Gdy w 1989 roku w Europie Środkowej dokonał żywota komunizm, rozpadło się coś więcej niż „tylko" drugie największe supermocarstwo świata. Dla lewicy było to wydarzenie podobne do tego, czym dla chrześcijan miała być ogłoszona przez Nietzschego „śmierć Boga": niepewną, ale napawającą grozą „złą nowiną". Jeżeli była prawdziwa, rozsypywało się centralne wyobrażenie organizujące cały marksistowski ogląd świata. Język, za pomocą którego lewicowi intelektualiści opisywali rzeczywistość, okazał się martwy, jego najważniejsze pojęcia – „wyzysk", „klasa", „rewolucja proletariatu" – archaiczne. Pewien mój znajomy twierdzi nawet, że z myślą Karola Marksa zapoznał się na początku lat 90., gdy odnalazł jego „Manifest komunistyczny" pośród sterty książek, porzuconych po jakiejś zlikwidowanej bibliotece. Dosłownie na śmietniku historii.
Śmierć marksistowskiej utopii od dawna już wisiała w powietrzu. Począwszy od końca lat 60. ubiegłego stulecia, lewica skupiła się więc na kwestiach kulturowych. W międzyczasie w niektórych krajach zachodnich upadło, a gdzie indziej zatrzęsło się w posadach powojenne państwo opiekuńcze. Kapitalizm również ewoluował: od gospodarki napędzanej ciężkim przemysłem, przez opartą na usługach, aż po nowy technokapitalizm, którego koło zamachowe stanowiła rewolucja cyfrowa przełomu wieków. Mało kto miał w sobie odwagę, by tej nowej, prącej dynamicznie przed siebie rzeczywistości stawiać dwa Marksowskie z ducha pytania. Po pierwsze, jakie są ludzkie koszty ogólnoplanetarnego zwycięstwa wolnorynkowej gospodarki? Po drugie, czy hipernowoczesny kapitalizm XXI wieku nie prowadzi do nowych fundamentalnych podziałów wewnątrz społeczeństw – lub między nimi?
Bezczas wiecznej konsumpcji
Zacznijmy od pierwszego pytania. Typem człowieka, którego w naturalny sposób wytwarza współczesny kapitalizm jest konsument. Kim jest ta na pozór dobrze znana, a przy bliższym wejrzeniu głęboko tajemnicza postać? Otóż rozumiany jako figura idealna konsument to nowa forma egzystencjalna. To taka postać ludzkiego bycia, która jest w pełni wpasowana i podporządkowana ruchowi globalnych przepływów. Czasy swobodnej cyrkulacji wszystkiego – ludzi, towarów, informacji, kapitału etc. – odtwarzają swój globalny porządek na poziomie mikrokosmosu, jakim jest pojedynczy człowiek. Konsument – pochłaniając potrzebne i niepotrzebne produkty oraz usługi – odtwarza w swym wnętrzu strukturę świata, który go otacza. Sam również staje się przepływem, miejscem tranzytu myśli (rzadziej) i wrażeń (częściej).
Łatwo przeoczyć, jak rewolucyjny charakter ma dokonująca się w nim zmiana. Życie konsumenta (podkreślam – chodzi o typ idealny) nie ma już ludzkiej formy w tradycyjnym rozumieniu słowa. Nie jest skończonym czasem, biegnącym od narodzin do śmierci. Toczy się w czasie wyimaginowanym, a ujmując rzecz nieco precyzyjniej – w iluzorycznym bezczasie wiecznej konsumpcji. Wszystko jest tu chwilowe, obliczone na to, by rozbłysnąć z całą mocą w jednym momencie, w kolejnym zaś – zniknąć bez śladu. Zarówno rzeczy, jak i relacje międzyludzkie zostają dotknięte tą samą, niedającą się wymazać skazą. Wszystkie są jednakowo chwiejne, podszyte niebytem. Czas konsumowania okazuje się czasem pustym, zdekomponowanym. Teraźniejszość połyka w nim zarówno to, co było, jak i to, co będzie. Liczy się tylko chwila obecna. Konkretniej: obecna tu i teraz, dziejąca się właśnie konsumpcja, (z)używanie życia. Konsumpcja, po której już za moment pozostanie tylko jakiś odpad. Lub która, co równie prawdopodobne, zniknie nie pozostawiwszy żadnego śladu.
Świat konsumeryzmu – dopowiedzmy ten obraz do końca – jest światem bytowo rozchwianym. To rzeczywistość permanentnie podszyta pustką, zużyciem, tj. przetworzeniem tego, co na pozór wartościowe w nikomu niepotrzebny śmieć. Nic nie jest ani nie może tu być długotrwałe czy stabilne. Zasadą jest właśnie niestałość. Globalny rynek jest samopotęgującym się ruchem; planetarnym metabolizmem, który wszystko pragnie przeżuć i... wydalić. Ów proces przeżuwania i porzucania dotyczy również ludzi, traktowanych jako jeden więcej zasób wewnątrz wszechogarniającego systemu przepływów. Zasób, dodajmy, podwójny: siły roboczej, którą można zmobilizować do pracy, oraz potrzeb, które można (i należy) w niekończącym się cyklu wywoływać i zaspokajać. Każdy, kto uczestniczy w rynku, jest nie tylko konsumującym, ale również konsumowanym. Przykładem rozwijająca się niezwykle dynamicznie na naszych oczach gospodarka big data, operująca gigantycznymi zbiorami informacji na temat korzystających z niej użytkowników. Powyższa przemiana dotyczy również nas wszystkich. Nawet jeżeli dziś mam stabilną pracę, nie powinienem mieć złudzeń: w każdej chwili z przydatnego zasobu mogę stać się pozbawionym wartości odpadkiem.