Są artyści, którzy grają jazz bliski twórczości np. Milesa Davisa, a mimo to są szufladkowani gdzieś poza jazzem. Takim muzykiem jest właśnie Kamasi Washington. Jego twórczość jest przedłużeniem myśli Davisa i tamtej epoki, ale wiele osób nie umieszcza go w gronie jazzmanów. Bardzo często określa się go mianem multiinstrumentalisty, rzadziej muzyka jazzowego, a bez wątpienia nim jest. Dzisiaj fani wręcz go rozchwytują. Jest jeszcze Christian Scott, w którego muzyce słychać ogromny szacunek dla poprzedników i kolegów z lat 70. ubiegłego wieku. Jednocześnie Scott filtruje tę tradycję w pewien sposób przez swoją wrażliwość. To bardzo ciekawe. Można jego muzyki słuchać bez końca.
Aktualnie z racji tworzenia nowej książki słucham muzyki z lat 60., ale jest to muzyka raczej zapomniana, która nie odbiła się szerokim echem. Są to takie zespoły rockowe jak The Remains czy The Sorrows. Przypomniał mi się również wokalista soulowy Dobie Gray czy James Brown. Odkrywanie tej muzyki sprawia mi ogromną frajdę. Po drugiej stronie mojej muzycznej barykady jest muzyka country i nowa płyta Mirandy Lambert.
Inspiracją do mojej nowej książki „Metro", którą właśnie kończę, była na pewno twórczość Johna D. MacDonalda, Chestera Himesa i Donalda Westlake'a. W jedną noc przeczytałem również nową książkę Stephena Kinga „Później". Jest w niej coś ciekawego. Mimo swojego wieku udało mu się napisać o cudzej młodości, a nie swojej, co nie jest łatwe. Stworzył opowieść o chłopcu, który dorasta na początku XXI wieku. To też dowód na to, że głowa autora jest wciąż otwarta i nie jest on więźniem swoich własnych doświadczeń.
Na moim regale stoją książki wielu amerykańskich autorów. Jednym z nich jest Andrew Vachss, prawnik i działacz społeczny walczący z przemocą wobec dzieci. Mimo iż jest autorem bestsellerowym, to nie porzucił swojej profesji i cały czas walczy o prawa dzieci. To wszystko czyni go postacią nietuzinkową, choć w Polsce jest nieznany.
Pamiętam, że w 1999 r. poszedłem do kina na „Podziemny krąg". Po seansie wróciłem do kolejki i obejrzałem raz jeszcze, tak mi się spodobał. Teraz mamy rok 2021 i pojawia się film „Nikt", który widziałem trzy razy jednego dnia. Nie mogłem zrozumieć, jak w równie prosty sposób można stworzyć tak barwną, a jednocześnie prostą postać. Ostatnio wróciłem też do filmu „Płonący wieżowiec" z 1974 r. Mimo trącących myszką efektów specjalnych wciąż się to świetnie ogląda.