przypisywanie neandertalczykom jakiejkolwiek formalnej duchowości wykraczałoby daleko poza granice analizy dowodów archeologicznych, ale i oni napotykali wszystkie dostępne zmysłom cuda życia. Kiedy ich siatkówki syciły się fotonami połyskliwego niczym brzuch łososia światła zachodzącego słońca lub gdy uszy wypełniała im mrukliwa pieśń wysokiego na 1,5 kilometra lodowca, prawdopodobnie ich mózgi przekładały to na coś w rodzaju podziwu.

Wewnętrzne odczuwanie cudu to jedna sprawa. Zdolność do podzielenia się inspirującym do podziwiania lub transcendentnym przeżyciem to coś znacznie potężniejszego. Rzeczą kluczową w wyłonieniu się życia metafizycznego jest język, umożliwia on bowiem krystalizowanie się emocji i znaczenia. To, czy neandertalczycy mieli jakiś język, należy oczywiście do najtrwalszych związanych z nimi pytań. Co mówi nam o tym najnowocześniejsza nauka o mózgu? W porównaniu z całą linią ewolucyjną Homo mózgi neandertalczyków są podobnie jak nasze ogromne. Przeciętna pojemność ich czaszek, chociaż mniej potężnych, była odrobinę większa od naszej. To zaś oznacza więcej neuronów, instalacji łączących różne obszary. Ale chodzi o coś więcej niż masę.

Większe znaczenie ma sposób organizacji mózgu. Bardziej spłaszczone czoła neandertalczyków zostawiały mniej miejsca na obszar kory płatów czołowych, ściśle związanych z kompleksowymi procesami myślowymi, jak pamięć i używanie języka. Mieli również mniejsze móżdżki, a to kolejny obszar uczestniczący w procesach koncentracji, porozumiewania się oraz komunikacji językowej. U żyjących ludzi zmniejszona objętość móżdżku zdaje się wskazywać na słabsze umiejętności, u neandertalczyków zaś połączenia z innymi obszarami związanymi z funkcjami językowymi były również słabiej rozwinięte. Jednak, podobnie jak w przypadku omówionych w rozdziale 3 debat na temat możliwych kompromisów między funkcjami poznawczymi a większym systemem wzrokowym, niezmiernie trudno jest zyskać pewność, czy rozmiary neandertalskiego mózgu naprawdę świadczą o sprawności albo czy objętość istoty szarej mózgu natura kompensowała im w jakiś inny sposób. W szczególności warto wspomnieć, że nasze mózgi od czasów wczesnych H. sapiens lekko się skurczyły, lecz to nie spowodowało wyraźnego zmniejszenia się u nas zdolności poznawczych.

Znakomicie dostrojone ucho

Kiedy dodamy do siebie dane uzyskane z badania ciał oraz z archeologii, zaczynają rosnąć szanse na korzyść istnienia jakiejś formy słownego porozumiewania się. Mimo że tę kwestię wałkowano w toku wielu dyskusji, dzisiaj wydaje się, że struny głosowe neandertalczyków mogły wydawać w zasadzie taki sam zakres dźwięków jak nasze. Być może istniały jakieś subtelne różnice dotyczące samogłosek, w tym „a", ale panowanie nad oddechem nie wypadało u tych ludzi znacząco słabiej, co dawało im zdolność wydobywania z siebie długich kombinacji dźwięków. Co więcej, chociaż kształt ich ucha wewnętrznego lekko różnił się od naszego, ten narząd wykazywał u nich podobnie znakomite dostrojenie do częstotliwości dźwięków wytwarzanych podczas mówienia. Skoro te cechy budowy anatomicznej u ludzi uważa się za wyspecjalizowane do posługiwania się językiem, to neandertalczycy nie mogli się pod tym względem aż tak różnić. To samo jest prawdą w odniesieniu do mózgów – właśnie teraz ośrodek Broki w twojej głowie bardzo się trudzi zrozumieniem zapisanych na tej stronie słów, a był również dobrze rozwinięty u neandertalczyków, u których neurony także „rozbłyskiwałyby" w momencie, gdy wprawne ręce rozłupywały lewaluaski rdzeń albo nawet w chwili, gdy dzieci obserwowały starszych zajętych oprawianiem zdobyczy.

Uzupełniające dowody używania języka płyną również z tego, że u neandertalczyków występował chyba podobny odsetek dominacji jednej z rąk. Mikroskopijne rysy na zębach i widoczne na kamiennych rdzeniach wzorce odłupywania potwierdzają, że dominowały u nich osoby praworęczne, a to zjawisko znajduje odzwierciedlenie także w asymetrii półkul mózgu. Kiedy jednak powiększymy obraz jeszcze bardziej, do skali genetyki, sprawa robi się coraz bardziej ciernista.

Idealnym przykładem służy gen FOXP2 – u ludzi występuje mutacja polegająca na zmianie zaledwie dwóch aminokwasów w stosunku do innych zwierząt, czy to szympansów, czy dziobaków. Gen FOXP2 u żyjących ludzi zdecydowanie bierze udział w nadawaniu im poznawczej i fizycznej zdolności posługiwania się językiem, ale nie jest on genem „językowym", bo czegoś takiego nie ma. Raczej wywiera wpływ na wielorakie aspekty rozwoju mózgu i ogólnie ośrodkowego układu nerwowego.

O czym rozmawiali

Potwierdzono zaś to, że neandertalczycy mieli taki sam gen jak my, po czym przyjęto to za silny dowód, iż potrafili mówić. Jednak odkryto jeszcze jedną subtelniejszą zmianę, która dokonała się już po naszym oddzieleniu się od nich. To drobna zmiana – pojedyncze białko – a choć nie znamy jeszcze dokładnie jego wpływu na naszą anatomię, eksperymenty wykazują, że zmienia sposób działania samego FOXP2.

Małe promyczki światła, takie jak ten, mogą fascynować, lecz daleko nam do możliwości nakreślenia jakiejś genetycznej receptury, która poprzez dodanie tego lub odjęcie owego uczyniłaby neandertalczyków elokwentnymi lub lakonicznymi.

Ogólnie rzecz biorąc, to bardzo prawdopodobne, że neandertalczycy posługiwali się jakąś formą mowy. Ale o czym rozmawiali? Liczne gatunki zwierząt potrafią zwracać uwagę pobratymców na różne rzeczy, a wokalizacje niektórych naczelnych zawierają nawet kontekstualne informacje: rodzaj drapieżnika oraz jego lokalizację. Jednak subtelniejsze komunikaty, takie jak opisywanie rzeczy, które się zdarzyły albo jeszcze nie odeszły w przeszłość, wymagają rozumienia kolejności oraz konstruktu czasu. Oczywiście istnieją mnogie dowody archeologiczne, że neandertalczycy znali organizację w tym sensie, iż wiedzieli, kto i kiedy udał się w jakieś miejsce, zatem jakiś poziom omawiania wspólnych działań jest prawdopodobny.

Czy potrafili opowiadać historie? Opowieści, które my snujemy, splatają ze sobą przeszłość, przyszłość i nawet magiczne istoty. Można argumentować, że wszystkie te pojęcia manifestują się w postaci narzędzi złożonych, przywodzących na myśl składnię – przedmiotów wytworzonych z uporządkowanych części pochodzących z wielu miejsc i dołączanych w różnych momentach. Podczas ich wytwarzania i użytkowania wyobraźnia neandertalczyków wykraczała daleko poza tu i teraz, a dzięki smole brzozowej włączała w nie nawet „nadprzyrodzoną" substancję.

Prawdopodobnie kluczowym wymogiem opowiadania bez względu na temat jest pragnienie więzi. Neandertalczycy stojący nad gładką jak szkło taflą wody w sadzawce niewątpliwie rozpoznawali własne odbicia jak delfiny, słonie i duże małpy. Wraz z tą zdolnością przychodzi empatia i rozumienie punktów widzenia innych, a to wszystko łączy się we wspólne systemy znaczeń. Język to praktycznie system powszechnie zrozumiałych symboli dźwiękowych, a nawet małpy w niewoli potrafią uczyć się wyrażania prostych idei, takich jak „daj piłkę", z użyciem symboli graficznych. Jednak nigdy nie wykorzystują tej umiejętności do swobodnej pogawędki, mimo że taka czynność definiuje codzienne porozumiewanie się ludzi. To bardzo prawdopodobne, że neandertalczycy również używali symboli, w tym co najmniej gestów, jako dodatkowej pomocy w uczeniu się tropów zwierząt – zasadniczo miałyby one formę znaków graficznych dla każdego gatunku. Z pewnością się śmiali, prawdopodobnie żartowali i być może zapisywali w pamięci jakieś kroniki wydarzeń. A jeśli wrócimy do pierścieni odnalezionych pod Bruniquel, staniemy w obliczu dzieła przywodzącego na myśl głębsze znaczenia.

Oto dziwaczny zbieg okoliczności – tuż za zakrętem rzeki w pobliżu Bruniquel leży kryjówka skalna Montastruc. Kilka lat po tym, jak Falconer w 1864 roku oglądał na własne oczy w kryjówce skalnej La Madeleine wizerunek mamuta, w Montastruc znaleziono jeszcze bardziej oszałamiające dzieła sztuki z paleolitu górnego, w tym dwa wyrzeźbione renifery, prawdopodobnie płynące. (...) Jednocześnie w ciągu trzech ostatnich dekad byliśmy świadkami eksplozji archeologicznych dowodów – poza samym Bruniquel – istnienia symbolicznego wymiaru życia neandertalczyków.

Podobnie jak w każdej ludzkiej kulturze ich codzienne doświadczenia byłyby przepojone skojarzeniami – odgłos rżenia sugerował obecność koni, a woń dymu oznaczała ogień. Jednak czy istniały bardziej abstrakcyjne, symboliczne znaczenia, takie jak czerwień równająca się krwi? Systemy wzrokowe naczelnych są przygotowane do odbierania żywych barw, szczególnie czerwonej, a także połysku. Jasne, połyskliwe przedmioty przyciągają również uwagę archeologów, a ten moment ich rozpoznania może uchronić cenne pozostałości przed zapomnieniem.

Rebecca Wragg Sykes jest brytyjską archeolożką, specjalistką od paleolitu środkowego. Bada zwłaszcza życie neandertalczyków. Dziennikarka, pisarka popularnonaukowa. Jedna z założycielek Trowel Blazers, strony upowszechniającej wiedzę o osiągnięciach kobiet w archeologii, paleontologii i geologii

Rebecca Wragg Sykes, „Krewniacy. Życie, miłość, śmierć i sztuka neandertalczyków", przeł. Adam Tuz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2021

Żeby znaleźć najdziwniejsze neandertalskie stanowisko, trzeba wybrać się do doliny Aveyron w rzadziej niż Périgord odwiedzanym regionie południowo-zachodniej Francji. Rzeka wijąca się całymi kilometrami wzdłuż głębokich parowów mija miasteczko Bruniquel i wzgórze kryjące pewien sekret. Głęboko we wnętrzu jaskini spoczywa coś cudownego, zupełnie dziwacznego i starego nawet dla neandertalczyków. Kiedy w 1990 roku grotołazi przebili się przez masywną stertę kamieni pozostałych po zawaleniu się stropu jaskini, nie mieli pojęcia, co leży w środku ponad 300 metrów od wejścia.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich